Znów minęły dwa miesiące od naszego ostatniego spotkania... To naprawdę niesamowite, jak ten czas szybko ucieka równie zabieganemu blogerowi zajętego zbyt wieloma projektami i odrobiną lenistwa :P Chyba najlepiej będzie, jeśli uznamy, że wszystkiemu jak zwykle winny jest internet, a raczej jego brak.
Mam nadzieję, że ostatnie ciepłe miesiące spędziliście na leniwej pracy lub chociaż pracowitym lenistwie ;) Ja po raz pierwszy w życiu mam wreszcie wrażenie, że nie do końca zmarnowałam wolny czas. Tak dużo się działo!
Jak to prawdziwa mieszkanka górskich okolic nie wyobrażam sobie życia bez morza, trochę czasu spędziłam więc właśnie na wybrzeżu i dzięki urokowi sportów wodnych zdecydowanie nie były to dni rozleniwienia. Oczywiście następnym efektem tego wyjazdu jest sporo nadmorskich sesji i zachwyt Gdańskiem, na którego zwiedzanie wreszcie się zebrałam.
Ktoś poznaje, czyj to dom?
Bohater następnego posta ^^
Dopiero w tym roku zdecydowałam się również nareszcie zagłębić w swoje własne miasto. To naprawdę niesamowite, jak wiele tajemnic i nieodkrytych zakątków potrafią skrywać nasze rodzinne, pozornie świetnie znane strony. Warto jest czasami spojrzeć na własne miasto okiem turysty i zachwycić się :) Na dowód - zdjęcie z krakowskiego Kazimierza.
Jednak jak pewnie większość z Was nie jestem sobie w stanie wyobrazić prawdziwych wakacji bez choć kilku godzin jazdy konnej. To między innymi z tego powodu odwiedziłam raj dla miłośników jazd terenowych - okolice Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Jako typowy mieszczuch ceniący sobie łatwą dostępność wszelkich dóbr kulturalnych muszę przyznać, że życie na wsi nie zawsze napawa mnie wielkim entuzjazmem. Jednak olbrzymie podlaskie odległości, bezkresne pola, niekończące się drogi są właśnie tym, co stanowi o pięknie Podlasia. Nie sposób także nie wspomnieć o perełkach regionu - klimatycznym Tykocinie, ślicznym Supraślu, pełnych serdecznych Tatarów Kruszynianach. No i oczywiście niepowtarzalne, słodkie sękacze.
Supraśl
Jednym słowem - zwiedzanie to coś, co pewnie nigdy mi się nie znudzi ;) Aktualnie pracę nad pewnym customem przeplatam górskimi wycieczkami. Oczywiście także pełnych sesji fotograficznych :D
Jeszcze w ramach aktywnego spędzania czasu - kilka dni temu odbyło się następne ze spotkań kolekcjonerów końskich modeli, tym razem w pięknym Ojcowie. Myślę, że mimo niesprzyjającej deszczowej aury każda z nas z pewnością zaliczy spotkanie do bardzo udanych. To właśnie takie chwile dodają tyle kolorytu modelarstwu i przede wszystkim motywacji do dalszej pracy i zbierania. Dziękuję Dziewczyny za wspaniały dzień!! :) Ci, którym nie udało się do nas dotrzeć niech żałują. Mam nadzieję, że następne spotkanie odbędzie się w jeszcze szerszym miłym gronie. Tymczasem zapraszam do obejrzenia choć części zgromadzonych tam przez nas cudowności.
Przejdźmy jednak nareszcie do głównego tematu. Mimo tak wielu innych aktywności nadal nie jestem w stanie zrezygnować z pisania. Ostatnio wpadałam na szczególnie ciekawe listy zadań dla początkujących pisarzy, czego jednym z owoców jest poniższe opowiadanie. Znowu historia, znów rewolucja francuska ;)
To nie był prawdziwy uśmiech.
Pod fałszywym płaszczykiem wyuczonych uprzejmości kryło
się rozdrażnienie i strach, nierozłączne
symptomy długotrwałego napięcia. I z dnia na dzień ta gama złych emocji coraz
bardziej miała ochotę wydostać się na powierzchnię w całej swej krasie.
Królowa była zmęczona. Nic w tym dziwnego – myślała – wszak
jej obecny tryb życia mógłby z pewnością nadszarpnąć zdrowie zwykłej, topornej
w fizjonomii chłopki, a cóż dopiero nadwątlone samopoczucie kobiety urodzonej w
jej randze.
Oczywiście, rozumiała że nastały ciężkie czasy. Krzyczący,
miotający obelgi i kamienie tłum wlewający się do jej własnego domu, te smutne
narady, wszystkie złe wieści. To wszystko przerażało ją, depcząc poczucie
bezpieczeństwa, pokazując kruchość sensu jej życia – monarchii. Czy jednak mogło
zakazać wszelkich działań?
Gdzieś w podświadomości rejestruje zadawane jej właśnie
pytanie. Maria Antonina, tytularna królowa rozgorzałej właśnie rewolucją
Francji, nie pytana przez nikogo o zdanie, zmuszona jest opuścić spokojną
przystań własnych myśli. O dawnych, pięknych czasach znów przypomina tylko uwierająca
w skronie podszewka starej peruki.
- Czy życzy sobie pani udać się już na spoczynek? – zapytano
raz jeszcze.
- Och, tak, oczywiście, za chwilę. – odparła nazwana jedynie
panią monarchini, w obecnym momencie zbyt roztargniona by się tym faktem
irytować.
Dziś miała nadzieję nie zasypiać wcale.
Ze zrezygnowaną złością obserwowała znikanie pretensjonalnie
białego pudru i pomady ze swojej coraz mniej doskonałej twarzy. Materia tak
subtelna jak zwykła, pospolita woda swą płynną zręcznością z niezwykłą
łatwością niszczy jedność piękna jej cery. Taka jednak jest konieczność,
wymuszana specyfiką Wielkiej Nocnej Akcji, jak w myślach lubiła nazywać to
hipotetyczne wydarzenie.
Odprawiwszy pokojówkę, rozpoczyna końcową dyscharakteryzację,
wkładając najprostszą, lecz zarazem zupełnie w tych pokojach niewidywaną
kreację – nieozdobne rajtuzy z surowej owczej wełny gryzły niemiłosiernie, a
zbyt obszerna, pozbawiona kroju suknia do złudzenia przypominała widywane przez
królową na obrazach średniowieczne wory pokutne, zniekształcając przy okazji
całą mozolnie wypracowaną sylwetkę. Sytuacja, która jeszcze kilka lat temu
doprowadziłaby Habsburżankę do ataku furii, legendarnego wśród dobrze znającej
swe miejsce służby. Dziś jednak wpadający przez okno blask paryskiego księżyca
oświetlający sylwetki stojących na placu wartowników pozwalał uwierzyć w
zbawczą moc drapiącej tkaniny.
-Pani… - podążający za nią głos znowu starał się zaznaczyć obecność
swej właścicielki.
Odwróciła głowę, o mało nie wpadając na drobną postać
swej dawnej niańki, a obecnie jedynej
pozostawionej jej przez rewolucjonistów służącej. Dziękując wyuczonym jeszcze w
młodości ujęła drobne rączki przyprowadzonych dzieci, delfina i madame royale
Francji. Na szczęście królewskość pochodzenia
skutecznie maskowały szlachetne, lecz
proste jednakowe koszule, sięgające aż do skórzanych butków. Zmęczeni późną
porą następcy tronu bez sprzeciwu dają się prowadzić po schodach aż do ukrytego
wśród murów wewnętrznego dziedzińca, będącego miejscem tajnego spotkania. Gdyby
nie panujący niepodzielnie mrok, z rzadka rozjaśniany tylko słabym światłem
okien, mogłaby poczuć się jak w trakcie dziecięcych ze starszymi siostrami, zagmatwanych
gonitw po zakamarkach wiedeńskiego
pałacu. To właśnie na podobnych zapomnianych placykach dobiegał je najczęściej
zirytowany głos matki, bezskutecznie próbującej przywołać młode damy do
utraconego porządku. Teraz jednak przegrana kosztowałaby znacznie więcej.
Tymczasem powóz, niewyróżniająca się dwukołówka, już czeka. W skulonym na koźle
człowieku w długim, bezkształtnym nakryciu z trudem rozpoznaje własnego męża.
Króla Francji.
- Prędzej, za chwilę zmienią się patrole. – znowu
niespodziewany głos wyrywa ją ze świata własnych rozmyślań. Tym razem aby
rozpoznać jego właściciela nie musi nawet trochę się odwracać. Wszak ie tak
znowuż wielu paryskich arystokratów kaleczy francuszczyznę szwedzkim akcentem.
- Hrabio Fersen, czy będzie nam pan towarzyszył? – zagadnęła
pytającego, starając się w tym jednym zdaniu cały ból ostatnich samotnych nocy.
- Tylko do krańców przedmieścia. – brzmiała odpowiedź
wmieszanego nagle do rozmowy fałszywego stangreta, od dłuższego czasu
podświadomie czującego, że pogłębiająca się zażyłość jego małżonki i
tajemniczego szwedzkiego dyplomaty nie może się skończyć niczym dobrym. –
Zabierz dzieci i wsiadajcie. – dodał.
Wyswobodzona z podwójnych objęć kochanka i małżonka królowa
nie namyślając się długo przekroczyła próg ubogiej karety, zajmując swe skromne
miejsce wśród innych uciekinierek. Ledwie przebrzmiewa trzask drzwiczek
ruszają. Już po chwili za oknem zaczynają migać uliczki i zaułki stolicy –
rozbrzmiewające odgłosami nigdy niezamierającego życia, świętującego obecnie
swój krwawy i gwałtowny karnawał. W oknach spiskowców wciąż jeszcze widać
cienie ciemnych sylwetek oświetlanych słabym światłem świec. Główna antagonistka
ich rewolucji starając się wyłapać strzępy rozrzucanych za oknem rozmów zasypia
ukołysana trywialnym stukotem bruku pod kołami. Widma czarnych postaci nie
opuszczają jej jednak nawet we śnie.
Dopiero poranek staje się wybawieniem. Zniknięcie ponurych kamienic, zdających się
siedliskiem nieprzyjaciół napawa zbiegów nową nadzieją.
- Może jeszcze herbaty, droga pani? – spytała w charakterze
damy dworu swej markizy królowa, korzystając z chwili postoju. Ach, jakże
podobał się jej ten wesoły jegomość podejmujący ich właśnie uroczym
poczęstunkiem w swym urzędzie pocztowym. To prawda, jego pochodzenie nie mogło
być imponujące, ale urzekał ją jego szczery śmiech i zdradzający spory intelekt
błysk w oczach, przyglądających się teraz uważnie nowoprzybyłym.
Pierwszy raz odkąd pamiętają zasypiają z nadzieją oczekując
poranka.
Nagły hałas przerywa niespokojny sen trójki pasażerów. Zaalarmowani,
prawie równocześnie otwierają oczy, tylko aby przekonać się że otacza ich
ciemność. Seria wystrzałów rozświetla ją drobnymi, płomiennymi punkcikami. Ze
zdziwionymi przestrachem zauważają, że świat za oknami od dłuższego już czasu
stoi w miejscu.
- Szybciej, otwierać, odciąć im drogę! – przebijające się
spomiędzy dźwięków kul okrzyki i wściekłe nawoływania odprowadzają uczestników
porażki aż pod próg paryskiego pałacu Tuileries.
Tymczasem wracam do wakacji :)
Do napisania
M