Witajcie!
W ostatniej zagadce zgadliście wszystkie modele koni. Jeśli wpatrzycie się w głąb zdjęcia... to na jednym z listków można zobaczyć malutką, dumnie wyprężoną figurkę. Jest to york firmy buliland! Mimo wszystko gratulacje dla wszystkich uczestników, a szczególnie dla Aredhel, Malii i Karo za najlepsze wyniki w mini-teście na spostrzegawczość!
Teraz tradycyjnie jakaś praca - jestem ciekawa, czy przypadnie wam do gustu; jest to jeden z moich najstarszych linorytów, do którego czuję wielki sentyment. Dokładniej są to dwie odbitki, które uwielbiam stawiać obok siebie - jedna została wykonana standardowo (do linoeum z wyrzłobionymi już kształtami i pokrytego farbą drukarską przyłożyłam kartkę), druga to odbitka odbitki :P.
Oto Vernilion! Czy coś się wam majaczy? Może wierszydło, które kiedyś tutaj dodałam (
http://deterrasomnia.blogspot.com/2014/01/rozdziau-i-ciag-dalszy.html)? A może vernilion - piękny odcień czerwieni od którego wzięła się nazwa kwiatu (swoją drogą perfidne; wyobrażać sobie czerwoną roślinę, a tworzyć czarno-białą!).
Dzisiaj fragment o tym, że nawet ludzie o wielkich możliwościach i rozmaitych talentach nie zawsze czynią to, co by chcieli i wplątują siebie w kłopoty, a co gorsza narażają swych przyjaciół.
Tylko
proszę, wybaczcie mi, jeśli będzie zbyt dużo scen odnośnie par, czy też
Merlin-Ginewra. Po prostu muszę przebrnąć przez czas, kiedy tego typu fragmenty pisze się równie łatwo, co wymyśla. Mam nadzieję, że przez tekie epizody,
opowiadanko nie straci na wartości!
Ostatni fragment:
http://deterrasomnia.blogspot.com/2014/03/rii-wiosna-i-epidemia.html.
Rozdział II - fragment II
- tutułuję wszystkim czytającym; komentującym!
*
Merlin skradał się na palcach pomiędzy budynkami. Gdyby
Gajusz pozwolił mu użyć zaklęcia, aby nagle stał się niewidzialny! Ale nie,
oczywiście uważa go za zbyt nieodpowiedzialnego, aby mógł posługiwać się magią
w samym sercu Camelot. Jeszcze do jego problemów dochodzi ta koszmarna
epidemia.
Nagle na zakręcie wpadła na niego Gwen niosąca bukiet
kwiatów. Chwycił ją w ramiona, żeby się nie zderzyli, ale natychmiast rozluźnił
uścisk i cofnął się kilka kroków, nadzwyczaj zmieszany.
- O! Merlinie!
- Ciszej! Mnie tu nie ma! - szepnął tajemniczym tonem - To znaczy
nie powinno mnie tu być... ale jestem.
Roześmiała się.
- Chodzi o Gajusza?
Nie, nie chodziło o Gajusza. W grę wchodziło życie lub
śmierć tych chorych, którym Merlin mógłby sam uzdrowić, ale Gwen pewnie nie
wiedziała o epidemii. Po co miał jej powiedzieć? On sam chyba wolałby nie wiedzieć,
więc musiał wymyślić na wprędce jakieś niebanalne kłamstwo.
- Artur wysłał mnie... w pewnej poufnej sprawie, chyba nie
powinienem Ci mówić.
Błąd (zresztą nie pierwszy tego dnia) oczy Ginewry zapłonęły
ciekawością. Nie śmiała go poprosić, ale widział, że pragnie usłyszeć tą poufną
informację. Rozglądnął się niespokojnie szukając inspiracji.
Gwen... jej zielone oczy wpatrzone w niego z ciekawością... kwiaty polne o aksamitnych w dotyku, jasnoniebieskich płatkach, które trzymała w białych dłoniach...
- Prosił żebym zebrał kwiaty i zostawił pod drzwiami pewnej
niezwykłej damy.
To tylko podsyciło jej ciekawość. Otworzyła usta.
- Pod czyje drzwi? - szepnęła, jakby było to najważniejszą
rzeczą na świecie.
Jeśli Artur rzeczywiście wpadłby na tak romantyczny pomysł
to byłby głupi, gdyby się zastanawiał - pomyślał młody czarodziej. W Camelot
(tak przynajmniej wydawało się Merlinowi) była tylko jedna dama godna uwagi.
- Twoimi.
Zatrzepotała rzęsami, a wcześniejsze podniecenie zastąpił
perlisty śmiech.
- Merlinie, jesteś najśmieszniejszym z ludzi, których znam.
To było doskonałe! Tylko jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to nie musisz wymyślać
jakiejś historii.
Wyciągnęła na swojej woskowej dłoni pąk chabra.
- Proszę. Tylko błagam nie oddawaj go tej damie, którą
wielbi Artur, ponieważ ona powinna dostać pełen bukiet! -dodała ściszonym, poważnym
głosem.
- Obiecuję, że nikomu go nie oddam. - szepnął ciepłym tonem biorąc od niej kwiat - A
teraz niestety muszę iść w sprawie, która nie cierpi zwłoki. - dodał z
animuszem.
Ruszyli w przeciwne strony tej samej uliczki. On pewnym
krokiem, mając przed oczami jej obraz, ona oglądając się co chwila za siebie z
uśmiechem jakby do ust przyszytym.
IV
- Merlinie, gdzie ty znowu byłeś?
Mina Artura nie wróżyła niczego przyjemnego; miał mocno
ściągnięte brwi i oburzenie w oczach.
- Musiałem pomóc Gajuszowi...
Każde kłamstwo wydawało mu się dobre w krytycznym momencie -
niestety się pomylił.
- Rozmawiałem z nim przed chwilą i również Cię szukał.
Sługa zaniepokojony rzucił okiem na dwie możliwe drogi
ucieczki: drzwi i okno (tak na wszelki wypadek).
- Co to jest? - Artur wykrzywił się patrząc na klapkę w
tunice Merlina
- To? - chłopak był szczęśliwy, że odwrócił uwagę królewicza
- Kwiat.
- Kwiat? - w tonie Artura była wielka podejrzliwość.
- Tak, dokładnie chaber. Dostałem od Gwen. - usprawiedliwił
się.
- Nie mam więcej pytań. Choć, mam przeszukać całe miasto
szukając ludzi znających magię. Pomożesz mi.
Powiedział, po czym klepnął Merlina po plecach, po przyjacielsku,
tylko trochę za mocno; czarodziej omal się nie przewrócił.
V
Merlinowi ze zmęczenia ćmiło się przed oczami. Ledwie
widział powiewające kilka metrów przed nim płaszcze rycerzy dokonujących
rewizji. Do głowy cisnęło mu się tylko jedno pytanie:
- Arturze, ile to jeszcze potrwa?
Nagle usłyszeli stłumiony szloch. Na moment ustąpiło od nich
zmęczenie, obrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk. Korytarzem szła
dziewczyna. Jej kroki odbijały się od marmurowej posadzki z głośnym echem.
Przeszła obok nich, jakby nikogo nie dostrzegła. Wymienili zdziwione spojrzenia
- Gwen? - zapytał Merlin delikatnym głosem
Podniosła głowę, miała oczy zaczerwienione od płaczu. Dostrzegła
ich.
- Arturze, Merlinie, mój ojciec umiera! - w jej głosie była
taka rozpacz, że najtwardsze serce rozłamałoby się na kawałki i pękło; nawet
Artur wykazał niewielkie zainteresowanie tą sprawą.
- Gwen, czy możemy Ci jakoś pomóc? - zapytał z troską.
*
Gajusz mieszał leki w kociołku.
- Merlinie, podaj mi listek melisy!
- To nic nie da. - powiedział podając mu zioło i marszcząc
czoło.
- Masz lepszy pomysł? Ten preparat zmniejszy jego ból.
- Nie zapobiegnie jego śmierci. On umrze.
- Jak inni.
- Jest ojcem Gwen.
- To coś zmienia?
- Tak.
Gajusz podniósł wzrok znad księgi i spojrzał spod ciężkich
szkieł na ucznia.
- Nawet nie myśl o użyciu magii - kładł nacisk na każde
słowo.
- Muszę. - Merlin wzruszył ramionami.
- Nie potrafisz. - głos medyka zabrzmiał wyjątkowo łagodnie.
- Jeszcze nie.
Merlin wziął do ręki książkę. Słońce zaszło, gwiazdy lśniły
na niebie. Doszła północ. Gajusz patrzył na kaganek, który tlił się w pokoju
jego ucznia. Rozumiał walkę, jaką chłopak toczył ze sobą, ale wiedział, jak
potężna jest moc, która została powołana, aby zniszczyć Camelot i nie miał
nadziei, iż nawet największy z czarodziei mógłby coś poradzić.
Merlin przeglądał kartę, po karcie, studiował zaklęcia,
próbował je wypowiadać. To była beznadziejna walka z czasem. Miał najwyżej
kilka godzin, a jeszcze nie wpadł na żaden plan. Pomyślał o wskazówce smoka.
- Jeśli mam szukać u źródeł... Zarażeni zostali jedynie
ludzie z dolnego miasta... Ani ja ani Gajusz, choć ich badamy... Ta choroba
musi roznosić się w inny sposób. Tylko, co ludzie z górnego mają innego niż Ci
z dolnego. - nagle uderzył się ręką w czoło - To przecież oczywiste! Smok drwił
ze mnie w tej wskazówce - mamy inną wodę!
Spojrzał na kaganek. Świeca już niemal się wypaliła. Musiał
długo nad tym myśleć. Przypomniał sobie dział w księdze o zaklęciach rzucanych,
aby zatruć wodę. Zmrużył oczy.
- Strona 56. - wyszeptał.
Księga posłuchała jego życzenia; kartki same się
przerzuciły. Przebiegł oczami po stronie.
VI
Ciemny cień przemykał się obok ostrych ścian. Mężczyzna
szedł cicho, chcąc nie zwracać pośród nocy uwagi mieszkańców. Unikał straży,
gdyż tylko żebracy i wyrzutkowie włóczyli się nocą po mieście.
Uchylił drzwi do chaty zajmowanej przez kowala i jego córkę.
Dostrzegł mężczyznę, którego skóra miała zielonkawy odcień, a ręce byłby
bezwładnie ułożone na kocu. Na ziemi, klęcząc zasnęła jego córka. Widać było,
że czuwała przy nim do późnej nocy.
Merlin wiedział, że teraz czeka go najtrudniejsza część
zadania. Wyjął zza pazuchy przedmiot owinięty w brudny kawałek jedwabiu,
lśniący wśród ciemności. Skupiony wpatrzył się w tajemniczą rzecz i wyszeptał
słowa, w których brzmiała uśpiona moc. Gdyby ją uwolnił, mogłaby zniszczyć
zamek, więc tylko szeptał je, jak pogrążony w transie. Później oczy zalśniły mu
nieziemskim blaskiem i włożył w zaklęcie całą swoją wolę.
Położył zawiniątko pod poduszką chorego i pod osłoną nocy wymknął
się z mieszkania.
VII
Słońce już dawno wstało, a Merlin z podkrążonymi oczami biegał
po zamku. Bardzo chciał spotkać Gwen i do rana układał sobie dialog jak ją
przywita, aby nie zdradzić kim jest, a jednak wydać się tajemniczym... ach,
gdyby ona mogła się dowiedzieć, co dla niej zrobił! Ukrywanie magii jest czymś
okropnie niesprawiedliwym!
Zapukał do komnaty, w której zazwyczaj przebywała o tej
porze pomagając Morganie i wszedł cicho.
Widział jak jej krok przez tą noc stał się lekki, a nawet
gdy jeszcze nie obróciła twarzy, poznał, że się uśmiecha.
- Gwen?
- Merlinie? - odwróciła się i tanecznym krokiem podeszła do
niego.
Nie mógł się nie uśmiechnąć widząc jej twarz.
- Z twoim ojcem już lepiej?
- Stał się cud i jestem za niego wdzięczna! Ktoś, kto to
uczynił musiał być bardzo dobry i potężny!
Uśmiechnął się słysząc te słowa, jednak musiał upewnić się o
szczegóły.
- Ma czystą skórę, bez narośli?
- Wszystko jest dobrze z jego zdrowiem! Dziś mógł nawet
wstać i pójść do kuźni!
- Na szczęście; podzielam twą radość, Gwen.
Chciał wyjść, ale powstrzymała go.
- Nie zdziwiło Cię to Merlinie.
Jej głos był podejrzliwy, ale nie zwrócił na to uwagi,
zobaczywszy jak promień słońca wpadł do pokoju i ułożył się na jej złotej
główce tworząc wokół niej coś na kształt aureoli.
- Zdarzył się fenomen. - odpowiedział spokojnie.
- Merlinie. - powiedziała tonem, jakby upominała dziecko, bawiąc
się przy tym włosami.
- Dobrze. Rozgryzłaś moją największą tajemnicę. Powiem Ci.
Jego ton był tak tajemniczy, że Gwen nie mogła oderwać od
niego wzroku.
- Jestem jasnowidzem. - szepnął.
Uśmiechnęła się, a on czuł, że wzbiera w nim fala
wdzięczności dla wszystkiego, co robiła dla innych; pomagała zawsze wszystkim,
a jeśli on czuł się bohaterem tylko dlatego, że raz jej coś ułatwił, to oznaczało, że
naprawdę nie może uchodzić za mądrego człowieka.
- Zawsze mnie zaskakujesz i czasem myślę, że naprawdę jesteś
magiem. Tylko w dobrym znaczeniu tego słowa.
Odetchnął z ulgą. Nie rozpoznała jego talentu.
- To ja... wiesz, muszę już iść.
Rozglądnął się po pokoju.
- Żegnaj.
- Żegnaj, Merlinie. - powiedziała z nutką rozbawienia w
głosie.
Patrzyła jak zniknął w drzwiach.
VIII
Gajusz stał przed władcą i najdzielniejszymi z rycerzy.
- Moje przypuszczenia zostały potwierdzone. Zaraza
rozprzestrzenia się w wodzie. Nie ma medycyny, która mogłaby ją zwalczyć.
Spójrzcie czcigodni, zebraniu tutaj w dniu dzisiejszym. - zza rękawa wyjął
probówkę po 1/3 zapełnioną wodą, w środku pływała jakaś czarna, ususzona
roślina - Pół godziny temu włożyłem do tej wody kwiat. Jak zareagowała roślina,
widzą wszyscy. Boję się, jakie męki może wywoływać ludziom; ci biedacy bardzo
cierpią.
Artur wystukał o ścianę rytm walca, a król skarcił go za to
spojrzeniem.
- Więc, nie ma ratunku? - spytał król.
- Tylko ten, kto stworzył epidemie może ją zażegnać.
Król wzdrygnął się.
- Dziękuję Ci medyku.
Chwilę zapatrzył się w sklepienie sali, ozdobione
przeróżnymi wzorami roślinnymi, zamyślonym wzrokiem. W końcu spojrzał
przytomniej.
- Arturze, jeszcze raz przeszukaj Camelot. W końcu
znajdziemy sprawcę. Aresztuj każdego, kto ma jakikolwiek podejrzany przedmiot w
domu. Czy nikt jeszcze nie wyzdrowiał z tej choroby?
- Jest taki jeden, niezwykły przypadek, Sir. - przed tłum
wystąpił niezwykle muskularny rycerz.
- Sir Oswardzie, słyszałeś o takim przypadku?
- Niejaki kowal, mieszkający w dolnym zamku. Jego córka jest
służką Lady Morgany.
Merlin z panicznym strachem rozglądnął się po sali; nikt nie
zauważył jego zdenerwowania.
- Od tego domu zacznijcie poszukiwania. - opanowanym tonem
oznajmił król.
*
Rycerze wpadli do ubogiej chaty, przewracając stoły,
wertując papiery, rozrzucając przedmioty codziennego użytku.
Sir Oswald otworzył ładną, choć prostą szkatułkę
przetrząsając jej zawartość. Wypadło kilka bezwartościowych przedmiotów.
Sir Maryon przetrząsnął mały spichlerz. Znajdowało się w nim
jedzenie, potrawy, nie było żadnego szczególnego przedmiotu.
Artur gwałtownie odsłonił zasłony, wpuszczając do wnętrza
światło, jednak nic nie dostrzegł. Sir Leon przebiegł palcami po podłodze
szukając tajnych schowków.
Nic.
Merlin stał za królewiczem. Miał zaciśnięte pięści, było mu
za gorąco i nie mógł patrzeć, na to co się działo. Nagle zaświtała mu w głowie
myśl, że Gwen wyrzuciła rano przedmiot, który położył jej ojcu pod poduszkę.
Ktoś przewrócił stół.
Merlin czuł jak szczękają mu zęby. Przestawał słyszeć hałas,
jaki robili rycerze, którzy nie ustawali w poszukiwaniach. Nagle jeden rycerz
odgarnął koc i podniósł z pościeli, rzucający nienaturalne światło przedmiot.
- Znalazłem.
Merlin musiał chwilę poczekać, zanim doszły do niego te
słowa. Znaleźli. Gwen może umrzeć, spalona na stosie, jako czarownica, z jego
winy. Gardło ścisnęło mu się z rozpaczy, ale hardo podniósł głowę. Musiał coś
zrobić.
Pozdrawiam i życzę wspaniałych i ciepłych świąt!!
Sophija
PS. W ostatni weekend nadrobiłam niektóre braki i byłam na "Kamieniach na szaniec" - wg. mnie był ładny, ale spodziewałam się wierniejszego oddania nie tylko bohaterów, ale i ideałów, którymi się kierowali. Razi mnie sam plakat - hasło "przyjaźń; młodość; wolność" moim zdaniem nijak się ma do tematyki - przecież wolność była tu najważniejsza!!
PS2. Przepraszam za krótkie scenki, mam nadzieję, że bardzo to nie razi!
PS3. Jestem bardzo ciekawa, zastanówcie się kiedyś, jeśli będziecie mieli czas, którzy z bohaterów przypadli wam do gustu - najłatwiej będzie wam ocenić po majowym fragmencie - już mówię, że moim ulubionym. Poznacie wówczas pochodzenie Gwen oraz głupotę Merlina i spryt Artura <3. Dobrze, więcej nie spoileruję!