Przyczłapał do nas w końcu kolejny rok szkolny. Człowieka ogarnia nostalgia za tegorocznymi wakacjami, a jednocześnie uświadamia sobie, że tęsknił nawet za mniej lubianymi znajomymi i nauczycielami. Paradoks? Jeden z wielu!
Ale żeby nie było za dobrze trzeba dostarczyć młodzieży adrenalinki zadając już jakieś 8 testów na wstępie. Pierwszy sprawdzian został wpisany 1. września - jeszcze zanim wstałam z łóżka. Perfecto!
Dewiza mojej nauczycielki francuskiego brzmi "uśmiechnijcie się, będzie gorzej". W takim wypadku cóż zrobić? Tak, uśmiechnąć się, zamknąć oczy i przeżyć.
Teraz kilka zdjęć Padree... (dopiero w tym tygodniu dowiedziałam się, że jego imię znaczy po włosku "ojciec" - w ramach ciekawostek)
Ot taki duch wałętający się po skalistych zboczach Tatr Zachodnich!
Tu mówię o Tatrach zach., a drogi moich bohaterów rozeszły się zarówno na północ jak i na południe; dlatego też taki, a nie inny tytuł notki. Temat prawie tak rozległy jak tegoroczny podany na gimnazjalnej olimpiadzie z geografii (Od Arktyki po Afrykę) :P
Przechodzę już do tematu, bo póki co rzęsiście lałam wodę ;)
"Dziecko, które w nas mieszka, ufa, że istnieją gdzieś mędrcy znający prawdę".
Tu mówię o Tatrach zach., a drogi moich bohaterów rozeszły się zarówno na północ jak i na południe; dlatego też taki, a nie inny tytuł notki. Temat prawie tak rozległy jak tegoroczny podany na gimnazjalnej olimpiadzie z geografii (Od Arktyki po Afrykę) :P
Przechodzę już do tematu, bo póki co rzęsiście lałam wodę ;)
"Dziecko, które w nas mieszka, ufa, że istnieją gdzieś mędrcy znający prawdę".
-
Czesław Miłosz
Pani
Jeziora
Po
długiej wędrówce Nimue dotarła wreszcie do Kryształowej Groty. Chłodny wiatr
przyjemnie muskał jej stopy zmęczone przedzieraniem się przez drogi i bezdroża.
Odetchnęła z ulgą. Przypatrzyła się, zachwycona ich pięknem, ścianom jaskini
lśniącym od kamieni szlachetnych. Przejrzysty strumyk szemrał pod jej stopami,
gdy szła coraz głębiej, chcąc dotrzeć do miejsca, gdzie przed tysiącami lat
magia wzięła swój początek.
Za
nią podążał rycerz pogwizdując rytmiczną melodię.
-
Pani, gdzie idziemy? - zapytał z szacunkiem - O ile dobrze pamiętam dziś
dobiega końca moja służba u ciebie.
Obróciła
się gwałtownie patrząc na młodzieńca. W niczym nie przypominał tego małego
chłopca, którego jedenaście lat temu zabrała rodzinie. Wyrósł na szlachetnego
młodzieńca. Z żalem pomyślała między jakich ludzi będzie musiał teraz trafić.
Mimo woli pokochała go bardziej niż jakiegokolwiek innego człowieka, ale
widziała, że musi się z nim rozstać. Był dla niej przybranym synem.
-
Lancelocie, żal mi, że ten czas tak szybko minął.
-
Pani, czasem dochodzę do wniosku, że mam dwie matki. Jedna mnie urodziła, a
druga wychowała. Ty jesteś tą drugą. Jakże mam cię nie szanować i kochać?
Pragnąłbym zostać przy tobie na zawsze.
-
Musisz poznać smak służby królewskiej, synu. A teraz chodźmy, gdyż chcę przybyć
do Camelot jak królowa, którą jestem. Nie dokonam tego bez czarów. Proszę,
zostań tu i pilnuj wejścia do jaskini.
Ruszyła
dalej, bez pochodni, gdyż doskonale widziała w ciemnościach. Serce waliło jej
mocno w piersi. Miała dojść do miejsca, w którym każdy kto posiada zdolności
magiczne może zrobić niemal wszystko. Była jedyną żyjącą osobą, która znała
położenie tego miejsca i dobrze strzegła tego sekretu.
Dotarła
do groty, jasnej dzięki światłom rzucanym przez przejrzyste kryształy górskie.
Czuła emanującą od tego miejsca moc. Chciała być potężna, dumna i mocna, ale
zadrżała w obliczu tej potęgi. Powoli, uważnie stąpając pomiędzy ostrymi jak
brzytwy kamieniami stanęła pośrodku groty. Jej serce biło jak oszalałe, gdy
rozejrzała się dookoła.
We
wszystkich kryształach pojawiła się jej podobizna, widziała dokładnie swoje
szaroniebieskie oczy, jak zawsze pełne uporu. Zbyt wiele straciła w życiu przez
Uthera Pendragona, żeby teraz się cofnąć. Pozwoliła, aby ogarnęła ją ślepa
nienawiść do jednego z królów. Wtedy we wszystkich kryształach wyblakła jej
podobizna, ustępując miejsca wspomnieniom czarodziejki.
Pamiętała
doskonale rzeź druidów, gdy młody król zapragnął zabić wszystkich magów,
uznawszy ich za odmieńców. Byli prześladowani, więc ukryli się w lasach, wraz
ze swoimi uczniami oraz małymi dziećmi o zdolnościach magicznych. Myśleli, że
są bezpieczni, dopóki nie znalazł ich wielki oddział królewskich rycerzy. Potem
rozpętało się piekło.
Młoda
i zdolna dziewczyna chyba jako jedyna umknęła ludziom Uthera, ale w jeden
wieczór straciła wszystkich ludzi, na których jej zależało. Potem uciekała,
sama nie pamiętała jak długo, przed królem Camelot i miejscami, które
przypominały jej dawne szczęśliwe dni. Jakimś cudem nogi zawiodły ją do
Albionu, jeziora, pośrodku którego wieczność zlewała się z codziennością, nie
było nieszczęść i smutku. Nie pamiętała, jak została panią tego miejsca, które
uzdrowiło jej duszę. Przejrzyste wody obmyły ją ze strachu i słabości, ale nie
zdołały usunąć z niej pragnienia zemsty.
Pendragonowie
musieli zginąć. Jak najszybciej. Słyszała o kolejnych czystkach, zabijaniu
czarodziei i z każdym dniem wzbierała w niej coraz większa wściekłość. Wtedy
właśnie usłyszała o przepowiedniach, mówiących, że znajdzie się mężczyzna,
najszlachetniejszy spośród rycerzy królestwa, który będzie postępował zawsze
zgodnie z honorem. Znalazła najstarszego syna lorda .... Porwała go i wychowała
w tolerancji dla magii, czarodziei i niezwykłego świata, w którym żyli. Nie
przewidziała tylko, jak pokocha go z biegiem czasu. Lancelot był już
gotów, aby ją opuścić.
Zbliżał
się czas turnieju w Camelot, najbardziej prestiżowej uroczystości w Siedmiu
Królestwach. Wystarczyła szczypta odwagi, aby podszyć się pod królową ziemi
jezior, która z pewnością nie zjawiłaby się w zamku i przybyć na dwór z
nieistniejącym fraucymerem...
-
Strażnicy magii, potrzebuję mocy, aby wprowadzić na dwór rycerza, jedynego,
który okaże się nieskazitelnie honorowy i lojalny wobec magii.
Nie
wiedziała, dlaczego nazwała głazy strażnikami magii, po prostu tak ją uczono,
więc powtórzyła to jak wyuczoną formułkę. Miała nadzieję, że coś się stanie,
ale poczuła się głupio stojąc u źródła magii i nie mając pojęcia, co powinna
zrobić dalej. Przecież miała być najpotężniejszą z żyjących magów! Nagle coś skrzypnęło
i ogarnął ją chłód. Zza ostrych głazów zaczęły powoli wychodzić postacie -
paziowie, damy dworu, rycerze prowadzący za wodze konie i ludzie niosący
proporce. Wszyscy byli niczym ciemne cienie w mrokach jaskini.
Niziutkiej
i drobnej Nimue, wydali się tak przerażający, że chciała przed nimi uciec,
jednak coś kazało jej zostać. Jesteś teraz ich królową - szeptała
podświadomość. Przypadkiem dojrzała swoje odbicie na błyszczącym napierśniku
jednego z rycerzy i oniemiała. Jej rysy do złudzenia przypominały twarz
Mirabelle, żony króla rybaka, władczyni ziemi jezior. Tylko oczy czarodziejki
pozostały tak samo zimne, bezwzględne i szaroniebieskie, jak dawniej. Stanęła
teraz pomiędzy widmowymi postaciami i oznajmiła donośnym głosem.
-
Musimy dotrzeć daleko na północ, do Camelot najdalej za cztery dni.
Z
ulgą dostrzegła uśmiech na twarzy rycerza posłyszała chichot jednej z dam
dworu. Zachowywali się zadziwiająco naturalnie. Tylko przerażali ją tą
namacalnością.
Leon
Leon
potarł o siebie zdrętwiałe z zimna palce. Jego koń parsknął głośno
przedzierając się przez lodowaty bród. Na rzekach powoli i stopniowo roztapiała
się śnieżna pokrywa i z górnych odcinków ubywało lodowych kier. Ostatki śniegu,
niczym misterne koronki przykrywały drzewa, ale wokoło hulał jeszcze północny
wiatr, utrudniając przeprawę.
Westchnął
ciężko zerkając na kilku rycerzy podążających za nim. Teoretycznie był zbyt
młody, aby im przewodzić, gdyż nie dostąpił jeszcze zaszczytu pasowania na
rycerza Camelot, ale powszechnie wiedziano, że jego wierność jest
niepodważalna, a zdolności tak niezwykłe i naturalne, iż mało który sługa
królestwa mógł z nim zwyciężyć. Toteż w praktyce Leon przejął przed chwilą
dowództwo.
Dlatego
wysforował się na początek z nieukrywaną dumą prowadząc honorowy patrol kilkanaście
kilometrów od granicy w stronę północy, do domu. Nagle na garbie wzgórza
pojawiła się jasna wstęga śnieżnego pyłu unoszonego przez pędzącego
wierzchowca. Wpatrywał się w nią przez chwile, bez przekonania. Nigdy nie
widział, aby jakikolwiek koń gnał równie szybko, jak biały rumak pędzący w ich
kierunku.
-
Jeździec na wschodzie!
Zimne
powietrze drażniło mu gardło, a z chrapów końskich buchała biała mgiełka, gdy
pędem ruszyli na spotkanie jeźdźca.
W
czystym powietrzu dostrzegli jak na dłoni smukłą postać, której ciemne loki
powiewały na wietrze. Jej twarz była zaczerwieniona od mrozu. Zwróciła konia w
ich stronę. Po kilku minutach patrol i dziewczyna dosiadająca białego rumaka
stanęli naprzeciw siebie.
Zatrzymała
się i błędnym wzrokiem przebiegła po twarzach pięciu mężczyzn. Leon przypatrzył
jej się uważnie, próbując zgadnąć skąd w tym miejscu, daleko od innych osad i
miast pojawiła się nagle bardzo młoda dziewczyna, wręcz dziecko o orlim nosku,
szlacheckich rysach i dumnym spojrzeniu. Gdy przyjrzał się jej uważnie
dostrzegł, że w głębi jej oczu czaił się głód i ból. Była bardzo wychudzona i
potwornie blada, jak duch - dodał w myślach. Mimo to jej rysy były tak
dostojne, że nie ulegało wątpliwości, iż pochodzi ze szlacheckiego rodu.
Nagle
jeden rycerzu zsunął się z siodła i uklęknął przed jej koniem. Leon zerknął ze
zdumieniem na tą wzruszającą scenę.
-
Pani, co się wydarzyło? - zapytał spokojnym, opanowanym głosem sir Cyryl.
-
Straszne rzeczy, sir Cyrylu. - jej głos był tak słaby, że niemal całkowicie zagłuszał
go cichy świst wiatru, ale przy tym melodyjny i łagodniejszy od wyrazu
lazurowych oczu, mówiła we wspólnej mowie - Mithianczycy napadli na twierdzę
Cytyni.
-
Bogowie! Odprowadźcie bezpiecznie zmarłych na drugą stronę. - wyszeptał
pośpiesznie - Co z twym Panem ojcem, lady Anne?
Leon
miał wrażenie, że panience odjęło mowę. W rzeczy samej gardło ścisnęła jej
rozpacz, także przez dłuższą chwilę nie mogła się odezwać. Ocknęła się po
chwili i z oczami świecącymi gorączką wyszeptała.
- Nie
żyje, jak wszyscy. Cytadela padła.
Po
tych słowach jej oczy same się zamknęły i zachwiała się w siodle. Leon
natychmiast odzyskał przytomność i przytrzymał ją, aby nie spadła. Delikatnie
otulił dziewczynę ramieniem.
Rycerze
stali jak rażeni gromem. Upadła twierdza Cytyni, po Camelot najpotężniejszy
gród w królestwie. Nikt nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa, zanim Leon
się nie odezwał.
- Sir
Cyrylu, kim ona jest?
- To
lady Anne, córka Lymphane i lorda Eddarda. - wyszeptał człowiek z nabożną
czcią.
Leon
niepewnie rozejrzał się po czerwonych, od mrozu, twarzach rycerzy. Grupa
patrolująca granice składała się przeważnie z młodych ludzi, świeżo pasowanych
na rycerzy Camelot, którzy przed chwilą ofiarowali mu dowództwo i zaufali jego
intuicji. Nie mógł ich zawieść. Gdyby tylko mógł zaciągnąć od kogoś radę!
Spojrzał
na wykrzywioną bólem twarz dziewczyny i zaklął w duchu, ale bez słowa skargi
otulił ją swoim jedynym płaszczem. Rycerze przypatrywali mu się z uwagą
czekając na rozkazy.
Dopiero
wtedy dostrzegł między fałdami jej postrzępionej sukni głęboką, ropiejącą ranę
w kostce, z której powoli sączyła się krew. Dziewczyna najprawdopodobniej
została postrzelona w czasie ucieczki i nie zdołała usunąć całego grotu
strzały. Rycerski syn niejednokrotnie widział taką ranę i wiedział, że nie
pozostało wiele czasu na podjęcie ostatecznej decyzji.
Jesteśmy
dwa i pół dnia drogi od Camelot, a zaledwie godzinę od granicy. Z powątpiewaniem zerknął na południe,
gdzie rozpościerały się ostre, skute lodem szczyty gór, tworząc naturalną
granicę za którą nie sięgały rozkazy królów panujących w jego ojczystej
krainie. Pamiętał baśni matki, opisujące niezwykły lud zamieszkujący wąski pas
ziemi pomiędzy tymi górami, a Turkusowym Morzem. Posiadali oni niewiele miast,
ukrytych wśród lasów i ponurych klifów, ochranianych przez legendarne,
stworzone przez magię, granice. Mieszkańców tej niezwykłej krainy nikt nigdy
nie widział, nie licząc jednego, czy dwóch brawurowych rycerzy, którym kapłani
o nadzwyczajnej mocy uratowali tam życie.
Rycerz
jeszcze raz rzucił okiem na zsiniałe z zimna usta lady Anne i podjął swoją
pierwszą nierozważną decyzję.
-
Pojedziemy w stronę południowej granicy, tam na pewno znajdziemy uzdrowicieli
zdolnych prędko przywrócić zdrowie tej damie. - oznajmił towarzyszom.
Ku
zdziwieniu Leona żaden z rycerzy nie przeciwstawił się, podjętej bardziej pod
wpływem impulsu niż rozsądku, decyzji. Wszyscy poczuli cień sympatii dla tej
strudzonej, młodej dziewczyny, więc natychmiast popędzili swoje konie w stronę
południa.
Ja już lecę do moich wspaniałych Piastów i powtórki z biolcy (przeklęty człowiek, którego ponoć umiałam w tamtym roku!) - tak to w ramach tyk 8. sprawdzianów ;)
Sophijka
Ja mam tylko 1 test na szczęście jak na razie... a właściwie "kartkówkę" z 5 tematów (cały dział...). Eh... mogło być zawsze gorzej :)
OdpowiedzUsuńŚliczne zdjęcia :)
Pozdrawiam
Piękne zdjęcia i model :)
OdpowiedzUsuńPadre moje marzenie .
OdpowiedzUsuńCzekam do Mikołaja moze docmnie trafi :)
Pozdrawiam
Oba zdjęcia cudne i takie...nastrojowe :D.
OdpowiedzUsuńU mnie też sprawdziany już od początku września powpisywane...Co zrobić, trzeba się brać do roboty.Byle dotrwać do przerwy świątecznej xD.
Niech moc będzie z nami!
Usuńładne fotki i bardzo fajna notka. Padre jest piękny *_*.
OdpowiedzUsuńPadruuś <3 mój trzeci model Breyera i niestety najbardziej odrapany :( Twój wygląda cudnie.
OdpowiedzUsuńRozdzialik bardzo ciekawy.
Pozdrawiam!
theblackhorse5.blogspot.com
Chrap nie chrapów!!! Poza tym rozdzialik zacny - tak wspaniała scena poznania! A ja wiem co będzie dalej!!!! :D Widzę, że GOT inspiracją.
OdpowiedzUsuńJa też mam w tym tygodniu Piastów i biol :/