Pewne fragmenty z historii (czyli większość rozdziału I i II na wstęp, bardzo przypomina serial The adventures of Merlin, który bardzo polubiłam i nie byłam w stanie zrezygnować z pewnych wątków; mam nadzieję, że mi to wybaczycie)!
Rodział
I
Droga
może być długa albo krótka, kręta albo prosta, ale każda droga dokądś nas
prowadzi. Tylko nie zawsze tam, gdzie chcemy dojść.
I
Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo przyoblekło się w niezwykłe barwy począwszy od pąsowego, a skończywszy na złotym. Ostatnie promienie oświetlały zamek wykuty z białego marmuru, którego blaski połyskiwały w świetle.
Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo przyoblekło się w niezwykłe barwy począwszy od pąsowego, a skończywszy na złotym. Ostatnie promienie oświetlały zamek wykuty z białego marmuru, którego blaski połyskiwały w świetle.
Spróchniała
gałązka chrupnęła pod nogami wysokiego chłopca, który zmierzał drogą w stronę
Camelot. Ptaki krążyły nad jego głową, a niekiedy, gdy zbłądził wskazywały mu
właściwą ścieżkę.
Chłopiec
niepewnie przekroczył most zwodzony i podszedł do strażników stojących na
krużgankach tuż przy bocznym wejściu.
-
Przepraszam, gdzie mógłbym znaleźć Gajusza? - zapytał grzecznie
-
Prosto, potem schodami w dół, jedyne drzwi w wąskim korytarzu - odpowiedział
jeden.
Drugi
odprowadził go współczującym wzrokiem. Gajusz był powszechnie znanym medykiem,
który na starość został mianowany lekarzem samego króla Uthera. Niewielu
wiedziało, że był także jego najbliższym doradcą. W każdym razie zasłynął tym,
że jeszcze nigdy nie odmówił pomocy potrzebującemu, chociaż nie zawsze zdążał z
pomocą, nieraz było już po prostu za późno. Czego mógł chcieć ten młody chłopak
od medyka królewskiego?
Gajusz
nie usłyszał pukania do drzwi, ani nie dostrzegł momentu, w którym się
uchyliły, pchnięte przez gościa. Nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na
postać, która weszła do jego małego apartamentu. Stał na antresoli wsparty o
barierkę zaczytany w książce.
-
Hm.. - ktoś odchrząknął znacząco - Dzień dobry! - odważył się powiedzieć
chłopiec.
Starzec
zdumiony podniósł głowę, poruszył się gwałtownie. Barierka złamała się z
głuchym trzaskiem, a Gajusz stracił równowagę. Potem wszystko wydarzyło się
nagle. Oczy chłopaka rozbłysły; zatańczyły w nich czerwone iskierki i medyk
zatrzymał się w powietrzu. Ruch ręki młokosa wystarczył, aby przesunąć łóżko spod
ściany i mężczyzna wylądował na miękkiej pościeli. Jednak Gajusz zerwał się
energicznie, jakby miał co najmniej trzydzieści lat mniej, nie doskwierał mu
reumatyzm, a do pasa nie sięgała zupełnie biała broda. Sześćdziesięcioletni
mężczyzna miał ogień w oczach.
- Co
ty zrobiłeś? - krzyknął
Szybko
podszedł do drzwi i zamknął je jednym pchnięciem.
-
Chłopcze, co ty sobie wyobrażasz? Magia jest w Camelot nielegalna, kto Cię jej
uczy?
-
Nikt mnie nie uczył magii.
-
Kłamiesz w żywe oczy.
-
Nie śmiałbym. To, co powiedziałem jest prawdą. Nikt nie uczył mnie magii -
powiedział z naciskiem
-
Byłbym wdzięczny, gdybyś nie robił ze mnie starego, niedołężnego starca. Kim
jesteś? Po co tu przyszedłeś?
-
Nazywam się Merlin. - odpowiedział wysoki chłopiec.
Gajusz
przyjrzał mu się uważnie.
-
Syn Hunith?
- Tak.
- O!
- ucieszył się Gajusz - Nie jesteś tym, za kogo się podajesz. Merlin, syn
Hunith miał być w środę.
Merlin
spojrzał dziwnym wzrokiem na medyka.
-
Dzisiaj jest środa. Mam list od matki.
Gajusz
był mocno stropiony i miał nie najmądrzejszą minę.
-
Pokażę Ci twój pokój. Później muszę pilnie wyjść.
-
Czy ja będę musiał coś zrobić dziś wieczorem?
-
Jesteś już chyba obywatelem Camelot, jeśli wstępujesz pod moją opiekę, więc
wieczorem powinieneś stawić się na dziedzińcu, jak wszyscy mieszkańcy miasta.
Odbędzie się tam egzekucja.
Merlinowi
zaschło w gardle. Camelot raczył go przywitać miłym incydentem, jakim było
pozbawienie życia jednego z obywateli. Naprawdę dobry początek.
II
Tłumy
zgromadziły się wokół podestu, na który wyprowadzono skazańca. Ludzie unieśli
głowy w kierunku balkonu, rzeźbionego w mityczne stwory, na którym stał król
Uther Pendragon przybrany w czerwony płaszcz z wyszytym złotym smokiem - symbol
Camelot. U boku króla, lecz kilka kroków za nim, pozostając w cieniu majestatu
władcy stał Gajusz oraz królewicz - Artur.
W
jednym z okien można było dostrzec Lady Morganę, wychowanicę króla, która przy
egzekucjach nigdy nie pojawiała się przy jego boku, pokazując, że nie zgadza
się z wyrokiem.
Wszyscy
zgromadzeni wpatrywali się w twarz króla, może licząc, że ujrzą na niej
przebaczenie dla młodego zbrodniarza. Jednak mogli dojrzeć na niej jedynie
zawziętość i nienawiść cechujące tyranów.
-
Zgromadziliśmy się tutaj na egzekucji Tomasa Collinsa. Ów młody człowiek został
skazany na śmierć za przestępstwo, którego się dopuścił - napięcie na
dziedzińcu było wyczuwalne, każdy chciał usłyszeć za jaki czyn wydano tak
surowy wyrok - stosował magię!
Dokończył
donośnym głosem król. Dał znak ręką. Wynajęty kat podszedł do młodzieńca.
Chłopak został zmuszony do położenia głowy na pniu, lecz zdążył rzucić
nienawistne spojrzenie królowi. Jeden zamach mieczem przeciął nić jego życia.
Kilka dam szlochało cicho, żadna nie patrzyła w stronę, gdzie zgodnie z prawem
popełniono zbrodnię.
Merlin
czuł jak drżą mu ręce. Chłopak, który zginął mógł być jego rówieśnikiem.
Tymczasem Uther rozpoczął przemowę:
-
Radujmy się moi poddani! Mija już dwadzieścia lat odkąd uwięziliśmy ostatniego
żywego smoka. Z tej okazji ogłaszam festyn!
Ludzie
uśmiechali się słysząc ostatnie słowa. Nagle jakaś niska kobieta wystąpiła
przed tłum. Miała zniszczoną twarz i siwe włosy. Jej głos był cienki i słaby.
-
Utherze, morderco niewinnych dzieci! To nie wina tego chłopca, że urodził się
magiem. - jej głos się załamał - Zabrałeś mi jedynego syna!
Merlin
chłonął każde jej słowo. Spojrzał na króla i dojrzał w jego oczach ból oraz
nieukrywany żal. Uther słuchał, nie kazał jej pojmać, możliwe, że rozumiał
rozpacz starszej kobiety.
Jej
głos urósł w siłę, brzmiał donośnie na całym dziedzińcu.
-
Przyrzekam Ci, że zanim skończy się ten festyn będziesz cierpiał tak jak ja!
Tego
władca Camelot nie mógł przepuścić płazem, kobieta groziła zabójstwem członka
rodziny królewskiej. Uniósł powoli rękę.
-
Brać ją! - powiedział spokojnie.
Jednak
kobieta rozpłynęła się w chłodnym wieczornym powietrzu.
III
Wieczorem
Merlin stanął przy oknie. Nad nim rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, u stóp
leżał mu cały Camelot upstrzony światłami, zapalonymi niemal w każdej chacie.
To od dziś był jego dom.
Gajusz
zmiął list w palcach i spojrzał na drzwi, za którymi znajdował się pokój
Merlina. "To zdolny chłopak. Ma w sobie coś niesamowitego. Trzeba nauczyć
go obowiązkowości, to będzie dla mnie wyzwanie. Jest dobrym chłopakiem" -
pomyślał ciepło, przypominając sobie jak Merlin po raz pierwszy przy nim użył
magii - "Będzie nad nim wiele pracy" - westchnął.
Merlin
położył się do łóżka, ale długo nie mógł zasnąć. Gdzieś w głębi swojej głowy
słyszał potężny głos wołający go po imieniu.
IV
Gajusz
potrząsnął Merlinem. Chłopak natychmiast otworzył oczy i omiótł pokój półprzytomnym
spojrzeniem. Świtało.
-
Merlinie, czas wstawać! - wesołym głosem oznajmił Gajusz.
Chłopak
szybko dostał listę, co, gdzie i komu musi dostarczyć. Kiedy już wywiązał się
ze swoich obowiązków zaczął włóczyć się po zamku. Przechodząc przez dziedziniec
usłyszał śmiechy. Obrócił się w stronę, z której dochodziły. Grupka chłopców
stała za najmocniej zbudowanym wyrostkiem - "samcem alfa", który
ciskał nożami w tarczę toczoną przez, śmiertelnie przerażonego, chłopca.
Merlin
bez chwili zastanowienia podszedł do nich. Barczysty chłopak właśnie krzyczał
na towarzysza.
-
Coś Ci się nie podoba? - wrzasnął na niższego chłopaka.
-
Tak - odpowiedział Merlin.
- O;
znalazł się rycerz, obrońca uciśnionych. Dawaj.
Wskazał
swe obnażone mięśnie. Merlin skrzywił się, ale nie miał już wyjścia. Zadał
cios. Chłopak chwycił go za nadgarstek i wykręcił mu rękę, jakby był małym
kociakiem. Merlin jęknął.
-
Może mnie pokonałeś, ale mimo to nie możesz się rządzić.
-
Mogę - szepnął mu do ucha jadowitym głosem.
- To
kim jesteś? Królem? - próbował żartować Merlin, jednocześnie czując, że długo
nie będzie mógł sprawnie ruszać ręką.
-
Nie, jego synem, Arturem.
Zanim
Merlin zdołał nabrać powietrza w płuca, już straże wzięły go pod ręce. Wówczas
młody czarodziej zauważył, że piękna, złotowłosa pokojówka Morgany od pewnego
czasu przypatrywała się tej scenie i poczuł się beznadziejnie. Kilka chwil później został wtrącony
do lochu.
V
"Merlinie!
Merlinie! Merlinie" - głos w głowie chłopaka przybierał na sile. Czuł
wezwanie i chciał za nim podążyć, ale drzwi były zamknięte na kłódkę.
Nagle
coś skrzypnęło. Do ciasnego pomieszczenia wszedł Gajusz. Miał na twarzy
odmalowane niezadowolenie.
-
Merlinie, twoja matka powierzyła mi opiekę nad tobą, a ty już pierwszego dnia
lądujesz w więzieniu. Masz wielkie szczęście, że król jest pochłonięty
przygotowaniami do przyjazdu znanej śpiewaczki; Lady Helen of Lunae i nie ma
czasu na takie błahostki jak twoja sprawa!
-
Dzięki, Gajuszu.
-
Lepiej nie rób mi takich rzeczy na przyszłość.
VI
Lady
Helen uśmiechnęła się uwodzicielsko do rycerza, który kłaniał się jej z ogromnym
szacunkiem i uwielbieniem w oczach.
-
Sir Leonie, dziękuję, że przybyłeś aby mnie eskortować aż do samego Camelot. Na
pewno będę czuła się bezpieczna w towarzystwie twoim i szlachetnych rycerzy.
-
Właśnie tego pragnął król, bo nie grożą Ci pani specjalne niebezpieczeństwa w
drodze. Nie ma w Camelot grasantów... - dostrzegł, że rozmowa zaczyna nudzić
damę - Lady Helen, skąd pochodzisz? Twój głos jest legendarny, opowiada się o
nim w Pięciu Królestwach, ale prawie nikt nie wie, gdzie wychowała się jego
piękna właścicielka.
-
Pochlebiasz mi rycerzu. Pochodzę z rodu królewskiego królestwa Meredor; maja
babcia była najmłodszą siostrą ojca obecnego króla miłościwie panującego w
Meredor.
- A
wiesz pani, że nad Camelot świecą inne gwiazdy niż nad twoją ojczyzną?
Podniosła
oczy na rozgwieżdżony nieboskłon. Właśnie takie rozmowy uwielbiała, a Leon jak
najbardziej sprostał jej oczekiwaniom. "Jest szarmancki... Oby w Camelot
było wielu do niego podobnych" - pomyślała.
-
Rzeczywiście, nie sądziłam, że rycerze patrzą w gwiazdy.
-
Rzadko to robimy, Pani; byłoby zbrodnią obserwować gwiazdy, gdy stoją przed
nimi boginie.
Uśmiechnęła
się. Polubiła go, ale była już zmęczona długą drogą.
-
Dziękuję Panie rycerzu, ale jestem już zmęczona całym dniem spędzonym w siodle.
Pójdę odpocząć.
-
Śpij spokojnie moja pani. Będę czuwać nad tobą wraz z moimi rycerzami.
Znikła
w misternie haftowanym namiocie, gdzie już wcześniej rozłożono jej posłanie,
ozdobną toaletkę z eleganckim lusterkiem, którą dostała od Cenreda - władcy
jednego z Pięciu Krain oraz kufry.
Lady
Helen westchnęła. Cieszyła się następnym dniem, który miała spędzić podróżując
wraz z rycerzami do Camelot.
Leon,
który posiadał niezwykle czuły słuch, usłyszał szelest. Sprawdził, czy jego
miecz bezgłośnie wysuwa się z pochwy i wolnym krokiem ruszył w stronę namiotu.
Nic się nie poruszyło. Zdziwiło go to; rzadko się mylił. Tylko dla pewności
zapytał stłumionym szeptem, nie chcąc naruszać prywatności damy.
-
Lady Helen?
- O
co chodzi? - odpowiedziała natychmiast.
-
Jest Ci wygodnie? - wymyślił na miejscu.
-
Bardzo. Dziękuję za troskę, Leonie.
"Myśli
o mnie. Nie może przestać" - pomyślała panienka rada, że jak jej się
wydawało, zrobiła wrażenie na rycerzu.
Siedziała
przed lusterkiem. Nagle dostrzegła jakąś, zniszczoną, rękę wysuwającą się z
cienia. Chciała krzyczeć, ale już miała zatkane usta. Stała nad nią siwowłosa
staruszka. Lady Helen czuła, że dygocze. Nagle oczy kobiety zalśniły na
czerwonawy kolor. Panienka zemdlała.
W
namiocie stały dwie damy o identycznej posturze, dłoniach, oczach, włosach -
dwie Lady Helen.
Jedna
z nich przejrzała się w lustrze, tylko ono nie kłamało, bo Lady Helen
dostrzegła w odbiciu staruszkę o zniszczonej twarzy i oszronionych starością
włosach.
VII
Znowu
głos "Merlinie! Merlinie!" rozbrzmiał w jego głowie. Im niżej
schodził do podziemi Camelot tym głos rósł w siłę. Chłopak trzymał w ręce
pochodnię, która oświetlała obślizgłe ściany.
Szybko
zbiegł po schodach. Był już blisko źródła głosu; dostrzegł koniec korytarza.
Zatrzymał się na półce skalnej, pod sobą miał przepaść. W dół prowadziły mocno
zużyte schody. Znajdował się w jednej z ogromnych grot, które rozpościerały się
pod zamkiem.
Właśnie
wtedy ktoś szarpnął za łańcuch. Przed Merlinem zza ostrych skał wyłoniła się
ogromna, złota istota. Jej skrzydła poruszyły ciężkie powietrze, tak, że
zadrgało światło pochodni. Złociste łuski lśniły w ciemności. Przed Merlinem
pojawił się smok, od którego jaśniała moc i potęga.
-
Witaj młody czarodzieju. Wzywałem Cię - słowa wypowiedziane donośnym głosem
odbiły się od ścian i wróciły ich tysięczne echa.
- Po
co mnie wezwałeś? Czy ktoś tak mały jak ja, może Ci być potrzebny?
Smok
parsknął rozbawiony, uwalniając z nozdrzy rozżarzone pyłki. Merlin poczuł, że
robi mu się gorąco.
-
Już wiesz, że Uther nas nienawidzi. Wytępiłby całą magię, ale na szczęście nie
leży to w jego możliwościach. Uwięził mnie najstarszego i najpotężniejszego
ze smoków - nie krył swojego rozgoryczenia.
-
Jesteś ostatni z twojej rasy?
-
Zapewne tak, lecz tego nie wie nikt. Uważam, że warto zająć się tobą, nie mną.
-
Dlaczego? - na twarzy Merlina odmalowało się szczere zdumienie.
-
Merlinie, Uther jest tylko jednym z władców Camelot. Po jego śmierci na tron
wstąpi Artur.
Merlin
przypomniał sobie barczystego chłopaka wyżywającego się na słabszych.
- Za
czasów Artura szczęście zamieszka w Pięciu Krainach. On zjednoczy je w pokoju,
Camelot będzie potężny i piękny, a jego król mądry i sprawiedliwy. Wtedy magia
ma szansę odrodzić się na tych ziemiach.
-
Artur? - zapytał krzywiąc się Merlin.
-
Czy czegoś nie zrozumiałeś? Pytasz jakbyś był słabo rozgarnięty, a oboje wiemy,
że tak nie jest.
- Co
przeznaczenie Artura ma wspólnego ze mną?
-
Wszystko i nic. Ciebie każdy naród zwie inaczej - ludzie Merlinem, druidzi
Emrysem, a elfy... to nieistotne. Jednak według wszystkich przepowiedni wasze losy od zawsze
są ze sobą splecione. Ty posiądziesz moc większą niż twoi poprzednicy, czy
następcy. Musisz nauczyć Artura, że magia może służyć do czynów złych i dobrych
oraz utrzymać naszego króla przy życiu - to właśnie jest twoje przeznaczenie.
-
Dlaczego ja? Czemu muszę usługiwać temu... idiocie?
-
Merlinie! - smok starł się przywołać go do porządku.
-
Nie, po prostu nie spełnię mojego przeznaczenia.
-
Merlinie, nikt nie ucieknie przed swoim przeznaczeniem.
-
Dlaczego tobie tak na tym zależy? Jakie było twoje imię i twoje
przeznaczenie?
-
Dobrze, dowiesz się. Jestem Kigharrah. Zależy mi, abyś wypełnił swoje zadanie,
ponieważ Artur, gdy uzna magię będzie zmuszony mnie uwolnić, a nie chcę do
końca swego życia siedzieć w grocie. Ja byłem potężny, a teraz zostałem
więźniem przykutym do skały pałacu! - szarpnął za łańcuch, widząc co się dzieje.
Merlin
wyszedł korytarzem. Smok widział jego cień. Kigharrah wołał go po imieniu,
zionął za nim ogniem, ale chłopak nie wracał. Był rozczarowany, że tak potężne,
na pierwszy rzut oka wręcz nieskazitelne stworzenie, przeznaczenie ludzi układa
pod swoje pragnienia.
Iskry
sypały się z, w większości zwęglonej już, pochodni. Merlin uniósł rękę i
szepnął kilka słów, jego oczy zalśniły; z rozżarzonych węgielków powstała w
zimnym powietrzu postać ognistego smoka, nie większa niż dłoń. Uśmiechnął się.
Kochał swój talent i nie wyobrażał sobie bez niego życia.
VIII
Gajusz
potrząsnął Merlinem.
- Merlinie,
czas wstawać!
Chłopak
przetarł rękawem oczy. Niewiele spał tej nocy, więc był bardzo zmęczony. Usiadł
przy stole i półprzytomnym wzrokiem wodził po pokoju. Dopiero teraz zaczął
dostrzegać fiolki wypełnione różnokolorowymi płynami, starty książek
porozrzucane po całym pokoju i przeróżne zioła dokładnie ułożone na podłodze.
Ogółem rzecz biorąc w pokoju panował artystyczny nieład.
-
Merlinie, jestem już na tyle stary, że postanowiłem przekazać komuś moją wiedzę
moją wiedzę w dziedzinie ziołolecznictwa i medycyny. Miałeś takiego pecha, że
trafiłeś pod moje skrzydła, gdy rozglądałem się za uczniem.
Chłopak
skrzywił się widocznie. Gajusz kontynuował swój wykład. Nagle potrącił szklankę.
Merlin nie wiedząc, co robi sięgnął po swoją magię i szklanka oraz wypełniająca
ją woda zatrzymały się w locie. Uczeń i nauczyciel wymienili spojrzenia.
Szklanka upadła na ziemię tłukąc się na drobne kawałki.
-
Merlinie, musisz panować nad swoimi talentami - zatroskanym głosem rzekł Gajusz
- Za coś takiego w Camelot karzą śmiercią. Złożyłem przysięgi, że nie będę
uczyć magii i nie chcę ich łamać, ale możesz mnie do tego zmusić swoimi
wyczynami.
Gajusz
wziął z półki opasły tom i położył przed Merlinem. Chłopak niemal z nabożnym
szacunkiem, delikatnie starł kurz z okładki.
- Co
o niej sądzisz? - zapytał z dumą Gajusz.
-
Jest piękna - otworzył książkę, stronnice były wypełnione starannie
wykaligrafowanymi literami i dokładnymi obrazkami, opowiadała o magii
Merlin
zarumienił się lekko ze wstydu i podniósł oczy na Gajusza.
-
Gajuszu, ja znam litery, ale nie potrafię czytać...
-
Jeśli nikt Cię tego nie uczył, to żaden wstyd. - zdecydowanym tonem oznajmił
Gajusz - Nauczę Cię czytać, pisać, poznasz tajniki medycyny, zielarstwa, a ty
sam będziesz się uczył magii.
-
Dziękuję Ci, Gajuszu.
Wymienili
spojrzenia. Powoli zaczynała ich wiązać nić przyjaźni. Byli sobie bardzo
potrzebni. Uczeń ubarwiał dni nauczyciela, a mistrz wskazywał drogę młodemu
czarodziejowi.
IX
W sali
tronowej ustawiono wielki stół zastawiony piękną porcelaną i wykwintnymi
daniami. Zapalono świeczniki i służba oczekiwała na pojawienie się rodziny
królewskiej. Oczywiście pierwszy zjawił się król, a po chwili zasiadł obok
niego Artur. Damy pozwoliły na siebie trochę dłużej poczekać. Lady Morgana i
lady Helen weszły z uśmiechami na ustach, ubrane w niezwykle szykowne suknie.
Utherowi,
gdy je zobaczył natychmiast wygładziły się rysy.
-
Lady Helen, jak minęła podróż?
-
Wspaniale - powiedziała siadając obok króla - Masz panie niezwykle uprzejmych
rycerzy.
-
Miło mi to słyszeć. Arturze, dobrze radziłem, aby posłać sir Leona.
-
Jest wspaniałym rycerzem oraz moim najbardziej zaufanym człowiekiem, ojcze.
-
Damy za nim szaleją - Morgana udała, że wzdycha.
-
Coś chciałaś nam powiedzieć, Morgano? - zaśmiał się Uther.
-
Tak, Artur powinien brać z niego przykład.
Królewicz,
przełykający w tym momencie pieczyste miał niezwykle głupią minę, tak że
lady Helen nie mogła ukryć uśmiechu.
-
Leon bywa taki szarmancki... - dodała rzucając w bok przeciągłe spojrzenie.
-
Odpuście już Arturowi - udając surowość mówił Uther.
Artur
był świetnym szermierzem, potrafił budzić szacunek rozmówcy, ale nie potrafił
walczyć z ciętymi językami dam dworu.
-
Lady Helen, kiedy raczysz nam zaśpiewać? - zmienił temat Artur.
-
Urządzam jutro ucztę, na którą zaprosiłem wszystkich możnowładców z okolic
Camelot. Czy uświetniłabyś ten bal swoim anielskim głosem? - zapytał Uther i
obrócił się do syna z miną mówiącą wyraźnie "Tak trzeba rozmawiać".
-
Będę zaszczycona Panie.
Odpowiedziała
wesoło i teatralnie skinęła główką
X
W
dużej sali poczęli gromadzić się goście. Komnatę wypełniły delikatne dźwięki
cytr i lutni. Minstrele po mistrzowsku grali na swych instrumentach. Rycerze
zabawiali najbardziej urodziwe z dam rozmową.
Merlin
podszedł do Ginewry, która układała misy na stole. Dziewczyna obróciła się
gwałtownie.
- O!
Witaj Melinie! - powiedziała wesoło. - Nie spodziewałam się Ciebie tutaj
zobaczyć!
-
Jestem wychowankiem Gajusza - wyjaśnił.
-
Miło mi to słyszeć, mam nadzieję, że będziesz do niego podobny - potrząsnęła
złocistymi lokami, a jej szare oczy śmiały się do świata.
-
To, co zrobiłeś było bardzo odważne! Żeby tak przeciwstawić się Arturowi! To
syn króla i na dodatek jest bardzo silny.
-
Nie zachowałem się mądrze.
Roześmiała się.
Roześmiała się.
- Z
tym muszę się zgodzić. Zapewne jeszcze masz sińce?
Skrzywił
się.
-
Zgadłaś.
-
Wiesz Melinie, wolę pochopnych i heroicznych służących, niż głupich i
zadufanych w sobie panów.
Spojrzał
na nią zaskoczony.
- Jestem
bardzo wdzięczny, rzadko ktoś pochwala moje postępowanie, Jak masz na imię? Rozmawiałem
z tobą kilka razy, a jeszcze Cię o to nie spytałem...
-
Nie bierz moich słów do serca są czysto - teoretyczne. Nazywam się Ginewra.
Muszę się zająć tym wszystkim - wskazała stoły - Miło się rozmawiało Merlinie!
- A
może Ci pomogę?
Znowu
się uśmiechnęła.
-
Naprawdę nie trzeba.
Król
wszedł do sali i wszyscy umilkli. Za nim kroczyła lady Morgana, której nie
spuszczali z oczu rycerze, gdyż była niezwykle piękna; miała długie, falowane,
czarne włosy, ostre brwi podmalowane węgielkiem i jasne oczy, które raz były
błękitne, a gdy wpadła w furię przybierały fiołkową barwę. Obok niej szedł
Artur. Damy zerkały w jego stronę z ukosa; był uważany za nadzwyczaj
urodziwego.
Wszyscy
zasiedli do stołów. Król powiódł wzrokiem po zaproszonych gościach i rozpoczął
przemowę.
-
Witam wszystkich wielmożnych gości, jestem rad, że przybyliście na tą ucztę.
Muszę oznajmić wszystkim, że za chwilę przybędzie do nas sama lady Helen i
uświetni biesiadę swym śpiewem. Tymczasem jedzcie, pijcie, tańczcie i cieszcie
się! Wznieśmy pierwszy toast za naszą śpiewaczkę! Wina!
Goście powstali z uśmiechami na twarzach.
- Za
lady Helen!
Wszyscy
wypili do dna.
- Za
szlachetnych gości!
Krzyknął
król, a rycerzom i szlachcicom toast ów nadzwyczaj przypadł do gustu, więc
rozochoceni ciągnęli dalej.
- Za
dobrego króla Uthera!
- Za
jego syna - księcia Artura!
- Za
lady Morganę!
Ciągnęliby
tak w nieskończoność, gdyby nie lady Helen, która pojawiła się w drzwiach.
Wszystko ucichło, a ona z ogromną gracją przeszła przez salę i dygnęła
wdzięcznie.
Brwi
miała delikatnie podmalowane węgielkiem, ciemnobrązowe włosy opadały jej do
pasa, a niemal czarne oczy ciskały na boki strzeliste spojrzenia. Miała na
sobie karmazynową suknię pokrytą złotymi, misternym haftami, podkreślającą jej
wiotką talię.
Minstrele
ucichli, a Lady Helen otworzyła usta. Dźwięczny, wysoki głos wypełnił
pomieszczenie. Wszyscy zamarli, wpatrując się w nią, a ona śpiewała tak
wspaniale, że damy płakały, a mężczyźni zastygli w bezruchu. Wydawała się
piękna do czasu, gdy słowa przepełniła nienawiść i chęć zemsty, a ludzie
zaczęli kiwać się sennie. Teraz Merlin już wiedział jaką moc miał jej śpiew. On
już nie bawił, nie wzruszał, a usypiał. To była magia.
Chłopak w ostatniej chwili zatkał sobie uszy, aby widzieć, jak sam król kładzie głowę na stole, równie bezbronny jak dziecko. Wszyscy dworzanie, rycerze, szlachta angielska, a nawet Gajusz mieli zamknięte oczy i błogi wyraz twarzy.
Domniemana Lady Helen szła w stronę głównego stołu, w jej oczach była nienawiść, patrzyła na królewskiego syna. W dłoni ściskała sztylet. Merlin zerknął na salę. Musiał coś zrobić. Nie mógł dopuścić, aby tak wykorzystano magię. Zacisnął mocno pięści.
W jego oczach zatańczyły czerwone ogniki i piękny żyrandol spadł wprost na damę przygważdżając ją do podłogi. Senna aura, którą roztaczała znikła. Ludzie otwierali oczy. Na posadzce leżała starsza kobieta. Ona jednak jeszcze nie zrezygnowała z zemsty. Rzuciła sztylet. Merlinowi zaszumiało w uszach, czas zwolnił. Miał wrażenie, że nikt poza nim nie widzi niebezpieczeństwa. Już był obok Artura, pociągnął królewicza na ziemię, a sztylet wbił się w krzesło, tam gdzie przed chwilą stał następca tronu.
Chłopak w ostatniej chwili zatkał sobie uszy, aby widzieć, jak sam król kładzie głowę na stole, równie bezbronny jak dziecko. Wszyscy dworzanie, rycerze, szlachta angielska, a nawet Gajusz mieli zamknięte oczy i błogi wyraz twarzy.
Domniemana Lady Helen szła w stronę głównego stołu, w jej oczach była nienawiść, patrzyła na królewskiego syna. W dłoni ściskała sztylet. Merlin zerknął na salę. Musiał coś zrobić. Nie mógł dopuścić, aby tak wykorzystano magię. Zacisnął mocno pięści.
W jego oczach zatańczyły czerwone ogniki i piękny żyrandol spadł wprost na damę przygważdżając ją do podłogi. Senna aura, którą roztaczała znikła. Ludzie otwierali oczy. Na posadzce leżała starsza kobieta. Ona jednak jeszcze nie zrezygnowała z zemsty. Rzuciła sztylet. Merlinowi zaszumiało w uszach, czas zwolnił. Miał wrażenie, że nikt poza nim nie widzi niebezpieczeństwa. Już był obok Artura, pociągnął królewicza na ziemię, a sztylet wbił się w krzesło, tam gdzie przed chwilą stał następca tronu.
Uther
patrzył na Merlina jakby nie rozumiejąc, co się stało; oprzytomniał dość
szybko. Wziął za jedną rękę syna, za drugą ucznia medyka.
-
Oto ten chłopiec dowiódł nam niezwykłej odwagi ratując życie następcy tronu. W
nagrodę dołączy do domowników królewskich - po czym dodał ciszej zwracając się
do Merlina - Od dziś zostajesz osobistym sługą Artura!
Wszyscy
klaskali, a obu młodych mężczyzn miało nieszczególne miny. Jeden wymownie
patrzył w prawo, drugi - w lewo.
XI
Artur
krzyczał na cały głos.
-
MERLINIE!
Chłopak
zajadający smakowite śniadanie westchnął i podniósł się z rezygnacją.
-
Idź, Merlinie. To woła Cię twoje przeznaczenie - powiedział Gajusz patrząc na
ucznia spód grubego szkła.
-
Czemu przeznaczenie nie może poczekać? Właśnie jadłem śniadanie!
XII
Sir
Leon, Artur i Uther stali nad mapą.
-
Trzeba nastraszyć druidów. Jak widać ostatnio zbyt rzadko tępiłem magów i już
chcieli zabić mojego syna. - odezwał się król
- Ja
się tym zajmę ojcze - oznajmił Artur.
-
Należy również odszukać prawdziwej lady Helen of Lunae - wtrącił Leon.
-
Tak, inne krainy nie mogą szemrać, że na terenach Camelot zaginęła znana
śpiewaczka. - zgodził się królewicz.
-
Poszukam jej z rycerzami - zadeklarował Leon.
XIII
Merlin
stał na półce skalnej. W ręce ściskał pochodnię. Naprzeciw niego stał złoty
smok
-
Widzisz młody czarodzieju; zawsze znajdzie Cię twe przeznaczenie.
Dodatkowo odkryliśmy zastosowanie dla twojej magii. Musisz się bardzo
pilnować, bo wydaje mi się, że w najbliższym czasie zdarzy się coś
niezwykłego, a mnie nie mylą
moje przeczucia.
Rozdział II
Aby dojść do źródła musisz iść pod prąd.
Ciąg dalszy nastąpi...
S.J. Lec
I
Mrok osnuł jaskinię. Jej ściany były poszarpane, stalagmity
przybierały kształty fantastycznych istot, zagradzając drogę. Pajęczyny
rozpostarte na wilgotnych stalagnatach sprawiały wyjątkowo ponure wrażenie.
Kobieta jednak szła bez wahania, znając każde zagłębienie
granitowej skały. Jej drogę oświetlała jasna kula światła, unosząca się w
lodowatym powietrzu. Wędrowniczka dotarła do potężnej groty, pośrodku której
znajdowało się jezioro o czarnych wodach. Pochyliła się nad nim. Jej oczy jaśniały
nieziemskim światłem, gdy wypowiadała słowa w starożytnej mowie.
Powierzchnia wody poruszyła się ukazując dobrze
ufortyfikowany na skale zamek - Camelot. Czarownica uśmiechnęła się cierpko.
- Za upokorzenie, którego doznałam, za mękę, wszystkie twe
zbrodnie i przelaną krew niewinnych ludzi znających magię - szepnęła cichym,
złowrogim głosem.
Wyjęła spośród fałd sukni sztylet i ostrzem dotknęła wody.
- Oto twe osiągnięcia Utherze, teraz pora, aby zapłacił za
nie twój lud.
Szept przerodził się w krzyk, na powierzchni wody zamigotały
wszystkie barwy, woda spiętrzyła się, a później wszystko zamarło. Czarownica
widziała jedynie swoje odbicie, niską kobietę o cudnych, groźnie błyszczących
oczach i czarnych włosach.
Jej głos zabrzmiał w całej jaskini i wszystkich tunelach
tysiącami ech.
II
Merlin ziewnął i przeciągnął się w łóżku. Po raz pierwszy od
wielu dni nie został przebudzony przez Gajusza wraz ze wschodem słońca, więc w
normalnych warunkach ucieszyłby się. Jednak cisza nie dawała mu spokoju. Wszedł
do głównego pokoju.
Medyk stał obrócony do niego plecami. Oglądał coś leżącego
na ziemi, czego Merlin nie był w stanie dostrzec.
- Co się dzieje Gajuszu? - zapytał
Podszedł do nauczyciela i pochylił się nad białym materiałem
przykrywającym jakąś postać. Zerwał je szybkim ruchem i jeszcze prędzej
odwrócił wzrok. Mężczyzna miał zielonkawą twarz, a na policzku paskudną narośl.
- Co to za choroba? - zapytał wstrząśnięty Merlin.
Gajusz mówił powoli, starannie dobierając słowa.
- Jeszcze nie wiem, ale nie mogę wzbudzać w mieście paniki.
Dziwna epidemia. - dotknął delikatnie czoła, później klatki piersiowej
mężczyzny - Udusił się, mimo iż nie widzę, aby cokolwiek tamowało jego drogi
oddechowe. Ta narośl jest zastanawiająca.
- Myślisz, że to może być skutek zaklęć?
- Niewykluczone. Wielu czarodziei chce się zemścić na
Utherze.
- Dlaczego przez tych niewinnych ludzi? Czym oni zawinili?
- Merlinie, są ludzi dla których cel liczy się bardziej, niż
droga do niego.
Medyk przebiegł smutnym wzrokiem po twarzy zmarłego i
łagodnym ruchem zakrył jego oblicze rąbkiem materiału.
*
Chłopak z pochodnią w dłoni stał na krawędzi półki skalnej,
tuż nad przepaścią schodzącą niemal pionowo kilkaset metrów w głąb jaskini. W
głębi jego oczu czaił się smutek.
- Kilggarah! - krzyknął
Smok jak zawsze pozwolił na siebie czekać, i nagle masy
nieruchomego powietrza poruszyły się uderzając w skały, a zza granitowego garbu
wyłonił się pożar jaskrawych zórz, od złota po przeróżne odcienie czerwieni
odbijających się w jego łuskach.
- Witaj młody czarodzieju! - potężny głos wypełnił jaskinię
aż po sklepienie.
- Mówiłeś mi ostatnio, że stanie się coś niezwykłego.
Obecnie epidemia zaczyna pochłaniać coraz więcej ludzi. Nie wiem, co mam robić.
- smok usłyszał rozpacz w głosie, ale w oczach dostrzegał determinację, nietypową
dla kilkunastoletniego chłopca - Doradzisz
mi, co mam zrobić?
Wypłynął z niego potok słów, który smok przerwał
westchnąwszy tak głośno, że skały zadygotały.
- Powiadasz, że nie jesteś w stanie poradzić sobie z jedną
epidemią?
Potężny głos, był niemal drwiący.
- Proszę o radę, nie o drwiny.
- Potężny czarodziej, ma zwyczaj dzielenia się ze mną każdym
swoim kłopotem.
- Jesteś wielkim smokiem. Pewnie, co tam setki ludzi
ginących w górze, przecież oni i tak nie zrozumieją nawet skąd wzięła się ta epidemia,
więc spokojnie mogą umrzeć. Po co miałbyś zdradzać młodemu czarodziejowi
przydatną metodę do ocalenia ich... - Merlin naśladował potężny głos Kilgharry.
- Zamilcz!
Smok uniósł głowę, oburzony, złowrogi, jednak Merlin brnął
dalej.
- Nie, musisz zrozumieć, że nie posiadam wiedzy, aby pomóc
im wszystkim- całemu miastu, a moja moc nic nie jest warta bez znajomości
zaklęć.
Złoty smok, mimo ciężkich słów zdobył się na spokój.
- Czarodzieju, jeśli chcesz poznać rzekę nie wystarczy znać
jej końca. Odpowiedzi na pytania szukaj u źródła.
- Czy powiesz jaśniej, o co Ci chodzi?
- Nie, przecież wiesz, że jestem smokiem, a smoki kochają
zagadki.
Kilgharrah uśmiechnął się w swój nietypowy sposób i machnął parą
ogromnych złotych skrzydeł, co omal nie przewróciło Merlina.
- Masz jeszcze jakieś pytania? Bo dla mnie ważniejsza od
twoich dylematów jest popołudniowa drzemka.
Chłopak zacisnął pięści, ale nic nie powiedział.
*
Merlin patrzył przygaszonym wzrokiem na cztery ciała leżące
na posadzce; epidemia zbierała coraz obfitsze żniwo, a on nie mógł odgadnąć o
co chodziło najpotężniejszemu ze smoków i gryzł się z przytłaczającym poczuciem
winy; nic nie mógł zrobić. Z rozmyślań wyrwał go głos Gajusza.
- Wszyscy zginęli w ten sam sposób.
Powiedział szczegółowo badając zmarłych.
Drzwi otworzyły się z głośnym hukiem i do pokoju wkroczył
Uther wraz z Arturem. Oboje byli oficjalnie ubrani, jak przed ważnym
przemówieniem, na ich twarzach malowała się troska.
- Gajuszu, czy są kolejne ofiary śmiertelne?
- Dzisiaj skonały cztery osoby, a kto wie, ile ludzi
dogorywa we własnych chatach?
Uther ukrył twarz w dłoniach, ale jego głos był nadzwyczaj
opanowany, gdy zaczął mówić.
- Jesteś medykiem, wyjaśnij, dlaczego dotknęła nas ta
klęska. Czy popełniliśmy jakiś błąd?
- Ta choroba, nie jest naturalna. Jej przyczyną jest
potężna, starożytna magia.
Oczy króla błysnęły złowieszczo w świetle kaganka.
- Tak właśnie myślałem. Całe zło świata jest zakorzenione w
magii. Jakie masz dowody, na to co powiedziałeś?
- Cała medycyna, którą studiowałem przez wiele lat jest
bezsilna wobec tej choroby. Nie mam więcej dowodów, ale spróbuję dowieść mych
śmiałych słów.
Król pochylił się nad jednym z chorych. Odór ciągnący od
ciała był tak okropny, że władca cofnął się o krok. Podniósł swe ciemne,
przenikliwe oczy na Gajusza.
- Czy podejrzewasz, kto mógł to zrobić?
Merlin rzadko widział, jak jego opiekun splata ręce na
klatce piersiowej; już potrafił odczytać, że w takich momentach Gajusz czuł się
zakłopotany.
- Nie chcę być sędzią, gdy nie mam dowodów, ale powiem, co
myślę, Panie. Najbardziej pragnie zemścić się na tobie Nimue.
- Ta błękitnooka wiedźma! Dziękuję Gajuszu, jesteś
wspaniałym medykiem i doradcą.
Monarcha wyszedł majestatycznym krokiem z komnaty, a Artur
jeszcze raz spojrzał na powykrzywiane cierpieniem twarze.
- Gajuszu, proszę zrób wszystko, co w twojej mocy, by ocalić
miasto. Mój ojciec podejmie drastyczne środki, dopiero, gdy coś zagrozi górnemu
miastu i cytadeli. Osobiście zająłbym się tym już teraz.
Medyk wiedział, że nic nie może zrobić, ale ukłonił się
niżej niż wymagała tego etykieta poruszony troską Artura.
- Postaram się, Panie.
- Dziękuję.
Wyszedł z komnaty, a Merlin uważnie przyglądnął się
Gajuszowi.
- Uczyłeś mnie, że czary mogą zdziałać dobro lub zło. Jeśli
jakaś tam Nimue zabija magią, ja mogę nią leczyć.
Starzec pokręcił głową.
- Merlinie, Nimue jest strażniczką starożytnej magii, jeśli
zrobisz sobie z niej wroga, nie pożyjesz na tyle długo, aby wypełnić twe
przeznaczenie.
- A jeśli Camelot upadnie, to na nic się nie zda jego król!
Poza tym mam siedzieć ze złożonymi rękami?
- Musi być inny sposób. A na razie nawet nie próbuj zwalczyć
magii Nimueach, bo źle się to skończy!
Uczeń nic nie powiedział, ale Gajusz przysiągłby, że
dostrzegł w jego oczach niebezpieczne ogniki.
III
Gwen jednym ruchem odsłoniła strzępek tkaniny o nieokreślonym kolorze,
który w dawnych czasach mógł uchodzić za turkusowy. Do pokoju wtargnęły promienie słońca. Dziewczyna
zakręciła się szukając czegoś w pokoju.
Mężczyzna w średnim wieku podniósł się z wąskiego łóżka i
uśmiechnął się patrząc na nią.
- Dzień dobry, córeczko! - oznajmił ciepło.
Obróciła głowę, jej twarz miała pogodny wyraz.
- Och tato, musisz już wstać!
Jej nie rozczesane, rudawe loki wiły się dookoła twarzy, rysy
były łagodne, miała na sobie zwiewną sukienkę a w rękach trzymała ogromny
bukiet kwiatów polnych. Gdy szła, jej stopy zdawały się nie dotykać ziemi,
przez co przypomniała bardziej driadę, czy rusałkę niż zwyczajną kobietę.
On usiadł na brzegu łóżka i obiegł wzrokiem swoje bardzo
ubogo urządzone pomieszczenie. Niegdyś jego ród posiadał ogromne posiadłości, a
przodkowie cieszyli się sławą i szacunkiem, niestety fortuna kołem się toczy i
nic nie trwa wiecznie; przez utratę majątku sam został kowalem, a jego córka
pomagała mu jak mogła służąc na zamku.
- Musisz już iść Gwen?
Objęła go za szyję.
- Lady Morgana na mnie czeka. Wstałam dzisiaj wcześniej i
pozbierałam dla niej kwiaty na łąkach. Jest strasznie biedna!
Kowal pomyślał o ulubienicy króla, wszystkich biesiadach, na
których ucztowała i honorach, doznawanych przez Morganę. Na twarzy odmalowało
mu się zdumienie.
- Czyżby protegowana króla mogłaby być tak dalece
nieszczęśliwa?
- Przecież ona będzie zmuszona, aby wyjść za księcia Artura!
Ojciec Gwen spróbował ukryć uśmiech.
- Tak, nie wątpię, iż to wielkie nieszczęście... w końcu
Artur jest jednym z najzaradniejszych i najprzystojniejszych mężczyzn w
Camelot, a na dodatek przyszłym królem.
- Widzę, że się ze mną drażnisz! On jest potwornie
niedelikatny!- powiedziała udając ton pełen wyrzutu - Wrócę dziś niepóźno.
Twoje śniadanie jest na stole!
Znikła w drzwiach, a wraz z nią całe szczęście i młodość,
jaką wnosiła do pokoju. Jej ojciec pochylił się z trudem i westchnął ciężko.
Nagle wszystkie siły go opuściły i upadł na podłogę.
*
Merlin skradał się na palcach pomiędzy budynkami. Gdyby Gajusz pozwolił mu użyć zaklęcia, aby nagle stał się niewidzialny! Ale nie, oczywiście uważa go za zbyt nieodpowiedzialnego, aby mógł posługiwać się magią w samym sercu Camelot. Jeszcze do jego problemów dochodzi ta koszmarna epidemia.
Merlin skradał się na palcach pomiędzy budynkami. Gdyby Gajusz pozwolił mu użyć zaklęcia, aby nagle stał się niewidzialny! Ale nie, oczywiście uważa go za zbyt nieodpowiedzialnego, aby mógł posługiwać się magią w samym sercu Camelot. Jeszcze do jego problemów dochodzi ta koszmarna epidemia.
Nagle na zakręcie wpadła na niego Gwen niosąca bukiet
kwiatów. Chwycił ją w ramiona, żeby się nie zderzyli, ale natychmiast rozluźnił
uścisk i cofnął się kilka kroków, nadzwyczaj zmieszany.
- O! Merlinie!
- Ciszej! Mnie tu nie ma! - szepnął tajemniczym tonem - To znaczy
nie powinno mnie tu być... ale jestem.
Roześmiała się.
- Chodzi o Gajusza?
Nie, nie chodziło o Gajusza. W grę wchodziło życie lub
śmierć tych chorych, którym Merlin mógłby sam uzdrowić, ale Gwen pewnie nie
wiedziała o epidemii. Po co miał jej powiedzieć? On sam chyba wolałby nie wiedzieć,
więc musiał wymyślić na wprędce jakieś niebanalne kłamstwo.
- Artur wysłał mnie... w pewnej poufnej sprawie, chyba nie
powinienem Ci mówić.
Błąd (zresztą nie pierwszy tego dnia) oczy Ginewry zapłonęły
ciekawością. Nie śmiała go poprosić, ale widział, że pragnie usłyszeć tą poufną
informację. Rozglądnął się niespokojnie szukając inspiracji.
Gwen...
jej zielone oczy wpatrzone w niego z ciekawością... kwiaty polne o
aksamitnych w dotyku, jasnoniebieskich płatkach, które trzymała w
białych dłoniach...
- Prosił żebym zebrał kwiaty i zostawił pod drzwiami pewnej niezwykłej damy.
- Prosił żebym zebrał kwiaty i zostawił pod drzwiami pewnej niezwykłej damy.
To tylko podsyciło jej ciekawość. Otworzyła usta.
- Pod czyje drzwi? - szepnęła, jakby było to najważniejszą
rzeczą na świecie.
Jeśli Artur rzeczywiście wpadłby na tak romantyczny pomysł
to byłby głupi, gdyby się zastanawiał - pomyślał młody czarodziej. W Camelot
(tak przynajmniej wydawało się Merlinowi) była tylko jedna dama godna uwagi.
- Twoimi.
Zatrzepotała rzęsami, a wcześniejsze podniecenie zastąpił
perlisty śmiech.
- Merlinie, jesteś najśmieszniejszym z ludzi, których znam.
To było doskonałe! Tylko jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to nie musisz wymyślać
jakiejś historii.
Wyciągnęła na swojej woskowej dłoni pąk chabra.
- Proszę. Tylko błagam nie oddawaj go tej damie, którą
wielbi Artur, ponieważ ona powinna dostać pełen bukiet! -dodała ściszonym, poważnym
głosem.
- Obiecuję, że nikomu go nie oddam. - szepnął ciepłym tonem biorąc od niej kwiat - A
teraz niestety muszę iść w sprawie, która nie cierpi zwłoki. - dodał z
animuszem.
Ruszyli w przeciwne strony tej samej uliczki. On pewnym
krokiem, mając przed oczami jej obraz, ona oglądając się co chwila za siebie z
uśmiechem jakby do ust przyszytym.
IV
- Merlinie, gdzie ty znowu byłeś?
Mina Artura nie wróżyła niczego przyjemnego; miał mocno
ściągnięte brwi i oburzenie w oczach.
- Musiałem pomóc Gajuszowi...
Każde kłamstwo wydawało mu się dobre w krytycznym momencie -
niestety się pomylił.
- Rozmawiałem z nim przed chwilą i również Cię szukał.
Sługa zaniepokojony rzucił okiem na dwie możliwe drogi
ucieczki: drzwi i okno (tak na wszelki wypadek).
- Co to jest? - Artur wykrzywił się patrząc na klapkę w
tunice Merlina
- To? - chłopak był szczęśliwy, że odwrócił uwagę królewicza
- Kwiat.
- Kwiat? - w tonie Artura była wielka podejrzliwość.
- Tak, dokładnie chaber. Dostałem od Gwen. - usprawiedliwił
się.
- Nie mam więcej pytań. Choć, mam przeszukać całe miasto
szukając ludzi znających magię. Pomożesz mi.
Powiedział, po czym klepnął Merlina po plecach, po przyjacielsku,
tylko trochę za mocno; czarodziej omal się nie przewrócił.
V
Merlinowi ze zmęczenia ćmiło się przed oczami. Ledwie
widział powiewające kilka metrów przed nim płaszcze rycerzy dokonujących
rewizji. Do głowy cisnęło mu się tylko jedno pytanie:
- Arturze, ile to jeszcze potrwa?
Nagle usłyszeli stłumiony szloch. Na moment ustąpiło od nich
zmęczenie, obrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk. Korytarzem szła
dziewczyna. Jej kroki odbijały się od marmurowej posadzki z głośnym echem.
Przeszła obok nich, jakby nikogo nie dostrzegła. Wymienili zdziwione spojrzenia
- Gwen? - zapytał Merlin delikatnym głosem
Podniosła głowę, miała oczy zaczerwienione od płaczu. Dostrzegła
ich.
- Arturze, Merlinie, mój ojciec umiera! - w jej głosie była
taka rozpacz, że najtwardsze serce rozłamałoby się na kawałki i pękło; nawet
Artur wykazał niewielkie zainteresowanie tą sprawą.
- Gwen, czy możemy Ci jakoś pomóc? - zapytał z troską.
*
Gajusz mieszał leki w kociołku.
- Merlinie, podaj mi listek melisy!
- To nic nie da. - powiedział podając mu zioło i marszcząc
czoło.
- Masz lepszy pomysł? Ten preparat zmniejszy jego ból.
- Nie zapobiegnie jego śmierci. On umrze.
- Jak inni.
- Jest ojcem Gwen.
- To coś zmienia?
- Tak.
Gajusz podniósł wzrok znad księgi i spojrzał spod ciężkich
szkieł na ucznia.
- Nawet nie myśl o użyciu magii - kładł nacisk na każde
słowo.
- Muszę. - Merlin wzruszył ramionami.
- Nie potrafisz. - głos medyka zabrzmiał wyjątkowo łagodnie.
- Jeszcze nie.
Merlin wziął do ręki książkę. Słońce zaszło, gwiazdy lśniły
na niebie. Doszła północ. Gajusz patrzył na kaganek, który tlił się w pokoju
jego ucznia. Rozumiał walkę, jaką chłopak toczył ze sobą, ale wiedział, jak
potężna jest moc, która została powołana, aby zniszczyć Camelot i nie miał
nadziei, iż nawet największy z czarodziei mógłby coś poradzić.
Merlin przeglądał kartę, po karcie, studiował zaklęcia,
próbował je wypowiadać. To była beznadziejna walka z czasem. Miał najwyżej
kilka godzin, a jeszcze nie wpadł na żaden plan. Pomyślał o wskazówce smoka.
- Jeśli mam szukać u źródeł... Zarażeni zostali jedynie
ludzie z dolnego miasta... Ani ja ani Gajusz, choć ich badamy... Ta choroba
musi roznosić się w inny sposób. Tylko, co ludzie z górnego mają innego niż Ci
z dolnego. - nagle uderzył się ręką w czoło - To przecież oczywiste! Smok drwił
ze mnie w tej wskazówce - mamy inną wodę!
Spojrzał na kaganek. Świeca już niemal się wypaliła. Musiał
długo nad tym myśleć. Przypomniał sobie dział w księdze o zaklęciach rzucanych,
aby zatruć wodę. Zmrużył oczy.
- Strona 56. - wyszeptał.
Księga posłuchała jego życzenia; kartki same się
przerzuciły. Przebiegł oczami po stronie.
VI
Ciemny cień przemykał się obok ostrych ścian. Mężczyzna
szedł cicho, chcąc nie zwracać pośród nocy uwagi mieszkańców. Unikał straży,
gdyż tylko żebracy i wyrzutkowie włóczyli się nocą po mieście.
Uchylił drzwi do chaty zajmowanej przez kowala i jego córkę.
Dostrzegł mężczyznę, którego skóra miała zielonkawy odcień, a ręce byłby
bezwładnie ułożone na kocu. Na ziemi, klęcząc zasnęła jego córka. Widać było,
że czuwała przy nim do późnej nocy.
Merlin wiedział, że teraz czeka go najtrudniejsza część
zadania. Wyjął zza pazuchy przedmiot owinięty w brudny kawałek jedwabiu,
lśniący wśród ciemności. Skupiony wpatrzył się w tajemniczą rzecz i wyszeptał
słowa, w których brzmiała uśpiona moc. Gdyby ją uwolnił, mogłaby zniszczyć
zamek, więc tylko szeptał je, jak pogrążony w transie. Później oczy zalśniły mu
nieziemskim blaskiem i włożył w zaklęcie całą swoją wolę.
Położył zawiniątko pod poduszką chorego i pod osłoną nocy wymknął
się z mieszkania.
VII
Słońce już dawno wstało, a Merlin z podkrążonymi oczami biegał
po zamku. Bardzo chciał spotkać Gwen i do rana układał sobie dialog jak ją
przywita, aby nie zdradzić kim jest, a jednak wydać się tajemniczym... ach,
gdyby ona mogła się dowiedzieć, co dla niej zrobił! Ukrywanie magii jest czymś
okropnie niesprawiedliwym!
Zapukał do komnaty, w której zazwyczaj przebywała o tej
porze pomagając Morganie i wszedł cicho.
Widział jak jej krok przez tą noc stał się lekki, a nawet
gdy jeszcze nie obróciła twarzy, poznał, że się uśmiecha.
- Gwen?
- Merlinie? - odwróciła się i tanecznym krokiem podeszła do
niego.
Nie mógł się nie uśmiechnąć widząc jej twarz.
- Z twoim ojcem już lepiej?
- Stał się cud i jestem za niego wdzięczna! Ktoś, kto to
uczynił musiał być bardzo dobry i potężny!
Uśmiechnął się słysząc te słowa, jednak musiał upewnić się o
szczegóły.
- Ma czystą skórę, bez narośli?
- Wszystko jest dobrze z jego zdrowiem! Dziś mógł nawet
wstać i pójść do kuźni!
- Na szczęście; podzielam twą radość, Gwen.
Chciał wyjść, ale powstrzymała go.
- Nie zdziwiło Cię to Merlinie.
Jej głos był podejrzliwy, ale nie zwrócił na to uwagi,
zobaczywszy jak promień słońca wpadł do pokoju i ułożył się na jej złotej
główce tworząc wokół niej coś na kształt aureoli.
- Zdarzył się fenomen. - odpowiedział spokojnie.
- Merlinie. - powiedziała tonem, jakby upominała dziecko, bawiąc
się przy tym włosami.
- Dobrze. Rozgryzłaś moją największą tajemnicę. Powiem Ci.
Jego ton był tak tajemniczy, że Gwen nie mogła oderwać od
niego wzroku.
- Jestem jasnowidzem. - szepnął.
Uśmiechnęła się, a on czuł, że wzbiera w nim fala
wdzięczności dla wszystkiego, co robiła dla innych; pomagała zawsze wszystkim,
a jeśli on czuł się bohaterem tylko dlatego, że raz jej coś ułatwił, to oznaczało, że
naprawdę nie może uchodzić za mądrego człowieka.
- Zawsze mnie zaskakujesz i czasem myślę, że naprawdę jesteś
magiem. Tylko w dobrym znaczeniu tego słowa.
Odetchnął z ulgą. Nie rozpoznała jego talentu.
- To ja... wiesz, muszę już iść.
Rozglądnął się po pokoju.
- Żegnaj.
- Żegnaj, Merlinie. - powiedziała z nutką rozbawienia w
głosie.
Patrzyła jak zniknął w drzwiach.
VIII
Gajusz stał przed władcą i najdzielniejszymi z rycerzy.
- Moje przypuszczenia zostały potwierdzone. Zaraza
rozprzestrzenia się w wodzie. Nie ma medycyny, która mogłaby ją zwalczyć.
Spójrzcie czcigodni, zebraniu tutaj w dniu dzisiejszym. - zza rękawa wyjął
probówkę po 1/3 zapełnioną wodą, w środku pływała jakaś czarna, ususzona
roślina - Pół godziny temu włożyłem do tej wody kwiat. Jak zareagowała roślina,
widzą wszyscy. Boję się, jakie męki może wywoływać ludziom; ci biedacy bardzo
cierpią.
Artur wystukał o ścianę rytm walca, a król skarcił go za to
spojrzeniem.
- Więc, nie ma ratunku? - spytał król.
- Tylko ten, kto stworzył epidemie może ją zażegnać.
Król wzdrygnął się.
- Dziękuję Ci medyku.
Chwilę zapatrzył się w sklepienie sali, ozdobione
przeróżnymi wzorami roślinnymi, zamyślonym wzrokiem. W końcu spojrzał
przytomniej.
- Arturze, jeszcze raz przeszukaj Camelot. W końcu
znajdziemy sprawcę. Aresztuj każdego, kto ma jakikolwiek podejrzany przedmiot w
domu. Czy nikt jeszcze nie wyzdrowiał z tej choroby?
- Jest taki jeden, niezwykły przypadek, Sir. - przed tłum
wystąpił niezwykle muskularny rycerz.
- Sir Oswardzie, słyszałeś o takim przypadku?
- Niejaki kowal, mieszkający w dolnym zamku. Jego córka jest
służką Lady Morgany.
Merlin z panicznym strachem rozglądnął się po sali; nikt nie
zauważył jego zdenerwowania.
- Od tego domu zacznijcie poszukiwania. - opanowanym tonem
oznajmił król.
*
Rycerze wpadli do ubogiej chaty, przewracając stoły,
wertując papiery, rozrzucając przedmioty codziennego użytku.
Sir Oswald otworzył ładną, choć prostą szkatułkę
przetrząsając jej zawartość. Wypadło kilka bezwartościowych przedmiotów.
Sir Maryon przetrząsnął mały spichlerz. Znajdowało się w nim
jedzenie, potrawy, nie było żadnego szczególnego przedmiotu.
Artur gwałtownie odsłonił zasłony, wpuszczając do wnętrza
światło, jednak nic nie dostrzegł. Sir Leon przebiegł palcami po podłodze
szukając tajnych schowków.
Nic.
Merlin stał za królewiczem. Miał zaciśnięte pięści, było mu
za gorąco i nie mógł patrzeć, na to co się działo. Nagle zaświtała mu w głowie
myśl, że Gwen wyrzuciła rano przedmiot, który położył jej ojcu pod poduszkę.
Ktoś przewrócił stół.
Merlin czuł jak szczękają mu zęby. Przestawał słyszeć hałas,
jaki robili rycerze, którzy nie ustawali w poszukiwaniach. Nagle jeden rycerz
odgarnął koc i podniósł z pościeli, rzucający nienaturalne światło przedmiot.
- Znalazłem.
Merlin musiał chwilę poczekać, zanim doszły do niego te
słowa. Znaleźli. Gwen może umrzeć, spalona na stosie, jako czarownica, z jego
winy. Gardło ścisnęło mu się z rozpaczy, ale hardo podniósł głowę. Musiał coś
zrobić.Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz