30 sierpnia 2014

Blackfish


Czyli o mieszkańcach błękitnego bezmiaru oceanu. 


Witajcie!
Dawno już się nie pojawiałam "w nieprzebytych bezmiarach Internetu"; mój laptop (czytaj złośliwa istota) zaraził się jakimś wirusem poważniejszym niż zwyczajne przeziębienie i odmówił serfowania po wszystkich stronach Internetowych. I gadaj tu z takim!
Obecnie jest w serwisie- komputerowym szpitalu, ale ponoć wyjdzie z tego. Tymczasem notka pisana z tabletu, więc wybaczcie mi literówki itp.
 A teraz przechodzę już do głównego tematu!


Po pierwsze można się zastanowić skąd wzięła się nazwa tego rodzaju...
Blackfish (czarna ryba)?
Pilot whale (wal - pilot)?
Globicephala (kulistogłowy)?

Wygląda to tak, jakby ktoś specjalnie chciał pomieszać nam w głowach nazywając rodzaj to rybą, to znów walem. Rozpraszanie wszystkie wątpliwości, co do tego - każdy gatunek z rodzaju Globicephala pochodzi od delfinowatych!
Pilot Whale7 Pilot Whale   Scary and Magnificent
 
W rodzaju wyróżnia się dwa gatunki:
- grindwal długopłetwy (globicephala melas)
- grindwal krótkopłetwy (globicephala macrorhynchus).

Różnią się przede wszystkim rozmiarem. Grinwdale długopłetwe osiągają max. 8,5m i ważą do 3,5t. Za to grinwdale krótkopłetwe są ciut bardziej masywne, ponieważ osiągają do 6,6m i ważą do 3t. Jakie malutkie, kochane stworzonka!
 

Co ciekawe samice z tego rodzaju żyją często ponad 60 lat, a samce najczęściej nie przeżywają więcej niż 40 lat.


Potrafią zejść nawet do 600m pod wodę (też bym tak chciała! - swoją drogą ostatnio ćwiczę pływanie pod wodą, bo kiedyś mogłam bez problemu przepłynąć bez oddechu kilkanaście metrów, a przez ostatni rok byłam może dwa razy na basenie i jest gorzej, ale 600m... marzenie) - mimo takiej umiejętności grindwale najczęściej nie schodzą pow. 30-60.

Wiadomo, że grindwale są towarzyskie, ale dane na temat wielkości ich grup nie są jednolite. Raz słyszy się, że stada składają się z 8-30 osobników w stadzie - innym razem, iż w jednej ogromnej grupie żyje kilkaset zwierząt...
(powyżej ujęcie podczas występu w seaworld w San Diego)


Nadal urządza się na nie polowania - giną w Japonii, Irlandii, Norwegii, na Grenlandii, ale największe połowy urządza się na nie na Wyspach Owczych - kontynuując starą tradycję...

Jak wam się podobają grindwale?
Na pewno są jednym z bardziej oryginalnych wali!
Pozdrawiam i przypominam, że jeśli został nam tylko jeden dzień wakacji musimy jak najlepiej go wykorzystać! :P
Sophija

PS. W Tatrach zrobiłam parę sesyjek modelom; możecie się ich spodziewać w najbliższych notkach :D

25 sierpnia 2014

It's a kind of ... Magic!

Witajcie!
Dziś znowu ja, Malia. Sophija wyjechała w bezinternetowe krainy, więc z żalem zawiadamiamy, iż posta dodać nie może. Niech się dziewczyna cieszy końcem wakacji!

Ja również nadal w rozjazdach. Opuściłam moja wieś na rzecz jeszcze mniejszej miejscowości - Regietowa. Tak jest, jestem "na hucułach". Pisząc to, intensywnie pachnę koniem, koło mnie suszą się grzyby, a do okna puka pliszka. Po drodze odwiedziłam jeszcze kilka miejsc, które widuję zwykle zasypane śniegiem... Ale o tym już w następnej notce.

Wakacje spędziłam robiąc wszystko, oprócz realizowania swoich planów :P No, udało mi się zrobić może jedną setną tego, co zamierzałam. Powstały dwa kantary. Tak wiele :P! Dokleiłam też pasek łączący nachrapnik z podgardlem do kantaru, który przyjechała z Chillim. Zresztą Chilli się go zrzekł (był dla niego za duży) i od dziś jego oficjalnym posiadaczem jest Czesiek.

 Myślę, że nie są bardzo złe? Z pewnością lepsze, niż to, co mi dotychczas wychodziło, a to już coś!
Jeszcze apropo ostatniej zagadki - moim najnowszym nabytkiem jest oczywiście Strapless, a dokładniej Headley Britannia, jak trafnie zgadła Aredhel. Był to jeden z moich wymarzonych modeli i klacz z miejsca stała się moją ulubienicą.  Opis niebawem.

No i oczywiście wreszcie uzupełniłam posta o Katinie filmikiem. Jego zrobienie zajęło mi dwa miesiące, ale ponoć jest dobry.


Czas mija tak szybko..... Wolność się kończy :( Tymczasem rok szkolny jeszcze się nie zaczął, a ja już mam serdecznie dość tego wszystkiego!  Różne sprawy bardzo się skomplikowały...


 Ale teraz nie chcę już o tym myśleć. Zgodnie z tytułem dziś coś czarodziejskiego  (tak w ogóle czy ktoś oprócz mnie uwielbia zespół Queen?). Bo to jest jakaś magia! Koń nie może być taki malutki!

Od lewej - mój największy model - Lary, Pink Magnum, bohaterka tego posta


Te wszystkie figurki to skala Traditional! Jak widać rozpiętość rozmiarów jest ogromna, tak jak u prawdziwych koni. Jednak małe również jest piękne, czego najlepszym  dowodem jest niebieskooka Magic.


Magic to część zestawu Magic and Hamlet. Jest na moldzie Midnight Tango autorstwa Sommer Prosser. Przyjechała do mnie z niemieckiego MPV dzięki uprzejmości Mangalargi. Jako że nie lubię mieć dwóch takich samych moldów w kolecji Hamlecik poszedł w dobre ręce. 

Oba koniki są częścią organizacji Gentle Carousel. Są bardzo znane ze swoich osiągnięć w hipoterapii (więcej na ten temat w zalinkowanej stronie). Magic jest natomiast najsławniejsza z całego stadka - zdobywczyni wielu tytułów, pomogła już wielu ludziom - chorym, weteranom wojennym itp.

Z tego też powodu Breyer postanowił uhonorować ją własnym modelem.


Poza jest naprawdę niezła - bardzo dynamiczna. Rozwiana grzywa i piękny, długi ogon dodają uroku figurce, lecz jej nie przytłaczają. Ładnie wygląda również ciekawie ułożona grzywka oraz nogi. Rysunek mięśni jest chyba mniej więcej poprawny, aczkolwiek mógłby być bardziej szczegółowy.

Paryżanka :)


Magic moim zdaniem zdecydowanie  wygrywa z Hamletem malowaniem. Jej jasnoniebieskie oczy są przepiękne - moim zdaniem bardziej naturalne niż u Cześka. Klacz ma śliczne różowe chrapy oraz ciekawe odmiany. Reszta ciała jest jednolicie kara. 



Cóż więcej mogę o niej napisać? Zdjęcia mówią same za siebie. Magic jest śliczna i urocza, mimo iż są bardziej doskonałe modele. Mały rozmiar jest jej atutem - wyróżnia się.  Z pewnością jest godna polecenia. Jedynym minusem jest sam zestaw - moim zdaniem kupowanie dwóch modeli różniących się tylko malowaniem troszkę mija się z celem, aczkolwiek jeśli tak jak ja znajdzie się chętnego na drugą figurkę, to wszyscy są zadowolenie :) 

Ze zdjęć to tyle, bo ten internet odmawia współpracy. Cóż, uroki wsi... Miały być zdjęcia książeczki z zestawu kreatywnego.... Obiecuję, że dodam jak będę w domu! 

Dodam tylko, że Magia bardzo polubiła się z Magnumem.
Miłego tygodnia!
M

18 sierpnia 2014

Rozdział 8 i relacja z wycieczek krajoznawczych

Hej!

Nie wiem jak Wy, ale ja niestety zaczynam wyczuwać już nadchodzącą jesień. Gdy przyjeżdżałam tutaj, na wieś, była pełnia lata, a teraz trzeba już palić w piecu i sprzątać liście. Noce zrobiły się przejmująco zimne. Wiewiórki biegają jak szalone do orzecha sąsiadów, a ja również z obłędem w oczach próbuję skompletować listę podręczników. I już teraz tęsknię do upalnych, lipcowych dni, na które tak narzekałam :)

Post znów z opóźnieniem, ale musicie mi wybaczyć - wczoraj wróciłam z Sandomierza. Tak więc w tej notce, zamiast opisu naszyjnika z Antibes (tak, następna płetwa orki :P) relacja z moich tegorocznych krajowych wycieczek. Francja Francją, ale Polskę też trzeba znać!





Sandomierz to, zgodnie z tym co pokazuje "Ojciec Mateusz" przepiękne miasto. Odwiedziłam tam tez muzeum diecezjalne w Domu Długosza - zbieraninę wszystkiego. To bardzo ciekawe miejsce - obok cennych obrazów znajduje się tam XVII-wieczna bułeczka oraz.... stopy słonia (!). Można powiedzieć muzeum wielobranżowe :)
Zamek i liczne kościoły również są wspaniałe. Pod tamtejszym dworkiem powstała sesja mojego najnowszego nabytku z Włoch. Ktoś wie co to za model? (Traditional, klacz).


Oprócz tego zobaczyłam pałace w Baranowie i Kurozwękach. W tych ostatnich znajduje się hodowla bizonów i stadnina. Udało mi się przejechać bryczką.



W Sandomierzu znalazłam również pokaźne stoiska z ... bronią (łuki, kusze, miecze, topory). W radością więc zakupiłam łuk - był w bardzo okazyjnej cenie!


Z kolei pod koniec lipca udało mi się odbyć kilka wycieczek górskich. Nie tak ambitnych jak Sophija, ale zawsze. Oczywiście były sesje.







Nie zwlekając przechodzę do rozdziału (ostatni fragment)

„Oho, chcą mnie w coś zaplątać” – pomyślała dziewczyna, lecz z ciekawością nadstawiła uszu.
- Potrzebujemy ludzi godnych zaufania i potrafiących dochować tajemnicy. Jest pani taki człowiekiem,  prawda?
Skinęła głową.
- Świetnie. W takim razie nie musimy się martwić, że ktoś niepowołany usłyszy o tej propozycji. To nie wyszłoby nikomu na dobre – ani pani ani nam. – uśmiechnął się do niej Jerzy VI.
- Zapewne . – zgodziła się. – Ale o jakiej dokładnie propozycji mówimy?
- Z tego, co wiemy posiada pani wszystkie cechy, które powinna posiadać dobra agentka służb wywiadowczych. Jest też pani nieznana naszym wrogom, a trzeba nam świeżej krwi. Kogoś, kogo nikt nie będzie podejrzewał. Innymi słowy proponujemy pani pracę w polskiej, niezależnej służbie wywiadowczej. Później wyjaśnimy pani wszystko w szczegółach – oczywiście, jeżeli wyrazi pani zgodę.
- Zanim pani odmówi, proszę dobrze przemyśleć sprawę. – dodał król.
- Tak zrobię. – odparła, zachodząc w głowę, dlaczego coś takiego mówią jej Brytyjczycy. – Czy mogłabym skorzystać z telefonu?
- Oczywiście. Znajduje się w tamtym pokoju – rzekł, wskazując ręką monarcha.
Zofia udała się więc do rzeczonego salonu. Z ulgą stwierdziła, że jest sama. Na eleganckim, z pewnością bardzo drogim stoliku z drewna orzechowego leżał czarny aparat telefoniczny. Podniosła ją powoli, oglądając dokładnie. Stwierdziła, że nie ma w niej nic podejrzanego, po czym wykręciła numer.
- Yes? – zapytał po angielsku głos w słuchawce.
Na szczęście rodzice Zosii zadbali o edukację córki, mówiła więc biegle w kilku językach, wśród nich angielskim. Po chwili udało jej się połączyć z sekretarką Sikorskiego.
- Ale kto dzwoni? Nie mogę połączyć pani z generałem, jeśli nie wiem dzwoni.
- Proszę pani, proszę mnie połączyć. Proszę powiedzieć, że dzwoni Zofia z Londynu.
Po dłuższych pertraktacjach służbistka zmiękła i niechętnie oddała słuchawkę swemu przełożonemu.
- Halo? – usłyszała jego głos.
- Dzień dobry. – odpowiedziała, zniżając głos do szeptu. – Tutaj Zofia Wolińska. Jestem w Buckingham, spotkałam się z Churchillem i Jego Wysokością. Dostałam od nich dziwną propozycję.
Opowiedziała mu o wszystkim.
Nie bardzo wiem co mam zrobić. – rzekła w końcu.
- Cóż, spodziewałem się tego. – odparł. – Zamierzamy utworzyć coś w rodzaju polskiego wywiadu. Anglicy chcą nam pomóc. Dadzą na to fundusze, może wspomogą też Związek Walki Zbrojnej ( polskie siły zbrojne, potem zamienione w AK – przyp. autorki) A polscy agenci mają przekazywać państwom alianckim informacje o niemieckich planach. Organizacja ma być jednak niezależna, tylko i wyłącznie polska. Nie jest to jeszcze oficjalne, tak więc muszę cię prosić o zachowanie tajemnicy.
- Oczywiście. – odpowiedziała. - „Chyba będę musiała sobie zaszyć usta”.
- Moim zdaniem chcą cię wypróbować. Pewnie zlecą ci jakąś misję i będą chcieli zobaczyć, czy Polacy są użyteczni. Pamiętaj – jeśli nie chcesz, nie musisz się zgadzać.
- A jeśli ta organizacja powstanie, to pomoże Polsce, prawda? – spytała.
- Mamy taką nadzieję. – odrzekł.
-W takim razie zgadzam się.

-Podjęła już pani decyzję? – zapytał ją Churchill, gdy ponownie zajęła miejsce na fotelu.
- Tak. Zgadzam się. – odrzekła zdecydowanym głosem.
- To wspaniale. Będzie pani pierwszym polskim agentem współpracującym z  Secret Intelligence Service. Oczywiście wszystko będzie organizowane w porozumieniu z rządem polskim w Paryżu.
- Obawiam się, że musimy kończyć nasze spotkanie. Miło mi było panią poznać. – powiedział Jerzy, wstając i podając jej rękę.
- Mi również było miło. – odparła.
Po wyjściu króla Churchill kazał jej podpisać dokument, w którym zobowiązywała się zachować milczenie, a następnie odprowadził ją do jej limuzyny.
- Proszę jutro rano stawić się w tym miejscu. – rzekł, podając jej małą karteczkę. – Będzie tam na panią czekał ktoś, kto przedstawi pani plan misji. Życzę powodzenia! – dodał.

-Dziękuję. – uśmiechnęła się sztywno i wsiadła do samochodu. 

Do napisania!
M

10 sierpnia 2014

r. II - Sekret

Witajcie!
Długo mnie nie było w naszej "krainie marzeń" (de terra somnia), ponieważ przebywałam hen, hen na odległej hiszpańskiej ziemi!
Popisowych zdjęć typu koniki na Akropolu tym razem (niestety!) nie będzie, ponieważ przywiozłam ze sobą walizkę bagaży, głowę pełną planów i wrażeń oraz zero zdjęć modeli; za co stokrotnie przepraszam!

Moje "koniki morskie" też nie miały zamiaru zamoczyć choćby kopytka w lodowatych wodach Atlantyku. Po raz pierwszy w życiu byłam od nich odważniejsza i przepłynęłam się przez 10 min, a następnie wybiegłam z wody, trzęsąc się jak galareta.



Razem z modelami i innymi wycieczkowiczami przemierzyliśmy 8,5 tys kilometrów. Wymęczyłam koniska, nie ma co! Dodatkowo zabrakło mi czasu na obfotografowanie moich przystojniaków na schodach hiszpańskich (jednogłośnie na wycieczce ustaliliśmy, że wszystkie schody w Hiszpanii mają takie samo prawo, by zwać się hiszpańskimi, więc niejedna podróżniczka w wyfiokowanym stroju prosiła o zdjęcia na schodkach do sklepu, czy gmachu uniwersytetu :D)!


Kilka klimatycznych zdjęć wykonanych aparatem sprzed przeszło dekady (mój sam się rozładował, a ja mądra nie wzięłam ładowarki!)..


I płynnym krokiem w rytm melodii, jak przepiękne Hiszpanki z pochodzenia Cyganki (tak, poprawniej politycznie byłoby Romki, ale sami przyznajcie, że Cyganki po prostu brzmi lepiej!) tańczą do muzyki fado spróbuję przejść od teraźniejszości do czasów średniowiecza, jednym zgrabnym kroczkiem pokonując przestrzeń dzielącą Hiszpanię i Anglię!


Ostatni fragment: http://deterrasomnia.blogspot.com/2014/07/rii-poszukiwanie.html


Merlin wszedł do podziemnej groty, jakich pełno było pod zamkiem. Wtedy po raz drugi dostrzegł jasny róg jednorożca. Nie wyjął z kieszeni sztyletu. Żałował w tym momencie, że nie miał przy sobie marchewki, czy jabłka, którym mógłby zwabić do siebie stworzenie.
Podszedł bliżej. Widział ciemne oczy, wpatrzone w niego. Czuł się nieswojo, ale nie zamierzał się poddawać. Wyszeptał kilka słów i półkoń podążył za nim korytarzem. Chłopak wiedział teraz, że nie mógłby zabić tego stworzenia; pochodziło z jego świata, przepełnionego magią. Szedł długo, chwilami myślał, że ponury korytarz w ogólne nie posiada końca, mimo to wytrwale podążał przed siebie.
Tajemnymi przejściami przeszedł do wyjścia położonego w lasach, kilka kilometrów za Camelot. Wyprowadził jednorożca, na słoneczną polanę; miał niejasne przeczucie, że ktoś tam na niego czeka.
Przed nim stał mężczyzna w długiej powłóczystej, białej sukni, o poważnej twarzy, zupełnie siwej brodzie i szarych, mądrych oczach. Jego głos wydawał się bardziej podobny do szumu wodospadu, niż zwyczajnej ludzkiej mowy.
- Dziękuję, że przybyłeś na moje wezwanie.
Jednorożec wolnym krokiem zbliżył się do starca, a gdy ów położył mu rękę na grzbiecie jego maść zaczęła się stopniowo wybielać i po chwili jaśniał bielą pośród drzew. Merlin wyczuł w jego niewypowiedzianym zaklęciu niezwykłą siłę.
- Jak to zrobiłeś?
- Jestem druidem, posiadam wielką moc. Dobrze, że nie zabiłeś tego jednorożca, gdyż na wszystkich koniach z rogiem pośrodku czoła ciąży klątwa; gdy ktoś je uśmierci, sam napotyka nieszczęścia. Swoją drogą jestem bardzo ciekawy, co tobą kierowało?
Merlin chwilę zastanowił się nad pytaniem. Dziwnie się czuł, gdy po kilkugodzinnej wędrówce przez ciemność, teraz oślepiało go ciepłe słońce, dookoła szumiał las i na dodatek stał przed nim ten niezwykły człowiek.
- Zabijając go czułbym się jakbym zabił cząstkę samego siebie. On też powstał z magii i z natury nie jest ani dobry, ani zły i żyje własnym życiem, dopiero czar nad nim zapanował.
- Ciekawe. - chrząknął nieznajomy - Mam wrażenie, że jest szansa, na lepsze życie w krainie, gdzie będziesz po królu najważniejszą osobą oraz trzymam się myśli, że wygrasz pojedynek z tą, która rzuciła ten czar na jednorożca.
- O czym ty mówisz?
- Po prostu dam Ci radę, żebyś nie ufał czarodziejką, więcej nie powinienem Ci mówić. Tymczasem żegnaj, musisz przecież jeszcze ocalić dziewczynę, która czeka na Ciebie w Camelot.
- Jeszcze żyje? - poczuł przypływ ogromnej nadziei.
- Oczywiście. Masz dobrych przyjaciół, Emrysie...
Obrócił się i Merlin przysiągłby, że starzec rozpłynął się w powietrzu, ale było to nieistotne. Spieszył się, aby dotrzeć do Camelot na czas.
XIV
Błękitnooka kobieta śledziła pilnie każdy ruch Merlina. Z rozchylonymi ustami wpatrywała się w powierzchnię wody. Nagle dostrzegła ogień i serce w niej zamarło. Gdy potwór rozwiał się w powietrzu wiedźma w przypływie wściekłości uderzyła dłonią w powierzchnię wody.
- Och Merlinie, jak śmiałeś mi się sprzeciwić! Jeszcze mi za to zapłacisz! - krzyknęła oburzona i zadrżała targana bezsilną wściekłością.
XV
Stary, zardzewiały zamek zaskrzypiał, gdy odźwierny przekręcił klucz. Uśmiechnął się do Gwen. Za jego plecami stało kilka osób niecierpliwe czekających na ten moment.
Ojciec dziewczyny chwycił ją w objęcia i długo nie chciał puścić, jakby bojąc się, że znów zechcą mu odebrać jego ukochaną córkę. W końcu odwrócił się do Morgany i Merlina z wzruszeniem przyglądających się tej scenie, oraz do Artura.
- Dziękuję wam, pozostanę dłużny aż do śmierci... już myślałem, że nikt mi nie uwierzy w niewinność Gwen. - mężczyzna miał łzy w oczach.
Artur zrobił minę, pełną powagi i majestatu mając zamiar wysławiać swoją odwagę, ale Morgana weszła mu w słowo.
- To wszystko dzięki Merlinowi.
Zaskoczona Gwen przyjrzała się słudze Arturowi z uwagą i zaskoczeniem.
- Naprawdę? - w jej głosie była delikatność, tkliwość.
Morgana nie kryła uśmiechu.
- Wykazał się wielkim męstwem i opanowaniem.
- Nie wiem. co powiedzieć. - opuściła wzrok, zmieszana.
Uśmiechnął się. Kowal patrzył na Merlina uważnie.
- Jestem Ci bardzo wdzięczny, Merlinie. - Były to proste słowa, ale ten człowiek włożył w nie całe swoje serce - My już pójdziemy.
- Oczywiście.
Artur odchrząknął, nieukontentowany, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Gwen i jej ojciec oddalili się w korytarzu. Czarodziej uważnie się przyjrzał wychowanicy Morgany.
- Znam twój sekret, Merlinie. Jest u mnie bezpieczny.
- Mój sekret? - zapytał udając zdziwienie.
- Merlinie, nie udawaj. Przecież widziałam.
- Widziałaś?
Zaświtała mu w głowie myśl, że może niedostatecznie uważnie ukrył magię. Mogła dostrzec, jak spod jego palców strzelają języki ognia. Działał wtedy pod wpływem instynktu i nie dbał  o pozory. Zamiast zdenerwowania poczuł przypływ ulgi, że nie jest to już tylko jego tajemnica.
Chciał coś mówić, ale ona odezwała się pierwsza.
- Nikomu nie powiem.
- Och, dziękuję, nawet nie wiesz jakim ciężarem jest ukrywanie tego.
- Mimo wszystko uważam, że Gwen ma szczęście.
Na jego twarzy odmalowało się zdumienie.
- Gwen?
- To nasz sekret, Merlinie. - szepnęła i przyłożyła palec do ust.
XV
Gajusz w skupieniu przyglądał się Merlinowi. Chłopak nie miał pojęcia, że nauczyciel zaczyna nabierać do niego swego rodzaju szacunek.
- Więc zrozumiałeś, że potwór stworzony do zatruwania wody, nie obroni się przed magicznym ogniem? - Pytał krzątając się po kuchni. - Cieszę się, niestety przez tą sprawę zaniedbałeś zielarstwo.
- Gajuszu!
- Dobrze, dobrze na dziś Ci odpuszczę, ale nie myśl, że będzie tak zawsze, gdy pokonasz potwora.
Merlin zamyślił się.
- Nie zabiłem go.
Medyk przyjrzał mu się uważnie, jakby sprawdzał, czy nie bredzi. Jego badawcze spojrzenie nie uchwyciło jednak niczego nienormalnego, w twarzy Merlina
- Nie wiem, czy chciałbym wiedzieć, co się zdarzyło.
- Dziś nie jest najlepszy moment na roztrząsanie takich spraw. Poza tym, jednak przy takim zbiegu okoliczności nie widzę problemu, abyś wymył moje naczynia. - wskazał ręką pół pokoju zastawionej brudnymi probówkami, kolbami, zlewkami krystalizatorami
Mina Merlina była godna każdej ceny.
- Dobrze, pozwolę, że zajmiesz się tym jutro. - Gajusz wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem. Po chwili dodał - Mam tylko nadzieję, że nie zwróciłeś uwagi Nimue.
- Chciałbym, żeby ktoś mógłby się dowiedzieć, że znam magię... a gdyby Artur dowiedział się, iż nie jest pępkiem świata byłbym chyba najszczęśliwszym człowiekiem w Camelot!
Gajusz skarcił go wzrokiem.
- Pamiętaj, czym w Camelot karana jest znajomość magii, chociaż... - zapatrzył się w różnokolorowe fiolki - przyjdzie dzień, w którym się dowiedzą!

I tym pozytywnym akcentem kończę II rozdział. W trzecim wprowadzę moją ukochaną bohaterkę! Dlaczego tak późno? Musieliście poznać Camelot...

Ach i jeszcze warto dodać, że kolejne fragmenty będą publikowane z punktu widzenia danego bohatera (jak w Grze o Tron, czy serii Ricka Riordana rozpoczętej książkom "Zagubiony heros"), dlatego rezygnuję z pisania rozdział II/III/X!
Wspaniałych wakacji!
Pozdrawiam gorąco!!
Sophija

4 sierpnia 2014

Valar morghulis i "czarne" orki

Hej!

Zgodnie z rozpiską, to znowu ja, Malia. W przyszłym tygodniu wracamy do starego rozkładu - post doda Sophija.

Valar morghulis. Wszyscy muszą umrzeć.

„Żegnając przyjaciela, nie płacz, ponieważ jego nieobecność ukaże ci to, co najbardziej w nim kochasz”

I nie płaczę, bo dalej nie mogę w to uwierzyć.
Zaczęło się w poniedziałek. Wtedy potwierdziły się moje domysły - odeszła Sara.

Nie była moim psem. Należała do naszych wiejskich sąsiadów (mamy domek letniskowy na wsi). Ich opieka ograniczała się jednak tylko do bicia biednego zwierzęcia i zabijania jej  szczeniąt, które rodziła co pół roku. 

Pomagaliśmy jej odkąd pamiętam. Zanosiliśmy jej jedzenie, dawaliśmy wodę w upalne dni. Dostawała ode mnie miłość, której nigdy nie zaznała od swoich prawdziwych właścicieli. Odwdzięczała się tym samym. Była najmądrzejszym psem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nawet moja własna Tilly jej nie dorównywała. 

Uwielbiała ze mną spacerować. Ja na rowerze, a ona zawsze tuż obok. Gdy jakiś "intruz"  się do mnie zbliżał Sara rzucała się na niego z zębami. Kiedyś w dowód wdzięczności przyniosła mi zabitego królika i rzuciła pod nogi. Jako prezent. Doskonale się rozumiałyśmy. A teraz jej nie ma.... Zapewne potrącił ją samochód, albo może nadszedł jej czas... Ale teraz pewnie jest jej lepiej, prawda?

Natomiast wczoraj, 2 sierpnia długą walkę z zapaleniem płuc przegrał Bingo.

Był jedną z moich ulubionych orek - jeden z najpiękniejszych samców w niewoli (moim zdaniem żaden nie może się z nim równać), przyjazny i spokojny ojciec sześciu cieląt. Mieszkał w Port of Nagoya Public Aquarium. Przebywał w niewoli od 30 lat. Wraz z jego śmiercią upadł  japoński program hodowlany - był ostatnim samcem w kraju. Może to oznaczać odłowy.

Może dziwicie się, że tak się przejmuję zwierzakiem, którego oglądałam tylko na zdjęciach i filmach, dla którego nic nie znaczę. Dla mnie każda orka jest niezwykła. Jest moim znajomym, jakąś częścią mojego życia.  W dodatku reszta stada bardzo przeżywa śmierć towarzysza. Pod tym względem są takie, jak ludzie.

Dobrze, koniec tych nekrologów. Tak niestety wyszło w tym tygodniu :( Przejdźmy do rzeczy, czyli do orek. Ale nie tych czarno-białych tylko karłowatych, albo jak ja je nazywam "czarnych". Niektórzy zwą je również "fałszywymi orkami" (false killer whale, pseudo orca), jednak jak ktoś świetnie napisał na YT - nie ma w nich nic fałszywego. Nie są bardzo blisko spokrewnione z "normalnymi" orkami, lecz gdy płyną można je z nimi pomylić. 

Moja nazwa nie jest do końca zgodna z prawdą - szablogrzbiet (nazwa pochodzi od kształtu płetwy grzbietowej) jest tak naprawdę ciemnoszary. Jedynie na podgardlu ma jasnoszary pas. Gatunek ten wyróżnia się specyficzną, smukłą sylwetką.

Żyje w ciepłym i umiarkowanym klimacie. Miejsce bytowania wpływa na ich wielkość - populacja japońska jest większa od hawajskiej, która jest jednak najlepiej poznana. Osobniki dorastają zwykle do 4 - 6m . Żyją około 60 lat.Tak jak ich więksi kuzyni budują skomplikowane relacje społeczne. Gdy jedna orka z ich grupy (najczęściej składa się na nią ok. 10 - 20 osobników)  ma kłopoty, na przykład osiądzie na plaży, pędzą jej na ratunek. Dlatego też pomaganie im jest bardzo trudne - gdy uda się wyciągnąć kilka, te wracają do swoich umierających towarzyszy i trzeba zaczynać od nowa. Niestety, dość często spotyka się przypadki wypływania na brzeg, szczególnie osobników młodych, które przypadkowo odłączyły się od matek. Taki sześciotygodniowy cielak został w zeszłym miesiącu w Kanadzie. W tej chwili prowadzona jest próba jego rehabilitacji w Vancouver Aquarium. 

Orki karłowate od dawna są trzymane w niewoli, często z innymi delfinami. Zdarzają się więc przypadki krzyżowania się np. z butlonosami. Taki mieszaniec nazywa się wholpin (whale + dolphin) i przybliżę go Wam kiedyś :) Na wolności również zdarza im się pływać z innymi waleniami.

Nie ma dokładnych danych na temat liczebności populacji, lecz wiadomo, że liczba osobników spada.



Piękny filmik o zmarłej orce z Seaworld.

Nie wiem jak Wam, ale mi kojarzą się one z końmi pełnej krwi angielskiej :P

Źródła :
filmik - klik
zdjęcia - klikklikklik
info - własne, wikipedia, klik
zdjęcie Bingo* - orcahome.de


Na koniec dla grzecznie czytających w podzięce za uwagę - zajawka moich najnowszych modeli. Opis będą... kiedyś tam :)

Isadora


Bahama by Metalfish 

Jeszcze apropo figurek - POST zwyciężczyni w naszym Candy o nagrodzie. 

Wikusia B- niestety nie jestem w stanie wrzucić tych zdjęć. Mój Internet jest tak wolny, że załadowanie pojedynczej strony zajmuje dosłownie godzinę, dlatego też post jest dopiero dziś. Jednak pamiętam o Twojej prośbie :)

Miłego dnia
M