Witajcie!
Dziś rozdział tylko z punktu widzenia jednej postaci... po prostu wiele czasu poświęcam wątkom z mojego własnego życia, a mniej tym z Camelot. Może to dobrze, może źle; mimo wszystko dochodzę do wniosku, że druga klasa gimnazjum to piękny czas, chyba nigdy nie byłam tak zagoniona, zmęczona i równie szczęśliwa jednocześnie!
Paczy się tymi słodkimi ślepkami... och! i ach!
(westchnienia pełne uwielbienia)
"Od siebie" na razie malutko i tajemniczo, ale mam stworzyć DUŻY (całoroczny) projekt i udało mi się zgłosić na pasjonujący mnie temat ze wspaniałą grupą znajomych, więc "będzie się działo" :D.
"Żeby ujrzeć coś wyraźniej,
wystarczy często zmiana punktu widzenia"
- A.Saint - Exupery
Artur
Zadał decydujący cios i przeciwnik upadł na
ziemię. Królewicz dyszał ciężko i ręce miał lepkie od potu, ale czuł rozpierającą go dumę.
Nie przegrał tego dnia, ani jednego pojedynku. Uwielbiał szał bitewny,
który go ogarniał za każdym razem, gdy brał do ręki swój miecz. Rozejrzał się i
z rezygnacją dostrzegł maestra zdążającego ku niemu. Czekała go lekcja
historii, której tak nienawidził. Kątem oka dostrzegł Gwen podbiegającego do
Merlina. Ogarnął go nieuzasadniony smutek. Był księciem, następcą tronu,
najprzystojniejszym spośród rycerzy, a prześliczna służka nie zwracała na niego
najmniejszej uwagi.
Będą cię dostrzegać królowe. Pochlebczo i
uspakajająco wyszeptał głos w jego głowie, a on nie miał odwagi mu się
sprzeciwić.
- Panie - powiedział starzec kłaniając mu się
niezbyt nisko - zapraszam do biblioteki, musisz poćwiczyć trochę historię
Camelot.
- Będę za chwilę. - odpowiedział grzecznym tonem
i wrzasnął przez pół placu ćwiczeń - MERLINIE!
Chłopak natychmiast pojawił się u jego boku i
odszedłszy na bok zaczął niezgrabnie zdejmować z niego zbroję. Gwen stała z
boku, kryjąc uśmiech.
- Panie, lady Morgana przekazuje, że absolutnie
nie da ci swoich barw na turniej, ponieważ przeznaczyła je już dla kogoś
innego.
Następca tronu zaklął w duchu. Jak miał się nie
zbłaźnić na turnieju, jeśli żadna z dam nie zechce dać mu swego koloru? Gwen
dostrzegła złość, która przemknęła mu po twarzy. Zmarszczyła czoło i szepnęła:
- Panie, jeśli naprawdę, nie przyjmie cię żadna
dama, w co szczerze wątpię, damy ci wyimaginowane kolory.
- A co jeśli wygram turniej? Dam nieistniejącej
damie wieniec, aby się cieszyła?
Merlin przymrużył oczy.
- Będziemy się przejmować, gdy wygrasz, Panie.
- Sugerujesz, że nie mam szans?
Jego oczy zabłysły niebezpiecznie.
- Oczywiście, że nie, Panie. - szybko wtrąciła
Gwen - Wtedy... - szybko próbowała wymyślić jakiś zgrabny przekręt - Każda
kobieta będzie pragnęła być wyróżnioną wieńcem. Chyba żadna dama nie okaże się
wówczas tak dumna, aby ci odmówić.
- Może masz rację, Gwen. Dziękuję ci.
Zadowolony z planu, którego wymyślenie
natychmiast przypisał swej niezwykłej inteligencji ruszył w stronę biblioteki.
W komnacie bibliotekarza unosił się swoisty
zapach atramentu, farb pozyskiwanych z roślin o intensywnym zabarwieniu oraz
starych, nadgryzionych zębem czasu kart. Pokoik znajdował się we wschodnim
skrzydle zamku, toteż po południu, w godzinach przeznaczonych na naukę
królewicza, do wnętrza wślizgiwały się pojedyncze wiązki światła pozłacając delikatne
nitki niezliczonych pajęczyn, które bystre oko mogło odnaleźć w każdej wnęce
komnaty mąk i nauki.
Bibliotekarz uniósł wzrok znad opasłej księgi
wzbogacanej tysiącami drobnych ilustracji, tak bogatych w szczegóły, że można
było wpatrywać się w nie godzinami i nie dostrzec najważniejszego przedmiotu.
- Witaj Arturze.
Spokojny, głęboki głos połączony ze złowrogim
spojrzeniem lodowatych, błękitnych oczu zmroził królewicza.
- Przepraszam za spóźnienie.
Królewicz rozparł się w wygodnym fotelu, ale
dotknięty spojrzeniem lodowych oczy natychmiast się wyprostował.
- Gdzie twoje notatki z ostatniej lekcji, panie?
Niestarannie nabazgrane na cienkim pergaminie
słowa najprawdopodobniej leżały teraz na jego biurku, o ile przypadkowo nie
wylądowały w ogniu. Chwila milczenia zastąpiła nauczycielowi odpowiedź.
- Rozumiem. A jak się mają rachunki?
Marnie. Matematyka szłaby mu doskonale, gdyby nie
przykry fakt, iż w działaniu był zawsze jeden - inny niż wychodził następcy
tronu. Lepiej było już nic nie mówić. Lodowe oczy sprawiły, że zrobiło mu się
zimno.
- Jak ci idą ćwiczenia z astronomii, botaniki,
alchemii i łaciny?
Spuścił głowę i nagle prosty układ kamiennych
płytek pokrywających podłogę wydał mu się najbardziej interesującą rzeczą na
świecie.
- Arturze, jak chcesz być dobrym władcą?
- Umiem walczyć. - wyrwało mu się, ale błękitne
oczy patrzyły nań surowo.
- Dobrze, opowiedz mi taktykę bitewną...
Mithiańczyków w bitwie na szkarłatnych polach w 3. roku po Wielkiej Czystce.
- Wszyscy mężczyźni, wysocy, muskularni i
wspaniale wyszkoleni stali z dala od nieprzyjaciela i razili go salwami strzał.
Obrońcy krainy Camelot nie byli w stanie podejść nawet na sto metrów do
oddziałów wroga. Sytuacja wydawała się opłakana. Przez pierwszą godzinę zginęło
wielu ludzi. Na szczęście młody mężczyzna, świeżo co pasowany na rycerza
odnalazł w wąwozie ścieżkę i od tyłu podszedł nieprzyjaciół. Mithiancycy nie
spodziewali się takiego chwytu i byli pewni, że to przychodzą ich rodacy,
którzy wolniej przeprawili się przez rzekę. Zostali wycięci w pień. Było to
jedno z największych zwycięstw Camelot.
Potok słów płynący z jego ust porwał wszystkie wcześniejsze wątpliwości, co do inteligencji młodzieńca. Starzec pokiwał głową w zamyśleniu.
- Niezbadane są wyroki losu, Panie. śmiem
twierdzić, że rzadko spotyka się tak wybitnego wojownika i stratega, jakim
jesteś ty, ale bogowie spłatali nam swój perfidny żart czyniąc cię następcą
trony, niezdolnym do nauczenia się jakiegokolwiek języka, czy rachunków.
Królewicza zabolały te słowa, ale nie dał nic po
sobie poznać. Wpatrzył się w małego pajączka pracowicie przędzącego nić. Wstał,
- Czy mogę już odejść?
Bibliotekarz przez moment coś rozważał, a później
wolno wstał i podszedł do drzwi. Sprawdził, czy są zamknięte i oparł się o stos
ksiąg piętrzących się na biurku. Arturowi nigdy nie wydawał się tak stary, jak
w tym momencie. Wiek przyciskał go do ziemi, a w oczach miał odmalowaną troskę.
- Zostań.
- Dobrze się czujesz, Panie? Mógłbym wezwać
medyka...
- To nie choroba, chłopcze. Ten kto się narodził,
kiedyś musi umrzeć. Ja żyję już bardzo długo, a na tym świecie trzyma mnie
jedynie poczucie obowiązku. Czy pamiętasz dzieje Siedmiu Królestw przed
panowaniem twojego ojca?
Coś zaświtało Arturowi w pamięci. Nie chciał znów
zawieść swojego nauczyciela.
- To były czasy, kiedy wszędzie pełno było
niszczycielskiej siły, przez prostaczków zwanej magią. Po wszystkich krajach
buszowały wówczas straszne istoty takie jak smoki i madragory, a czarownice i
druidzi rzucali na dobrych ludzi zaklęcia. Na szczęście mój ojciec przybył do
największego miasta na wszystkich tych ziemiach i wygrał turniej, zdobywając
władzę po wymarłej dynastii otrzymując tron.
- A później wybił wszystkie magiczne istoty,
prześladował ludzi posiadających ten niezwykły talent. Wywołał wojnę z innymi
samozwańczymi królami, z których większość przegrała. W pojedynku zranił króla
znad południowego brzegu - króla Rybaka. Nieszczęsnego władcę zmorzyła później
choroba, nie był w stanie powstać z łoża, a ziemie jego państwa stały się
nieurodzajne,
- Ku chwale, wolności, sprawiedliwości i
dobrobytu Camelot.
Starzec pokręcił głową i długo milczał, patrząc
ze smutkiem na wychowanka. Tego Artur za żadne skarby świata nie był w stanie
pojąć. Nareszcie czegoś się nauczył! Bibliotekarz powinien promienieć dumą, a w
jego błękitnych oczach było widać jedynie żal. Po chwili zaczął przyciszonym
głosem.
- Wstyd mi. Musiałem cię tego nauczyć, to był
warunek twojego ojca. To same brednie i kłamstwa. Wymarz je raz na zawsze ze
swojej pamięci. Opowiem ci, jak było naprawdę.
Królewicz zakręcił się niespokojnie w fotelu.
- Co na to powie król?
- Jeśli się dowie? Skróci mnie o głowę.
- W takim razie lepiej, żebyś mnie tego nie
uczył. Nie chcę, abyś się dla mnie narażał.
- Panie są takie rzeczy dla których warto i żyć,
i umierać. Na pewno należą do nich wychowanie mądrego i sprawiedliwego króla.
Mądrego? O tym Artur mógł tylko pomarzyć. Sprawiedliwość?
Przecież na świecie nie było jej ani trochę!
Bibliotekarz sprawiał wrażenie, jakby czytał mu w
myślach.
- A nadzieja? Jeśli nie wierzysz w lepszy świat,
niż ten, w którym przyszło nam żyć lepiej od razu opuść ten pokój.
Został. Nawet się nie poruszył.
- To jak było naprawdę?
- Najpierw idź do pokoju po notatki i oddaj je
ogniowi. Od jutra zaczniemy prawdziwą naukę.
W jego głosie było wyczuwalne podniecenie.
Królewicz skłonił się nisko.
- Jak sobie tego życzysz, Panie.
Powiedział i wyszedł z komnaty.
Na końcu banerek od Capricorn!
Kakarioleu, wiem, że mnie nienawidzisz :P
Pozdrawiam wszystkich gorąco!
Do napisania!
Sophija