Strony

21 marca 2014

r.II - Wiosna i epidemia

Bonjour a tous!
Na początek szkic Lady Helen of Lunae, głównej bohaterki rozdziału, który ostatnio publikowałam - ma jakiś błąd z ułożeniem rąk i może nie jest tak piękna, jakbym chciała, ale ma "to coś" w oczach. Osobiście z wyglądu przypomina mi cesarzową Sisi.

A propos dzisiejszego, niezwykłego dnia (myślę raczej o przybyciu tak ważnej osobistości jak wiosna, niż dniu wagarowicza):
"Dzisiaj rano niespodzianie zapukała do mych drzwi
Wcześniej niż oczekiwałem przyszły te cieplejsze dni
Zdjąłem z niej zmoknięte palto, posadziłem vis a vis
Zapachniało, zajaśniało, wiosna, ach to ty!"
- M.Grechuta
Dokładnie to czułam siedząc w klasie i patrząc na promienie słońca wpadające do sali; każdemu odechciałoby się uczyć przy tej pogodzie - i pomyśleć tylko, że Malia w tym samym czasie zwiedzała Luwr (wg. mnie jedno z piękniejszych miejsc na ziemi, gdzie NA PEWNO kiedyś pojadę)!

A teraz ten drugi człon tytułu... Epidemia; proszę się nie przejmować tym mrożącym krew w żyłach słowem, gdyż owa tragedia mogła uchodzić za news jakieś 11 stuleci temu!
Ostatni rozdział - na prośbę Capricorn: http://deterrasomnia.blogspot.com/2014/02/rozdzia-i-rozstrzygniecie.html#comment-form

Rozdział II
Aby dojść do źródła musisz iść pod prąd.
S.J. Lec
I
Mrok osnuł jaskinię. Jej ściany były poszarpane, stalagmity przybierały kształty fantastycznych istot, zagradzając drogę. Pajęczyny rozpostarte na wilgotnych stalagnatach sprawiały wyjątkowo ponure wrażenie.
Kobieta jednak szła bez wahania, znając każde zagłębienie granitowej skały. Jej drogę oświetlała jasna kula światła, unosząca się w lodowatym powietrzu. Wędrowniczka dotarła do potężnej groty, pośrodku której znajdowało się jezioro o czarnych wodach. Pochyliła się nad nim. Jej oczy jaśniały nieziemskim światłem, gdy wypowiadała słowa w starożytnej mowie.
Powierzchnia wody poruszyła się ukazując dobrze ufortyfikowany na skale zamek - Camelot. Czarownica uśmiechnęła się cierpko.
- Za upokorzenie, którego doznałam, za mękę, wszystkie twe zbrodnie i przelaną krew niewinnych ludzi znających magię - szepnęła cichym, złowrogim głosem.
Wyjęła spośród fałd sukni sztylet i ostrzem dotknęła wody.
- Oto twe osiągnięcia Utherze, teraz pora, aby zapłacił za nie twój lud.
Szept przerodził się w krzyk, na powierzchni wody zamigotały wszystkie barwy, woda spiętrzyła się, a później wszystko zamarło. Czarownica widziała jedynie swoje odbicie, niską kobietę o cudnych, groźnie błyszczących oczach i czarnych włosach.
Jej głos zabrzmiał w całej jaskini i wszystkich tunelach tysiącami ech.
II
Merlin ziewnął i przeciągnął się w łóżku. Po raz pierwszy od wielu dni nie został przebudzony przez Gajusza wraz ze wschodem słońca, więc w normalnych warunkach ucieszyłby się. Jednak cisza nie dawała mu spokoju. Wszedł do głównego pokoju.
Medyk stał obrócony do niego plecami. Oglądał coś leżącego na ziemi, czego Merlin nie był w stanie dostrzec.
- Co się dzieje Gajuszu? - zapytał
Podszedł do nauczyciela i pochylił się nad białym materiałem przykrywającym jakąś postać. Zerwał je szybkim ruchem i jeszcze prędzej odwrócił wzrok. Mężczyzna miał zielonkawą twarz, a na policzku paskudną narośl.
- Co to za choroba? - zapytał wstrząśnięty Merlin.
Gajusz mówił powoli, starannie dobierając słowa.
- Jeszcze nie wiem, ale nie mogę wzbudzać w mieście paniki. Dziwna epidemia. - dotknął delikatnie czoła, później klatki piersiowej mężczyzny - Udusił się, mimo iż nie widzę, aby cokolwiek tamowało jego drogi oddechowe. Ta narośl jest zastanawiająca.
- Myślisz, że to może być skutek zaklęć?
- Niewykluczone. Wielu czarodziei chce się zemścić na Utherze.
- Dlaczego przez tych niewinnych ludzi? Czym oni zawinili?
- Merlinie, są ludzi dla których cel liczy się bardziej, niż droga do niego.
Medyk przebiegł smutnym wzrokiem po twarzy zmarłego i łagodnym ruchem zakrył jego oblicze rąbkiem materiału.
*
Chłopak z pochodnią w dłoni stał na krawędzi półki skalnej, tuż nad przepaścią schodzącą niemal pionowo kilkaset metrów w głąb jaskini. W głębi jego oczu czaił się smutek.
- Kilggarah! - krzyknął
Smok jak zawsze pozwolił na siebie czekać, i nagle masy nieruchomego powietrza poruszyły się uderzając w skały, a zza granitowego garbu wyłonił się pożar jaskrawych zórz, od złota po przeróżne odcienie czerwieni odbijających się w jego łuskach.
- Witaj młody czarodzieju! - potężny głos wypełnił jaskinię aż po sklepienie.
- Mówiłeś mi ostatnio, że stanie się coś niezwykłego. Obecnie epidemia zaczyna pochłaniać coraz więcej ludzi. Nie wiem, co mam robić. - smok usłyszał rozpacz w głosie, ale w oczach dostrzegał determinację, nietypową dla kilkunastoletniego chłopca -  Doradzisz mi, co mam zrobić?
Wypłynął z niego potok słów, który smok przerwał westchnąwszy tak głośno, że skały zadygotały.
- Powiadasz, że nie jesteś w stanie poradzić sobie z jedną epidemią?
Potężny głos, był niemal drwiący.
- Proszę o radę, nie o drwiny.
- Potężny czarodziej, ma zwyczaj dzielenia się ze mną każdym swoim kłopotem.
- Jesteś wielkim smokiem. Pewnie, co tam setki ludzi ginących w górze, przecież oni i tak nie zrozumieją nawet skąd wzięła się ta epidemia, więc spokojnie mogą umrzeć. Po co miałbyś zdradzać młodemu czarodziejowi przydatną metodę do ocalenia ich... - Merlin naśladował potężny głos Kilgharry.
- Zamilcz!
Smok uniósł głowę, oburzony, złowrogi, jednak Merlin brnął dalej.
- Nie, musisz zrozumieć, że nie posiadam wiedzy, aby pomóc im wszystkim- całemu miastu, a moja moc nic nie jest warta bez znajomości zaklęć.
Złoty smok, mimo ciężkich słów zdobył się na spokój.
- Czarodzieju, jeśli chcesz poznać rzekę nie wystarczy znać jej końca. Odpowiedzi na pytania szukaj u źródła.
- Czy powiesz jaśniej, o co Ci chodzi?
- Nie, przecież wiesz, że jestem smokiem, a smoki kochają zagadki.
Kilgharrah uśmiechnął się w swój nietypowy sposób i machnął parą ogromnych złotych skrzydeł, co omal nie przewróciło Merlina.
- Masz jeszcze jakieś pytania? Bo dla mnie ważniejsza od twoich dylematów jest popołudniowa drzemka.
Chłopak zacisnął pięści, ale nic nie powiedział.
*
Merlin patrzył przygaszonym wzrokiem na cztery ciała leżące na posadzce; epidemia zbierała coraz obfitsze żniwo, a on nie mógł odgadnąć o co chodziło najpotężniejszemu ze smoków i gryzł się z przytłaczającym poczuciem winy; nic nie mógł zrobić. Z rozmyślań wyrwał go głos Gajusza.
- Wszyscy zginęli w ten sam sposób.
Powiedział szczegółowo badając zmarłych.
Drzwi otworzyły się z głośnym hukiem i do pokoju wkroczył Uther wraz z Arturem. Oboje byli oficjalnie ubrani, jak przed ważnym przemówieniem, na ich twarzach malowała się troska.
- Gajuszu, czy są kolejne ofiary śmiertelne?
- Dzisiaj skonały cztery osoby, a kto wie, ile ludzi dogorywa we własnych chatach?
Uther ukrył twarz w dłoniach, ale jego głos był nadzwyczaj opanowany, gdy zaczął mówić.
- Jesteś medykiem, wyjaśnij, dlaczego dotknęła nas ta klęska. Czy popełniliśmy jakiś błąd?
- Ta choroba, nie jest naturalna. Jej przyczyną jest potężna, starożytna magia.
Oczy króla błysnęły złowieszczo w świetle kaganka.
- Tak właśnie myślałem. Całe zło świata jest zakorzenione w magii. Jakie masz dowody, na to co powiedziałeś?
- Cała medycyna, którą studiowałem przez wiele lat jest bezsilna wobec tej choroby. Nie mam więcej dowodów, ale spróbuję dowieść mych śmiałych słów.
Król pochylił się nad jednym z chorych. Odór ciągnący od ciała był tak okropny, że władca cofnął się o krok. Podniósł swe ciemne, przenikliwe oczy na Gajusza.
- Czy podejrzewasz, kto mógł to zrobić?
Merlin rzadko widział, jak jego opiekun splata ręce na klatce piersiowej; już potrafił odczytać, że w takich momentach Gajusz czuł się zakłopotany.
- Nie chcę być sędzią, gdy nie mam dowodów, ale powiem, co myślę, Panie. Najbardziej pragnie zemścić się na tobie Nimue.
- Ta błękitnooka wiedźma! Dziękuję Gajuszu, jesteś wspaniałym medykiem i doradcą.
Monarcha wyszedł majestatycznym krokiem z komnaty, a Artur jeszcze raz spojrzał na powykrzywiane cierpieniem twarze.
- Gajuszu, proszę zrób wszystko, co w twojej mocy, by ocalić miasto. Mój ojciec podejmie drastyczne środki, dopiero, gdy coś zagrozi górnemu miastu i cytadeli. Osobiście zająłbym się tym już teraz.
Medyk wiedział, że nic nie może zrobić, ale ukłonił się niżej niż wymagała tego etykieta poruszony troską Artura.
- Postaram się, Panie.
- Dziękuję.
Wyszedł z komnaty, a Merlin uważnie przyglądnął się Gajuszowi.
- Uczyłeś mnie, że czary mogą zdziałać dobro lub zło. Jeśli jakaś tam Nimue zabija magią, ja mogę nią leczyć.
Starzec pokręcił głową.
- Merlinie, Nimue jest strażniczką starożytnej magii, jeśli zrobisz sobie z niej wroga, nie pożyjesz na tyle długo, aby wypełnić twe przeznaczenie.
- A jeśli Camelot upadnie, to na nic się nie zda jego król! Poza tym mam siedzieć ze złożonymi rękami?
- Musi być inny sposób. A na razie nawet nie próbuj zwalczyć magii Nimueach, bo źle się to skończy!
Uczeń nic nie powiedział, ale Gajusz przysiągłby, że dostrzegł w jego oczach niebezpieczne ogniki.
III
Gwen jednym ruchem odsłoniła strzępek tkaniny o nieokreślonym kolorze, który w dawnych czasach mógł uchodzić za turkusowy. Do pokoju wtargnęły promienie słońca. Dziewczyna zakręciła się szukając czegoś w pokoju.
Mężczyzna w średnim wieku podniósł się z wąskiego łóżka i uśmiechnął się patrząc na nią.
- Dzień dobry, córeczko! - oznajmił ciepło.
Obróciła głowę, jej twarz miała pogodny wyraz.
- Och tato, musisz już wstać!
Jej nie rozczesane, rudawe loki wiły się dookoła twarzy, rysy były łagodne, miała na sobie zwiewną sukienkę a w rękach trzymała ogromny bukiet kwiatów polnych. Gdy szła, jej stopy zdawały się nie dotykać ziemi, przez co przypomniała bardziej driadę, czy rusałkę niż zwyczajną kobietę.
On usiadł na brzegu łóżka i obiegł wzrokiem swoje bardzo ubogo urządzone pomieszczenie. Niegdyś jego ród posiadał ogromne posiadłości, a przodkowie cieszyli się sławą i szacunkiem, niestety fortuna kołem się toczy i nic nie trwa wiecznie; przez utratę majątku sam został kowalem, a jego córka pomagała mu jak mogła służąc na zamku.
- Musisz już iść Gwen?
Objęła go za szyję.
- Lady Morgana na mnie czeka. Wstałam dzisiaj wcześniej i pozbierałam dla niej kwiaty na łąkach. Jest strasznie biedna!
Kowal pomyślał o ulubienicy króla, wszystkich biesiadach, na których ucztowała i honorach, doznawanych przez Morganę. Na twarzy odmalowało mu się zdumienie.
- Czyżby protegowana króla mogłaby być tak dalece nieszczęśliwa?
- Przecież ona będzie zmuszona, aby wyjść za księcia Artura!
Ojciec Gwen spróbował ukryć uśmiech.
- Tak, nie wątpię, iż to wielkie nieszczęście... w końcu Artur jest jednym z najzaradniejszych i najprzystojniejszych mężczyzn w Camelot, a na dodatek przyszłym królem.
- Widzę, że się ze mną drażnisz! On jest potwornie niedelikatny!- powiedziała udając ton pełen wyrzutu - Wrócę dziś niepóźno. Twoje śniadanie jest na stole!
Znikła w drzwiach, a wraz z nią całe szczęście i młodość, jaką wnosiła do pokoju. Jej ojciec pochylił się z trudem i westchnął ciężko. Nagle wszystkie siły go opuściły i upadł na podłogę.

Ciąg dalszy nastąpi...
Życzę wszystkim wspaniałej wiosny!!
Sophija

PS. Ginewra wygląda nieco inaczej niż jej pierwowzór - koleżanki wymusiły na mnie, aby miała rude, falowane włosy, w skutek czego musiałam ją obdarować jadowicie zielonymi oczami... ta wersja jest ostateczna!
PS2. Tytuł jest efektem trudnego tygodnia - sprawdziany z gografii (część bardzo nieciekawa), angielskiego i oczywiście - francuskiego; toteż znaczy tyle co polskie "dzień dobry wszystkim!"; z kolei tematykę rozdziału możecie zawdzięczać aż nazbyt dokładnym ilustracją w książkach od biologii.

12 komentarzy:

  1. Patrząc na ten rysunek przypominam sobie jak ja beznadziejnie rysuję. Smutne ;<

    Rozdział fajny. Zauważyłam, że zawsze tak opisuję i prosze nie obraź się ;-; Po prostu kiedy jestem chora ciężko mi się na czymś skupić i ograniczam się do takich prostych słów.
    "(...) najzaradniejszych i najprzystojniejszych"- I ♥ it xD Chciałabym takiego Artura ;p

    Pozdrawiam :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Sophijko, ja biologię zgłębiam na potrzeby matury z rozszerzonej biologii :). Nie wszystko, co związane z tą nauką mnie aż tak ciekawi. ^^
    Aj, Luwr, ja też bym kiedyś chciała tam pojechać... ;)
    A co do pogody, to faktycznie, dzisiejszy dzień był bardzo cieplutki! Aż miło było wyjść z domu. ;)

    Pozdrawiam,
    Karo ;)

    [fantome.bloog.pl]

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty się ucz tej biologii jak najwięcej, bo to bardzo dobrze wpływa na rozdziały!! :P Masz tam jeden błąd z przecinkiem, ale już sama nie wiem gdzie. Lady Helen jest boska!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję wszystkim, choć to jest tylko prosty szkic, a nic nie odda spojrzenia lady Helen!

    OdpowiedzUsuń
  5. Naprawdę piękny rysunek ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękny szkic , mnie również wzięło na rysowanie ,niestety tylko konie wychodzą przyzwoicie :/
    Pozdrawiam
    http://stadninaschleich.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Powinno być: "medykiem i doradcą." a nie "om" ;)
    Ładnie napisane :) Dzięki za link do poprzedniej części.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak.Ty.Ślicznie.Rysujesz.Taki talent powinien być zakazany...Jeszcze trochę poćwicz nad kolorowaniem (polecam kredki akwarelowe) i będzie idealnie :).
    U mnie pierwszy dzień wiosny był naprawdę śliczny, słoneczko mocno przygrzewało.Niestety od wczoraj leje jak z cebra :/.Ale przynajmniej wszystko będzie lepiej rosło.
    Przeczytam kiedy indziej, bo mi czasu brakuje :P.
    Pozdrawiam
    Aredhel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję... jestem bardzo zaskoczona tak miłymi komentarzami.
      Kredki - no cóż, rzadko mam czas na takie rarytasy choć jestem świadomość, że szkic dokończony kredkami akwarelowymi jest nieporównanie piękniejszy od zwykłego ;).

      Usuń
  9. Świetnie rysujesz, ja mam straszne problemy z ludźmi. Dodam również, że jeszcze piszesz bardzo nieprzeciętnie! *o*

    OdpowiedzUsuń