Strony

30 czerwca 2015

снегирь

Hej wszystkim!

I jak tam Wasze wakacje? Jesteście jeszcze w domu? Bo ja, po dosyć trudnym ze względów emocjonalnych zakończeniu roku ( nie wnikajmy proszę w szczegóły) zawitałam już wraz z częścią kolekcji nad nasz umiarkowanie gorący Bałtyk. W oczekiwaniu na wymarzone upały powstało już kilka sesji zdjęciowych. Moim ulubionym modelem jest obecnie druga  z ARek, która przybyła do mnie w zeszły piątek prosto z Holandii. Oto wałaszek o podwójnym imieniu - Snegir (снегирь) zwany Balagurem (tudzież Balagur zwany Snegirem :P)!


To pierwszy kłusak orłowski w mojej kolekcji. Model ten został  wyrzeźbiony i pomalowany przez Anię Dobrowolską-Oczko. Edycja limitowana do 60 kopii, skala 1:20.


Tak naprawdę dopiero widząc wyszlifowaną żywicę dostrzegłam pełnię różnic między tym materiałem a plastikiem. Rzeźba Snegira ma olbrzymią jak na Little Bits liczbę detali i wszelkich szczególików. Strzałki i kasztany są dokładnie zaznaczone na wszystkich nogach. Bardzo podoba mi się również naturalnie ułożona, delikatnie rozwiana grzywa. Zarówno ona, jak i ogon zostały wykonane z niezwykłą precyzją. Świetne są także ruchliwe, urocze uszka. Ania bardzo dobrze ukazała wielką liczbę żyłek, zmarszczek i rysunek mięśni czyli wszystko co tak uwielbiam :). Szczególnie fajnie wyglądają nogi, okolice stawu łokciowego, głowa.... Tak naprawdę nie ma niedopracowanej części ciała - zadbano nawet o schematyczne zwykle puzdro ;)


Osobiście uważam, że malowanie to temat na zupełnie osobną notkę ( a nawet cykl peanów :P), ale postaram się streścić. Maść była wzorowana na jednym z najsłynniejszych orłowów - Balagurze, siwym z depigmentacją mistrzu ujeżdżenia. Ana stworzyła prawdziwe dzieło sztuki! Od przepięknych, paskowanych kopytek przez ubogie w pigment miejsca i cieniowanie aż do wisienki na torcie - głowy z niesamowitymi, żywymi oczami i włoskami w uszach - siwek jest wprost doskonały. Rzadko mi się to zdarza, ale naprawdę nie wiem jak to wszystko opisać! Po prostu chylę czoła przed talentem malarki!


Podsumowując - jestem naprawdę pod wrażeniem możliwości Ani. Snegir reprezentuje zdecydowanie wyższy poziom niż większość moich modeli - zarówno pod względem rzeźby jak i malowania. Na zdjęciach wychodzi bardzo realistycznie, co jest jednym z głównych kryteriów pod jakim oceniam figurki. Jest po prostu piękny. I patrząc na niego mogę z czystym sumieniem powiedzieć - czasami warto troszkę przystopować z gumiakami oraz Breyerami  i kupić ARkę od dobrego artysty. Bo Ana jest zdecydowanie dobrą artystką i sądzę, że to nie koniec naszej współpracy. Tymczasem łapcie zdjęcia :)







Do napisania!
M

24 czerwca 2015

One shot, spotkanie modelowe i kilka innych spraw....

Hej!

Dziś mamy duuużo spraw do załatwienia. Po pierwsze - w zeszłą sobotę miałam niezwykłą przyjemność spotkać się z Metalfish i NAF, znane Wam zapewne z forum Modele Koni. Dziewczyny przywiozły ze sobą kilka naprawdę świetnych modeli, którym z przyjemnością przyjrzałam się na żywo ( w ogóle wspólnie zorganizowane jedzenie  również było bardzo zacne!) i przede wszystkim przywiozły siebie - dwie pozytywnie zakręcone osóbki. Wreszcie mogłam  z kimś porozmawiać  jak "modelarz z modelarzem". Wielkie dzięki za to spotkanie ( ci co nie byli niech żałują ;)! Mam nadzieję, że uda nam się je kiedyś powtórzyć ;)


Niestety, w tą samą sobotę otrzymałam również bardzo przykrą wiadomość, z której dalej nie mogę się otrząsnąć. Odeszła przewodniczka stada z Marineland Antibes - Freya. Była jedną z moich ulubionych orek - stanowcza, czasami trudna ale pełna piękna i wdzięku. Miała 32 lata i od pewnego czasu chorowała. Tak dobrze pamiętam ją z zeszłorocznej wizyty w Antibes! Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś ją zobaczę. Niestety, nie zdążyłam...


źródło - orcahome.de

Z ogłoszeń - czy zdajecie sobie sprawę, że to ostatni post w tym roku szkolnym? Mój wakacyjny grafik jest napięty do granic możliwości - i niestety raczej nie przewiduje dobrego dostępu do internetu :/ Cóż - zobaczę jak to zorganizuję. Druga sprawa - szykujcie się na jakiś konkurs ^^  A po trzecie - muszę się Wam przyznać, że ostatnio szaleję modelowo-zakupowo. Efekty tego wariactwa zobaczycie już wkrótce ;)

Aha - mam ważne pytanie. Jak może niektórzy wiedzą obecnie pasjami piszę eseje ( tak przynajmniej twierdzi moja polonistka :P). Bylibyście ewentualnie zainteresowani ??
Z chęcią uraczyłabym Was również swego rodzaju fanfikami związanymi z prozą Fitzgeralda oraz Dostojewskiego ( szczególnie Zbrodnią i karą) :) Tylko nie wiem, czy wszyscy czytali oryginały. 

Póki co mam dla Was następnego one shota. Nie wiem, czy będzie Wam się podobał bo wyszedł taki trochę w stylu Kafki, no i mogłam go jeszcze dopracować :P Niemniej miłego czytania! ( zawiera śmierć i trochę drastycznych scen)

Poranek był ciepły. Jasne, zalane światłem niebo grubą linią odcinało się od pasiastych dachów płóciennych namiotów The John Robinson Circus.
Obok jednego z nich stało właśnie pięciu potężnie zbudowanych, czarnoskórych mężczyzn.  Nonszalancko oparci o stojące obok słupki w milczącej zadumie żuli źdźbła trawy, beztrosko gwiżdżąc jakąś wymyśloną naprędce melodię. Swój senny wzrok zatrzymali na szóstym z towarzyszy – młodym, chudym chłopaku, kulącym się na ziemi. Nastolatek próbował wbić gwóźdź w twardą glebę. Niestety, wydawało się że jego wysiłki nie zdadzą się na wiele, co niesłychanie bawiło resztę kompanii.
Nagle coś przerwało sielski spokój budzącego się dnia. Robotnicy podnieśli głowy, zainteresowani zgrzytem skórzanych butów na żwirowej ścieżce. To, co ujrzeli zdziwiło ich na tyle, że zdecydowali się przerwać monotonne gwizdanie.
Widok faktycznie nie był zwyczajny. Ku leniwej grupce zbliżała się zwarta brygada pięciu białych policjantów. Ich odznaki lśniły w blasku wschodzącego słońca – tak samo jak ich świeżo wypastowane obuwie. Na twarzach tych młodych bogów malował się wyraz determinacji i pewności siebie.
- Komisariat w Duluth. – wypluł z siebie najstarszy z nich, prawdopodobnie najwyższy rangą. – Clayton, Jackson, McGhie - pójdziecie z nami. – dodał.
- A to dłaczego? – wyseplenił najstarszy z cyrkowców.
- Jesteście oskarżeni, mamy nakaz aresztowania. – odparł z pełnym złośliwej satysfakcji uśmiechem młodszy z oficerów. – Szybciej, nie ma się co ociągać!

Poprowadzono ich szarymi ulicami do bólu zwyczajnego miasta. Niezwykle zwykli ludzie wyglądali z okien, posyłając im dziwne spojrzenia. Nawet stojące w bramach konie wydawały im się teraz drwiącymi z nich szkapinami.
- Co się stało? Co zrobiliśmy? Panie władzo, o co chodzi? – padały pytania oskarżonych.
Ale nikt nie raczył udzielić odpowiedzi.

Po piętnastominutowej przechadzce dotarli do siedziby miejscowej policji. Budynek ten niestety nie miał nic wspólnego z czystością ubioru funkcjonariuszy. Cele, do których zaprowadzono aresztowanych były brudne, śmierdzące i do tego źle zabezpieczone. Mimo tego ostatniego faktu żaden z więźniów nie starał się wyjść z zamknięcia, jakby przejście przez miasto pozbawiło ich ochoty do walki z niedorzecznością dzisiejszych zdarzeń. Usiedli więc na swych siennikach i oddali się rozmyślaniom, czasami jednak próbując nawiązać jakiś kontakt z policjantami.

Dzień zmierzał już ku końcowi, a aresztanci nadal nie wiedzieli jaki wyrok odsiadują. Zrezygnowani, zaniechali pytań i postanowili spokojnie poczekać na rozwój wypadków.
Wtem usłyszeli jakiś hałas na ulicy. Zaciekawieni podeszli do krat.
- Co się dzieje? Wszystko w porządku? – zapytał najmłodszy z osadzonych, Jackson.
Zamiast odpowiedzi usłyszeli nieprzyjemny huk tłuczonej szyby. Krzyki zgromadzonych na zewnątrz ludzi wzmagały się.
Nagle umysł Jacksona zaczął pracować na najwyższych obrotach.
- Panie Władzo, nie chcecie chyba powiedzieć, że… Ale chyba nas nie wydacie? Cele są zamknięte, prawda?
Jego pytania zagłuszył trzask pękających drzwi oraz ryk wdzierającego się do środka tłumu jednakowych farmerów – białych, barczystych i bezlitosnych.
Jeden z oficerów próbował im coś tłumaczyć, żywo przy tym gestykulując. Został jednak natychmiast brutalnie odepchnięty na bok, co skutecznie zniechęciło go do jakiejkolwiek rozmowy.
Tymczasem tłum skierował się do pierwszych trzech cel. Kraty nie stanowiły żadnego problemu dla wideł i motyk. Już po kilku sekundach McGhie, Clayton i Jackson zostali wywleczeni na zewnątrz budynku. Pchnięto ich pod ścianę.
- Oto zbrodniarze! Ci trzej napadli niewinną dziewczynkę! Ci trzej obdarli jej duszyczkę z niewinności!- wykrzykiwał charyzmatyczny blondyn w średnim wieku, najwyraźniej przywódca tłumu. – I co my z tym zrobimy? – wskazał palcem na domniemanych kryminalistów.
- Ukarzemy! – ryknęła tłuszcza. – Śmierć za śmierć!
W powietrzu zaczęły śmigać cegły, deski i kamienie. Po czarnoskórych wyciągnięto chciwe ręce.
- Ależ my jesteśmy niewinni, proszę, dajcie nam spokój! – tłumaczył Jackson. Jego błagania skwitowano tylko mocnym kopniakiem  w twarz. Stracił przytomność.
Obudzono go następnym uderzeniem, tym razem w tym głowy. Czuł ściekającą mu po twarzy krew. Charcząc coś o niewinności podniósł głowę o kilka centymetrów. To co zobaczył ocuciło go do reszty.
Oszalali ludzie właśnie kończyli zakładali pętlę na szyję wierzgającego i potwornie krzyczącego Claytona. Najwyraźniej miał on podzielić los McGhiego, który aktualnie spoglądał na miasto  niewidzącymi oczami z wysokości latarni.
Wtem Elmer Jackson poczuł, że coś ociera się o jego szyję. Wiedziony zwierzęcym strachem począł wić się jak gorączce. To jednak tylko pogorszyło sprawę…

Do napisania :) 
M

15 czerwca 2015

O kaszalotach słów kilka...

Hej!

Cóż mogę Wam napisać? Przepraszam. Przepraszam, że ostatnio nie mogę w ogóle się zmobilizować, że rzadko zaglądam na Wasze blogi, że nie odpisuję na maile, że spóźniam się z postami, mimo, że o tej porze roku mam więcej czasu dla siebie. Po prostu nie wiem co mam robić. Tak się strasznie boję... Tak naprawdę to już nie wiem co się dzieje, jestem psychicznie zdruzgotana. Przepraszam jeszcze oczywiście za ten wstęp (pod żadnym pozorem się mną nie przejmujcie!), ale musiałam to z siebie wyrzucić.

Wracając na ziemię - dziś notka całkowicie "ssakowo-morska", bo na wstępie chciałabym Wam jeszcze przedstawić najnowszego mieszkańca mojego stoliczka nocnego (proszę teraz obrócić głowy, bo Malia nie załapała jak obracać zdjęcia w blogerze):


Chyba pierwszy pluszowy manat z jakim się spotkałam. Dodam, że razem z nim przybyła do mnie jeszcze klacz z Collecty i puchaty źrebak Schleich, któremu po prostu nie mogłam się oprzeć!
Aha - druga ARka ( tym razem w skali Little Bits) już w drodze  <3

Tymczasem przejdźmy do tematu. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o dość szeroko znanym, ale moim zdaniem niedocenianym waleniu. 


Kaszalot to największy z zębowców (podrząd do którego należą również m.in. orki i delfiny butlonose) o bardzo charakterystycznym wyglądzie. Jego duża, prostokątna głowa, małe płetwy piersiowe i brak płetwy grzbietowej (to co się nią wydaje to swego rodzaju garb związany z budową kręgosłupa) nie pozwalają go pomylić z żadnym innym gatunkiem. Osobiście zawsze fascynowała mnie ich śmieszna, jakby nieproporcjonalna żuchwa z której każdy ząb ma "swój" otwór w górnej szczęce oraz urocze białe brzuszki. Ich skóra nie jest gładka - zupełnie inaczej niż np. u delfinów ( u butlonosów gładkość tą  sprawdzałam osobiście dwa razy ;). Czaszka jest asymetryczna aby pomagać w echolokacji (ten sposób porozumiewania się niezwykle rozwinął się u przedstawicieli tego gatunku).  Właśnie w celu komunikacji za pomocą ultradźwięków w ich głowie znajduje się organ wypełniony spermacetem - substancją wykorzystywaną kiedyś do wyrobu m.in. świeczek, leków i kredek. Są również posiadaczami największych mózgów na Ziemi. Mierzą zwykle do 20 metrów. 


Zamieszkują praktycznie wszystkie oceany. Żyją w małych społecznościach złożonych z samic i "nastolatków" ( dorosłe samce trzymają się na uboczu), nie szukając kontaktu z innymi grupami. Często tworzą się też "stada kawalerskie". Długość życia to około 70 lat. Samce często krwawo walczą o samice, jednak nie tworzą z nimi trwałych związków. Młodymi opiekują się i chronią  przed atakami orek wszystkie samice z rodziny, a proces usamodzielniania trwa nierzadko kilkanaście lat. Ich przysmakiem są kałamarnice olbrzymie, w poszukiwaniu których są w stanie zanurkować na głębokość ponad 1100 metrów! Potwale (inna nazwa) raczej nie zwracają uwagi na innych mieszkańców mórz. Znany jest jednak przypadek "adopcji" niepełnosprawnego butlonosa.


Kaszaloty od wielu wieków były jednymi z najczęstszych ofiar wielorybników. Poławiane dla tłuszczu, spermacetu, zębów z których marynarze robili ozdoby oraz ambry (substancja tworząca się w ich przewodzie pokarmowym, używana w przemyśle perfurmeryjnym). Początkowo zabijane były tylko przez niektóre plemiona (dla których kultur takie polowania nadal są bardzo ważne), ale już od XVIII wieku rozpoczęła się ich masowa rzeź, zakończona dopiero w 1982 roku. Z racji swych olbrzymich rozmiarów nie zawsze poddawały się bez walki. W 1820 wielki samiec zatopiły statek wielorybniczy Essex. Wydarzenie to, mocno podkolorowane, było inspiracją dla powstania książki Moby Dick ( której osobiście znieść nie mogę). 


Zdjęcia - klikklikklikklik


Mam nadzieję, że się podobało (obecnie nie stać mnie na nic lepszego) ^^
Trzymajcie się :)
M

6 czerwca 2015

Niepokorna (oraz Candy ciąg dalszy)

Cześć wszystkim :)

Na wstępie muszę się troszeczkę nad sobą poużalać. No bo jak to jest - ptaszki śpiewają, słoneczko świeci, wszyscy chodzą na modelowe sesje, a ja? A ja leżę w łóżku i jestem taka wściekła!! Prawdopodobnie podtrułam się wodą na Orliku. NIGDY nie pijcie brudnej kranówki, dobrze Wam radzę :P

Dobrze, ponarzekałam, mogę pisać dalej. Aczkolwiek dziś też raczej krótko, bo mimo choroby (musi mi przejść do poniedziałku) jestem mega zapracowana. W przyszłym tygodniu mam tyle ważnych rzeczy, między innymi sławetny projekt gimnazjalny, który trochę czarno widzę, więc trzymajcie kciuki! Muszę też pomyśleć, co zrobić z blogiem w wakacje (brak internetu). Kto wie, może Sophijka zgodzi się na chwilowe zastępstwo?

Tymczasem ogłaszam, że biorę udział w jeszcze dwóch rozdawajkach (sama również planuję Candy na drugie urodziny bloga ^^).

Pierwsza z nich odbywa się na blogu Kopytna Pasja...


... a druga na Galopem przez życie.


Również zapraszam do udziału ;)

Przechodząc do tematu głównego - dziś zamierzam zasypać Was zdjęciami jednej z moich ukochanych klaczy, ale również posiadaczki jednego z najgorszych charakterków wśród moich breyerów. Oto nieokiełznana Isadora Cruce!


(sesja prosto z Cannes, a także z mojego ogrodu - w końcu taka gwiazda potrzebuje godnych plenerów ;) 


Od razu chciałabym jeszcze raz bardzo podziękować Dorotheah, która umożliwiła mi zakup dwóch wymarzonych, lecz wycofanych klaczy - Brit i Izki właśnie. Jakby jeszcze tego było mało, dostałam od niej dwa przepiękne kantary sznurkowe - ale o tym kiedy indziej.

Przechodząc do figurki - Isadora to klacz na moldzie Nokota autorstwa Kathleen Moody, produkowana w latach 2010-2011. 
Jest to portret prawdziwej mieszkanki Rezerwatu Wilbur Cruce w USA.


Rzeźba moim zdaniem przedstawia się naprawdę nieźle. Kasztany oraz strzałki są oczywiście na swoich miejscach. Strasznie podoba mi się również bardzo wyraźny i szczegółowy w każdej części ciała ciała rysunek mięśni (mistrzowskie są pod tym względem nogi), duża liczba wszelkich zmarszczek (szczególnie na szyi i w okolicach słabizn). Ta klacz to dosłownie skłębiona, gotowa do skoku kula mięśni!  Głowa jest naprawdę przepiękna (choć asymetryczna), w typie mustanga, z zaznaczonymi żyłkami.W  świetnie ułożonej grzywie, ogonie, na szczotach, a nawet w ruchliwych uszach zaznaczono praktycznie każdy włosek. Ale prawdziwy majstersztyk to kopyta, ze zniszczoną koronką oraz pęknięciami - tak charakterystyczne dla dzikich koni! Jednym słowem, liczba detali wprost zapiera dech w piersiach - niejedna ARka odpada w przedbiegach! Co prawda do ogólnych proporcji i anatomii po dłuższym namyśle można mieć delikatne zastrzeżenia, ale w sumie zalet te wady nikną.


Malowanie ma swoje gorsze i lepsze strony. Srokata maść co prawda maskuje niedociągnięcia anatomiczne i w sumie jest bardzo ciekawa, ale niektóre detale nie zostały należycie wyeksponowane. Mi jednak najbardziej podoba się właśnie ten wariant kolorystyczny Nokoty. Wykonanie, trzeba przyznać, naprawdę zacne - świetne cieniowanie (szczególnie grzywa, ogon i okolice pręgi grzbietowej), niesamowicie realistyczne (IMHO lepsze niż u Cześka) oczy. Jedynie żółte kopyta do mnie nie przemawiają.


I przede wszystkim - ruch i ekspresja! Poza, ach ta poza! Isadora to istna bomba energii - spójrzcie tylko na ten dziko rozwiany włos (każdy kosmyk w inną stronę), kopiące nogi, dynamizm głowy, napięte mięśnie... Nic tylko patrzeć i robić tysiące zdjęć! Bo trzeba przyznać tej diablicy, że strasznie fotogeniczna! W dodatku można z nią robić przeróżne rzeczy :



Podsumowując - Isa to chyba mój ulubiony Breyer w kolekcji. Jest zdecydowanie warta każdej wydanej złotówki ( a nawet więcej). Mam nadzieję, że niedługo znowu stanie się moldem regularnym, bo to must-have każdego kolekcjonera. Jedyny problem to zamieszanie jakie powoduje w stadninie - zarówno wśród koni, które często kopie i gryzie, jak również wśród ludzi, którym niezwykle trudno zmusić ją do współpracy. Ale myślę, że niedługo się dogadamy :)


Miłego weekendu (nie chorujcie, bo nie warto!)
Trzymajcie się :)
M

1 czerwca 2015

Rozdział XIV & Candy

Hej!

Dziś znów króciutko, bo gonią mnie terminy. Te wredne stworzenia naprawdę lubią się nade mną znęcać. Dobrze, że jeszcze tylko niecały miesiąc i pożegnam się z tymi dręczycielami ;) Niestety, obawiam się, że zostaną one zastąpione równie nieprzyjemnym w nadmiarze towarzyszem - samotnością. Ale póki co nie mam czasu na martwienie się na zapas.

Z wyżej wymienionego powodu dziś w ramach wstępu tylko informacja o Candy na http://blubeberry.blogspot.com/  w którym oczywiście  biorę udział.... 
(Was również zapraszam ;)


... oraz życzenia wesołego i miłego Dnia Dziecka (tak, prawie o nim zapomniałam :P)! Mam nadzieję, że dostaliście świetne prezenty ;)

Tymczasem szybciutko przechodzę do rozdziału. Miłego czytania :)

Ostatni fragment - http://deterrasomnia.blogspot.com/2015/04/rozdzia-xiii.html  (radzę przejrzeć, bo ostatnio urwałam w głupim momencie)


Zza kotary w rogu pokoju wyszedł ciemny cień, który po chwili okazał się stosunkowo drobnym mężczyzną. Większość młodych dziewcząt widząc wysuwającego się niespodziewanie z kąta pokoju obcego człowieka pewnie wydałoby z siebie pisk lub inny dźwięk wyrażający zdumienie. Jednak Zosia, która jeszcze kilka dni temu byłaby czymś taki co najmniej zdumiona obecnie czuła tylko złość na samą siebie. Jak ona, żołnierz po szkoleniach, mogła go nie zauważyć!

- Przepraszam, że przysłuchiwałem się waszej rozmowie – rzekł, kłaniając się dziewczynie i przyjaźnie klepiąc Adama po ramieniu.
- Trzeba przyznać, że ktoś taki jak pani bardzo by się przydał. – kontynuował, jednocześnie przejeżdżając dłonią przez swoje lekko przerzedzone już włosy. – Właściwie wszystko już zaplanowaliśmy. Potrzebna była tylko pani zgoda. Choć…- uśmiechnął się lekko – od razu wiedziałem, że ją dostaniemy.
- Chcę od razu zacząć pracę.  – odparła Wolińska, przenikając swoim poważnym spojrzeniem ciemne oczy rozmówcy, co zawsze robiła prowadząc trudną dla siebie rozmowę. Siedzący obok Adam z pewnym zaskoczeniem uzmysłowił sobie, że obok niego nie siedzi już ta sama urocza, ale niefrasobliwa przedwojenna Zosieńka.
- Musi pani od razu zacząć pracę. – poprawił ją przybysz. – Zostanie pani przyjęta w trybie natychmiastowym, jako że przesłano nam pani referencje z Londynu, a to, że przyszła pani właśnie tutaj jest najlepszym potwierdzeniem tożsamości. Proszę wstać i powtarzać za mną. – rzekł, wkładając na głowę wyciągniętą nie wiedzieć skąd wojskową czapkę. Adam włożył w jej dłonie wysłużony, żelazny krzyż.

-W obliczu Boga Wszechmogącego… - rozlegały się słowa przysięgi, wypowiadane dwoma mocnymi głosami- …i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej… kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia,…. i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej,… stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił …– aż do ofiary życia mego.
Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i rozkazom Naczelnego Wodza… oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy będę bezwzględnie posłuszny…, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało.
Tak mi dopomóż Bóg.

-Przyjmuję Cię w szeregi Armii Polskiej, walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą.
Zdrada karana jest śmiercią. – usłyszała odpowiedź. Te kilka zdań miało w przyszłości zadecydować o całym jej życiu.

Po skończeniu ślubowania gospodarz udał się do kuchni, rzekomo w celu zrobienia herbaty. Tymczasem bezimienny dotąd wojskowy przedstawił się jako Stanisław Tatar, pułkownik zarządzający jednym z oddziałów Związku Walki Zbrojnej. Tak bowiem nazywały się obecnie struktury Polskiego Państwa Podziemnego.
- Wolałbym jednak gdybyś mówiła do mnie „Erazm”. – powiedział, zgrabnie gubiąc gdzieś tytuł „pani”, co zresztą bardzo odpowiadało Wolińskiej. Wreszcie poczuła, że ludzie z którymi rozmawia naprawdę robią coś innego niż picie herbaty i zastanawianie się.
- Czy Londyn przekazywał wszystkie informacje? – zapytała.
- Oczywiście, staramy się być w stałej łączności. Niestety, wszystko jest filtrowane przez Anglików. Dlatego byłbym wdzięczny gdybyś mi jeszcze raz powiedziała – tak na wszelki wypadek. – uśmiechnął się przyjaźnie, jednocześnie otwierając grubą teczkę z papierami, która również pojawiła się znikąd.

Spojrzała na niego uważnie. Niepojętość ostatnich wydarzeń kazała jej wykazać odrobinę niepewności. To działo się tak szybko! Naprawdę nie wiedziała już co o tym wszystkim myśleć.
Nagle jej wzrok spoczął na metalowym orzełku przyczepionym do czapki. Nie zastanawiając się już dłużej znowu rozpoczęła swoją, co raz dłuższą i ciekawszą, opowieść.

Gdy skończyła herbata była już prawie zimna, a mrok za oknem ciemny jak nigdy przedtem.

Jeśli macie jakieś sugestie, skargi, opinie, propozycje odnośnie powyższego "tworu" i dalszych losów Zosi Wolińskiej - będę wdzięczna za zgłoszenie w komentarzu. W końcu to Wy jesteście czytelnikami i chętnie wysłucham Waszego zdania :)

Trzymajcie się!
M