Zanim przejdę do "normalnego" wstępu, pozwólcie że kogoś Wam przedstawię:
W piątek, odebrawszy paczkę od listonosza ( z całą sytuacją wiąże się dość zabawna sytuacja, jako że pan zaskoczył mnie w makijażu typu 'ofiara brutalnego napadu') trzęsącymi się rękami wydobyłam z pudełka tę oto panienkę. Dziewczyna ma na imię Myrtle, przedstawia klacz kuca walijskiego sekcji B, wykonana została w skali 1:9 przez Brigitte Eberl i jest moim pierwszym modelem w skali Traditional. Poza tym jest... Może lepiej wrzucę więcej zdjęć? :P
Na razie pozostawiam Was bez opisu, jako że Myrcia niedługo wyjeżdża na malowanie. Powiem tylko, że żywice to faktycznie zupełnie inna klasa. Trudno znaleźć słowa, żeby ją opisać. Nigdy nie widziałam tak pięknej figurki. "Przymierzałam" się do ARek przez trzy lata, samodzielnie zbierając pieniądze i myślę, że to długie oczekiwanie dodaje walijce jeszcze więcej piękna. Uwielbiam ją! Szkoda tylko, że rodzinka nie czuje mojego zachwytu i ciągle wypomina ile wydałam na to białe ***** :/
Co poza tym? Muszę się pochwalić - opływam w dostatki! Wszystko dlatego, że przyjęto odwołanie co do tej olimpiady historycznej (brakowało mi jednego punktu laureata). Mimo, że nie daje mi to wstępu do liceum (ale i tak dużo punktów, bo konkurs ogólnopolski) to i tak dostałam sporą premię :) Plus, udało mi się także zdobyć nagrody w dwóch innych konkursach. Także spodziewajcie się jakiś nowych nabytków ^^
Przechodząc do tematu głównego - dziś, z racji braku czasu mam dla Was kolejnego one shota. Praca ta pisana była w pocie czoła i w wielkim wzburzenie (naprawdę nie wiedziałam jak się za nią zabrać) na XVI Ogólnopolski Konkurs poświęcony Józefowi Piłsudskiemu. I, ku mojemu ogromnemu zdumieniu, ten konkurs wygrała!
„A więc tak kończy się nasza znajomość…” – pomyślałem.
Była ciepła majowa
noc, a ja właśnie szykowałem się do następnej sekcji – zwykłe wyjęcie serca do
osobnego pochówku oraz wyjęcie mózgu,
który miał zostać dokładnie zbadany, jako że należał do człowieka szczególnie
wybitnego.
Mimo swojej
technicznej prostoty ta operacja miała
być szczególna. Na stole przede mną, przykryte białą płachtą leżało ciało mojego Wodza, pierwszego
wielkiego autorytetu, człowieka, którego zawsze podziwiałem – Józefa Piłsudskiego.
Przez całe jego życie otaczany był przez mnie olbrzymim szacunkiem, a po śmierci przypadł mi
zaszczyt przygotowania go do ostatniej podróży .
- Dobrze pan znał Naczelnika, prawda panie Wiktorze ? –
zapytał stojący obok mnie Józef Laskowski, jeden z pracowników Centrum
Wyszkolenia Sanitarnego. Miał mi pomóc w szybki przeprowadzeniu zabiegu,
ponieważ mózg, żeby zachować swoje właściwości nie może przebywać w ciele
dłużej niż dobę.
- Ponad dwadzieścia lat. – odparłem, myjąc ręce w żelaznym
zlewie. – Kawał czasu, ale nasze pierwsze spotkanie pamiętam tak dobrze, jakby
odbyło się wczoraj… To był szczególnie ciepły sierpień, sam początek
funkcjonowania batalionu. Należałem jeszcze do Związku Strzeleckiego.
Byliśmy
wszyscy „młodzi, durni i chmurni”, pijani jeszcze dumą po naszym pierwszym boju.
Mieliśmy po szesnaście lat, więc czuliśmy się wielce dorośli. Nie lubiliśmy być
zależni od nikogo, każdy chciał być działającym na własną rękę bohaterem,
dowódcą. Ale on zawsze potrafił nam przypomnieć wagę idei za jaką walczyliśmy i
wyrzucić z głowy młodzieńcze fantazje. Nadal widzę go, siedzącego prosto i
dumnie na ogromnym wierzchowcu. Trochę z
boku, ale zawsze na przedzie kolumny, otoczony wiernymi ludźmi. Każdy chciał
być taki jak on…
Umilkłem, pewny że mój monolog znudził rozmówcę. Słuchacz
jednak, przerwawszy czyszczenie narzędzi spoglądał na mnie z zainteresowaniem,
jakby zachęcając do dalszego opowiadania.
- Potem poznaliśmy trudy wojennego życia, a siła i mądrość
Piłsudskiego w trudnych sytuacjach zaczęła jeszcze bardziej nam imponować. –
kontynuowałem. - W bitwie pod Krzywopłotami pierwszy raz zostałem ranny. Nigdy
nie zapomnę tego bólu! Przed oczami majaczyły mi ciemne plamy, a nogi sprawiały
wrażenie oddzielonych od ciała. Na moje nieszczęście wróg dopadł mnie w
głębokim rowie. Moi towarzysze, nie zauważywszy całego zdarzenia, pobiegli
dalej, a ja zostałem sam. Nie miałem siły wołać o pomoc. Już myślałem, że
zostanę w tamtym błocie na zawsze, gdy nagle zamajaczyła nade mną czyjaś twarz.
Wąsata twarz… Na moje narzekania odpowiedział beztrosko „Czego krzyczysz… co noga? A tamtemu głowę
urwało i nie krzyczy, a ty o takie głupstwo!” –uśmiechnąłem się na
wspomnienie tamtej chwili.– Później nasz kontakt urwał się aż do czasu wybuchu wojny z
Bolszewikami.
- Ale został pan ranny już w czerwcu 1919, prawda? –
przerwał Laskowski, zawiązując mój kitel na plecach.
- Niestety. Z tego też powodu w później służyłem tylko w pociągu sanitarnym, gdzie rzadko spotykałem
Naczelnika. Właściwie udało mi się z nim dłużej porozmawiać dopiero w grudniu
1922 roku.
- Po zamachu na
Narutowicza?
- Można to tak określić. Spotkaliśmy się dokładnie 16
grudnia. Informacja o śmierci Narutowicza dotarła do nas w trakcie naszej
rozmowy. – rzekłem, jednocześnie patrząc w okno i zanurzając się w rozbudzone
nagle wspomnienia.
Tak dobrze pamiętałem ten poranek. Pogoda była typowo
późnojesienna. Z bezlistnych drzew
rosnących przy stacji powoli spadały
kryształowe kropelki deszczu, a w powietrzu unosiła się delikatna mgiełka. Do
Sulejówka dojechałem wtedy pociągiem. Pasażerów było bardzo mało, ponieważ
większa część narodu była zajęta braniem udziału w demonstracjach w stolicy.
Jako, że była to pierwsza wizyta w tamtych stronach,
dotarcie do ówczesnej wilii Piłsudskiego, Otrando zajęło mi kilka dobrych
chwil. W końcu jednak na końcu alei ukazała się piętrowa dacza wybudowana w
stylu rosyjskim. Mokry i zmarznięty zapukałem do drzwi.
Tak jak za każdym następnym razem otworzyłam mi druga żona
Marszałka, pani Aleksandra. Przy jej nogach plątały się dziewczynki, wtedy
zaledwie kilkuletnie.
Ten wesoły orszak zaprowadził mnie do mego dawnego dowódcy.
Pamiętam, że siedział na fotelu pod oknem, a na jego
kolanach spoczywał zeszyt. Najwyraźniej coś pisał, lecz na dźwięk naszych
kroków podniósł głowę.
Sporo zmienił się od czasu naszego spotkania, lecz jedna
rzecz pozostała taka sama – wąsy. One nie zmieniały się nigdy.
Ich właściciel, osoba publiczna spotykająca codziennie setki
ludzi rozpoznał mnie nadspodziewanie szybko.
- „Witam pana anatoma!” – odpowiedział na mój ukłon.
–„Cieszę się widząc wreszcie znajomą twarz!
Czy wyleczyłeś pan już rany spod Krzywopłotów?”.
Nie spodziewałem się, że będzie pamiętał o tamtym epizodzie
w rowie, ale myliłem się! To niesamowite, jak świetnie znał każdego, nawet najmniejszego
człowieka!
Rozmowa, najpierw dotycząca moich powojennych losów, a także
uroków nowej siedziby Piłsudskich szybko zeszła na tematy polityczne. Widać
było, że był zadowolony z wyboru prezydenta. Liczył na uspokojenie nastrojów w
państwie.
W świetnych humorach
mieliśmy właśnie zasiadać do obiadu, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili w pokoju pojawiła
się nieco blada pani Piłsudska, wpuszczając do pokoju młodego mężczyznę w
którym rozpoznałem jednego z legionistów, znanego mi z widzenia.
Podszedł do Naczelnika i coś mu powiedział. Piłsudski
spojrzał na niego dziwnie, ruszył wąsami jakby mu nie dowierzał, po czym
jeszcze raz obrzucił posłańca zdziwionym wzrokiem. Następnie wypowiedział na
głos straszne słowa wieści : „Prezydent Narutowicz właśnie został zamordowany.
Ale ja też potrafię w mordę bić”.
Musiałem chyba myśleć na głos, bo usłyszałem stłumiony, ale
serdeczny śmiech mojego współpracownika.
- Widzę, że wszystkie panów spotkania przebiegały w dość..
hm.. niesprzyjających okolicznościach. – powiedział z uśmiechem.
- Niestety to prawda. Rzadko kiedy mieliśmy czas spokojnie
porozmawiać. Ale widywaliśmy się dość często, zwłaszcza ostatnio. I odnoszę
wrażenie, że chyba mnie lubił.
- Cóż, gdyby tak nie było to zapewne nie oddałby swego ciała
w pańskie
ręce, prawda? A propos zwłok – nie chciałbym panu przerywać, zwłaszcza, że
mówił pan bardzo ciekawie, ale chyba należy już zająć się pracą, prawda? –
zagadnął, wskazując na zegarek.
Spojrzałem na cyferblat czasomierza.
- Zdecydowanie się z panem zgadzam. – odparłem. – Doktor
Ross nie byłby zadowolony gdyby z powodu gadulstwa dwóch patologów nie mógł
przeprowadzić eksperymentów. A jeśli tak pana zaciekawiłem, to może wstąpiłby
pan do mnie na podwieczorek. Ma pan wolną niedzielę?
- Nie mam żadnych planów i chętnie skorzystam z pańskiej
propozycji. – uśmiechnął się, jednocześnie ściągając płótno z górnej części
ciała zmarłego.
Spojrzałem w twarz Piłsudskiego. Wiek i naturalne procesy
zachodzące po śmierci zaczynały ją już zmieniać. Jednak jedna rzecz pozostała
znajoma. Wąsy. Wąsy nigdy się nie zmieniały.
Tak, wiem, to jedno z moich najdziwniejszych opowiadań :P Ale mam nadzieję, że się podobało :)
Do napisania!
Piękny konik :D !
OdpowiedzUsuńOpowiadanie mnie trochę "zaskoczyło", oczywiście pozytywnie xP
Zapraszam do mnie:
Biegnacy-Znaczy-Wolny.blogspot.com
Przecudowne opowiadanie!
OdpowiedzUsuńCudny AR!
Prześliczna AR-ka! Gratuluję nabytku ;) Opowiadanie bardzo interesujące. Gratuluję sukcesów :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Kocham twoje opowiadania!!!!!!
OdpowiedzUsuńTen styl pisania <3
Cudowne!!!
A zdjęcia klaczki niestety mi się nie wyświetlają :/
Malia, ty sobie jaja już robisz xD!Jeszcze będzie nas trollować zdjęciami ARki, które się nie wyświetlają!Okrucieństwo, zgłaszam reklamację!
OdpowiedzUsuńA, to jest to słynne opowiadanie o sekcji zwłok!Szczerze?Nie dziwię się, że wygrało, a wiesz że jeśli o pisanie chodzi to jestem wybredna :P.Czy ja wiem czy dziwne...Raczej oryginalne :).
A się rozpisałaś :P Opowiadanie bardzo interesujące O.o
OdpowiedzUsuńGratuluję AR-eczki ale czemu mi się zdjęcia nie wyświetlają :'(
Pozdrawiam :)
Gratululuję ARki, wspaniały model. :)
OdpowiedzUsuńTeż brałam udział w konkursie związanym z Piłsudskim, być może nawet w tym samym. Zrobiłam album o jego klaczy - Kasztance.
Twoje opowiadanie jest bardzo oryginalne i widać, że się nad nim napracowałaś. Pozdrawiam!
Piękny model, gratuluję ARki! :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie super, widać, że się napracowałaś (chociaż ja średnio lubię czytać takie długaśne opowiadania).
OdpowiedzUsuńNo i rzecz jasna przepiękny model i to od samej Eberl *.* (ufielbiam jej konie), chociaż mnie się bardziej po dodoba z pierdyliard innych, ale ta także wyjątkowa :) czekam, aż na bierze więcej kolorów :)
A poza tym: nie dziwię się twojej rodzinie... Ja ostatnio zakupiłam CM z Collecta, który z przesyłka kosztował mnie 40 zł i mama powiedziała: " ostatni raz kupujesz takiego drogiego konia", więc przy cenie AR-ki moja mama co najmniej zostałaby zawału (no ej, sorry, dla niej 40 to dużo :-:)
Pozdrówki! ^.•
Cudowna jest ta twoja ARka :3
OdpowiedzUsuńA opowiadanie również świetne i nie dziwię się, że wygrało :)
ARki... ale one są cudne... Gratuluję wygranej!!!
OdpowiedzUsuńGratuluję i modelu i wygranej! ARki naprawdę zazdroszczę!
OdpowiedzUsuń*.*
OdpowiedzUsuń