19 stycznia 2014

Rozdział 3

Witajcie!
Wiem, że już jest niedziela! Ale niestety nie byłam w stanie naskrobać niczego wcześniej. W sobotę bowiem odbyło się miłe spotkanie z Kiką pod nazwą "Prezentacje gimnazjalne" (czytaj 6 godzin nieustannego śmiechu). Po drugie Vegas skasował pół filmiku, a drugie pół pokolorował na różowo! Grr! Ale w końcu się udało:
http://www.youtube.com/watch?v=DoyShM8wzUw
Co prawda nie tak jak chciałam, ale nie mam siły dłużej z tym walczyć. A licencja jednak kończy się w przyszłym tygodniu.
Po trzecie wydałam pieniążki, więc za wesoła nie jestem. Ale to co zamówiłam na pewno poprawi mi nastrój.
Rozdział dla Kiki. Dzięki za wczoraj. Do Mikinnou - mogą być powtórzenia w dużej ilości.

Podróż była całkiem spokojna, choć czasami w oddali słychać było wystrzały. Cały Bałtyk wrzał, lecz nas dobry los oszczędził. Ominęliśmy Gdańsk szerokim łukiem, patrząc z dala na jego upadek. W oświetlonym zwykle mieście migotało dziś tylko kilka świateł. W oddali majaczyło Westerplatte i zdradziecki pancernik. Każdy z nas miał wielką ochotę rzucić się do morza i wpław zdążać na pomoc Sucharskiemu. Mieliśmy jednak zadanie do wykonania. A właściwie mieli je tylko moi przewoźnicy. Musieli mnie bezpiecznie dostarczyć do Gdyni, a potem do Warszawy. Tak zresztą się stało, jednak nie mogłam podróżować zupełnie bez przygód. – uśmiechnęła się.
- Wierzę ci. – odrzekł Raczkiewicz.
- Tak więc udało nam się bezpiecznie dotrzeć do Gdyni. Nie zatrzymywaliśmy się w głównym porcie, ponieważ był zagrożony  bombardowaniami. Jednak sztab był jeszcze czynny, mimo późnej pory. Dowiedziałam się, że mama z Helą będą w Gdańsku. Nie zważając na prośby, wzięłam plecak i poszłam do wolnego jeszcze do niedawna miasta, aby pożegnać się z nimi.
Przechodząc koło poczty usłyszałam pokrzykiwania Niemców. Kierowana ciekawością poszłam w tamtą stronę.
Zauważyłam gromadę jeńców oraz poszturchujących ich żołnierzy. Chciałam dowiedzieć się, co się stało, więc podeszłam do nich. Wtedy jeden z mundurowych zaczął krzyczeć i wepchnął mnie do środka. Widocznie wziął mnie za jedną z więźniów. Korzystając z sytuacji wypytałam będącą najbliżej kobietę. Płacząc opowiedziała mi całą historię. Okazało się, że gromada była złożona z pocztowców, którzy zostali zaatakowani  przez Rzeszę  i po ciężkiej walce skapitulowali. Wiele z nich miało rozległe poparzenia lub rany postrzałowe. Niemcy byli bardzo okrutni – zastrzelili nawet posła z białą flagą! Teraz wiedli swe ofiary w nieznane, a mnie razem z nimi…

Przygnali nas do wielkiego, szarego budynku, w którym urządzono tymczasowe więzienie oraz punkt sanitarny. Było to Prezydium Policji. Ciężej ranni zostali przewiezieni do szpitala. Zagnali nas do piwnic i kazali czekać. Było nas po 15 osób w pomieszczeniu, w tym dużo dzieci. Nie było ubikacji, a  z jedzenie było bardzo krucho. Wszyscy obawiali się najgorszego…
- W takim razie jakim cudem oddało ci się dostać tutaj? – spytał Sikorski.
- Dzięki ofiarności moich współwięźniów. Gdy dowiedzieli się, że służę w wojsku zobowiązali się mi pomóc. Okazja nadarzyła się po kilku dniach. Rano wpadli do nas żołnierze i kazali się zbierać. Oczywiście nie powiedzieli gdzie, lecz chodziły pogłoski, że wiodą nas do dawnej szkoły, gdzie nas osądzą i wymierzą karę. W końcu Niemcy pomagając sobie bagnetami wywiedli nas na ulice i pognali w nieznane. Wtedy doszło tez do realizacji długo skrywanego planu. Kilka osób, w tym ja miało przy pomocy reszty uciec i skierować się do Warszawy. Mieliśmy wrócić z polskim oddziałem. W pewnym momencie ludzie zaczęli krzyczeć. Tym sposobem zwrócili na siebie uwagę strażników. Nasza grupa, dotychczas trzymająca się z tyłu rzuciła się do ucieczki.
Niestety, jeden z wojskowych zorientował się co zaszło i zaczął do nas strzelać. Za jego przykładem poszli inni. W kilka chwil nasza kilku osobowa grupa znacznie stopniała. Wokół mnie padały zarówno strzały  jak i ciała.  Większość buntowników została zabita. Tylko do mnie los się uśmiechnął. Jednak zostałam postrzelona w nogę. – mówiąc to skrzywiła się boleśnie. – Niemcy podeszli w naszą stronę, tak więc udałam, że nie żyję, biorąc przykład z niektórych zwierząt. Żołnierz szturchnął mnie butem, po czym stwierdził, że nie jestem już warta uwagi. Przecież i tak miano nas zabić. Po dobiciu kilku niedoszłych uciekinierów odeszli, zostawiając ciała na pastwę psów.
Nie mam pojęcia, ile tam leżałam. Zrobiło się zimno, więc ubrałam na siebie koszulę jednego z zabitych. Potem zasnęłam.
Obudziłam się w ciepłym łóżku, gorączkowo zastanawiając się, gdzie jestem. Zobaczyłam nad sobą pochylone twarze, a później poczułam ból promieniujący od łydki. Chciałam wstać, lecz przytrzymano mnie. Zapytałam więc, co się stało i tym sposobem dowiedziałam się, dlaczego jeszcze żyję. Otóż wieczorem znalazła mnie pewna kobieta. Myślała, że jestem martwa, lecz po chwili zauważyła, że oddycham. Wzięła mnie  na plecy i zaniosła do domu. Nie wiem, jakim cudem jej się to udało – wiem za to, że uratowała mi życie. Spędziłam u niej około dwóch tygodni. Jej mąż, kolejarz wybierał się do Warszawy, więc wziął mnie ze sobą. Ukrył mnie w wagonie towarowym i tym sposobem przedostałam się przez pół kraju. A resztę już panowie znają – po bombardowaniu Grodna prawdopodobnie zostałam bez rodziny. Swoją drogą postępowanie panów jest wysoce niestosowne – mówiłam przecież, że sama ich poszukam.
- Oddaliśmy tą sprawę w ręce specjalistów. – odrzekł generał.
- Tak jak sprawę wyegzekwowania wypełnienia postanowień porozumienia z naszymi sojusznikami? – powiedziała z nieskrywaną ironią w głosie.
- Próbowaliśmy nakłonić Wielką Brytanię i Francję do wkroczenia z wojskiem, lecz nie chcą wypełnić postanowień naszego porozumienia. Zresztą teoretycznie go wypełnili. – odparł prezydent.
- I co z tego wyszło? Zrzucili ulotki! Hitler po prostu umarł z przerażenia! Pański naród ginie! Bezdomni ludzie włóczą się po kraju lub są w więzieniach. Wojsko kona. Trzeba coś zrobić! A czy panowie w ogóle rozmawiali w najbliższych dniach z de Gaullem?
- Tak, lecz obawiam się, że nic z tego nie wyszło.
- Jak to nic?! Panowie chyba raczą żartować!! – wrzasnęła, po czym wybiegła z pokoju.
- Gdzie ty się wybierasz? – spytał oszołomiony Raczkiewicz.
- Jak to gdzie? Do Daladier'a! – odparła i zanim zdążyli zaprotestować już jej nie było.


To tyle.
Miłego poniedziałku ;).
M

EDIT:
Biorę udział w losowaniu na Capricorn Meadow.

M

7 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że projekt z fizyki wypadnie dobrze po takich przygotowaniach :D
    Osobiście wyraziłabym większe oburzenie - jak Niemcy mogli zestrzelić posła niosącego białą flagę (niedopuszczalne!). Końcówka świetna, coraz bardziej lubię Zofię - jej reakcja na zimne kalkulacje anglików (czy tam francuzów świetna (choć nie wiem, jak w zawodzie szpiega postrzega się taką honorowość).
    Już ostatnia uwaga: przyszłość wstawiaj większe fragmenty Malio!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie, podoba mi się. :)
    Musiała mieć dużo szczęścia, że Niemcy jej nie dobili, skoro została postrzelona tylko w nogę i rzekomo zmarła, w co bez trudu uwierzyli. ;) Akurat w ten jeden fragment trudno mi uwierzyć, ale reszta ok, przyjemnie się czyta. :)

    Powodzenia w Candy i zapraszam do siebie na n/n. :)

    Pozdrawiam, Karo :)
    [fantome.bloog.pl]

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś genialna ;) Czyta się świetnie ,czekam na dalsze części .
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmmm... Rozkręca się :D Powodzenia w Candy! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja niestety się poddaję.Jakoś nie mogę dobrnąć do końca tego rozdziału, ale pisz dalej, a nie przejmuj się mną, starą zrzędą xD.Po prostu nie mój typ opowiadań ;).
    Pozdrawiam
    Aredhel Tasartir
    shadowhorses.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. No nie no ja normalnie ubóstwiam to twoje opowiadanie ! Jak ja kocham Camelot <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, że Camelot to nie moja opowieść, a Sophijki, ale w jej imieniu bardzo Ci dziękuję :).

      Usuń