Strony

29 grudnia 2013

O Camelot, początki...

Zacznę tak, jak uwielbia rozpoczynać swoje notatki Malia, a więc: Witajcie!
Przepraszam wszystkich, że tak późno wzięłam się za notkę, ale oczywiście w święta mam najmniej czasu, a musiałam jeszcze oglądnąć Hobbita i nagadać się z Malią i zrobić setki, a może nawet tysiące innych rzeczy. Notatka będzie długa - wszystko przez pierwszy rozdział (informuję, że połowa osób chciała pierwszy temat, a reszta o drugi, więc w końcu zdecydowałam się napisać o Camelot), niestety musiałam rozdzielić to opowiadanie na dwie części; było zbyt długie, więc przedstawiam wszystkim pierwszą część pierwszego rozdziału. Druga ukarze się za 4 tydz, a jeszcze przed pisaniną zaprezentuję origami modułowe nad którym męczyłam się cały poniedziałek :/


A teraz pora na moje fantazje; uprzedzam, że wolę nie liczyć powtórzeń, choć może najgorzej to nie jest... dedykacje będę pisać pod koniec, o ile opowieść będzie warta kontynuacji!

Rodział I
Droga może być długa albo krótka, kręta albo prosta, ale każda droga dokądś nas prowadzi. Tylko nie zawsze tam, gdzie chcemy dojść.
I
Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo przyoblekło się w niezwykłe barwy począwszy od pąsowego, a skończywszy na złotym. Ostatnie promienie oświetlały zamek wykuty z białego marmuru, którego blaski połyskiwały w świetle.
Spróchniała gałązka chrupnęła pod nogami wysokiego chłopca, który zmierzał drogą w stronę Camelot. Ptaki krążyły nad jego głową, a niekiedy, gdy zbłądził wskazywały mu właściwą ścieżkę.
Chłopiec niepewnie przekroczył most zwodzony i podszedł do strażników stojących na krużgankach tuż przy bocznym wejściu.
- Przepraszam, gdzie mógłbym znaleźć Gajusza? - zapytał grzecznie
- Prosto, potem schodami w dół, jedyne drzwi w wąskim korytarzu - odpowiedział jeden.
Drugi odprowadził go współczującym wzrokiem. Gajusz był powszechnie znanym medykiem, który na starość został mianowany lekarzem samego króla Uthera. Niewielu wiedziało, że był także jego najbliższym doradcą. W każdym razie zasłynął tym, że jeszcze nigdy nie odmówił pomocy potrzebującemu, chociaż nie zawsze zdążał z pomocą, nieraz było już po prostu za późno. Czego mógł chcieć ten młody chłopak od medyka królewskiego?
Gajusz nie usłyszał pukania do drzwi, ani nie dostrzegł momentu, w którym się uchyliły, pchnięte przez gościa. Nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na postać, która weszła do jego małego apartamentu. Stał na antresoli wsparty o barierkę zaczytany w książce.
- Hm.. - ktoś odchrząknął znacząco - Dzień dobry! - odważył się powiedzieć chłopiec.
Starzec zdumiony podniósł głowę, poruszył się gwałtownie. Barierka złamała się z głuchym trzaskiem, a Gajusz stracił równowagę. Potem wszystko wydarzyło się nagle. Oczy chłopaka rozbłysły; zatańczyły w nich czerwone iskierki i medyk zatrzymał się w powietrzu. Ruch ręki młokosa wystarczył, aby przesunąć łóżko spod ściany i mężczyzna wylądował na miękkiej pościeli. Jednak Gajusz zerwał się energicznie, jakby miał co najmniej trzydzieści lat mniej, nie doskwierał mu reumatyzm, a do pasa nie sięgała zupełnie biała broda. Sześćdziesięcioletni mężczyzna miał ogień w oczach.
- Co ty zrobiłeś? - krzyknął
Szybko podszedł do drzwi i zamknął je jednym pchnięciem.
- Chłopcze, co ty sobie wyobrażasz? Magia jest w Camelot nielegalna, kto Cię jej uczy?
- Nikt mnie nie uczył magii.
- Kłamiesz w żywe oczy.
- Nie śmiałbym. To, co powiedziałem jest prawdą. Nikt nie uczył mnie magii - powiedział z naciskiem
- Byłbym wdzięczny, gdybyś nie robił ze mnie starego, niedołężnego starca. Kim jesteś? Po co tu przyszedłeś?
- Nazywam się Merlin. - odpowiedział wysoki chłopiec.
Gajusz przyjrzał mu się uważnie.
- Syn Hunith?
- Tak.
- O! - ucieszył się Gajusz - Nie jesteś tym, za kogo się podajesz. Merlin, syn Hunith miał być w środę.
Merlin spojrzał dziwnym wzrokiem na medyka.
- Dzisiaj jest środa. Mam list od matki.
Gajusz był mocno stropiony i miał nie najmądrzejszą minę.
- Pokażę Ci twój pokój. Później muszę pilnie wyjść.
- Czy ja będę musiał coś zrobić dziś wieczorem?
- Jesteś już chyba obywatelem Camelot, jeśli wstępujesz pod moją opiekę, więc wieczorem powinieneś stawić się na dziedzińcu, jak wszyscy mieszkańcy miasta. Odbędzie się tam egzekucja.
Merlinowi zaschło w gardle. Camelot raczył go przywitać miłym incydentem, jakim było pozbawienie życia jednego z obywateli. Naprawdę dobry początek.
II
Tłumy zgromadziły się wokół podestu, na który wyprowadzono skazańca. Ludzie unieśli głowy w kierunku balkonu, rzeźbionego w mityczne stwory, na którym stał król Uther Pendragon przybrany w czerwony płaszcz z wyszytym złotym smokiem - symbol Camelot. U boku króla, lecz kilka kroków za nim, pozostając w cieniu majestatu władcy stał Gajusz oraz królewicz - Artur.
W jednym z okien można było dostrzec Lady Morganę, wychowanicę króla, która przy egzekucjach nigdy nie pojawiała się przy jego boku, pokazując, że nie zgadza się z wyrokiem.
Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w twarz króla, może licząc, że ujrzą na niej przebaczenie dla młodego zbrodniarza. Jednak mogli dojrzeć na niej jedynie zawziętość i nienawiść cechujące tyranów.
- Zgromadziliśmy się tutaj na egzekucji Tomasa Collinsa. Ów młody człowiek został skazany na śmierć za przestępstwo, którego się dopuścił - napięcie na dziedzińcu było wyczuwalne, każdy chciał usłyszeć za jaki czyn wydano tak surowy wyrok - stosował magię!
Dokończył donośnym głosem król. Dał znak ręką. Wynajęty kat podszedł do młodzieńca. Chłopak został zmuszony do położenia głowy na pniu, lecz zdążył rzucić nienawistne spojrzenie królowi. Jeden zamach mieczem przeciął nić jego życia. Kilka dam szlochało cicho, żadna nie patrzyła w stronę, gdzie zgodnie z prawem popełniono zbrodnię.
Merlin czuł jak drżą mu ręce. Chłopak, który zginął mógł być jego rówieśnikiem. Tymczasem Uther rozpoczął przemowę:
- Radujmy się moi poddani! Mija już dwadzieścia lat odkąd uwięziliśmy ostatniego żywego smoka. Z tej okazji ogłaszam festyn!
Ludzie uśmiechali się słysząc ostatnie słowa. Nagle jakaś niska kobieta wystąpiła przed tłum. Miała zniszczoną twarz i siwe włosy. Jej głos był cienki i słaby.
- Utherze, morderco niewinnych dzieci! To nie wina tego chłopca, że urodził się magiem. - jej głos się załamał - Zabrałeś mi jedynego syna!
Merlin chłonął każde jej słowo. Spojrzał na króla i dojrzał w jego oczach ból oraz nieukrywany żal. Uther słuchał, nie kazał jej pojmać, możliwe, że rozumiał rozpacz starszej kobiety.
Jej głos urósł w siłę, brzmiał donośnie na całym dziedzińcu.
- Przyrzekam Ci, że zanim skończy się ten festyn będziesz cierpiał tak jak ja!
Tego władca Camelot nie mógł przepuścić płazem, kobieta groziła zabójstwem członka rodziny królewskiej. Uniósł powoli rękę.
- Brać ją! - powiedział spokojnie.
Jednak kobieta rozpłynęła się w chłodnym wieczornym powietrzu.
III
Wieczorem Merlin stanął przy oknie. Nad nim rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, u stóp leżał mu cały Camelot upstrzony światłami, zapalonymi niemal w każdej chacie. To od dziś był jego dom.
Gajusz zmiął list w palcach i spojrzał na drzwi, za którymi znajdował się pokój Merlina. "To zdolny chłopak. Ma w sobie coś niesamowitego. Trzeba nauczyć go obowiązkowości, to będzie dla mnie wyzwanie. Jest dobrym chłopakiem" - pomyślał ciepło, przypominając sobie jak Merlin po raz pierwszy przy nim użył magii - "Będzie nad nim wiele pracy" - westchnął.
Merlin położył się do łóżka, ale długo nie mógł zasnąć. Gdzieś w głębi swojej głowy słyszał potężny głos wołający go po imieniu.
IV
Gajusz potrząsnął Merlinem. Chłopak natychmiast otworzył oczy i omiótł pokój półprzytomnym spojrzeniem. Świtało.
- Merlinie, czas wstawać! - wesołym głosem oznajmił Gajusz.
Chłopak szybko dostał listę, co, gdzie i komu musi dostarczyć. Kiedy już wywiązał się ze swoich obowiązków zaczął włóczyć się po zamku. Przechodząc przez dziedziniec usłyszał śmiechy. Obrócił się w stronę, z której dochodziły. Grupka chłopców stała za najmocniej zbudowanym wyrostkiem - "samcem alfa", który ciskał nożami w tarczę toczoną przez, śmiertelnie przerażonego, chłopca.
Merlin bez chwili zastanowienia podszedł do nich. Barczysty chłopak właśnie krzyczał na towarzysza.
- Coś Ci się nie podoba? - wrzasnął na niższego chłopaka.
- Tak - odpowiedział Merlin.
- O; znalazł się rycerz, obrońca uciśnionych. Dawaj.
Wskazał swe obnażone mięśnie. Merlin skrzywił się, ale nie miał już wyjścia. Zadał cios. Chłopak chwycił go za nadgarstek i wykręcił mu rękę, jakby był małym kociakiem. Merlin jęknął.
- Może mnie pokonałeś, ale mimo to nie możesz się rządzić.
- Mogę - szepnął mu do ucha jadowitym głosem.
- To kim jesteś? Królem? - próbował żartować Merlin, jednocześnie czując, że długo nie będzie mógł sprawnie ruszać ręką.
- Nie, jego synem, Arturem.
Zanim Merlin zdołał nabrać powietrza w płuca, już straże wzięły go pod ręce. Wówczas młody czarodziej zauważył, że piękna, złotowłosa pokojówka Morgany od pewnego czasu przypatrywała się tej scenie i poczuł się beznadziejnie. Kilka chwil później został wtrącony do lochu.

A na koniec, co tu dużo mówić; proszę o rady, mogą (dosł.) zmienić bieg tej historii (do pewnych granic, oczywiście ;)). Od tej pory dodawane fragmenty będę dodawać też w "Naszej twórczości"-"Sophija"-"Opowieści z Camelot", gdzie uzupełnię również słowniczek, jakby ktoś zapomniał niektóre imiona (będzie ich dość sporo).

PS. Życzę wszystkim sylwestra spokojnego/ szalonego - wedle upodobań oraz spełnienia marzeń. Do zobaczenia w przyszłym roku!

22 grudnia 2013

Enchilada

Witajcie!
Wreszcie się zmobilizowałam i coś piszę. Od pewnego czasu mam głupawy zwyczaj latania bez celu po internetach. Jak mnie to wkurza!  Możliwe, że obdarzę Was w najbliższym czasie jakimś wierszem o pewnym nikczemnym (ale kochanym) Stworzeniu (Mikinnou, Sophijka - wiecie, o kim mowa, więc nie bijcie mnie za tę wstawkę). Tak więc przygotujcie się na coś strasznego. No i zaczęłam robić filmy - jak coś będzie, to wstawię.

 Biorę udział w losowaniu na schleich.czo. Oto banerek:


Dziś post figurkowy. Jak w temacie napiszę o Enchiladzie, czyli mówiąc inaczej o Paprykarzu, czyli mówiąc po ludzku o Chilim. Jest to ogier morgan breyera w skali Traditional produkowany w latach 2009- 2011 na moldzie Kennebec Count. To pierwszy z serii moich przypadkowych, kompletnie spontanicznych zakupów. Przyjechał do mnie od kocham_fizyke z modelhorse.czo. Przyciągnął mnie malowaniem, bo tylko w tej maści grzywa nie przytłacza modelu. Ogólnie to właśnie grzywa czyni ten model wyjątkowym. Szczególnie podobają mi się pojedyncze kosmyki spadające z innej strony niż reszta. Ładne są uszy, skierowane w różne strony.  Im dłużej się na niego patrzy, tym ładniejszy się zdaje. Nie jest może wybitnie umięśniony czy zbudowany, brakuje mu wielu detali ale definitywnie ma to coś. Dużym minusem jest to, że na głowie widać odciski narzędzi. Kopyta mają jednolity, dziwny odcień. Klatka piersiowa wydaje mi się zbyt wystająca. Ale to tylko detale. Poza tym jest świetny.







W pakiecie z tym panem przyjechał bardzo porządny kantar, robiony przez jego poprzednią właścicielkę. Gdy moje konie go zobaczyły, natychmiast wyrzuciły moje (wcale się im nie dziwię) i ustawiły się w kolejce po ten, jako ze Chilliego był troszkę za duży. W końcu dostał się Tenebris, która wygląda w nim świetnie  (wiem, zdjęcie jakościowo straszne).

I najważniejsze na koniec: Wesołych Świąt ! Proszę, nie spędzajcie ich przed komputerem. I jako, że nie będzie mnie tu już przed Sylwestrem - wszystkiego najlepszego w nowym roku! I takie coś na koniec:


źródło - klik
Jeszce raz najlepszego i do zobaczenia w przyszłym roku!
M




14 grudnia 2013

O wszystkim po trochu!

To moja pierwsza notka, więc proszę o wyrozumiałość!
Najpierw ogłoszenia parafialne: obecnie będę pisać raz na 4 tygodnie, choć nic nie jest pewne, ponieważ Malia cały czas ma nowe pomysły i zapewne chce przeprowadzić jakąś reformację.
Teraz powinnam powiedzieć coś o sobie... login Sophija wziął się od mojego prawdziwego imienia, a wymyśliła go oczywiście Malia. Uwielbiam plastykę (dokładniej, jeżeli ktoś wie, o co mi chodzi - grafikę i rysowanie piórkiem), może jak zbiorę się na odwagę i cyknę nie najgorsze zdjęcia prac, to w przyszłości dodam niektóre z nich na bloga. Ponadto lubię popisać to i owo. Tyle chyba na początek wam wystarczy ;), bo post i tak będzie bardzo długi.

Teraz wypadałoby przedstawić moją kolekcję:
Po prawej.
To, muszę przyznać, moje popisowe zdjęcie. Kocham starożytną Grecję, a mimo to biegałam po Akropolu z rodzinką andaluzów w rękach i głupim uśmiechem na twarzy.
W tle oczywiście Erechtejon, a na pierwszym planie... nie kto inny jak Forta (klacz andaluzyjska), Volatilis (ogier - dosłownie z łac. skrzydlaty; rzeczywiście wygląda, jakby wiatr rozwiewał mu grzywę), a źrebaczek to Flamenco (moim zdaniem wygląda jakby tańczył). Rodzinkę ogólnie polecam i należy do moich ulubionych.

 Po lewej
 Oto rodzinka tinekerów przy zachodzie słońca i delikatnie przechylonej w prawo linii horyzontu. Ogier - Orion, klacz - Andromeda (sama nie wiem, dlaczego koń pociągowy skojarzył mi się z delikatną dziewczyną, w której żyłach płynęła królewska krew - Mitologia), oraz źrebaczek - Antares (nazwany tak od najjaśniejszej gwiazdy).

























Teraz przedstawię wam rasę Camargue - klacz nazywa się Bryza i ilekroć na nią spojrzę wydaje mi się równie piękna, wytrwała i uparta by dążyć do swego celu. Sami na nią spójrzcie! Idąc dalej; ogier ma na imię Świt, zamiennie z japońskimi słowami o tym samym znaczeniu: czyta się Leme (długie "e") oraz Akatsuki, pisowni nie przytoczę, bo nie jestem na tyle zdolna, aby ją opanować, a ponadto nie chcę przez przypadek kogoś obrazić niewłaściwym sformułowaniem. Źrebaczek to Bandola.

Po lewej
Rodzina: pinto.
Ogier: Spirit
Klacz: Arwena
Romantyczny wieczór przy zachodzie słońca - nic dodać, nic ująć.





Po prawej
Klacz lipican - podróżuje, ale oczywiście się nie śpieszy, ponieważ nie ma specjalnie do kogo. Jeszcze nie kupiłam do niej rodzinki i nie wiem, czy obecnie będzie to wykonalne, gdyż o ile się nie mylę ogier i źrebak zostały wycofane, ale i tak bardzo lubię tą klacz. Na imię ma Algieria.
Po lewej
Achał tekin (jego imię uzupełnię na pewno, ale w tym momencie nie mogę go sobie przypomnieć) - pozostanie (w mojej kolekcji) wiecznym kawalerem, ponieważ nieśpieszno mi z kupieniem dla niego klaczy, która niespecjalnie mi się podoba. Na zdjęciu stoi w dumnej pozie, jakby z żalem wpatrując się w zachodzące słońce.

















Powyżej i po prawej golden retriver (wg. mnie jedna z najwspanialszych ras psów). Jest przecudowny, jednak nie polecam kolekcjonowania różnych ras psów schleicha, ponieważ są wykonane w różnych skalach i postawione obok siebie na półce mogą dziwnie wyglądać.   
                             



















Po lewej klacz knabstrupera - Dalmatia, a po prawej kochany, nieco nieporadny Bilbo (), o dziwo zdjęcie źrebaczka zostało wykonane na niewielkich rozmiarów kamieniu, a wygląda jakby konik miał za sobą długą podróż...
 Jeśli wytrwaliście do końca, szczerzę podziwiam i mam nadzieję, że nie zanudziłam!
Wszystkim miłego przygotowania świąt - jeszcze tydzień i wszyscy odpoczniemy!
 
PS. Jeżeli miałabym zacząć pisać jakieś opowiadanie, to który z tematów lepiej byłoby zacząć?

1) Chłopak mieszka w wielkim mieście, nie ma rodziny - posiada magiczne zdolności, wraz z czarnym kundelkiem dociera do innych krain; gdzie mieszkają niezwykłe istoty, ale są również ludzie (myślałam o państwie stylizowanym na starożytną Japonię), trafia do elfów, okazuje się iż posiada talent rozmawiania ze smokami. Nie ma nauczycieli, ponieważ ten talent jest niesamowicie rzadki, elfy podziwiają chłopaka za jego talent. Przyjaźni się z córką władcy elfów. Od niej dowiaduje się, że nie jest jedynym który potrafi rozmawiać ze smokami. Drugą osobą posiadającą ten niezwykły talent jest dziewczyna (która poza tym posiada dość dużo innych talentów); rywalizują ze sobą, ale muszą współpracować.
Niestety krainy same dla siebie są zagrożeniem, każdy z władców (poza elfickim królem) chce przejąć władzę. Przyszła Pani elfów (muszę jeszcze wymyślić ładne imię), dziewczyna (Jane) i chłopak (Michael) mają odegrać ważną rolę w historii  królestw...

2) Średniowiecze; zamek angielski (Camelot), królestwem włada Uther Pendragon, jego następcą ma zostać Artur. Młody książę nie zgadza się z despotycznymi rządami ojca. Od zawsze jednak wpajano mu szacunek do króla, więc uczy się jak zostać dobrym władcą i nie dopuścić, aby magia wtargnęła do królestwa. Nic nie wie, że jego służący - Merlin (łączy ich przyjaźń - dość zaskakujące biorąc pod uwagę różnicę pochodzenia, ale ukazuje prostolinijność Artura) jest jednym z najpotężniejszych czarodziei, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi. Jednak Merlin nie jest jedynym znającym magię przyjacielem króla. W Camelot się  Lady Ann, która łamie wszelkie zasady. Jest ulubienicą Uthera, który uważa, że dama całymi dniami siedzi nad robótkami, jak wszystkie kobiety. Rycerze uważają ją za niesamowitą osobę, ponieważ umie dobrze posługiwać się lekkim mieczem i łukiem, a jak może jeździ z nimi na patrole i uczestniczy w ćwiczeniach. W rzeczywistości moja ukochana bohaterka prowadzi "potrójne życie", ponieważ dodatkowo zgłębia tajniki magii.- byłoby również sporo (później - po śmierci Uthera) o rycerzach okrągłego stołu, ale nieco pomysłów wzięłabym z serialu "The adventures of Merlin" (oczywiście dodając wątki z Ann, i ubarwiając pewne momenty)
Jestem w kropce i bardzo prosiłabym o radę.
Sophija

8 grudnia 2013

Rozdział drugi i ogłoszenia

Witajcie!
Po pierwsze pragnę Was poinformować, iż Ksawery mnie nie zwiał, choć przy powrocie ze szkoły byłam bliska odlotu.
Po drugie nie bijcie mnie za moją nieobecność na forach, niekomentowanie Waszych blogów oraz spóźnioną notkę - w piątek i w sobotę była u mnie Sophija. Jak dla mnie to najlepszy prezent na Mikołaja.  Pokazałam jej obsługę bloga i w ostatnią sobotę każdego miesiąca będzie mogli liczyć na notkę od niej. Ja biorę pierwsze 3 soboty i rozkład zostaje bez zmian.Co do innych prezentów to nareszcie dostałam Magnuma oraz mustanga, który dostał teraz imię Akashay. Dotarła do mnie również figurka oreczki, która jest chyba przeznaczona do kąpieli. Jest słodka, choć z taką anatomią długo by nie pożyła, ale co tam! Dostałam również 11 część Zwiadowców. Nareszcie mam ją na własność! Jeszcze tylko 12 i będą wszystkie. A jak tam Wasze prezenty?

Mam też następną radosną nowinę. Otóż Takara z San Antonio urodziła w piątek córkę, tym samym wyłamując się z rodzinnej tradycji rodzenia raz chłopca, raz dziewczynki (jej ostatnie dziecko to trzyletnia Sakari). Mimo tego to wspaniała wiadomość!

zdjęcie z orcahome.de

Teraz mogę już chyba przejść do rozdziału. Pisałam go z myślą o Mikinnou. Dziękuję Ci za pomoc przy blogu i za wsparcie przy pisaniu. Gdyby nie Ty, ta powieść nigdy by nie powstała. Życzę Ci miłego szukania powtórzeń ;-).

„Pierwszy września był ostatnim dniem moich wakacji, które spędzałam w Juracie wraz z siostrą. Gdy miałyśmy rano wyjść na plażę mama nie chciała nas wypuścić. Wykręcała się od tłumaczeń, mówiąc, że nic się nie dzieje, ale ojciec nie pozwolił nam nigdzie wychodzić. Pewnie nie chciał denerwować Helki, ma dopiero 10 lat. Ja natomiast o d razu wyczułam pismo nosem – przecież tyle mówiło się o mobilizacji i o zagrożeniu ze strony III Rzeszy. Wiedziałam, że akcja w helskim porcie mogła się już zacząć i że muszę tam pojechać. Może nie dlatego, że byłam potrzebna, ale po prostu nie mogłam inaczej. Po krótkiej kłótni z mamą udało mi się wyrwać z pensjonatu. Nie wiedziałam wtedy, na jak długo się rozstajemy.
Jako, że z Juraty do portu jest dość daleko, stwierdziłam, że wybiorę się tam konno. Co prawda lepszy byłby rower, ale niestety mama zdążyła go gdzieś ukryć. Ona cały czas myśli, że mam pięć lat! Dobrze, że nie zdążyła podburzyć stajennych. Wybrałam więc siwą Bryzę – to stara klacz wojskowa, więc miałam nadzieję, że nie wystraszy się ewentualnych wystrzałów. Tak, byłam przygotowana na wszystko! Ale nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji… Dla mnie to była przygoda, niebezpieczna i trudna, ale przygoda … Jakaż głupia byłam! – powiedziała cicho, patrząc w okno.
- Nie byłaś jeszcze wtedy doświadczonym żołnierzem.  – odrzekł Raczkiewicz.
- Nie tylko nie byłam żołnierzem. Nie byłam nawet godna miana kadeta! Zostawiłam mamę i Helę na pastwę Niemców! Powinnam była je chronić. A teraz przeze mnie cierpią! – odpowiedziała podniesionym głosem.
- Nie obwiniaj się. To bolesne wspomnienia, więc jeśli nie chcesz do nich wracać, nie musisz. – Sikorski dobrze rozumiał jej rozterki. W końcu również był wojskowym i także musiał podejmować decyzje, których potem żałował i które prześladowały go przez długi czas. Jednak jako doświadczony wojak miał bardziej odporną psychikę.
- Nie, nie przecież przyjechałam tu po to, by zdać raport o śmierci Polski moim dowódcom. Tak więc muszę dokończyć, w przeciwnym razie starania mojego ojca poszłyby na marne.  Z góry przepraszam panów za tyle fragmentów o mnie, będę starała się mówić ogólniej. – oznajmiła Zofia, po czym nie czekając na reakcję kontynuowała opowiadanie.
„ Szybko wyczyściłam konia, zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, trochę jedzenia, broń i puściłam się galopem w stronę portu. Bez postojów dojechałam do miasta, gdzie spotkałam zdezorientowanych cywilów. Okazało się, że nad ranem zaatakowano Westerplatte i zaczęto ostrzał Gdańska oraz statków polskich na Bałtyku. Ludzie wiedzieli, że zaraz dobiorą się do nas. Zapowiedziano dosłanie do nas ORP Wilk i ORP Gryf, aby chociaż tym odpowiedzieć Niemcom na atak. Niestety, z tego co powiedzieli ludzie dowiedziałam się, iż zaczęto również ostrzał z powietrza. A jak niestety panowie wiedzą, nigdy nie byliśmy potęgą militarną…. – dodała ze smutkiem. – Wszyscy obawiali się najgorszego, ja jednak nie traciłam nadziei.  Od razu udałam się do kontradmirała Unruga, panowie pewnie go znają, wspaniały człowiek, zawsze był dla mnie wzorem.
- Tak to wspaniały człowiek, może niezbyt radosny, ale za to wymagający. – uśmiechnął się lekko Sikorski.
- Z pewnością. Niemniej, gdy do niego przyjechałam dowiedziałam się jeszcze kilku strasznych rzeczy. Otóż zatopiono „Nurka”, mimo że załoga broniła się do ostatniej chwili. Zginęło tam wielu wspaniałych żołnierzy, w tym major Tomasiewicz.
- Boże, nie wiedziałem o tym. – szepnął Raczkiewicz, który dobrze znał majora.

- Ale to nie wszystko. Straciliśmy wtedy również ORP Mazur w porcie w Oksywiu, który również ostrzeliwano. Tak więc nasza sytuacja była rozpaczliwa, jednak Unrug nie tracił głowy. To naprawdę świetny dowódca, choć nigdy w to nie wątpiłam. Cywile chcieli walczyć, ale nie starczało dla nich miejsca na statkach. Zdecydował się więc puścić w morze kutry. Błagałam go, bym mogła dołączyć do załogi Gryfa, lecz on był twardy, widocznie ostrzeżony przez ojca. W końcu zgodził się, abym dołączyła do załogi jednego z takich kutrów, niestety nie pamiętam nazwy. Wraz ze mną załoga liczyła 5 osób. Mieliśmy wspomóc Gdynię i odebrać rozkazy od pułkownika Dąbka. W sumie byłam zadowolona z tego rozkazu, bo pewniej czuję się na koniu, niż na statku. Wiedziałam też, że mama z Helką na pewno przejadą przez Gdynię przy wyjeździe, który miał nastąpić za kilka dni, więc miałam nadzieję na spotkanie z nimi i uspokojenie mamy, ponieważ głupio mi było przez tą kłótnię, którą odbyłyśmy rano. Tak więc załadowałam się do kutra, starej rozklekotanej łajby wraz z  rybakami, którzy, mimo małej znajomości militarnej potęgi Rzeszy byli gotowi gołymi rękami udusić Hitlera. Pożegnaliśmy się z kontradmirałem i ruszyliśmy w morze.

Ciąg dalszy nastąpi za miesiąc. 
Miłego dnia i do zobaczenia za dwa tygodnie.
M

30 listopada 2013

JJ i ogólnie o walach szarych

Cześć!
Ostatnio dopadło mnie straszne lenistwo. Nic tylko wleźć do łóżka, przykryć się kocem, włączyć jakiś jazzik (np. Charlie Parker), herbatka lipowa i dobra książka, zwłaszcza, że kilka z pozycji z tego rodzaju na mnie czeka. Niestety, jest również lektura, której jeszcze nie zaczęłam, a muszę skończyć do poniedziałku... Zaczyna się też sezon na olimpiady na poziomie rejonowym (sztuk 4). Więc nie ma co liczyć na chwilę dla siebie. W dodatku byłam dziś w bibliotece wojewódzkiej, gdzie spędziłam kilka cudownych godzin kręcąc się po niezliczonej ilości sal. Kocham zapach starych książek! Tak więc nie bijcie mnie za to, że pisze dopiero teraz.

Ale przechodzę do rzeczy. Wale szare to jedne z moich ulubionych fiszbinowców. Znam kilka osób, które twierdzą, że są one co najmniej "nieestetyczne", lecz ja uważam, że skorupiaki i inne żyjątka, które na nich rosną dodają im uroku. Jego nazwa łacińska to Eschrichtius robustus - uczyłam się jej z dużym poświęceniem. Zamiast płetwy ogonowej ma serię zgrubień. Dorasta do 15m długości. Jest jedynym przedstawicielem rodziny pływaczowatych i symbolem Kalifornii. W tym stanie są wielką atrakcją - można je nawet głaskać.  Żyje ok. 70 lat. Znany ze swoich nieprawdopodobnych migracji. Lato spędza w Arktyce, potem płynie do Kalifornii, a cielęta rodzą się w Zatoce Magdaleny, w Meksyku. To prawie 9 600 km! Potem płyną z powrotem. Młode jakby "na grzbiecie" matki. I tu zaczyna się historia JJ.

W styczniu 1997 na kalifornijskiej plaży znaleziono noworodka wala szarego wyrzuconego przez morze. Była to bardzo mała i osłabiona, ale jeszcze żywa samiczka. Miała zaledwie kilka dni. Przyjechał po nią team z  Seaworld San Diego, ponieważ obawiano się, że matka jest już daleko lub nie żyje. Nie dawano jej szans na przeżycie, ponieważ nie mogła się nawet utrzymać na powierzchni basenu. Ona jednak zrobiła wszystkim miłą niespodziankę i zaczęła zdrowieć i rosnąć.  Nazwano ją JJ. Utrzymywanie odpowiednich dla niej warunków było trudne, lecz sprawa stała się bardzo głośna i wiele ludzi z całego świata obserwowało, jak JJ rozwija się. Dzięki niej nasza wiedza o tym gatunku bardzo się rozrosła. Jednak w końcu przyszedł czas, by ją wypuścić. Stało się to w marcu 1998. JJ prawdopodobnie żyje do dziś jako dziki wieloryb.




Też tak chcę <3.


JJ



Źródła:
info - angielska Wikipedia, filmik o JJ, własne
Zdjęcia - klikklikklik
Film : klik
Miłego!
M

23 listopada 2013

Angloarabka, collecty, katalogi i radosna nowina!

Witajcie!
Przepraszam, że wczoraj nie pisałam, ale byłam z dziewczynami w kinie na "Igrzyskach Śmierci". Nie było to takie, złe, choć mogłoby być lepiej. Jednak część druga jest lepsza od pierwszej o przynajmniej jedna klasę (moim zdaniem). Niestety, jak to zwykle bywa, skończyło się w najlepszym momencie...

Zanim  przejdziemy do mojej kolekcji, chciałabym zahaczyć o orki. 20.11. we francuskim parku Marineland Antibes urodziła się młoda orka! Mamą jest 12 letnia Wikie. Pierwszego syna, Moanę urodziła w 2011 roku. I to mnie właśnie martwi, bo optymalna przerwa miedzy dzieciakami to ok. 4 lata. Ale na razie (i oby jak najdłużej ) matka i dziecko czuja się dobrze. Oczywiście lepiej by było, gdyby cielak urodził się na wolności. Jednak teraz, gdy jest już drugim pokoleniem urodzonym w niewoli, z pewnością by sobie nie poradził.
news : orcinus-orca.pl
zdjęcie : klik


Ten news jest osłodą tegorocznych odłowów - już 10 orek straciło wolność. Chodzą słuchy, ze kilka z nich ma jechać do Kanady.

Wracając do tematu, w mojej kolekcji teraz bardzo dużo się dzieje. Obiecałam sobie nie kupować już w tym roku breyerów, jednak najwyraźniej mi nie wyszło :-p. Jakiś tydzień temu wraz z moim tatą przyjechał z Londynu Pink Magnum. Teraz musi poczekać do mikołajek. W Czwartek przyjechał następny breyer - Chili, kupiony od kocham_fizyke z modelhorse.czo wraz z kantarem. Od Lili2006 ztego samego forum jedzie do mnie custom z Wildwood Studios - mustang breyera, tak jak poprzednicy w skali Traditional. Ten również będzie musiał czekać do Mikołaja. Pod drodze było jeszcze kilka drobnych zakupów, które właśnie zamierzam opisać.

Jak wiecie, przygarniam wszystkie Schleichy, których nie mam. Tak więc, gdy dwa tygodnie temu, gdy behemot z forum schleich.czo zamieściła ofertę sprzedaży klaczy kasztanowatej, natychmiast ją kupiłam.


Angloarabka (Gildia).
Bardzo fajny model, co prawda dość obtarty, ale to norma przy starych figurkach. Całkiem niezła poza. Uroku dodaje łysinka i świetnie pomalowane oczy.

Jakiś tydzień później mama kupiła mi w Rossmanie Collectę.

Klacz Clydesdale ( Westa). Na początku obawiałam się, że będzie pokraczna, lecz okazała się być całkiem niezłym modelem. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to za szeroka klatka piersiowa. Bardzo dobre malowanie.

Potem koleżanka wyciągnęła mnie (a ja ją) do Mikiego. Chciałam kupić jaguara Schleich, lecz pojawiła się Collecta 2013. Po półgodzinnym ślinieniu się przed regałem wybrałam trzy figurki.

Klacz achałtekińska, jelenia  (Aisza).
Jest naprawdę ładna. Ma niesamowity, nie za mocny połysk. Bardzo podoba mi się również rzeźba, zwłaszcza głowa. Również mięśnie są nieźle ukazane.

 Źrebię fiordzkie (Frida). Jest po prostu śliczna! To chyba najsłodszy maluch w mojej kolekcji. Zarówno rzeźba jak i malowanie są świetna. Choć według mnie zad jest minimalnie za duży.

 Młoda białucha (Nanuq). Jest po prostu świetny! Co prawda ma małą skazę, lecz była to jedyna sztuka w sklepie, a potem prawdopodobnie zabrakłoby kasy na jego zakup. Teraz poluję na matkę.

W tym samym sklepie upolowałam tęż katalogi Collecty 2011 i 2013.
Na dziś to tyle. Miłego dnia!
M






15 listopada 2013

Rozdział pierwszy

Witajcie!
Dziś bez większych wstępów, bo post i tak będzie długi. Powiem tylko, że już niedługo zawitają do mnie dwa kuce firmy breyer - Pink Magnum i Chili. Ale więcej o tym w poście o modelach. Co do mojej chandry, to z kolei doszłam do wniosku , że ludzie są ogólnie źli, ale jakoś trzeba z tym żyć. Ale nie będę nudzić Was tym - przechodzę do rzeczy! Starałam się pisać jak najbardziej zgodnie z prawdziwą historią. Niektóre występujące to postacie są prawdziwe, lecz nie wszystkiego. Zofia Wolińska jest całkowicie zmyślona. Powieść ma na celu pokazanie tamtych mrocznych czasów ze strony uczestników wojny. Dedykuję ją wszystkim bohaterom znanym lub zapomnianym którzy walczyli za Ojczyznę. Natomiast ten rozdział dedykuję Sophijce - za to, że jest.

Pociąg dojechał spóźniony. Natychmiast po otwarciu drzwi wysypał się z niego tłum ludzi, który od razu zmieszał się z oczekującymi na peronie. Przez krzyki witających się bliskich, przebił się niecierpiący sprzeciwu głos megafonistki, oznajmiając „ Stacja Gare de Lyon, Paryż. Drzwi zamkną się za minutę”.
Gdy już prawie wszyscy wyszli z wagonów, w drzwiach pojawiła się młoda, drobna dziewczyna. Zdecydowanym ruchem wyszarpnęła walizkę. Brązowym spojrzeniem omiotła peron. Z zadowoleniem kiwnęła głową, potrząsając czekoladowym lokami. Najwyraźniej pompatyczny wystrój dworca przypadł jej do gustu. „Paryż to jednak Paryż” pomyślała. Przeciągły gwizd lokomotywy wyrwał ją z zamyślenia. Ruszyła więc przez dworzec pewnym, zdecydowanym krokiem, jakby chodziła tu już od urodzenia. Tymczasem dopiero pierwszy raz była w francuskiej stolicy.  Idąc, poczuła dotkliwy ból w prawej nodze. Widząc małą, czerwoną plamkę na pończoszce, skrzywiła się nieznacznie. „Cholera. – pomyślała. Otwarło się.” Obciągnęła białą sukienkę w kropki z paskiem (ostatni krzyk mody), po czym wyszła na ulicę. Poszukała wzrokiem czarnego Renaulta. Jeszcze go nie było.  Rzuciła okiem na zegar umieszczony na wieży. „ 22:10. Spóźnia się”. Zanim jednak zdążyła wyzwać niepunktualnego kierowcę od palantów, samochód podjechał.  Wysiadł z niego młody Francuz w eleganckim garniturze. Odszukawszy ją, szybko podbiegł.
- Mademoiselle Zofia Wolińska? – spytał.
- Tak. – odpowiedziała, niepocieszona brakiem przeprosin. – Pan się spóźnił.
- Tak? – zapytał zdziwiony, patrząc na zegarek. – O, faktycznie. – rzekł, niezbity z tropu. – Pan Raczkiewicz czeka na panią. Mogę prosić walizkę?
Dziewczyna bez słowa podała mu bagaże i pozwoliła się zaprowadzić do samochodu. Szofer sprawnie odpalił i odjechali.
Paryż nocą wyglądał wspaniale. Latarnie świeciły mocnym, ciepłym światłem. Mimo trwającej wojny, nic się tu nie zmieniało. Dookoła jeździły luksusowe samochody, a sklepy były pełne. Eleganckie paryżanki i schludni paryżanie chodzili po bulwarze nad Sekwaną, śmiejąc się i rozmawiając. Przejechali również koło sławnej wieży Eiffla, która zrobiła na Zofii duże wrażenie. Szofer, widząc to opowiedział pokrótce jej historię. Przejażdżka jednak zaraz się skończyła, ponieważ hotel znajdował się tuż obok zabytku. Francuz szybko wysiadł i pomagając jej wysiąść zaproponował :
- Może miałaby pani ochotę na małą przejażdżkę?
- Nie dziękuję, jestem strasznie zmęczona. – odpowiedziała ona, lecz nie całkiem szczerze.
 Tak naprawdę miała bardzo pilną sprawę do załatwienia.  I choć szofer był bardzo miły i rozmowny, chciała zostać sama. Odebrała walizkę z rąk chłopaka i żegnając się z nim odeszła do hotelu. Był to wielki gmach zaprojektowany w stylu renesansowym, jednak widać było, że został niedawno odnowiony. Nie zastanawiając się dłużej weszła. Widocznie oczekiwano jej, bo podszedł do niej ktoś z obsługi  uśmiechając się i odbierając walizkę.
- Zofia Wolińska? W imieniu całej naszej obsługi witam w Paryżu. Mamy nadzieję, że będzie się pani dobrze u nas czuła. Mogę prosić o walizkę? Pani pokój znajduje się na górze, zaprowadzę panią.

Skinęła głową. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale jej przewodnik już szedł po schodach, nie miała więc wyboru – musiała podążyć za nim. 
 Została więc odprowadzona do apartamentu, wielkiego pomieszczenia z łazienką, umeblowanego w stylu rokoko.  Powiedziano jej, gdzie ma się zgłosić po śniadanie i pożyczono dobrej nocy, po czym zostawiono ją samą. Rozpakowała więc swoje rzeczy, przemyła nogę, umyła się, zjadła kolację, która już na nią czekała  i usiadła na łóżku. Zapatrzyła się w majaczącą w oddali Wieżę. Była bardzo zmęczona, lecz musiała jeszcze coś zrobić. Spojrzała na zegarek. Była północ. Stwierdziła, że jeszcze nie jest tak późno. Z trudem zwalczyła senność, wstała i wyszła na poszukiwania generała. Tak zrobiłby pewnie jej ojciec.
Zapukała do sąsiednich drzwi, lecz zamiast Raczkiewicza była tam tylko pokojowa.
- O co chodzi? – rzekła Francuzka, wściekła, że została wyznaczona na nocną zmianę.
- Szukam generała Sikorskiego. Nie ma go…
- Nie ma i nie będzie w najbliższym czasie! Proszę mi nie przeszkadzać. – ucięła po czym wyprosiła dziewczynę.
Zofia słusznie stwierdziła,że nie ma się co kłócić. Tak usprawiedliwiona spokojnie zasnęła.  

Wstała dopiero o dziesiątej. Była na siebie wściekła, bo zamierzała być na  nogach już o szóstej, aby złapać Raczkiewicza przed pracą. Z drugiej strony pierwszy raz od pamiętnego początku września porządnie się wyspała. Szybko się ubrała, jednocześnie starannie dobierając dodatki. We włosy wpięła starą spinkę. Wtedy po raz kolejny pomyślała, jak bardzo brakuje jej babci. Wojna zabrała wszystko…  Ktoś inny dawno by się załamał, lecz nie Zofia. Wiedziała, ze jej rodzice dali jej zadanie i teraz z góry patrzą na jej nieporadne działania Stwierdziła więc, że należy wziąć się w garść i skończyła upinać włosy i szybko zeszła na dół.
Właśnie zbliżała się do recepcji, gdy ujrzała dobrze znaną sylwetkę. To był Raczkiewicz! On także ją ujrzał i uśmiechnął się, a wtedy ona podeszła do niego.
- Zofia Wolińska melduje się na rozkaz. – odezwała się ze śmiechem.
- Witaj Zosiu! – odrzekł i kończąc część oficjalną ucałował ją serdecznie. Jak dobrze widzieć cię całą i zdrową! Jak minęła podróż ?
- Zaraz wszystko opowiem, ale mogłabym najpierw zjeść śniadanie? Jestem trochę głodna. – wtrąciła delikatnie.
- Ależ tak, oczywiście!  Może zechciałabyś zjeść w moim gabinecie. Mam gościa, który bardzo chciałby Cię poznać.
Zgodziła się chętnie, bo była bardzo ciekawa któż to miałby ochotę się z nią spotkać. Po zamówieniu śniadania skierowali się do gabinetu, który znajdował się na ostatnim piętrze. Był to duży, owalny pokój obity orzechową boazerią z ciemnymi meblami.  Na jednym z krzeseł siedział średniego wzrostu mężczyzna z wąsem w wojskowej marynarce. Lecz nawet bez tego wojskowego znaku widać był z daleka, że jest żołnierzem. Ukłonił się lekko.
- A to jest właśnie generał Władysław Sikorski. Bardzo chciał cię poznać. – przedstawił go Raczkiewicz. – Generale, to jest właśnie starszy szwoleżer Zofia Wolińska, córka Stanisława Wolińskiego, którego pewnie pan zna. 
- Miło mi panią poznać. – Sikorski pocałował ją w rękę. – Mam dla pani pewną propozycję …
Nie zdążył jednak dokończyć, bo otwarły się drzwi i wniesiono śniadanie, składające się między innymi z pysznej, chrupiącej, czysto paryskiej bagietki.  Zofia przeprosiła więc i zajęła się jedzeniem. Podczas posiłku porozmawiała chwilę z generałem na temat wojskowości i w ten sposób doszli do opowiadania o jej pierwszej bitwie. Na prośbę Sikorskiego przywołała bolesne wspomnienia i zaczęła opowiadać.

Mam nadzieję,że nie było takie złe. Proszę o SZCZERE komentarze, będę wdzięczna za uwagi.
Dobranoc!
M





9 listopada 2013

Luna, jesienna chandra i rewolucja

Witajcie!
   Jak w temacie, dopadł mnie jesienny smutek. Zresztą chyba nie tylko mnie. Nie bardzo wiedzie mi się w matematyce (średnia 4,2). Ostatnio za punkt honoru wzięłam sobie napisanie sprawdzianu na pełne 4. I napisałam na 70% . I dostałam 3. Bo czwórka jest od 71%! A najlepsze jest to, ze punkty straciłam tylko przez błędy rachunkowe i niechlujny zapis! Ach, jestem taka wściekła na siebie!
    A co do spotkania z Sophijką to znowu diabli wzięli - tym razem ona jest chora.

Co do rewolucji. Jak może wiecie, kocham pisać. I wpadłam na niecny plan - otóż będę tu wrzucać mą pisaninę. Oczywiście nie będzie to moja książka fantasy, którą męczę od roku (zbyt intymne rzeczy w niej są). Teraz właśnie zaczynam pisać coś nowego - historię femme fatale, agentki aliantów z drugiej wojny światowej. Coś w stylu Coco Chanel czy Krystyny Skarbek. Będzie to wyglądało tak:
1 tydzień - moja kolekcja (opis nowości/ starych figurek)
2 tydzień - walunie (raz orki, raz inne gatunki)
3 tydzień - rozdział
I tak w kółko. Tak więc premiera powieści już w przyszłym tygodniu.

Ale wracając do tematu - dziś opiszę naprawdę niezwykłą orkę - Lunę. Jest on dla mnie symbolem tego, że zaufanie ludziom zwykle źle się kończy.
  Luna był samcem urodzonym w Southern Resident, orczej populacji żyjącej w wodach w okolicach Kanady. Przyszedł na świat w 1999r. Jego "symbol" to L98. Takie kody mają praktycznie wszystkie dzikie orki. Oznaczenie zawiera symbol stada (litera) i numer orki. W czasach Luny w SR żyło ok. 80 orek. Z jego imieniem łączy się ciekawa historia. Zostało one nadane przez 8 letnią dziewczynkę. Uzasadnienie brzmiało " orka będzie odkrywać ocean, tak jak Księżyc odkrywa Ziemię". Luna to po łacinie Księżyc.
   Gdy miał dwa lata  wraz ze swym wujem Orcanem (L39) oddalił się od stada. Podczas wędrówki Orcan odszedł, a Lunę uznano za zaginionego. W końcu odnaleziono go wiele kilometrów dalej, koło wyspy Vancouver. Mieszkańcy wyspy nazwali go Tsux'iit, tak jak miał na imię zmarły przywódca ich plemienia, który powiedział, że po śmierci wróci jako wilk lub orka. Uważali Lunę za jego reikarnację. Wiele organizacji starało się "odholować" go z powrotem do rodziny, lecz on został. Był bardzo samotny, więc szybko nawiązał kontakt z ludźmi. Podpływał do łodzi i bawił się z nimi. Przyjmował pożywienie z ręki i pozwalał się głaskać. Wiele akwariów miało na niego chętkę (chcieli mu pomóc) lecz nie zdążyło. W 2006 roku Lunę zabiła śruba łodzi... Powstał o nim film Saving Luna.



Źródła :
Zdjęcia : klikklikklik
Video: klik
Info: własne i angielska Wikipedia



 Mam nadzieję, że się podobało. Oczekujcie z niecierpliwością na następną notkę!
M



 
 


1 listopada 2013

Porcelana i makulatura

Witajcie!
Dzisiaj króciutki post, ponieważ u mnie nic się nie dzieje.  Z tego powodu będzie też dość niepoukładany.  Nowy wycofany schleich jest dopiero w drodze, opiszę go za 2 tygodnie. Przymierzam się do kilku dzikich zwierząt z tej firmy. Poza tym zbieram na kilka grubszych paczek, ale o tym w swoim czasie. No i oczywiście zbieram na wyjazd na Mull, więc na razie pilnuję się, żeby nie wydawać tylu pieniędzy, choć jestem praktycznie pewna, że zaraz coś zobaczę i będę musiała kupić.
 Dziś napiszę o jednych  z moich pierwszych figurek - porcelanowych koniach kupionych na bazarze w Krynicy. Zrobiłam im wiele akcesorii z serwetek, lecz nie przetrwały do dziś. Imiona mają dość oryginalne - Czarny, Siwek i Gniady.  Z góry przepraszam za jakość zdjęć.
Czarny. Wydaje mi się, ze to folblut. Przez jego czerń przebija fiolet, tak jak u fryza z Collecty. Anatomicznie chyba najlepszy z całej trójki. Ma całkiem dużo detali jak np. przebijające żebra.

Gniady. Ten z kolei jest już zdecydowanie gorszy anatomicznie. Zdecydowanie ma coś z szyją. Jest o wiele za gruba. Uszy również są trochę za długie. Oczywiście grzywa jest niedomalowana.

 Siwek jest również nie za dobrze zbudowany, choć zawsze najbardziej go lubiłam i nawet teraz mam do niego największy sentyment. Ma bardzo ładne malowanie.

Na koniec coś z innej beczki.  Jak każdy pewnie wie, w figurkowym hobby oprócz samych równie ważne są katalogi. Uwielbiam je przeglądać i bardzo się cieszę, gdy sklepy dołączają je do paczki. Uważam, że to miły gest.
Na dziś to tyle. Za dwa tygodnie opiszę może moje pierwsze koniowate.
Miłego wieczoru!
M



26 października 2013

Tilikum i krakowskie żyrafy

Witajcie!
Właśnie wróciłam z ZOO i jestem zachwycona - nareszcie przyjechały żyrafy! Panowie (a raczej chłopcy, bo najstarszy ma dopiero 2 lata) są cudowni! Co prawda widziałam już te zwierzęta w Londynie i Wiedniu, ale co u siebie to u siebie. Najfajniejszy jest chyba Malik ze Stuttgardu - żyrafa siatkowana. Nazywała się tak jedna z moich ulubionych orek. Oprócz tego chłopak jest bardzo ciekawski i zapewne, jako najstarszy będzie prowodyrem zabaw. Z kolei dwie następne żyrafy to żyrafy Rothshilda - Denar z Warszawy i Malman z Liberca. Co ciekawe, urodzili się oni w tym samym dniu. Denar ma bardzo ładne, ciemne umaszczenie, a Malman to straszny przylepa. Oczywiście odwiedziłam uchatki - Rudiego, Mandryn i Frankę (jak ona szybko urosła!), młode małpy - dwa pawiany i mangabę Karolcię. Nareszcie zobaczyłam młodego hipopotama - Rapiego, i dwie urocze córki jaguarów Mokiego i Bili (Moki to piękny, czarny samiec - pamiętam, jak przyjechał), oraz słonice Cittę i Baby. Oczywiście, resztę ZOO również zwiedziłam - prawie z każdym zwierzęciem wiąże się jakieś wspomnienie, w końcu byłam tu tak wiele razy.

Dziś chciałabym Wam opisać jednego z najbardziej kontrowersyjnych orciaków - Tillikuma. Jak pewnie słyszeliście, 24. 02. 2010 roku zabił on swoją treserkę, Dawn Bracherau. Dawn jest symbolem dla każdego orko - fana. Od czasu jej śmierci zaostrzyła się dyskusja o trzymaniu orek w niewoli. Procaps i anticaps i gryzą się i napadają na siebie. Od tego dnia również nie wykonuje się z orkami żadnych prac w wodzie, a spokojne samice jak na przykład Korek (Corky II) czy Takara bardzo na tym ucierpiały. Osobiście uważam, że powodem ataku była frustracja Tilliego - przecież znał i lubił Dawn. Zresztą gdy procuje się z orka, trzeba pamiętać, że to drapieżnik. Sądzę, że łapanie jakichkolwiek zwierząt i zamykanie i ich w klatkach/ akwariach jest straszne, jednak większość ze zwierząt, które są w tej chwili  w ZOO nie poradziłaby sobie na wolności. A rozmnażnie i reintrodukcja zagrożonych gatunków to świetna sprawa. A jakie jest wasze zdanie?

Podstawowe informacje:
Płeć: samiec
Rodzice : nn, nn
Data urodzenia: ok. 1981 r.
Miejsce urodzenia: Islandia
Miejsce przebywania: Seaworld Orlando
Znaczenie imienia : "przyjaciel" w języku Indian

Tillikum został złapany w wodach Islandii, jako dwuletni maluch. Jego imię w języku Indian oznacza "przyjaciel". Jest ojcem wielu orek, a jego życiorys jest bardzo długi.  Został kupiony przez Sealand of Pacific w Kanadzie i dołączył do dwóch samic - Haidy II* i Nootki IV*. W 1991 roku doszło do ataku - orki utopiły treserkę. Po kilku latach park zbankrutował, a orki zostały sprzedane do Seaworld. W między czasie Haida* urodziła Kyuquota, pierwsze dziecko Tilliego. Tillikum został przeniesiony do parku na Florydzie, gdzie sparował się z Gundrun i Katiną oraz ponownie z Nootką*, która już wcześniej urodziła młode, które żyło tylko kilka tygodni. Również następne młode urodziło się martwe, a Nootka* odeszła. Za to Katina urodziła zdrowego syna - Taku*, a Gundrun* zdrową, lecz upośledzoną córkę - Nyar*. Potem znów sparował się z samicami - Gundrun* nie przeżyła porodu, a Katina urodziła zdrową córkę - Unnę. W między czasie Taima* urodziła syna Tilliego - Sumara*.  W 1999 roku w basenie Tillikuma znaleziono ciało mężczyzny - prawdopodobnie był on upośledzony i utopił się bez "pomocy" orki. W tym samym roku Kalina* urodziła następne dziecko Tillikuma - Tuara, a w roku następnym Taima* wydała na świat Tekoę. Trzy samice z innych parków - Haida II*, Kasatka i Takara zostały zainseminowane. Dwie próby były udane - Kasatka urodziła pierwszą orkę urodzoną metodą AI - Nakai'a, a Takara - Kohanę. Haida* niestety odeszła podczas ciąży. Od roku 2001 aż do tragicznego wypadku urodziło się jeszcze dzieci Tillikuma - Ikaka (po Katinie), Skyla (po Kalinie*), Malia (po Taimie*), Sakari (po Takarze) i Makaio (po Katinie) oraz martwy noworodek (po Taimie*, która zmarła przy porodzie). Tilly nie jest zbyt przyjazną orką - nie szuka kontaktu z ludźmi ani z orkami. Zwykle występuje w czasie segmentu show z opryskiwaniem goście woda. Czasami występuje ze swym wnukiem - Truą. Jest najcięższym samcem w niewoli - waży ok. 5,500 kg.

* - orka nie żyje

Tillikuma nie sposób pomylić z żadną inną orką. Jest ogromny! Płetwa grzbietowa całkowicie opada na lewo. Na lewej plamce ocznej ma dwa piegi, z kolei prawa posiada wycięcie z przodu.


Młody Tilly.




Źródła
Info : własne i orcinus-orca.pl
Zdjęcia : orcahome.de

A tak w ogóle to dziękuję Wam bardzo za 10 komentarzy! Miłego wieczoru! Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam :-). 
M






18 października 2013

Nowe zdobycze!

Witajcie!
Znów jestem chora (jak to ja). Spotkanie z Sophiją niestety diabli wzięli. Mam nadzieję, ze nie zejdzie mi na płuca.
Jakiś czas temu upolowałam kilka wycofanych schleichów. Nie są to piękności, ale w sumie sympatycznie wyglądają, więc cieszę się, że je mam. Pierwsza figurka przyjechała do mnie od Lessie987 w lipcu, a reszta od Chestnut we wrześniu. Obie dziewczyny bez zarzutu. Klikajcie na zdjęcia, to będą większe.



Wałach fryzyjski (Sir Keren). W sumie całkiem niezły. Ślicznie wyszła grzywa, ogon i szczotki pęcinowe.Na oczach ma białe plamki, więc wygląda to trochę, jakby był ślepy. Denerwuje mnie też żółta plamka na kopycie. Niektóre wycofane tak mają. Jest też trochę mały, jak na fryza.







Klacz haflinger (Ruthenia). Nie jest najlepsza, ale w sumie ją lubię. Dobijają mnie tylko źle pomalowane ogon i grzywa, oraz śliska faktura. No ale cóż, można jej to wybaczyć (88' rocznik). Ale wyraz pyska to ona ma świetny!








Wałach appalosa (Cavallo). Chyba najładniejszy ze wszystkich moich appalos (jest ich 5). Co prawda ma coś nie tak z derką, jak dla mnie powinno być więcej plamek, ale w sumie jest ok.







Wałach pinto (Tejrezjasz). Ma trochę mętne wejrzenie i łaty malowane od szablonu. Szyja jest trochę za długa. W dodatku łaty są strasznie pozdzierane, ale to już nie jego wina. Jest ok.







Wałach walijski (kuc wierzchowy, (Merry). Bardzo się cieszę, ze go mam. Przez długi czas był początku mojej chciejlisty. Jest bardzo ładny i nic do niego nie mam. Choć jabłuszka zrobiłabym trochę inaczej.







Klacz arabska (Etruria). Jej pysk jest szalenie podobny do pyska najnowszej klaczy fell, co udowadnia, że Schleich cofa się w się w rozwoju. Świetny pomysł z ogonem, niestety w praktyce mogłoby to wyglądać lepiej.

Miłego weekendu!
M