Witajcie!
Notka w straszliwym biegu, między urodzinami znajomych, spotkaniem rodzinnym, nauką, konkursami, sprawdzianami i codziennej pogodni za czasem... chyba rozumiecie mnie aż za dobrze ;)
Dlatego nie rozwodzę się nad pozostałymi rzeczami i przechodzę do rozdziału (BTW napisanego dużo wcześniej)!
Morgana
Deszcz
nieustannie padał od kilku dni zamieniając wszystkie rowy w kałuże, a zagłębienia
terenu w potoki. Miało się wrażenie, że Camel lada chwila wystąpi z swych
brzegów, aby pochłonąć kolejny płat ziemi.
Dzisiaj nareszcie przyszedł ten długo
wyczekiwany dzień. Morgana czuła, że serce bije jej szybciej. Ufryzowała włosy
w stylu francuskim, a na siebie nałożyła stary płaszcz swojej służącej, aby
niepostrzeżenie wymknąć się z zamku. Tak przebrana, pewna, że nikt w świecie
nie będzie w stanie jej rozpoznać wyszła szybkim krokiem z pokoju.
Pech chciał, że
pierwszą osobą jaką spotkała był Artur. Na jej widok stanął jak rażony gromem i
patrzył przez chwilę na damę zdumiony, po czym się ukłonił i przywitał
ostrożnie.
- Morgano, czy
dowiedziałaś się, że w świecie są modne nowe fasony?
Sceptycznym
wzrokiem zmierzył szary i potargany płaszcz.
- Ubolewam, że
nie znam się na modzie, jednak uważam, iż w starszych sukniach było ci bardziej
do twarzy.
Myślała, że
wpadnie w szał, zacznie krzyczeć, ale tylko rozglądnęła się, czy nikt nie
patrzy, a potem stanęła na palcach, aby spojrzeć królewiczowi prosto w twarz.
- Arturze,
uszanuj moją prywatność. Idę incognito.
- Czy można
zapytać dokąd?
Uśmiechnęła się
tajemniczo, a złość zupełnie z niej uleciała, kiedy spojrzała w rozdziawione ze
zdumienia usta Artura. W jej oczach zalśniły złośliwe ogniki.
- Nie można.
Jeśli król się dowie...
- To?
- Piękne damy
usłyszą wieczorem na uczcie zabawną opowieść z czasów twojego dzieciństwa.
Morgana potrafiła
się mścić. Zawsze też miała inne pomysły i wymyślanie nowych gróźb przychodziło
jej zadziwiająco łatwo.
- Oczywiście, że
nikt się nie dowie, madame.
Później Morgana
skierowała się w stronę bram. Minęła cytadelę, wyższe i niższe partie miasta,
aż dotarła do stóp wzgórza na którym wznosił się zamek i ruszyła aż na skraj
polany, do zielonej ściany lasu. Nogi jej ustawały, ale parła przed siebie.
Musiała dotrzeć do ruin starej świątyni Morrigan, której przed laty Uther
zabronił odwiedzać swym poddanym.
Zimne krople
deszczu uderzały jej twarz i oślepiały, a zimny wiatr przewiewał na wskroś jej
ubrania. Czuła jak w butach bulgocze jej woda, a każdy kolejny krok wydawał się
wysiłkiem ponad siły. Mimo wszystko szła dalej. W każdym momencie, gdy chciała
zawrócić mówiła sobie, że jeśli teraz nie dojdzie nigdy po raz drugi nie skusi
się na takie szaleństwo.
Wychowała się w
zamku otoczona stanowczymi ludźmi, którzy obserwowali ją z każdej strony, nie
pozwalali wiele czytać, za to kazali haftować, szyć i uczyli jak być prawdziwą
damą. Wiele nauczycielek podziwiało zręczne prace Morgany, wszystkie próbowały
zniszczyć jej ciekawość świata i pasję do czytania. Żadnej to się nie udało.
Przejęła od najważniejszych kobiet uprzejmość i galanterię tak zręcznie jak
umiejętność ukrywania swoich prawdziwych myśli. Uważano ją za skrytą i cichą
dziewczynę, a ona nie miała zamiaru zmieniać swej reputacji. Okazała się zdolną
i pilną uczennicą, której nauka przychodziła bez najmniejszego wysiłku. Jednak
kilka miesięcy temu przeglądając zbiory biblioteki natknęła się książkę, która
musiała pochodzić jeszcze sprzed czasów, w których Uther zakazał używania
magii. Nie namyślając się długo wzięła książkę pod swą opiekę. Znalazła tam
kartki przepełnione dziwnymi słowami i rysunkami różnych roślin, o których
nigdy nie słyszała. Pamiętała dobrze, że poszła po tym do Gajusza pytając czy
słyszał kiedyś o takiej roślinie jak mandagora, ale nadworny medyk dotknął jej
czoła, zbadał puls i powiedział, żeby zapomniała o tej nazwie i nigdy nie ważyła
się jej wypowiadać przy królu.
Morgana
zamyśliła się i potknęła o niski krzak poziomek. Zawsze uchodziła za niezdarną
osobę. Wstała powoli i strzepnęła listki z płaszcza. Cała trzęsła się z zimna.
- To nie może
być daleko. - powiedziała na głos, pragnąc dodać sobie odwagi.
Pochylały się
nad nią liczne drzewa, a gdzieś w oddali rozbłysł piorun. Przy jego świetle
dostrzegła kilka postaci zbliżających się w jej kierunku. Serce zabiło jej
mocno i obróciła się szukając drogi ucieczki. Marny wysiłek. Już ją otoczyli.
Spośród postaci
w białych powłóczystych sukniach wystąpił jeden starzec, o długiej białej
brodzie, wspierający się na brzozowej lasce.
- Może to czego
szukasz Morgano jest daleko, ale niewykluczone, że leży u twoich stóp.
- Quidem. -
potwierdziły chóralnie głosy.
Rozglądnęła się
dookoła. Jej oczy powoli przyzwyczaiły się do ciemności. Widziała mężczyzn
ubranych w białe szaty i białe płaszcze patrzących na nią uważnie. Nie mieli
mieczy, ale każdy wspierał się na drewnianej lasce, przez co wydawali się
tajemniczy i groźni.
Lepiej było
zawrócić.
Na niebie
zabłysła kolejna błyskawica, a huk potoczył się nad lasem. Krzyk przerażenia
uwiązł jej w gardle. Czuła jak opuszczają ją siły.
- Morgano, nadal
nie wiesz, kim jesteśmy?
Przecząco
pokręciła głową, a potem opuściły ją wszystkie siły. Czuła tylko jak silne,
ciepłe ramiona podnoszą ją z ziemi, a potem została już tylko czerń.
Jedyne, co do
niej docierało, to fakt, iż nareszcie otoczyły ją ciepłe futra, a gdzieś w
okolicy płonął ogień, gdyż słyszała trzask węgielków zżeranych przez ogień.
Zamrugała powiekami. Przebiegła oczami po wnętrzu ciepłej, bardzo skromnie
urządzonej jaskini. Wydawało jej się, że ma głęboką lukę w pamięci, białą
plamę. Za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć jak się tutaj znalazła.
Dopiero potem zjawiły się jakieś mgliste wspomnienia...
Pochylił się nad
nią starzec o łagodnych, wyblakłych oczach, z twarzą pokrytą zmarszczkami i
zmęczonym wzrokiem. Dotknął jej rozgrzanego czoła.
- Jak się
czujesz?
- Już lepiej.
Dziękuję. - cały czas miała bardzo słaby wzrok.
Nad nimi coś się
poruszyło.
- Już wszystko w
porządku?
Sir Michael
wziął ją za rękę. Możne powinien przestać ją dziwić fakt, iż zawsze znajdował
się dokładnie tam, gdzie go potrzebowała? Teraz delikatnie gładził jej dłoń.
Jego ton był łagodny, jakby pouczał małe dziecko.
- Morgano, co to
znów za pomysł, aby podczas wichury przedzierać się przez las? Całe szczęście,
że druidzi cię znaleźli.
- Tak, jestem
niezmiernie wdzięczna, że przez to spotkanie omal nie umarłam ze strachu. - weszła
mu w słowo.
Michael obrócił
się do starszego druida.
-
Nastraszyliście ją?
- Było już
ciemno, spotkaliśmy ją w lesie i otoczyliśmy..
- Głupcy! Co
byście zrobili, gdyby umarła z przerażenia?
Morgana oparła
się o wilcze skóry i wygodne poduszki. Zamrugała powiekami próbując
przyzwyczaić się do półmroku.
- Gdzie jestem?
- To szczątki
dawnej świątyni, zamieszkałe przez druidów. Teraz zapomnij, ze to powiedziałem,
gdyż Uther dalej prześladuje ludzi znających magię. - odwrócił się do starca -
Zielarzu, czy byłbyś uprzejmy zawołać najważniejszych spośród was? Lady Morgana
chciała się z nimi rozmówić.
- Jak sobie
życzysz, rycerzu.
Wyszeptał jakąś
krótką modlitwę i znikł w drzwiach. Zostali sami. Słychać było tylko
skrzypienie zwęglonych kawałków drewna. Morgana zapatrzyła się w promienie.
Języki ognia wydały jej się nagle konnymi rycerzami, którzy zaczęli tańczyć,
coraz szybciej i szybciej. Węgielki posypały się w powietrze i przez moment
widziała smoka, przeszywającego niebo, a później wszystko zlało się w jedną
twierdzę - Camelot.
- Wszystko
dobrze, Morgano?
- Oczywiście. -
nie słyszała kiedy weszli.
Chciała wstać i
się ukłonić, ale Michael powstrzymał ją ściskając jej rękę.
- Lady Morgana
jest bardzo zmęczona. Wolałbym żeby odpoczęła przed podróżą do Camelot. Moje
przypuszczenia się sprawdziły. Znalazła księgi i studiuje magię.
Słowa te
uderzyły w nią jak grom z jasnego nieba. Czytała księgę, która ją
zaintrygowała. Nic więcej. Nigdy nie powiedziałaby, że próbuje zgłębiać
zakazaną sztukę. Nie lubiła Uthera, ale wydawało jej się to tak niehonorowe
występować przeciw zasadom opiekuna i suzerena, że nigdy nie chciałaby uczyć
się magii. Aż do tej chwili.
- Czy - jeden ze
starszych narysował niezrozumiały kształt w powietrzu - próbowałaś rzucać
jakieś zaklęcia?
Wszyscy w
pomieszczeniu patrzyli na nią z rezerwą, ale uważnie śledząc każde zmarszczenie
czoła, mrugnięcie powieką.
- Próbowałam,
ale nic mi nie wyszło. Za to od pewnego czasu mam dziwne sny...
- Opowiesz nam
któryś z nich?
Od dzieciństwa
uczono ją, aby nie ufać obcym. Popatrzyła niepewnie na Micheala. Mężczyzna
mocno ściskał jej ręce. Mrugnął oczami. Dodało jej to odwagi.
- Najczęściej
widzę ogromne pole, a po obu stronach stoją wielkie wojska. W powietrzu dygocą
proporce. Nie dostrzegam jakie. W powietrzu kołują dwa smoki, jednego łuski
lśnią tak w słońcu, że nie jestem pewna jakiego jest koloru, ale
najprawdopodobniej złoty. Drugi jest zupełnie biały. Wtedy dostrzegam, że
wojska białego smoka są spowite przez ciemność, a nad nimi jaśnieje srebrny
księżyc, za to druga armia jest przebrana w karmazyn, lśniący w promieniach
jasnego słońca. Zderzają się kolumny jeźdźców i wówczas słyszę jedynie krzyki.
Chciała, żeby
jej uwierzyli, choć brzmiało to dziecinnie. Patrzyła w ich twarze, ale wszyscy
mieli nieodgadnione miny.
- Tak? Co o tym
sądzicie.
Jeden z mężczyzn
pogłaskał ją po włosach.
- Dziecko, masz
najrzadszy możliwy talent.
- Czyli mi
wierzycie?
- Przepowiednia
o której mówisz została wypowiedziana wiele pokoleń temu, a przekazana aż do
dzisiaj. Jesteś wieszczką, moja mała.
Cała drżała z
podniecenia i wodziła oczami po wszystkich twarzach, ale na żadnej nie
odczytała radości.
- Nie radujecie
się ze mną? - zapytała zdziwiona.
- Z czego
mielibyśmy się cieszyć lady Morgano? Jesteś związana z magią, a to jest niebezpieczne
dla zwykłych ludzi... nie wspominając o córce króla.
- Wychowanicy
króla. - sprostowała.
- Jeśli tak
chcesz wierzyć.
- Uther... -
podniosła głos.
- ... miał wiele
dzieci z nieślubnego łoża. - dokończył cicho Michael - Przykro mi, że
dowiadujesz się tego w takiej sytuacji.
- Nie wydadzą
mnie za Artura!
- Szczęście w
nieszczęściu.
Odpowiedział
jeden z druidów o lasce zakończonej przejrzystym kryształem górskim. Chór
głosów, rozbawionych entuzjazmem kryjącym się w głosie Morgany odpowiedział.
- Quidem.
Udała, że zna to
słowo i rozparła się wygodnie na łóżku. Nareszcie czuła się bezpieczna,
znajdowała się między podobnymi sobie ludźmi.
Nagle do sali
wpadł wysoki, chudy, czarnowłosy chłopak o kujących swą niebieskością oczach.
- Mordredzie,
mogłaś poczekać na zewnątrz. - upomniał go jeden z druidów.
- Przepraszam,
jednak lady Morgana musi udać się do Camelot. Jej nieobecność do tej pory
mogłaby wydać się podejrzana.
- Masz rację,
chłopcze. - przytaknął Michael wstając - Morgano, czy dasz radę iść?
- Chyba nie.
Wziął ją w
ramiona, a jeden ze starców dotknął jej czoła szepcząc niezrozumiałe słowa. W
końcu otworzył oczy i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Bogowie będą
przy tobie, niech
Cernunnos
prowadzi cię przez skomplikowane ścieżki życia. Zawsze będziesz tutaj mile
widziana, Morgano.
- Na pewno przyjdę. Będę miała wiele pytań.
- Na które wszyscy poszukamy odpowiedzi.
- Quidem. - odpowiedzieli inni druidzi.
Ich głosy były tak różne; jedne wysokie, inne niskie, ciche
i głośne, a jednak wszyscy mówili jak jedna osoba, jakby kierował ten sam
instynkt. A co najważniejsze wymówili to jedno słowo zgodnie. Nie było ważne,
co znaczy. Najistotniejszy wydawał się fakt, że jednoczyło tych ludzi.
Adio!
Sophija