29 grudnia 2013

O Camelot, początki...

Zacznę tak, jak uwielbia rozpoczynać swoje notatki Malia, a więc: Witajcie!
Przepraszam wszystkich, że tak późno wzięłam się za notkę, ale oczywiście w święta mam najmniej czasu, a musiałam jeszcze oglądnąć Hobbita i nagadać się z Malią i zrobić setki, a może nawet tysiące innych rzeczy. Notatka będzie długa - wszystko przez pierwszy rozdział (informuję, że połowa osób chciała pierwszy temat, a reszta o drugi, więc w końcu zdecydowałam się napisać o Camelot), niestety musiałam rozdzielić to opowiadanie na dwie części; było zbyt długie, więc przedstawiam wszystkim pierwszą część pierwszego rozdziału. Druga ukarze się za 4 tydz, a jeszcze przed pisaniną zaprezentuję origami modułowe nad którym męczyłam się cały poniedziałek :/


A teraz pora na moje fantazje; uprzedzam, że wolę nie liczyć powtórzeń, choć może najgorzej to nie jest... dedykacje będę pisać pod koniec, o ile opowieść będzie warta kontynuacji!

Rodział I
Droga może być długa albo krótka, kręta albo prosta, ale każda droga dokądś nas prowadzi. Tylko nie zawsze tam, gdzie chcemy dojść.
I
Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo przyoblekło się w niezwykłe barwy począwszy od pąsowego, a skończywszy na złotym. Ostatnie promienie oświetlały zamek wykuty z białego marmuru, którego blaski połyskiwały w świetle.
Spróchniała gałązka chrupnęła pod nogami wysokiego chłopca, który zmierzał drogą w stronę Camelot. Ptaki krążyły nad jego głową, a niekiedy, gdy zbłądził wskazywały mu właściwą ścieżkę.
Chłopiec niepewnie przekroczył most zwodzony i podszedł do strażników stojących na krużgankach tuż przy bocznym wejściu.
- Przepraszam, gdzie mógłbym znaleźć Gajusza? - zapytał grzecznie
- Prosto, potem schodami w dół, jedyne drzwi w wąskim korytarzu - odpowiedział jeden.
Drugi odprowadził go współczującym wzrokiem. Gajusz był powszechnie znanym medykiem, który na starość został mianowany lekarzem samego króla Uthera. Niewielu wiedziało, że był także jego najbliższym doradcą. W każdym razie zasłynął tym, że jeszcze nigdy nie odmówił pomocy potrzebującemu, chociaż nie zawsze zdążał z pomocą, nieraz było już po prostu za późno. Czego mógł chcieć ten młody chłopak od medyka królewskiego?
Gajusz nie usłyszał pukania do drzwi, ani nie dostrzegł momentu, w którym się uchyliły, pchnięte przez gościa. Nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na postać, która weszła do jego małego apartamentu. Stał na antresoli wsparty o barierkę zaczytany w książce.
- Hm.. - ktoś odchrząknął znacząco - Dzień dobry! - odważył się powiedzieć chłopiec.
Starzec zdumiony podniósł głowę, poruszył się gwałtownie. Barierka złamała się z głuchym trzaskiem, a Gajusz stracił równowagę. Potem wszystko wydarzyło się nagle. Oczy chłopaka rozbłysły; zatańczyły w nich czerwone iskierki i medyk zatrzymał się w powietrzu. Ruch ręki młokosa wystarczył, aby przesunąć łóżko spod ściany i mężczyzna wylądował na miękkiej pościeli. Jednak Gajusz zerwał się energicznie, jakby miał co najmniej trzydzieści lat mniej, nie doskwierał mu reumatyzm, a do pasa nie sięgała zupełnie biała broda. Sześćdziesięcioletni mężczyzna miał ogień w oczach.
- Co ty zrobiłeś? - krzyknął
Szybko podszedł do drzwi i zamknął je jednym pchnięciem.
- Chłopcze, co ty sobie wyobrażasz? Magia jest w Camelot nielegalna, kto Cię jej uczy?
- Nikt mnie nie uczył magii.
- Kłamiesz w żywe oczy.
- Nie śmiałbym. To, co powiedziałem jest prawdą. Nikt nie uczył mnie magii - powiedział z naciskiem
- Byłbym wdzięczny, gdybyś nie robił ze mnie starego, niedołężnego starca. Kim jesteś? Po co tu przyszedłeś?
- Nazywam się Merlin. - odpowiedział wysoki chłopiec.
Gajusz przyjrzał mu się uważnie.
- Syn Hunith?
- Tak.
- O! - ucieszył się Gajusz - Nie jesteś tym, za kogo się podajesz. Merlin, syn Hunith miał być w środę.
Merlin spojrzał dziwnym wzrokiem na medyka.
- Dzisiaj jest środa. Mam list od matki.
Gajusz był mocno stropiony i miał nie najmądrzejszą minę.
- Pokażę Ci twój pokój. Później muszę pilnie wyjść.
- Czy ja będę musiał coś zrobić dziś wieczorem?
- Jesteś już chyba obywatelem Camelot, jeśli wstępujesz pod moją opiekę, więc wieczorem powinieneś stawić się na dziedzińcu, jak wszyscy mieszkańcy miasta. Odbędzie się tam egzekucja.
Merlinowi zaschło w gardle. Camelot raczył go przywitać miłym incydentem, jakim było pozbawienie życia jednego z obywateli. Naprawdę dobry początek.
II
Tłumy zgromadziły się wokół podestu, na który wyprowadzono skazańca. Ludzie unieśli głowy w kierunku balkonu, rzeźbionego w mityczne stwory, na którym stał król Uther Pendragon przybrany w czerwony płaszcz z wyszytym złotym smokiem - symbol Camelot. U boku króla, lecz kilka kroków za nim, pozostając w cieniu majestatu władcy stał Gajusz oraz królewicz - Artur.
W jednym z okien można było dostrzec Lady Morganę, wychowanicę króla, która przy egzekucjach nigdy nie pojawiała się przy jego boku, pokazując, że nie zgadza się z wyrokiem.
Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w twarz króla, może licząc, że ujrzą na niej przebaczenie dla młodego zbrodniarza. Jednak mogli dojrzeć na niej jedynie zawziętość i nienawiść cechujące tyranów.
- Zgromadziliśmy się tutaj na egzekucji Tomasa Collinsa. Ów młody człowiek został skazany na śmierć za przestępstwo, którego się dopuścił - napięcie na dziedzińcu było wyczuwalne, każdy chciał usłyszeć za jaki czyn wydano tak surowy wyrok - stosował magię!
Dokończył donośnym głosem król. Dał znak ręką. Wynajęty kat podszedł do młodzieńca. Chłopak został zmuszony do położenia głowy na pniu, lecz zdążył rzucić nienawistne spojrzenie królowi. Jeden zamach mieczem przeciął nić jego życia. Kilka dam szlochało cicho, żadna nie patrzyła w stronę, gdzie zgodnie z prawem popełniono zbrodnię.
Merlin czuł jak drżą mu ręce. Chłopak, który zginął mógł być jego rówieśnikiem. Tymczasem Uther rozpoczął przemowę:
- Radujmy się moi poddani! Mija już dwadzieścia lat odkąd uwięziliśmy ostatniego żywego smoka. Z tej okazji ogłaszam festyn!
Ludzie uśmiechali się słysząc ostatnie słowa. Nagle jakaś niska kobieta wystąpiła przed tłum. Miała zniszczoną twarz i siwe włosy. Jej głos był cienki i słaby.
- Utherze, morderco niewinnych dzieci! To nie wina tego chłopca, że urodził się magiem. - jej głos się załamał - Zabrałeś mi jedynego syna!
Merlin chłonął każde jej słowo. Spojrzał na króla i dojrzał w jego oczach ból oraz nieukrywany żal. Uther słuchał, nie kazał jej pojmać, możliwe, że rozumiał rozpacz starszej kobiety.
Jej głos urósł w siłę, brzmiał donośnie na całym dziedzińcu.
- Przyrzekam Ci, że zanim skończy się ten festyn będziesz cierpiał tak jak ja!
Tego władca Camelot nie mógł przepuścić płazem, kobieta groziła zabójstwem członka rodziny królewskiej. Uniósł powoli rękę.
- Brać ją! - powiedział spokojnie.
Jednak kobieta rozpłynęła się w chłodnym wieczornym powietrzu.
III
Wieczorem Merlin stanął przy oknie. Nad nim rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, u stóp leżał mu cały Camelot upstrzony światłami, zapalonymi niemal w każdej chacie. To od dziś był jego dom.
Gajusz zmiął list w palcach i spojrzał na drzwi, za którymi znajdował się pokój Merlina. "To zdolny chłopak. Ma w sobie coś niesamowitego. Trzeba nauczyć go obowiązkowości, to będzie dla mnie wyzwanie. Jest dobrym chłopakiem" - pomyślał ciepło, przypominając sobie jak Merlin po raz pierwszy przy nim użył magii - "Będzie nad nim wiele pracy" - westchnął.
Merlin położył się do łóżka, ale długo nie mógł zasnąć. Gdzieś w głębi swojej głowy słyszał potężny głos wołający go po imieniu.
IV
Gajusz potrząsnął Merlinem. Chłopak natychmiast otworzył oczy i omiótł pokój półprzytomnym spojrzeniem. Świtało.
- Merlinie, czas wstawać! - wesołym głosem oznajmił Gajusz.
Chłopak szybko dostał listę, co, gdzie i komu musi dostarczyć. Kiedy już wywiązał się ze swoich obowiązków zaczął włóczyć się po zamku. Przechodząc przez dziedziniec usłyszał śmiechy. Obrócił się w stronę, z której dochodziły. Grupka chłopców stała za najmocniej zbudowanym wyrostkiem - "samcem alfa", który ciskał nożami w tarczę toczoną przez, śmiertelnie przerażonego, chłopca.
Merlin bez chwili zastanowienia podszedł do nich. Barczysty chłopak właśnie krzyczał na towarzysza.
- Coś Ci się nie podoba? - wrzasnął na niższego chłopaka.
- Tak - odpowiedział Merlin.
- O; znalazł się rycerz, obrońca uciśnionych. Dawaj.
Wskazał swe obnażone mięśnie. Merlin skrzywił się, ale nie miał już wyjścia. Zadał cios. Chłopak chwycił go za nadgarstek i wykręcił mu rękę, jakby był małym kociakiem. Merlin jęknął.
- Może mnie pokonałeś, ale mimo to nie możesz się rządzić.
- Mogę - szepnął mu do ucha jadowitym głosem.
- To kim jesteś? Królem? - próbował żartować Merlin, jednocześnie czując, że długo nie będzie mógł sprawnie ruszać ręką.
- Nie, jego synem, Arturem.
Zanim Merlin zdołał nabrać powietrza w płuca, już straże wzięły go pod ręce. Wówczas młody czarodziej zauważył, że piękna, złotowłosa pokojówka Morgany od pewnego czasu przypatrywała się tej scenie i poczuł się beznadziejnie. Kilka chwil później został wtrącony do lochu.

A na koniec, co tu dużo mówić; proszę o rady, mogą (dosł.) zmienić bieg tej historii (do pewnych granic, oczywiście ;)). Od tej pory dodawane fragmenty będę dodawać też w "Naszej twórczości"-"Sophija"-"Opowieści z Camelot", gdzie uzupełnię również słowniczek, jakby ktoś zapomniał niektóre imiona (będzie ich dość sporo).

PS. Życzę wszystkim sylwestra spokojnego/ szalonego - wedle upodobań oraz spełnienia marzeń. Do zobaczenia w przyszłym roku!

22 grudnia 2013

Enchilada

Witajcie!
Wreszcie się zmobilizowałam i coś piszę. Od pewnego czasu mam głupawy zwyczaj latania bez celu po internetach. Jak mnie to wkurza!  Możliwe, że obdarzę Was w najbliższym czasie jakimś wierszem o pewnym nikczemnym (ale kochanym) Stworzeniu (Mikinnou, Sophijka - wiecie, o kim mowa, więc nie bijcie mnie za tę wstawkę). Tak więc przygotujcie się na coś strasznego. No i zaczęłam robić filmy - jak coś będzie, to wstawię.

 Biorę udział w losowaniu na schleich.czo. Oto banerek:


Dziś post figurkowy. Jak w temacie napiszę o Enchiladzie, czyli mówiąc inaczej o Paprykarzu, czyli mówiąc po ludzku o Chilim. Jest to ogier morgan breyera w skali Traditional produkowany w latach 2009- 2011 na moldzie Kennebec Count. To pierwszy z serii moich przypadkowych, kompletnie spontanicznych zakupów. Przyjechał do mnie od kocham_fizyke z modelhorse.czo. Przyciągnął mnie malowaniem, bo tylko w tej maści grzywa nie przytłacza modelu. Ogólnie to właśnie grzywa czyni ten model wyjątkowym. Szczególnie podobają mi się pojedyncze kosmyki spadające z innej strony niż reszta. Ładne są uszy, skierowane w różne strony.  Im dłużej się na niego patrzy, tym ładniejszy się zdaje. Nie jest może wybitnie umięśniony czy zbudowany, brakuje mu wielu detali ale definitywnie ma to coś. Dużym minusem jest to, że na głowie widać odciski narzędzi. Kopyta mają jednolity, dziwny odcień. Klatka piersiowa wydaje mi się zbyt wystająca. Ale to tylko detale. Poza tym jest świetny.







W pakiecie z tym panem przyjechał bardzo porządny kantar, robiony przez jego poprzednią właścicielkę. Gdy moje konie go zobaczyły, natychmiast wyrzuciły moje (wcale się im nie dziwię) i ustawiły się w kolejce po ten, jako ze Chilliego był troszkę za duży. W końcu dostał się Tenebris, która wygląda w nim świetnie  (wiem, zdjęcie jakościowo straszne).

I najważniejsze na koniec: Wesołych Świąt ! Proszę, nie spędzajcie ich przed komputerem. I jako, że nie będzie mnie tu już przed Sylwestrem - wszystkiego najlepszego w nowym roku! I takie coś na koniec:


źródło - klik
Jeszce raz najlepszego i do zobaczenia w przyszłym roku!
M




14 grudnia 2013

O wszystkim po trochu!

To moja pierwsza notka, więc proszę o wyrozumiałość!
Najpierw ogłoszenia parafialne: obecnie będę pisać raz na 4 tygodnie, choć nic nie jest pewne, ponieważ Malia cały czas ma nowe pomysły i zapewne chce przeprowadzić jakąś reformację.
Teraz powinnam powiedzieć coś o sobie... login Sophija wziął się od mojego prawdziwego imienia, a wymyśliła go oczywiście Malia. Uwielbiam plastykę (dokładniej, jeżeli ktoś wie, o co mi chodzi - grafikę i rysowanie piórkiem), może jak zbiorę się na odwagę i cyknę nie najgorsze zdjęcia prac, to w przyszłości dodam niektóre z nich na bloga. Ponadto lubię popisać to i owo. Tyle chyba na początek wam wystarczy ;), bo post i tak będzie bardzo długi.

Teraz wypadałoby przedstawić moją kolekcję:
Po prawej.
To, muszę przyznać, moje popisowe zdjęcie. Kocham starożytną Grecję, a mimo to biegałam po Akropolu z rodzinką andaluzów w rękach i głupim uśmiechem na twarzy.
W tle oczywiście Erechtejon, a na pierwszym planie... nie kto inny jak Forta (klacz andaluzyjska), Volatilis (ogier - dosłownie z łac. skrzydlaty; rzeczywiście wygląda, jakby wiatr rozwiewał mu grzywę), a źrebaczek to Flamenco (moim zdaniem wygląda jakby tańczył). Rodzinkę ogólnie polecam i należy do moich ulubionych.

 Po lewej
 Oto rodzinka tinekerów przy zachodzie słońca i delikatnie przechylonej w prawo linii horyzontu. Ogier - Orion, klacz - Andromeda (sama nie wiem, dlaczego koń pociągowy skojarzył mi się z delikatną dziewczyną, w której żyłach płynęła królewska krew - Mitologia), oraz źrebaczek - Antares (nazwany tak od najjaśniejszej gwiazdy).

























Teraz przedstawię wam rasę Camargue - klacz nazywa się Bryza i ilekroć na nią spojrzę wydaje mi się równie piękna, wytrwała i uparta by dążyć do swego celu. Sami na nią spójrzcie! Idąc dalej; ogier ma na imię Świt, zamiennie z japońskimi słowami o tym samym znaczeniu: czyta się Leme (długie "e") oraz Akatsuki, pisowni nie przytoczę, bo nie jestem na tyle zdolna, aby ją opanować, a ponadto nie chcę przez przypadek kogoś obrazić niewłaściwym sformułowaniem. Źrebaczek to Bandola.

Po lewej
Rodzina: pinto.
Ogier: Spirit
Klacz: Arwena
Romantyczny wieczór przy zachodzie słońca - nic dodać, nic ująć.





Po prawej
Klacz lipican - podróżuje, ale oczywiście się nie śpieszy, ponieważ nie ma specjalnie do kogo. Jeszcze nie kupiłam do niej rodzinki i nie wiem, czy obecnie będzie to wykonalne, gdyż o ile się nie mylę ogier i źrebak zostały wycofane, ale i tak bardzo lubię tą klacz. Na imię ma Algieria.
Po lewej
Achał tekin (jego imię uzupełnię na pewno, ale w tym momencie nie mogę go sobie przypomnieć) - pozostanie (w mojej kolekcji) wiecznym kawalerem, ponieważ nieśpieszno mi z kupieniem dla niego klaczy, która niespecjalnie mi się podoba. Na zdjęciu stoi w dumnej pozie, jakby z żalem wpatrując się w zachodzące słońce.

















Powyżej i po prawej golden retriver (wg. mnie jedna z najwspanialszych ras psów). Jest przecudowny, jednak nie polecam kolekcjonowania różnych ras psów schleicha, ponieważ są wykonane w różnych skalach i postawione obok siebie na półce mogą dziwnie wyglądać.   
                             



















Po lewej klacz knabstrupera - Dalmatia, a po prawej kochany, nieco nieporadny Bilbo (), o dziwo zdjęcie źrebaczka zostało wykonane na niewielkich rozmiarów kamieniu, a wygląda jakby konik miał za sobą długą podróż...
 Jeśli wytrwaliście do końca, szczerzę podziwiam i mam nadzieję, że nie zanudziłam!
Wszystkim miłego przygotowania świąt - jeszcze tydzień i wszyscy odpoczniemy!
 
PS. Jeżeli miałabym zacząć pisać jakieś opowiadanie, to który z tematów lepiej byłoby zacząć?

1) Chłopak mieszka w wielkim mieście, nie ma rodziny - posiada magiczne zdolności, wraz z czarnym kundelkiem dociera do innych krain; gdzie mieszkają niezwykłe istoty, ale są również ludzie (myślałam o państwie stylizowanym na starożytną Japonię), trafia do elfów, okazuje się iż posiada talent rozmawiania ze smokami. Nie ma nauczycieli, ponieważ ten talent jest niesamowicie rzadki, elfy podziwiają chłopaka za jego talent. Przyjaźni się z córką władcy elfów. Od niej dowiaduje się, że nie jest jedynym który potrafi rozmawiać ze smokami. Drugą osobą posiadającą ten niezwykły talent jest dziewczyna (która poza tym posiada dość dużo innych talentów); rywalizują ze sobą, ale muszą współpracować.
Niestety krainy same dla siebie są zagrożeniem, każdy z władców (poza elfickim królem) chce przejąć władzę. Przyszła Pani elfów (muszę jeszcze wymyślić ładne imię), dziewczyna (Jane) i chłopak (Michael) mają odegrać ważną rolę w historii  królestw...

2) Średniowiecze; zamek angielski (Camelot), królestwem włada Uther Pendragon, jego następcą ma zostać Artur. Młody książę nie zgadza się z despotycznymi rządami ojca. Od zawsze jednak wpajano mu szacunek do króla, więc uczy się jak zostać dobrym władcą i nie dopuścić, aby magia wtargnęła do królestwa. Nic nie wie, że jego służący - Merlin (łączy ich przyjaźń - dość zaskakujące biorąc pod uwagę różnicę pochodzenia, ale ukazuje prostolinijność Artura) jest jednym z najpotężniejszych czarodziei, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi. Jednak Merlin nie jest jedynym znającym magię przyjacielem króla. W Camelot się  Lady Ann, która łamie wszelkie zasady. Jest ulubienicą Uthera, który uważa, że dama całymi dniami siedzi nad robótkami, jak wszystkie kobiety. Rycerze uważają ją za niesamowitą osobę, ponieważ umie dobrze posługiwać się lekkim mieczem i łukiem, a jak może jeździ z nimi na patrole i uczestniczy w ćwiczeniach. W rzeczywistości moja ukochana bohaterka prowadzi "potrójne życie", ponieważ dodatkowo zgłębia tajniki magii.- byłoby również sporo (później - po śmierci Uthera) o rycerzach okrągłego stołu, ale nieco pomysłów wzięłabym z serialu "The adventures of Merlin" (oczywiście dodając wątki z Ann, i ubarwiając pewne momenty)
Jestem w kropce i bardzo prosiłabym o radę.
Sophija

8 grudnia 2013

Rozdział drugi i ogłoszenia

Witajcie!
Po pierwsze pragnę Was poinformować, iż Ksawery mnie nie zwiał, choć przy powrocie ze szkoły byłam bliska odlotu.
Po drugie nie bijcie mnie za moją nieobecność na forach, niekomentowanie Waszych blogów oraz spóźnioną notkę - w piątek i w sobotę była u mnie Sophija. Jak dla mnie to najlepszy prezent na Mikołaja.  Pokazałam jej obsługę bloga i w ostatnią sobotę każdego miesiąca będzie mogli liczyć na notkę od niej. Ja biorę pierwsze 3 soboty i rozkład zostaje bez zmian.Co do innych prezentów to nareszcie dostałam Magnuma oraz mustanga, który dostał teraz imię Akashay. Dotarła do mnie również figurka oreczki, która jest chyba przeznaczona do kąpieli. Jest słodka, choć z taką anatomią długo by nie pożyła, ale co tam! Dostałam również 11 część Zwiadowców. Nareszcie mam ją na własność! Jeszcze tylko 12 i będą wszystkie. A jak tam Wasze prezenty?

Mam też następną radosną nowinę. Otóż Takara z San Antonio urodziła w piątek córkę, tym samym wyłamując się z rodzinnej tradycji rodzenia raz chłopca, raz dziewczynki (jej ostatnie dziecko to trzyletnia Sakari). Mimo tego to wspaniała wiadomość!

zdjęcie z orcahome.de

Teraz mogę już chyba przejść do rozdziału. Pisałam go z myślą o Mikinnou. Dziękuję Ci za pomoc przy blogu i za wsparcie przy pisaniu. Gdyby nie Ty, ta powieść nigdy by nie powstała. Życzę Ci miłego szukania powtórzeń ;-).

„Pierwszy września był ostatnim dniem moich wakacji, które spędzałam w Juracie wraz z siostrą. Gdy miałyśmy rano wyjść na plażę mama nie chciała nas wypuścić. Wykręcała się od tłumaczeń, mówiąc, że nic się nie dzieje, ale ojciec nie pozwolił nam nigdzie wychodzić. Pewnie nie chciał denerwować Helki, ma dopiero 10 lat. Ja natomiast o d razu wyczułam pismo nosem – przecież tyle mówiło się o mobilizacji i o zagrożeniu ze strony III Rzeszy. Wiedziałam, że akcja w helskim porcie mogła się już zacząć i że muszę tam pojechać. Może nie dlatego, że byłam potrzebna, ale po prostu nie mogłam inaczej. Po krótkiej kłótni z mamą udało mi się wyrwać z pensjonatu. Nie wiedziałam wtedy, na jak długo się rozstajemy.
Jako, że z Juraty do portu jest dość daleko, stwierdziłam, że wybiorę się tam konno. Co prawda lepszy byłby rower, ale niestety mama zdążyła go gdzieś ukryć. Ona cały czas myśli, że mam pięć lat! Dobrze, że nie zdążyła podburzyć stajennych. Wybrałam więc siwą Bryzę – to stara klacz wojskowa, więc miałam nadzieję, że nie wystraszy się ewentualnych wystrzałów. Tak, byłam przygotowana na wszystko! Ale nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji… Dla mnie to była przygoda, niebezpieczna i trudna, ale przygoda … Jakaż głupia byłam! – powiedziała cicho, patrząc w okno.
- Nie byłaś jeszcze wtedy doświadczonym żołnierzem.  – odrzekł Raczkiewicz.
- Nie tylko nie byłam żołnierzem. Nie byłam nawet godna miana kadeta! Zostawiłam mamę i Helę na pastwę Niemców! Powinnam była je chronić. A teraz przeze mnie cierpią! – odpowiedziała podniesionym głosem.
- Nie obwiniaj się. To bolesne wspomnienia, więc jeśli nie chcesz do nich wracać, nie musisz. – Sikorski dobrze rozumiał jej rozterki. W końcu również był wojskowym i także musiał podejmować decyzje, których potem żałował i które prześladowały go przez długi czas. Jednak jako doświadczony wojak miał bardziej odporną psychikę.
- Nie, nie przecież przyjechałam tu po to, by zdać raport o śmierci Polski moim dowódcom. Tak więc muszę dokończyć, w przeciwnym razie starania mojego ojca poszłyby na marne.  Z góry przepraszam panów za tyle fragmentów o mnie, będę starała się mówić ogólniej. – oznajmiła Zofia, po czym nie czekając na reakcję kontynuowała opowiadanie.
„ Szybko wyczyściłam konia, zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, trochę jedzenia, broń i puściłam się galopem w stronę portu. Bez postojów dojechałam do miasta, gdzie spotkałam zdezorientowanych cywilów. Okazało się, że nad ranem zaatakowano Westerplatte i zaczęto ostrzał Gdańska oraz statków polskich na Bałtyku. Ludzie wiedzieli, że zaraz dobiorą się do nas. Zapowiedziano dosłanie do nas ORP Wilk i ORP Gryf, aby chociaż tym odpowiedzieć Niemcom na atak. Niestety, z tego co powiedzieli ludzie dowiedziałam się, iż zaczęto również ostrzał z powietrza. A jak niestety panowie wiedzą, nigdy nie byliśmy potęgą militarną…. – dodała ze smutkiem. – Wszyscy obawiali się najgorszego, ja jednak nie traciłam nadziei.  Od razu udałam się do kontradmirała Unruga, panowie pewnie go znają, wspaniały człowiek, zawsze był dla mnie wzorem.
- Tak to wspaniały człowiek, może niezbyt radosny, ale za to wymagający. – uśmiechnął się lekko Sikorski.
- Z pewnością. Niemniej, gdy do niego przyjechałam dowiedziałam się jeszcze kilku strasznych rzeczy. Otóż zatopiono „Nurka”, mimo że załoga broniła się do ostatniej chwili. Zginęło tam wielu wspaniałych żołnierzy, w tym major Tomasiewicz.
- Boże, nie wiedziałem o tym. – szepnął Raczkiewicz, który dobrze znał majora.

- Ale to nie wszystko. Straciliśmy wtedy również ORP Mazur w porcie w Oksywiu, który również ostrzeliwano. Tak więc nasza sytuacja była rozpaczliwa, jednak Unrug nie tracił głowy. To naprawdę świetny dowódca, choć nigdy w to nie wątpiłam. Cywile chcieli walczyć, ale nie starczało dla nich miejsca na statkach. Zdecydował się więc puścić w morze kutry. Błagałam go, bym mogła dołączyć do załogi Gryfa, lecz on był twardy, widocznie ostrzeżony przez ojca. W końcu zgodził się, abym dołączyła do załogi jednego z takich kutrów, niestety nie pamiętam nazwy. Wraz ze mną załoga liczyła 5 osób. Mieliśmy wspomóc Gdynię i odebrać rozkazy od pułkownika Dąbka. W sumie byłam zadowolona z tego rozkazu, bo pewniej czuję się na koniu, niż na statku. Wiedziałam też, że mama z Helką na pewno przejadą przez Gdynię przy wyjeździe, który miał nastąpić za kilka dni, więc miałam nadzieję na spotkanie z nimi i uspokojenie mamy, ponieważ głupio mi było przez tą kłótnię, którą odbyłyśmy rano. Tak więc załadowałam się do kutra, starej rozklekotanej łajby wraz z  rybakami, którzy, mimo małej znajomości militarnej potęgi Rzeszy byli gotowi gołymi rękami udusić Hitlera. Pożegnaliśmy się z kontradmirałem i ruszyliśmy w morze.

Ciąg dalszy nastąpi za miesiąc. 
Miłego dnia i do zobaczenia za dwa tygodnie.
M