Opowieści z Camelot

 Tutaj będę systematycznie dodawać dalsze kawałki historii o losach większości postaci opisanych na poprzedniej stronie. Niektóre postacie wykazują zdolności magiczne, co (wbrew pozorom) nie ułatwia im życia.
Pewne fragmenty z historii (czyli większość rozdziału I i II na wstęp, bardzo przypomina serial The adventures of Merlin, który bardzo polubiłam i nie byłam w stanie zrezygnować z pewnych wątków; mam nadzieję, że mi to wybaczycie)!

Rodział I
Droga może być długa albo krótka, kręta albo prosta, ale każda droga dokądś nas prowadzi. Tylko nie zawsze tam, gdzie chcemy dojść.
I
Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo przyoblekło się w niezwykłe barwy począwszy od pąsowego, a skończywszy na złotym. Ostatnie promienie oświetlały zamek wykuty z białego marmuru, którego blaski połyskiwały w świetle.
Spróchniała gałązka chrupnęła pod nogami wysokiego chłopca, który zmierzał drogą w stronę Camelot. Ptaki krążyły nad jego głową, a niekiedy, gdy zbłądził wskazywały mu właściwą ścieżkę.
Chłopiec niepewnie przekroczył most zwodzony i podszedł do strażników stojących na krużgankach tuż przy bocznym wejściu.
- Przepraszam, gdzie mógłbym znaleźć Gajusza? - zapytał grzecznie
- Prosto, potem schodami w dół, jedyne drzwi w wąskim korytarzu - odpowiedział jeden.
Drugi odprowadził go współczującym wzrokiem. Gajusz był powszechnie znanym medykiem, który na starość został mianowany lekarzem samego króla Uthera. Niewielu wiedziało, że był także jego najbliższym doradcą. W każdym razie zasłynął tym, że jeszcze nigdy nie odmówił pomocy potrzebującemu, chociaż nie zawsze zdążał z pomocą, nieraz było już po prostu za późno. Czego mógł chcieć ten młody chłopak od medyka królewskiego?
Gajusz nie usłyszał pukania do drzwi, ani nie dostrzegł momentu, w którym się uchyliły, pchnięte przez gościa. Nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na postać, która weszła do jego małego apartamentu. Stał na antresoli wsparty o barierkę zaczytany w książce.
- Hm.. - ktoś odchrząknął znacząco - Dzień dobry! - odważył się powiedzieć chłopiec.
Starzec zdumiony podniósł głowę, poruszył się gwałtownie. Barierka złamała się z głuchym trzaskiem, a Gajusz stracił równowagę. Potem wszystko wydarzyło się nagle. Oczy chłopaka rozbłysły; zatańczyły w nich czerwone iskierki i medyk zatrzymał się w powietrzu. Ruch ręki młokosa wystarczył, aby przesunąć łóżko spod ściany i mężczyzna wylądował na miękkiej pościeli. Jednak Gajusz zerwał się energicznie, jakby miał co najmniej trzydzieści lat mniej, nie doskwierał mu reumatyzm, a do pasa nie sięgała zupełnie biała broda. Sześćdziesięcioletni mężczyzna miał ogień w oczach.
- Co ty zrobiłeś? - krzyknął
Szybko podszedł do drzwi i zamknął je jednym pchnięciem.
- Chłopcze, co ty sobie wyobrażasz? Magia jest w Camelot nielegalna, kto Cię jej uczy?
- Nikt mnie nie uczył magii.
- Kłamiesz w żywe oczy.
- Nie śmiałbym. To, co powiedziałem jest prawdą. Nikt nie uczył mnie magii - powiedział z naciskiem
- Byłbym wdzięczny, gdybyś nie robił ze mnie starego, niedołężnego starca. Kim jesteś? Po co tu przyszedłeś?
- Nazywam się Merlin. - odpowiedział wysoki chłopiec.
Gajusz przyjrzał mu się uważnie.
- Syn Hunith?
- Tak.
- O! - ucieszył się Gajusz - Nie jesteś tym, za kogo się podajesz. Merlin, syn Hunith miał być w środę.
Merlin spojrzał dziwnym wzrokiem na medyka.
- Dzisiaj jest środa. Mam list od matki.
Gajusz był mocno stropiony i miał nie najmądrzejszą minę.
- Pokażę Ci twój pokój. Później muszę pilnie wyjść.
- Czy ja będę musiał coś zrobić dziś wieczorem?
- Jesteś już chyba obywatelem Camelot, jeśli wstępujesz pod moją opiekę, więc wieczorem powinieneś stawić się na dziedzińcu, jak wszyscy mieszkańcy miasta. Odbędzie się tam egzekucja.
Merlinowi zaschło w gardle. Camelot raczył go przywitać miłym incydentem, jakim było pozbawienie życia jednego z obywateli. Naprawdę dobry początek.
II
Tłumy zgromadziły się wokół podestu, na który wyprowadzono skazańca. Ludzie unieśli głowy w kierunku balkonu, rzeźbionego w mityczne stwory, na którym stał król Uther Pendragon przybrany w czerwony płaszcz z wyszytym złotym smokiem - symbol Camelot. U boku króla, lecz kilka kroków za nim, pozostając w cieniu majestatu władcy stał Gajusz oraz królewicz - Artur.
W jednym z okien można było dostrzec Lady Morganę, wychowanicę króla, która przy egzekucjach nigdy nie pojawiała się przy jego boku, pokazując, że nie zgadza się z wyrokiem.
Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w twarz króla, może licząc, że ujrzą na niej przebaczenie dla młodego zbrodniarza. Jednak mogli dojrzeć na niej jedynie zawziętość i nienawiść cechujące tyranów.
- Zgromadziliśmy się tutaj na egzekucji Tomasa Collinsa. Ów młody człowiek został skazany na śmierć za przestępstwo, którego się dopuścił - napięcie na dziedzińcu było wyczuwalne, każdy chciał usłyszeć za jaki czyn wydano tak surowy wyrok - stosował magię!
Dokończył donośnym głosem król. Dał znak ręką. Wynajęty kat podszedł do młodzieńca. Chłopak został zmuszony do położenia głowy na pniu, lecz zdążył rzucić nienawistne spojrzenie królowi. Jeden zamach mieczem przeciął nić jego życia. Kilka dam szlochało cicho, żadna nie patrzyła w stronę, gdzie zgodnie z prawem popełniono zbrodnię.
Merlin czuł jak drżą mu ręce. Chłopak, który zginął mógł być jego rówieśnikiem. Tymczasem Uther rozpoczął przemowę:
- Radujmy się moi poddani! Mija już dwadzieścia lat odkąd uwięziliśmy ostatniego żywego smoka. Z tej okazji ogłaszam festyn!
Ludzie uśmiechali się słysząc ostatnie słowa. Nagle jakaś niska kobieta wystąpiła przed tłum. Miała zniszczoną twarz i siwe włosy. Jej głos był cienki i słaby.
- Utherze, morderco niewinnych dzieci! To nie wina tego chłopca, że urodził się magiem. - jej głos się załamał - Zabrałeś mi jedynego syna!
Merlin chłonął każde jej słowo. Spojrzał na króla i dojrzał w jego oczach ból oraz nieukrywany żal. Uther słuchał, nie kazał jej pojmać, możliwe, że rozumiał rozpacz starszej kobiety.
Jej głos urósł w siłę, brzmiał donośnie na całym dziedzińcu.
- Przyrzekam Ci, że zanim skończy się ten festyn będziesz cierpiał tak jak ja!
Tego władca Camelot nie mógł przepuścić płazem, kobieta groziła zabójstwem członka rodziny królewskiej. Uniósł powoli rękę.
- Brać ją! - powiedział spokojnie.
Jednak kobieta rozpłynęła się w chłodnym wieczornym powietrzu.
III
Wieczorem Merlin stanął przy oknie. Nad nim rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, u stóp leżał mu cały Camelot upstrzony światłami, zapalonymi niemal w każdej chacie. To od dziś był jego dom.
Gajusz zmiął list w palcach i spojrzał na drzwi, za którymi znajdował się pokój Merlina. "To zdolny chłopak. Ma w sobie coś niesamowitego. Trzeba nauczyć go obowiązkowości, to będzie dla mnie wyzwanie. Jest dobrym chłopakiem" - pomyślał ciepło, przypominając sobie jak Merlin po raz pierwszy przy nim użył magii - "Będzie nad nim wiele pracy" - westchnął.
Merlin położył się do łóżka, ale długo nie mógł zasnąć. Gdzieś w głębi swojej głowy słyszał potężny głos wołający go po imieniu.
IV
Gajusz potrząsnął Merlinem. Chłopak natychmiast otworzył oczy i omiótł pokój półprzytomnym spojrzeniem. Świtało.
- Merlinie, czas wstawać! - wesołym głosem oznajmił Gajusz.
Chłopak szybko dostał listę, co, gdzie i komu musi dostarczyć. Kiedy już wywiązał się ze swoich obowiązków zaczął włóczyć się po zamku. Przechodząc przez dziedziniec usłyszał śmiechy. Obrócił się w stronę, z której dochodziły. Grupka chłopców stała za najmocniej zbudowanym wyrostkiem - "samcem alfa", który ciskał nożami w tarczę toczoną przez, śmiertelnie przerażonego, chłopca.
Merlin bez chwili zastanowienia podszedł do nich. Barczysty chłopak właśnie krzyczał na towarzysza.
- Coś Ci się nie podoba? - wrzasnął na niższego chłopaka.
- Tak - odpowiedział Merlin.
- O; znalazł się rycerz, obrońca uciśnionych. Dawaj.
Wskazał swe obnażone mięśnie. Merlin skrzywił się, ale nie miał już wyjścia. Zadał cios. Chłopak chwycił go za nadgarstek i wykręcił mu rękę, jakby był małym kociakiem. Merlin jęknął.
- Może mnie pokonałeś, ale mimo to nie możesz się rządzić.
- Mogę - szepnął mu do ucha jadowitym głosem.
- To kim jesteś? Królem? - próbował żartować Merlin, jednocześnie czując, że długo nie będzie mógł sprawnie ruszać ręką.
- Nie, jego synem, Arturem.
Zanim Merlin zdołał nabrać powietrza w płuca, już straże wzięły go pod ręce. Wówczas młody czarodziej zauważył, że piękna, złotowłosa pokojówka Morgany od pewnego czasu przypatrywała się tej scenie i poczuł się beznadziejnie. Kilka chwil później został wtrącony do lochu.

V
"Merlinie! Merlinie! Merlinie" - głos w głowie chłopaka przybierał na sile. Czuł wezwanie i chciał za nim podążyć, ale drzwi były zamknięte na kłódkę.
Nagle coś skrzypnęło. Do ciasnego pomieszczenia wszedł Gajusz. Miał na twarzy odmalowane niezadowolenie.
- Merlinie, twoja matka powierzyła mi opiekę nad tobą, a ty już pierwszego dnia lądujesz w więzieniu. Masz wielkie szczęście, że król jest pochłonięty przygotowaniami do przyjazdu znanej śpiewaczki; Lady Helen of Lunae i nie ma czasu na takie błahostki jak twoja sprawa!
- Dzięki, Gajuszu.
- Lepiej nie rób mi takich rzeczy na przyszłość.
VI
Lady Helen uśmiechnęła się uwodzicielsko do rycerza, który kłaniał się jej z ogromnym szacunkiem i uwielbieniem w oczach.
- Sir Leonie, dziękuję, że przybyłeś aby mnie eskortować aż do samego Camelot. Na pewno będę czuła się bezpieczna w towarzystwie twoim i szlachetnych rycerzy.
- Właśnie tego pragnął król, bo nie grożą Ci pani specjalne niebezpieczeństwa w drodze. Nie ma w Camelot grasantów... - dostrzegł, że rozmowa zaczyna nudzić damę - Lady Helen, skąd pochodzisz? Twój głos jest legendarny, opowiada się o nim w Pięciu Królestwach, ale prawie nikt nie wie, gdzie wychowała się jego piękna właścicielka.
- Pochlebiasz mi rycerzu. Pochodzę z rodu królewskiego królestwa Meredor; maja babcia była najmłodszą siostrą ojca obecnego króla miłościwie panującego w Meredor.
- A wiesz pani, że nad Camelot świecą inne gwiazdy niż nad twoją ojczyzną?
Podniosła oczy na rozgwieżdżony nieboskłon. Właśnie takie rozmowy uwielbiała, a Leon jak najbardziej sprostał jej oczekiwaniom. "Jest szarmancki... Oby w Camelot było wielu do niego podobnych" - pomyślała.
- Rzeczywiście, nie sądziłam, że rycerze patrzą w gwiazdy.
- Rzadko to robimy, Pani; byłoby zbrodnią obserwować gwiazdy, gdy stoją przed nimi boginie.
Uśmiechnęła się. Polubiła go, ale była już zmęczona długą drogą.
- Dziękuję Panie rycerzu, ale jestem już zmęczona całym dniem spędzonym w siodle. Pójdę odpocząć.
- Śpij spokojnie moja pani. Będę czuwać nad tobą wraz z moimi rycerzami.
Znikła w misternie haftowanym namiocie, gdzie już wcześniej rozłożono jej posłanie, ozdobną toaletkę z eleganckim lusterkiem, którą dostała od Cenreda - władcy jednego z Pięciu Krain oraz kufry.
Lady Helen westchnęła. Cieszyła się następnym dniem, który miała spędzić podróżując wraz z rycerzami do Camelot.
Leon, który posiadał niezwykle czuły słuch, usłyszał szelest. Sprawdził, czy jego miecz bezgłośnie wysuwa się z pochwy i wolnym krokiem ruszył w stronę namiotu. Nic się nie poruszyło. Zdziwiło go to; rzadko się mylił. Tylko dla pewności zapytał stłumionym szeptem, nie chcąc naruszać prywatności damy.
- Lady Helen?
- O co chodzi? - odpowiedziała natychmiast.
- Jest Ci wygodnie? - wymyślił na miejscu.
- Bardzo. Dziękuję za troskę, Leonie.
"Myśli o mnie. Nie może przestać" - pomyślała panienka rada, że jak jej się wydawało, zrobiła wrażenie na rycerzu.
Siedziała przed lusterkiem. Nagle dostrzegła jakąś, zniszczoną, rękę wysuwającą się z cienia. Chciała krzyczeć, ale już miała zatkane usta. Stała nad nią siwowłosa staruszka. Lady Helen czuła, że dygocze. Nagle oczy kobiety zalśniły na czerwonawy kolor. Panienka zemdlała.
W namiocie stały dwie damy o identycznej posturze, dłoniach, oczach, włosach - dwie Lady Helen.
Jedna z nich przejrzała się w lustrze, tylko ono nie kłamało, bo Lady Helen dostrzegła w odbiciu staruszkę o zniszczonej twarzy i oszronionych starością włosach.
VII
Znowu głos "Merlinie! Merlinie!" rozbrzmiał w jego głowie. Im niżej schodził do podziemi Camelot tym głos rósł w siłę. Chłopak trzymał w ręce pochodnię, która oświetlała obślizgłe ściany.
Szybko zbiegł po schodach. Był już blisko źródła głosu; dostrzegł koniec korytarza. Zatrzymał się na półce skalnej, pod sobą miał przepaść. W dół prowadziły mocno zużyte schody. Znajdował się w jednej z ogromnych grot, które rozpościerały się pod zamkiem.
Właśnie wtedy ktoś szarpnął za łańcuch. Przed Merlinem zza ostrych skał wyłoniła się ogromna, złota istota. Jej skrzydła poruszyły ciężkie powietrze, tak, że zadrgało światło pochodni. Złociste łuski lśniły w ciemności. Przed Merlinem pojawił się smok, od którego jaśniała moc i potęga.
- Witaj młody czarodzieju. Wzywałem Cię - słowa wypowiedziane donośnym głosem odbiły się od ścian i wróciły ich tysięczne echa.
- Po co mnie wezwałeś? Czy ktoś tak mały jak ja, może Ci być potrzebny?
Smok parsknął rozbawiony, uwalniając z nozdrzy rozżarzone pyłki. Merlin poczuł, że robi mu się gorąco.
- Już wiesz, że Uther nas nienawidzi. Wytępiłby całą magię, ale na szczęście nie leży to w jego możliwościach. Uwięził mnie najstarszego i najpotężniejszego ze smoków - nie krył swojego rozgoryczenia.
- Jesteś ostatni z twojej rasy?
- Zapewne tak, lecz tego nie wie nikt. Uważam, że warto zająć się tobą, nie mną.
- Dlaczego? - na twarzy Merlina odmalowało się szczere zdumienie.
- Merlinie, Uther jest tylko jednym z władców Camelot. Po jego śmierci na tron wstąpi Artur.
Merlin przypomniał sobie barczystego chłopaka wyżywającego się na słabszych.
- Za czasów Artura szczęście zamieszka w Pięciu Krainach. On zjednoczy je w pokoju, Camelot będzie potężny i piękny, a jego król mądry i sprawiedliwy. Wtedy magia ma szansę odrodzić się na tych ziemiach.
- Artur? - zapytał krzywiąc się Merlin.
- Czy czegoś nie zrozumiałeś? Pytasz jakbyś był słabo rozgarnięty, a oboje wiemy, że tak nie jest.
- Co przeznaczenie Artura ma wspólnego ze mną?
- Wszystko i nic. Ciebie każdy naród zwie inaczej - ludzie Merlinem, druidzi Emrysem, a elfy... to nieistotne. Jednak według wszystkich przepowiedni wasze losy od zawsze są ze sobą splecione. Ty posiądziesz moc większą niż twoi poprzednicy, czy następcy. Musisz nauczyć Artura, że magia może służyć do czynów złych i dobrych oraz utrzymać naszego króla przy życiu - to właśnie jest twoje przeznaczenie.
- Dlaczego ja? Czemu muszę usługiwać temu... idiocie?
- Merlinie! - smok starł się przywołać go do porządku.
- Nie, po prostu nie spełnię mojego przeznaczenia.
- Merlinie, nikt nie ucieknie przed swoim przeznaczeniem.
- Dlaczego tobie tak na tym zależy? Jakie było twoje imię i twoje przeznaczenie?
- Dobrze, dowiesz się. Jestem Kigharrah. Zależy mi, abyś wypełnił swoje zadanie, ponieważ Artur, gdy uzna magię będzie zmuszony mnie uwolnić, a nie chcę do końca swego życia siedzieć w grocie. Ja byłem potężny, a teraz zostałem więźniem przykutym do skały pałacu! - szarpnął za łańcuch, widząc co się dzieje.
Merlin wyszedł korytarzem. Smok widział jego cień. Kigharrah wołał go po imieniu, zionął za nim ogniem, ale chłopak nie wracał. Był rozczarowany, że tak potężne, na pierwszy rzut oka wręcz nieskazitelne stworzenie, przeznaczenie ludzi układa pod swoje pragnienia.
Iskry sypały się z, w większości zwęglonej już, pochodni. Merlin uniósł rękę i szepnął kilka słów, jego oczy zalśniły; z rozżarzonych węgielków powstała w zimnym powietrzu postać ognistego smoka, nie większa niż dłoń. Uśmiechnął się. Kochał swój talent i nie wyobrażał sobie bez niego życia.
VIII
Gajusz potrząsnął Merlinem.
- Merlinie, czas wstawać!
Chłopak przetarł rękawem oczy. Niewiele spał tej nocy, więc był bardzo zmęczony. Usiadł przy stole i półprzytomnym wzrokiem wodził po pokoju. Dopiero teraz zaczął dostrzegać fiolki wypełnione różnokolorowymi płynami, starty książek porozrzucane po całym pokoju i przeróżne zioła dokładnie ułożone na podłodze. Ogółem rzecz biorąc w pokoju panował artystyczny nieład.
- Merlinie, jestem już na tyle stary, że postanowiłem przekazać komuś moją wiedzę moją wiedzę w dziedzinie ziołolecznictwa i medycyny. Miałeś takiego pecha, że trafiłeś pod moje skrzydła, gdy rozglądałem się za uczniem.
Chłopak skrzywił się widocznie. Gajusz kontynuował swój wykład. Nagle potrącił szklankę. Merlin nie wiedząc, co robi sięgnął po swoją magię i szklanka oraz wypełniająca ją woda zatrzymały się w locie. Uczeń i nauczyciel wymienili spojrzenia. Szklanka upadła na ziemię tłukąc się na drobne kawałki.
- Merlinie, musisz panować nad swoimi talentami - zatroskanym głosem rzekł Gajusz - Za coś takiego w Camelot karzą śmiercią. Złożyłem przysięgi, że nie będę uczyć magii i nie chcę ich łamać, ale możesz mnie do tego zmusić swoimi wyczynami.
Gajusz wziął z półki opasły tom i położył przed Merlinem. Chłopak niemal z nabożnym szacunkiem, delikatnie starł kurz z okładki.
- Co o niej sądzisz? - zapytał z dumą Gajusz.
- Jest piękna - otworzył książkę, stronnice były wypełnione starannie wykaligrafowanymi literami i dokładnymi obrazkami, opowiadała o magii
Merlin zarumienił się lekko ze wstydu i podniósł oczy na Gajusza.
- Gajuszu, ja znam litery, ale nie potrafię czytać...
- Jeśli nikt Cię tego nie uczył, to żaden wstyd. - zdecydowanym tonem oznajmił Gajusz - Nauczę Cię czytać, pisać, poznasz tajniki medycyny, zielarstwa, a ty sam będziesz się uczył magii.
- Dziękuję Ci, Gajuszu.
Wymienili spojrzenia. Powoli zaczynała ich wiązać nić przyjaźni. Byli sobie bardzo potrzebni. Uczeń ubarwiał dni nauczyciela, a mistrz wskazywał drogę młodemu czarodziejowi.
IX
W sali tronowej ustawiono wielki stół zastawiony piękną porcelaną i wykwintnymi daniami. Zapalono świeczniki i służba oczekiwała na pojawienie się rodziny królewskiej. Oczywiście pierwszy zjawił się król, a po chwili zasiadł obok niego Artur. Damy pozwoliły na siebie trochę dłużej poczekać. Lady Morgana i lady Helen weszły z uśmiechami na ustach, ubrane w niezwykle szykowne suknie.
Utherowi, gdy je zobaczył natychmiast wygładziły się rysy.
- Lady Helen, jak minęła podróż?
- Wspaniale - powiedziała siadając obok króla - Masz panie niezwykle uprzejmych rycerzy.
- Miło mi to słyszeć. Arturze, dobrze radziłem, aby posłać sir Leona.
- Jest wspaniałym rycerzem oraz moim najbardziej zaufanym człowiekiem, ojcze.
- Damy za nim szaleją - Morgana udała, że wzdycha.
- Coś chciałaś nam powiedzieć, Morgano? - zaśmiał się Uther.
- Tak, Artur powinien brać z niego przykład.
Królewicz, przełykający w tym momencie pieczyste miał niezwykle głupią minę, tak że lady Helen nie mogła ukryć uśmiechu.
- Leon bywa taki szarmancki... - dodała rzucając w bok przeciągłe spojrzenie.
- Odpuście już Arturowi - udając surowość mówił Uther.
Artur był świetnym szermierzem, potrafił budzić szacunek rozmówcy, ale nie potrafił walczyć z ciętymi językami dam dworu.
- Lady Helen, kiedy raczysz nam zaśpiewać? - zmienił temat Artur.
- Urządzam jutro ucztę, na którą zaprosiłem wszystkich możnowładców z okolic Camelot. Czy uświetniłabyś ten bal swoim anielskim głosem? - zapytał Uther i obrócił się do syna z miną mówiącą wyraźnie "Tak trzeba rozmawiać".
- Będę zaszczycona Panie.
Odpowiedziała wesoło i teatralnie skinęła główką

X
W dużej sali poczęli gromadzić się goście. Komnatę wypełniły delikatne dźwięki cytr i lutni. Minstrele po mistrzowsku grali na swych instrumentach. Rycerze zabawiali najbardziej urodziwe z dam rozmową.
Merlin podszedł do Ginewry, która układała misy na stole. Dziewczyna obróciła się gwałtownie.
- O! Witaj Melinie! - powiedziała wesoło. - Nie spodziewałam się Ciebie tutaj zobaczyć!
- Jestem wychowankiem Gajusza - wyjaśnił.
- Miło mi to słyszeć, mam nadzieję, że będziesz do niego podobny - potrząsnęła złocistymi lokami, a jej szare oczy śmiały się do świata.
- To, co zrobiłeś było bardzo odważne! Żeby tak przeciwstawić się Arturowi! To syn króla i na dodatek jest bardzo silny.
- Nie zachowałem się mądrze.
Roześmiała się.
- Z tym muszę się zgodzić. Zapewne jeszcze masz sińce?
Skrzywił się.
- Zgadłaś.
- Wiesz Melinie, wolę pochopnych i heroicznych służących, niż głupich i zadufanych w sobie panów.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Jestem bardzo wdzięczny, rzadko ktoś pochwala moje postępowanie, Jak masz na imię? Rozmawiałem z tobą kilka razy, a jeszcze Cię o to nie spytałem...
- Nie bierz moich słów do serca są czysto - teoretyczne. Nazywam się Ginewra. Muszę się zająć tym wszystkim - wskazała stoły - Miło się rozmawiało Merlinie!
- A może Ci pomogę?
Znowu się uśmiechnęła.
- Naprawdę nie trzeba.
Król wszedł do sali i wszyscy umilkli. Za nim kroczyła lady Morgana, której nie spuszczali z oczu rycerze, gdyż była niezwykle piękna; miała długie, falowane, czarne włosy, ostre brwi podmalowane węgielkiem i jasne oczy, które raz były błękitne, a gdy wpadła w furię przybierały fiołkową barwę. Obok niej szedł Artur. Damy zerkały w jego stronę z ukosa; był uważany za nadzwyczaj urodziwego.
Wszyscy zasiedli do stołów. Król powiódł wzrokiem po zaproszonych gościach i rozpoczął przemowę.
- Witam wszystkich wielmożnych gości, jestem rad, że przybyliście na tą ucztę. Muszę oznajmić wszystkim, że za chwilę przybędzie do nas sama lady Helen i uświetni biesiadę swym śpiewem. Tymczasem jedzcie, pijcie, tańczcie i cieszcie się! Wznieśmy pierwszy toast za naszą śpiewaczkę! Wina!
Goście powstali z uśmiechami na twarzach.
- Za lady Helen!
Wszyscy wypili do dna.
- Za szlachetnych gości!
Krzyknął król, a rycerzom i szlachcicom toast ów nadzwyczaj przypadł do gustu, więc rozochoceni ciągnęli dalej.
- Za dobrego króla Uthera!
- Za jego syna - księcia Artura!
- Za lady Morganę!
Ciągnęliby tak w nieskończoność, gdyby nie lady Helen, która pojawiła się w drzwiach. Wszystko ucichło, a ona z ogromną gracją przeszła przez salę i dygnęła wdzięcznie.
Brwi miała delikatnie podmalowane węgielkiem, ciemnobrązowe włosy opadały jej do pasa, a niemal czarne oczy ciskały na boki strzeliste spojrzenia. Miała na sobie karmazynową suknię pokrytą złotymi, misternym haftami, podkreślającą jej wiotką talię.
Minstrele ucichli, a Lady Helen otworzyła usta. Dźwięczny, wysoki głos wypełnił pomieszczenie. Wszyscy zamarli, wpatrując się w nią, a ona śpiewała tak wspaniale, że damy płakały, a mężczyźni zastygli w bezruchu. Wydawała się piękna do czasu, gdy słowa przepełniła nienawiść i chęć zemsty, a ludzie zaczęli kiwać się sennie. Teraz Merlin już wiedział jaką moc miał jej śpiew. On już nie bawił, nie wzruszał, a usypiał. To była magia.
Chłopak w ostatniej chwili zatkał sobie uszy, aby widzieć, jak sam król kładzie głowę na stole, równie bezbronny jak dziecko. Wszyscy dworzanie, rycerze, szlachta angielska, a nawet Gajusz mieli zamknięte oczy i błogi wyraz twarzy.
Domniemana Lady Helen szła w stronę głównego stołu, w jej oczach była nienawiść, patrzyła na królewskiego syna. W dłoni ściskała sztylet. Merlin zerknął na salę. Musiał coś zrobić. Nie mógł dopuścić, aby tak wykorzystano magię. Zacisnął mocno pięści.
W jego oczach zatańczyły czerwone ogniki i piękny żyrandol spadł wprost na damę przygważdżając ją do podłogi. Senna aura, którą roztaczała znikła. Ludzie otwierali oczy. Na posadzce leżała starsza kobieta. Ona jednak jeszcze nie zrezygnowała z zemsty. Rzuciła sztylet. Merlinowi zaszumiało w uszach, czas zwolnił. Miał wrażenie, że nikt poza nim nie widzi niebezpieczeństwa. Już był obok Artura, pociągnął królewicza na ziemię, a sztylet wbił się w krzesło, tam gdzie przed chwilą stał następca tronu.
Uther patrzył na Merlina jakby nie rozumiejąc, co się stało; oprzytomniał dość szybko. Wziął za jedną rękę syna, za drugą ucznia medyka.
- Oto ten chłopiec dowiódł nam niezwykłej odwagi ratując życie następcy tronu. W nagrodę dołączy do domowników królewskich - po czym dodał ciszej zwracając się do Merlina - Od dziś zostajesz osobistym sługą Artura!
Wszyscy klaskali, a obu młodych mężczyzn miało nieszczególne miny. Jeden wymownie patrzył w prawo, drugi - w lewo.
XI
Artur krzyczał na cały głos.
- MERLINIE!
Chłopak zajadający smakowite śniadanie westchnął i podniósł się z rezygnacją.
- Idź, Merlinie. To woła Cię twoje przeznaczenie - powiedział Gajusz patrząc na ucznia spód grubego szkła.
- Czemu przeznaczenie nie może poczekać? Właśnie jadłem śniadanie!
XII
Sir Leon, Artur i Uther stali nad mapą.
- Trzeba nastraszyć druidów. Jak widać ostatnio zbyt rzadko tępiłem magów i już chcieli zabić mojego syna. - odezwał się król
- Ja się tym zajmę ojcze - oznajmił Artur.
- Należy również odszukać prawdziwej lady Helen of Lunae - wtrącił Leon.
- Tak, inne krainy nie mogą szemrać, że na terenach Camelot zaginęła znana śpiewaczka. - zgodził się królewicz.
- Poszukam jej z rycerzami - zadeklarował Leon.
XIII
Merlin stał na półce skalnej. W ręce ściskał pochodnię. Naprzeciw niego stał złoty smok
- Widzisz młody czarodzieju; zawsze znajdzie Cię twe przeznaczenie. Dodatkowo odkryliśmy zastosowanie dla twojej magii. Musisz się bardzo pilnować, bo wydaje mi się, że w najbliższym czasie zdarzy się coś niezwykłego, a mnie nie mylą moje przeczucia.



Rozdział II
Aby dojść do źródła musisz iść pod prąd.
S.J. Lec
I
Mrok osnuł jaskinię. Jej ściany były poszarpane, stalagmity przybierały kształty fantastycznych istot, zagradzając drogę. Pajęczyny rozpostarte na wilgotnych stalagnatach sprawiały wyjątkowo ponure wrażenie.
Kobieta jednak szła bez wahania, znając każde zagłębienie granitowej skały. Jej drogę oświetlała jasna kula światła, unosząca się w lodowatym powietrzu. Wędrowniczka dotarła do potężnej groty, pośrodku której znajdowało się jezioro o czarnych wodach. Pochyliła się nad nim. Jej oczy jaśniały nieziemskim światłem, gdy wypowiadała słowa w starożytnej mowie.
Powierzchnia wody poruszyła się ukazując dobrze ufortyfikowany na skale zamek - Camelot. Czarownica uśmiechnęła się cierpko.
- Za upokorzenie, którego doznałam, za mękę, wszystkie twe zbrodnie i przelaną krew niewinnych ludzi znających magię - szepnęła cichym, złowrogim głosem.
Wyjęła spośród fałd sukni sztylet i ostrzem dotknęła wody.
- Oto twe osiągnięcia Utherze, teraz pora, aby zapłacił za nie twój lud.
Szept przerodził się w krzyk, na powierzchni wody zamigotały wszystkie barwy, woda spiętrzyła się, a później wszystko zamarło. Czarownica widziała jedynie swoje odbicie, niską kobietę o cudnych, groźnie błyszczących oczach i czarnych włosach.
Jej głos zabrzmiał w całej jaskini i wszystkich tunelach tysiącami ech.
II
Merlin ziewnął i przeciągnął się w łóżku. Po raz pierwszy od wielu dni nie został przebudzony przez Gajusza wraz ze wschodem słońca, więc w normalnych warunkach ucieszyłby się. Jednak cisza nie dawała mu spokoju. Wszedł do głównego pokoju.
Medyk stał obrócony do niego plecami. Oglądał coś leżącego na ziemi, czego Merlin nie był w stanie dostrzec.
- Co się dzieje Gajuszu? - zapytał
Podszedł do nauczyciela i pochylił się nad białym materiałem przykrywającym jakąś postać. Zerwał je szybkim ruchem i jeszcze prędzej odwrócił wzrok. Mężczyzna miał zielonkawą twarz, a na policzku paskudną narośl.
- Co to za choroba? - zapytał wstrząśnięty Merlin.
Gajusz mówił powoli, starannie dobierając słowa.
- Jeszcze nie wiem, ale nie mogę wzbudzać w mieście paniki. Dziwna epidemia. - dotknął delikatnie czoła, później klatki piersiowej mężczyzny - Udusił się, mimo iż nie widzę, aby cokolwiek tamowało jego drogi oddechowe. Ta narośl jest zastanawiająca.
- Myślisz, że to może być skutek zaklęć?
- Niewykluczone. Wielu czarodziei chce się zemścić na Utherze.
- Dlaczego przez tych niewinnych ludzi? Czym oni zawinili?
- Merlinie, są ludzi dla których cel liczy się bardziej, niż droga do niego.
Medyk przebiegł smutnym wzrokiem po twarzy zmarłego i łagodnym ruchem zakrył jego oblicze rąbkiem materiału.
*
Chłopak z pochodnią w dłoni stał na krawędzi półki skalnej, tuż nad przepaścią schodzącą niemal pionowo kilkaset metrów w głąb jaskini. W głębi jego oczu czaił się smutek.
- Kilggarah! - krzyknął
Smok jak zawsze pozwolił na siebie czekać, i nagle masy nieruchomego powietrza poruszyły się uderzając w skały, a zza granitowego garbu wyłonił się pożar jaskrawych zórz, od złota po przeróżne odcienie czerwieni odbijających się w jego łuskach.
- Witaj młody czarodzieju! - potężny głos wypełnił jaskinię aż po sklepienie.
- Mówiłeś mi ostatnio, że stanie się coś niezwykłego. Obecnie epidemia zaczyna pochłaniać coraz więcej ludzi. Nie wiem, co mam robić. - smok usłyszał rozpacz w głosie, ale w oczach dostrzegał determinację, nietypową dla kilkunastoletniego chłopca -  Doradzisz mi, co mam zrobić?
Wypłynął z niego potok słów, który smok przerwał westchnąwszy tak głośno, że skały zadygotały.
- Powiadasz, że nie jesteś w stanie poradzić sobie z jedną epidemią?
Potężny głos, był niemal drwiący.
- Proszę o radę, nie o drwiny.
- Potężny czarodziej, ma zwyczaj dzielenia się ze mną każdym swoim kłopotem.
- Jesteś wielkim smokiem. Pewnie, co tam setki ludzi ginących w górze, przecież oni i tak nie zrozumieją nawet skąd wzięła się ta epidemia, więc spokojnie mogą umrzeć. Po co miałbyś zdradzać młodemu czarodziejowi przydatną metodę do ocalenia ich... - Merlin naśladował potężny głos Kilgharry.
- Zamilcz!
Smok uniósł głowę, oburzony, złowrogi, jednak Merlin brnął dalej.
- Nie, musisz zrozumieć, że nie posiadam wiedzy, aby pomóc im wszystkim- całemu miastu, a moja moc nic nie jest warta bez znajomości zaklęć.
Złoty smok, mimo ciężkich słów zdobył się na spokój.
- Czarodzieju, jeśli chcesz poznać rzekę nie wystarczy znać jej końca. Odpowiedzi na pytania szukaj u źródła.
- Czy powiesz jaśniej, o co Ci chodzi?
- Nie, przecież wiesz, że jestem smokiem, a smoki kochają zagadki.
Kilgharrah uśmiechnął się w swój nietypowy sposób i machnął parą ogromnych złotych skrzydeł, co omal nie przewróciło Merlina.
- Masz jeszcze jakieś pytania? Bo dla mnie ważniejsza od twoich dylematów jest popołudniowa drzemka.
Chłopak zacisnął pięści, ale nic nie powiedział.
*
Merlin patrzył przygaszonym wzrokiem na cztery ciała leżące na posadzce; epidemia zbierała coraz obfitsze żniwo, a on nie mógł odgadnąć o co chodziło najpotężniejszemu ze smoków i gryzł się z przytłaczającym poczuciem winy; nic nie mógł zrobić. Z rozmyślań wyrwał go głos Gajusza.
- Wszyscy zginęli w ten sam sposób.
Powiedział szczegółowo badając zmarłych.
Drzwi otworzyły się z głośnym hukiem i do pokoju wkroczył Uther wraz z Arturem. Oboje byli oficjalnie ubrani, jak przed ważnym przemówieniem, na ich twarzach malowała się troska.
- Gajuszu, czy są kolejne ofiary śmiertelne?
- Dzisiaj skonały cztery osoby, a kto wie, ile ludzi dogorywa we własnych chatach?
Uther ukrył twarz w dłoniach, ale jego głos był nadzwyczaj opanowany, gdy zaczął mówić.
- Jesteś medykiem, wyjaśnij, dlaczego dotknęła nas ta klęska. Czy popełniliśmy jakiś błąd?
- Ta choroba, nie jest naturalna. Jej przyczyną jest potężna, starożytna magia.
Oczy króla błysnęły złowieszczo w świetle kaganka.
- Tak właśnie myślałem. Całe zło świata jest zakorzenione w magii. Jakie masz dowody, na to co powiedziałeś?
- Cała medycyna, którą studiowałem przez wiele lat jest bezsilna wobec tej choroby. Nie mam więcej dowodów, ale spróbuję dowieść mych śmiałych słów.
Król pochylił się nad jednym z chorych. Odór ciągnący od ciała był tak okropny, że władca cofnął się o krok. Podniósł swe ciemne, przenikliwe oczy na Gajusza.
- Czy podejrzewasz, kto mógł to zrobić?
Merlin rzadko widział, jak jego opiekun splata ręce na klatce piersiowej; już potrafił odczytać, że w takich momentach Gajusz czuł się zakłopotany.
- Nie chcę być sędzią, gdy nie mam dowodów, ale powiem, co myślę, Panie. Najbardziej pragnie zemścić się na tobie Nimue.
- Ta błękitnooka wiedźma! Dziękuję Gajuszu, jesteś wspaniałym medykiem i doradcą.
Monarcha wyszedł majestatycznym krokiem z komnaty, a Artur jeszcze raz spojrzał na powykrzywiane cierpieniem twarze.
- Gajuszu, proszę zrób wszystko, co w twojej mocy, by ocalić miasto. Mój ojciec podejmie drastyczne środki, dopiero, gdy coś zagrozi górnemu miastu i cytadeli. Osobiście zająłbym się tym już teraz.
Medyk wiedział, że nic nie może zrobić, ale ukłonił się niżej niż wymagała tego etykieta poruszony troską Artura.
- Postaram się, Panie.
- Dziękuję.
Wyszedł z komnaty, a Merlin uważnie przyglądnął się Gajuszowi.
- Uczyłeś mnie, że czary mogą zdziałać dobro lub zło. Jeśli jakaś tam Nimue zabija magią, ja mogę nią leczyć.
Starzec pokręcił głową.
- Merlinie, Nimue jest strażniczką starożytnej magii, jeśli zrobisz sobie z niej wroga, nie pożyjesz na tyle długo, aby wypełnić twe przeznaczenie.
- A jeśli Camelot upadnie, to na nic się nie zda jego król! Poza tym mam siedzieć ze złożonymi rękami?
- Musi być inny sposób. A na razie nawet nie próbuj zwalczyć magii Nimueach, bo źle się to skończy!
Uczeń nic nie powiedział, ale Gajusz przysiągłby, że dostrzegł w jego oczach niebezpieczne ogniki.
III
Gwen jednym ruchem odsłoniła strzępek tkaniny o nieokreślonym kolorze, który w dawnych czasach mógł uchodzić za turkusowy. Do pokoju wtargnęły promienie słońca. Dziewczyna zakręciła się szukając czegoś w pokoju.
Mężczyzna w średnim wieku podniósł się z wąskiego łóżka i uśmiechnął się patrząc na nią.
- Dzień dobry, córeczko! - oznajmił ciepło.
Obróciła głowę, jej twarz miała pogodny wyraz.
- Och tato, musisz już wstać!
Jej nie rozczesane, rudawe loki wiły się dookoła twarzy, rysy były łagodne, miała na sobie zwiewną sukienkę a w rękach trzymała ogromny bukiet kwiatów polnych. Gdy szła, jej stopy zdawały się nie dotykać ziemi, przez co przypomniała bardziej driadę, czy rusałkę niż zwyczajną kobietę.
On usiadł na brzegu łóżka i obiegł wzrokiem swoje bardzo ubogo urządzone pomieszczenie. Niegdyś jego ród posiadał ogromne posiadłości, a przodkowie cieszyli się sławą i szacunkiem, niestety fortuna kołem się toczy i nic nie trwa wiecznie; przez utratę majątku sam został kowalem, a jego córka pomagała mu jak mogła służąc na zamku.
- Musisz już iść Gwen?
Objęła go za szyję.
- Lady Morgana na mnie czeka. Wstałam dzisiaj wcześniej i pozbierałam dla niej kwiaty na łąkach. Jest strasznie biedna!
Kowal pomyślał o ulubienicy króla, wszystkich biesiadach, na których ucztowała i honorach, doznawanych przez Morganę. Na twarzy odmalowało mu się zdumienie.
- Czyżby protegowana króla mogłaby być tak dalece nieszczęśliwa?
- Przecież ona będzie zmuszona, aby wyjść za księcia Artura!
Ojciec Gwen spróbował ukryć uśmiech.
- Tak, nie wątpię, iż to wielkie nieszczęście... w końcu Artur jest jednym z najzaradniejszych i najprzystojniejszych mężczyzn w Camelot, a na dodatek przyszłym królem.
- Widzę, że się ze mną drażnisz! On jest potwornie niedelikatny!- powiedziała udając ton pełen wyrzutu - Wrócę dziś niepóźno. Twoje śniadanie jest na stole!
Znikła w drzwiach, a wraz z nią całe szczęście i młodość, jaką wnosiła do pokoju. Jej ojciec pochylił się z trudem i westchnął ciężko. Nagle wszystkie siły go opuściły i upadł na podłogę.
*
Merlin skradał się na palcach pomiędzy budynkami. Gdyby Gajusz pozwolił mu użyć zaklęcia, aby nagle stał się niewidzialny! Ale nie, oczywiście uważa go za zbyt nieodpowiedzialnego, aby mógł posługiwać się magią w samym sercu Camelot. Jeszcze do jego problemów dochodzi ta koszmarna epidemia.
Nagle na zakręcie wpadła na niego Gwen niosąca bukiet kwiatów. Chwycił ją w ramiona, żeby się nie zderzyli, ale natychmiast rozluźnił uścisk i cofnął się kilka kroków, nadzwyczaj zmieszany.
- O! Merlinie!
- Ciszej! Mnie tu nie ma! - szepnął tajemniczym tonem - To znaczy nie powinno mnie tu być... ale jestem.
Roześmiała się.
- Chodzi o Gajusza?
Nie, nie chodziło o Gajusza. W grę wchodziło życie lub śmierć tych chorych, którym Merlin mógłby sam uzdrowić, ale Gwen pewnie nie wiedziała o epidemii. Po co miał jej powiedzieć? On sam chyba wolałby nie wiedzieć, więc musiał wymyślić na wprędce jakieś niebanalne kłamstwo.
- Artur wysłał mnie... w pewnej poufnej sprawie, chyba nie powinienem Ci mówić.
Błąd (zresztą nie pierwszy tego dnia) oczy Ginewry zapłonęły ciekawością. Nie śmiała go poprosić, ale widział, że pragnie usłyszeć tą poufną informację. Rozglądnął się niespokojnie szukając inspiracji.
Gwen... jej zielone oczy wpatrzone w niego z ciekawością... kwiaty polne o aksamitnych w dotyku, jasnoniebieskich płatkach, które trzymała w białych dłoniach...
- Prosił żebym zebrał kwiaty i zostawił pod drzwiami pewnej niezwykłej damy.
To tylko podsyciło jej ciekawość. Otworzyła usta.
- Pod czyje drzwi? - szepnęła, jakby było to najważniejszą rzeczą na świecie.
Jeśli Artur rzeczywiście wpadłby na tak romantyczny pomysł to byłby głupi, gdyby się zastanawiał - pomyślał młody czarodziej. W Camelot (tak przynajmniej wydawało się Merlinowi) była tylko jedna dama godna uwagi.
- Twoimi.
Zatrzepotała rzęsami, a wcześniejsze podniecenie zastąpił perlisty śmiech.
- Merlinie, jesteś najśmieszniejszym z ludzi, których znam. To było doskonałe! Tylko jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to nie musisz wymyślać jakiejś historii.
Wyciągnęła na swojej woskowej dłoni pąk chabra.
- Proszę. Tylko błagam nie oddawaj go tej damie, którą wielbi Artur, ponieważ ona powinna dostać pełen bukiet! -dodała ściszonym, poważnym głosem.
- Obiecuję, że nikomu go nie oddam. - szepnął ciepłym tonem biorąc od niej kwiat - A teraz niestety muszę iść w sprawie, która nie cierpi zwłoki. - dodał z animuszem.
Ruszyli w przeciwne strony tej samej uliczki. On pewnym krokiem, mając przed oczami jej obraz, ona oglądając się co chwila za siebie z uśmiechem jakby do ust przyszytym.
IV
- Merlinie, gdzie ty znowu byłeś?
Mina Artura nie wróżyła niczego przyjemnego; miał mocno ściągnięte brwi i oburzenie w oczach.
- Musiałem pomóc Gajuszowi...
Każde kłamstwo wydawało mu się dobre w krytycznym momencie - niestety się pomylił.
- Rozmawiałem z nim przed chwilą i również Cię szukał.
Sługa zaniepokojony rzucił okiem na dwie możliwe drogi ucieczki: drzwi i okno (tak na wszelki wypadek).
- Co to jest? - Artur wykrzywił się patrząc na klapkę w tunice Merlina
- To? - chłopak był szczęśliwy, że odwrócił uwagę królewicza - Kwiat.
- Kwiat? - w tonie Artura była wielka podejrzliwość.
- Tak, dokładnie chaber. Dostałem od Gwen. - usprawiedliwił się.
- Nie mam więcej pytań. Choć, mam przeszukać całe miasto szukając ludzi znających magię. Pomożesz mi.
Powiedział, po czym klepnął Merlina po plecach, po przyjacielsku, tylko trochę za mocno; czarodziej omal się nie przewrócił.
V
Merlinowi ze zmęczenia ćmiło się przed oczami. Ledwie widział powiewające kilka metrów przed nim płaszcze rycerzy dokonujących rewizji. Do głowy cisnęło mu się tylko jedno pytanie:
- Arturze, ile to jeszcze potrwa?
Nagle usłyszeli stłumiony szloch. Na moment ustąpiło od nich zmęczenie, obrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk. Korytarzem szła dziewczyna. Jej kroki odbijały się od marmurowej posadzki z głośnym echem. Przeszła obok nich, jakby nikogo nie dostrzegła. Wymienili zdziwione spojrzenia
- Gwen? - zapytał Merlin delikatnym głosem
Podniosła głowę, miała oczy zaczerwienione od płaczu. Dostrzegła ich.
- Arturze, Merlinie, mój ojciec umiera! - w jej głosie była taka rozpacz, że najtwardsze serce rozłamałoby się na kawałki i pękło; nawet Artur wykazał niewielkie zainteresowanie tą sprawą.
- Gwen, czy możemy Ci jakoś pomóc? - zapytał z troską.
*
Gajusz mieszał leki w kociołku.
- Merlinie, podaj mi listek melisy!
- To nic nie da. - powiedział podając mu zioło i marszcząc czoło.
- Masz lepszy pomysł? Ten preparat zmniejszy jego ból.
- Nie zapobiegnie jego śmierci. On umrze.
- Jak inni.
- Jest ojcem Gwen.
- To coś zmienia?
- Tak.
Gajusz podniósł wzrok znad księgi i spojrzał spod ciężkich szkieł na ucznia.
- Nawet nie myśl o użyciu magii - kładł nacisk na każde słowo.
- Muszę. - Merlin wzruszył ramionami.
- Nie potrafisz. - głos medyka zabrzmiał wyjątkowo łagodnie.
- Jeszcze nie.
Merlin wziął do ręki książkę. Słońce zaszło, gwiazdy lśniły na niebie. Doszła północ. Gajusz patrzył na kaganek, który tlił się w pokoju jego ucznia. Rozumiał walkę, jaką chłopak toczył ze sobą, ale wiedział, jak potężna jest moc, która została powołana, aby zniszczyć Camelot i nie miał nadziei, iż nawet największy z czarodziei mógłby coś poradzić.
Merlin przeglądał kartę, po karcie, studiował zaklęcia, próbował je wypowiadać. To była beznadziejna walka z czasem. Miał najwyżej kilka godzin, a jeszcze nie wpadł na żaden plan. Pomyślał o wskazówce smoka.
- Jeśli mam szukać u źródeł... Zarażeni zostali jedynie ludzie z dolnego miasta... Ani ja ani Gajusz, choć ich badamy... Ta choroba musi roznosić się w inny sposób. Tylko, co ludzie z górnego mają innego niż Ci z dolnego. - nagle uderzył się ręką w czoło - To przecież oczywiste! Smok drwił ze mnie w tej wskazówce - mamy inną wodę!
Spojrzał na kaganek. Świeca już niemal się wypaliła. Musiał długo nad tym myśleć. Przypomniał sobie dział w księdze o zaklęciach rzucanych, aby zatruć wodę. Zmrużył oczy.
- Strona 56. - wyszeptał.
Księga posłuchała jego życzenia; kartki same się przerzuciły. Przebiegł oczami po stronie.
VI
Ciemny cień przemykał się obok ostrych ścian. Mężczyzna szedł cicho, chcąc nie zwracać pośród nocy uwagi mieszkańców. Unikał straży, gdyż tylko żebracy i wyrzutkowie włóczyli się nocą po mieście.
Uchylił drzwi do chaty zajmowanej przez kowala i jego córkę. Dostrzegł mężczyznę, którego skóra miała zielonkawy odcień, a ręce byłby bezwładnie ułożone na kocu. Na ziemi, klęcząc zasnęła jego córka. Widać było, że czuwała przy nim do późnej nocy.
Merlin wiedział, że teraz czeka go najtrudniejsza część zadania. Wyjął zza pazuchy przedmiot owinięty w brudny kawałek jedwabiu, lśniący wśród ciemności. Skupiony wpatrzył się w tajemniczą rzecz i wyszeptał słowa, w których brzmiała uśpiona moc. Gdyby ją uwolnił, mogłaby zniszczyć zamek, więc tylko szeptał je, jak pogrążony w transie. Później oczy zalśniły mu nieziemskim blaskiem i włożył w zaklęcie całą swoją wolę.
Położył zawiniątko pod poduszką chorego i pod osłoną nocy wymknął się z mieszkania.
VII
Słońce już dawno wstało, a Merlin z podkrążonymi oczami biegał po zamku. Bardzo chciał spotkać Gwen i do rana układał sobie dialog jak ją przywita, aby nie zdradzić kim jest, a jednak wydać się tajemniczym... ach, gdyby ona mogła się dowiedzieć, co dla niej zrobił! Ukrywanie magii jest czymś okropnie niesprawiedliwym!
Zapukał do komnaty, w której zazwyczaj przebywała o tej porze pomagając Morganie i wszedł cicho.
Widział jak jej krok przez tą noc stał się lekki, a nawet gdy jeszcze nie obróciła twarzy, poznał, że się uśmiecha.
- Gwen?
- Merlinie? - odwróciła się i tanecznym krokiem podeszła do niego.
Nie mógł się nie uśmiechnąć widząc jej twarz.
- Z twoim ojcem już lepiej?
- Stał się cud i jestem za niego wdzięczna! Ktoś, kto to uczynił musiał być bardzo dobry i potężny!
Uśmiechnął się słysząc te słowa, jednak musiał upewnić się o szczegóły.
- Ma czystą skórę, bez narośli?
- Wszystko jest dobrze z jego zdrowiem! Dziś mógł nawet wstać i pójść do kuźni!
- Na szczęście; podzielam twą radość, Gwen.
Chciał wyjść, ale powstrzymała go.
- Nie zdziwiło Cię to Merlinie.
Jej głos był podejrzliwy, ale nie zwrócił na to uwagi, zobaczywszy jak promień słońca wpadł do pokoju i ułożył się na jej złotej główce tworząc wokół niej coś na kształt aureoli.
- Zdarzył się fenomen. - odpowiedział spokojnie.
- Merlinie. - powiedziała tonem, jakby upominała dziecko, bawiąc się przy tym włosami.
- Dobrze. Rozgryzłaś moją największą tajemnicę. Powiem Ci.
Jego ton był tak tajemniczy, że Gwen nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Jestem jasnowidzem. - szepnął.
Uśmiechnęła się, a on czuł, że wzbiera w nim fala wdzięczności dla wszystkiego, co robiła dla innych; pomagała zawsze wszystkim, a jeśli on czuł się bohaterem tylko dlatego, że raz jej coś ułatwił, to oznaczało, że naprawdę nie może uchodzić za mądrego człowieka.
- Zawsze mnie zaskakujesz i czasem myślę, że naprawdę jesteś magiem. Tylko w dobrym znaczeniu tego słowa.
Odetchnął z ulgą. Nie rozpoznała jego talentu.
- To ja... wiesz, muszę już iść.
Rozglądnął się po pokoju.
- Żegnaj.
- Żegnaj, Merlinie. - powiedziała z nutką rozbawienia w głosie.
Patrzyła jak zniknął w drzwiach.
VIII
Gajusz stał przed władcą i najdzielniejszymi z rycerzy.
- Moje przypuszczenia zostały potwierdzone. Zaraza rozprzestrzenia się w wodzie. Nie ma medycyny, która mogłaby ją zwalczyć. Spójrzcie czcigodni, zebraniu tutaj w dniu dzisiejszym. - zza rękawa wyjął probówkę po 1/3 zapełnioną wodą, w środku pływała jakaś czarna, ususzona roślina - Pół godziny temu włożyłem do tej wody kwiat. Jak zareagowała roślina, widzą wszyscy. Boję się, jakie męki może wywoływać ludziom; ci biedacy bardzo cierpią.
Artur wystukał o ścianę rytm walca, a król skarcił go za to spojrzeniem.
- Więc, nie ma ratunku? - spytał król.
- Tylko ten, kto stworzył epidemie może ją zażegnać.
Król wzdrygnął się.
- Dziękuję Ci medyku.
Chwilę zapatrzył się w sklepienie sali, ozdobione przeróżnymi wzorami roślinnymi, zamyślonym wzrokiem. W końcu spojrzał przytomniej.
- Arturze, jeszcze raz przeszukaj Camelot. W końcu znajdziemy sprawcę. Aresztuj każdego, kto ma jakikolwiek podejrzany przedmiot w domu. Czy nikt jeszcze nie wyzdrowiał z tej choroby?
- Jest taki jeden, niezwykły przypadek, Sir. - przed tłum wystąpił niezwykle muskularny rycerz.
- Sir Oswardzie, słyszałeś o takim przypadku?
- Niejaki kowal, mieszkający w dolnym zamku. Jego córka jest służką Lady Morgany.
Merlin z panicznym strachem rozglądnął się po sali; nikt nie zauważył jego zdenerwowania.
- Od tego domu zacznijcie poszukiwania. - opanowanym tonem oznajmił król.
*
Rycerze wpadli do ubogiej chaty, przewracając stoły, wertując papiery, rozrzucając przedmioty codziennego użytku.
Sir Oswald otworzył ładną, choć prostą szkatułkę przetrząsając jej zawartość. Wypadło kilka bezwartościowych przedmiotów.
Sir Maryon przetrząsnął mały spichlerz. Znajdowało się w nim jedzenie, potrawy, nie było żadnego szczególnego przedmiotu.
Artur gwałtownie odsłonił zasłony, wpuszczając do wnętrza światło, jednak nic nie dostrzegł. Sir Leon przebiegł palcami po podłodze szukając tajnych schowków.
Nic.
Merlin stał za królewiczem. Miał zaciśnięte pięści, było mu za gorąco i nie mógł patrzeć, na to co się działo. Nagle zaświtała mu w głowie myśl, że Gwen wyrzuciła rano przedmiot, który położył jej ojcu pod poduszkę. Ktoś przewrócił stół.
Merlin czuł jak szczękają mu zęby. Przestawał słyszeć hałas, jaki robili rycerze, którzy nie ustawali w poszukiwaniach. Nagle jeden rycerz odgarnął koc i podniósł z pościeli, rzucający nienaturalne światło przedmiot.
- Znalazłem.
Merlin musiał chwilę poczekać, zanim doszły do niego te słowa. Znaleźli. Gwen może umrzeć, spalona na stosie, jako czarownica, z jego winy. Gardło ścisnęło mu się z rozpaczy, ale hardo podniósł głowę. Musiał coś zrobić.

Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz