25 kwietnia 2014

Wesoła gromadka

Dzień dobry szalenie!
Na młodość
Jakoby też rok bez wiosny mieć chcieli,
którzy chcą, by młodzi nie szaleli.
J. Kochanowski

 Dziś niestandardowo - z cytatem. Ta fraszka bardzo mi się spodobała i jest bardzo aktualna. Jak tam po świętach? Najedzeni? Zajączek był? Spotkaliście się ze znajomymi i rodziną? Bo ja przytyłam chyba ze dwa kilogramy! Zająca u nas niestety nie ma, ale za to wylicytowałam 4 wycofane Schleich. A Metalfish właśnie zaczyna malowanie modelu dla mnie! W dodatku widziałam się wczoraj z Sophijką (krótko bo krótko ale zawsze), więc jest dobrze. Widziałam się też ze znajomymi z ZOO.

Mam jeszcze prośbę - jeśli podoba Wam się ta praca (podkreślam - jeśli się Wam podoba), to byłoby miło, gdybyście na nią zagłosowali (polubili). Dziękuję.

Przechodzę już do sedna sprawy. Dziś pragnę Wam przedstawić część paczki, która była moim gwiazdkowym prezentem. A dokładniej najmniejszych mieszkańców mojej kolekcji czy też stadniny - Mini Whinnies!

Są to figurki firmowane przez Breyer'a, wykonane w skali 1:64. Porównanie ze źrebakiem falabella Schleich:

Mi dostał się zestaw "Sock N' Snips". Chodzi o to, że konie mają odmiany na nogach i głowach.

(Klikając na zdjęcia powiększycie je.)

Rearing Andalusian Stallion (Siroco). Tak naprawdę to wałach.Jako jeden z nielicznych nie ma rażących wad anatomicznych, choć całkiem poprawny też chyba nie jest. Stoi bardzo dobrze. Rzeźba bogata w detale, ciekawa maść. Dziwna sprawa - koniec ogona jest jaśniejszy.Dynamiczna poza.






Trotting Morgan Stallion (Applejack). Również wałach. Tu anatomia nie jest już taka dobra. Nie najlepiej to wygląda , zwłaszcza z przodu - olbrzymia i całkiem płaska klatka piersiowa i coś, co strasznie mnie gryzie - całkiem płaska i zupełnie niekońska głowa. W dodatku ogon jest jakiś ... dziwny. Widać też niezeszlifowane ślady po                                                     narzędziach. Ale za to fajna poza i maść. Trochę słabo stoi.


Standing Throughbred Stallion (Soarin). Świetnie stoi. Maść też całkiem fajna. I tym razem prawdziwy ogier Jednak anatomia leży i kwiczy. Wielka klatka piersiowa i malutka główka, która wygląda nienaturalnie przy tak ogromnym tułowiu. Ma też                                                                     niezeszlifowane łączenia.

Playful Foal (Peppermint Twist). Ogierek (choć wygląda jak wałach). Moim zdaniem najpiękniejszy. Istne malutkie cudo! Ma swoje wady - nie stoi zbyt dobrze i kilka łączeń jest niezeszlifowanych, ale poza to mistrzostwo świata! W dodatku wydaje się być poprawny anatomicznie. Maść również niezła.

Draft foal (Bon Bon). Jedyna klaczka w zestawie. Ma bardzo ciekawą maść. Nie posiada rażących błędów anatomicznych, aczkolwiek powiększyłabym nieco pysk. Widać niektóre szwy. Trochę dziwny rysunek mięśni. Stoi lepiej niż Twist, ale i tak nie za dobrze.

Podsumowując Mini Whinnies mają wady anatomiczne, ale w tej skali jest to wybaczalne. Mimo małego rozmiaru są bardzo fotogeniczne. Ich postawienie wymaga kilku minut, ale gdy już stoją raczej się nie przewracają. Nie są na szczycie mojej chciejlisty, ale z chęcią zakupię następne zestawy.

W tym poście miały być jeszcze Bullylandy, ale stwierdziłam, że przeniosę je na następny raz, a dziś pokażę Wam moją wygraną w loterii na schleich.czo - borsuki firmy Schleich! Najpierw bilecik, który był do nich dołączony:

Młode borsuki, wycofane w 2013 roku (Teo i Brysia). Nazwane na cześć bohaterek "Wielkiego Szlema" - powieści M. Samozwaniec. Nie wiem, dlaczego skrzywdziłam w ten sposób te dwie przedwojenne elegantki :P. Bardzo ładne modele - zacne malowanie, świetne, dynamiczne pozy. Szalenie fotogeniczne. Jedynie podstawka mi jak zwykle nie pasuje, ale podczas robienia zdjęć można ją ukryć, więc jest OK.

Jeszcze raz dziękuję administratorkom forum za organizację zabawy i Capricorn za zrzeczenie się nagrody.

Na dziś to wszystko. Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca.
Miłego weekendu!
M

18 kwietnia 2014

r. II - Nieprzemyślana decyzja.

Witajcie!
W ostatniej zagadce zgadliście wszystkie modele koni. Jeśli wpatrzycie się w głąb zdjęcia... to na jednym z listków można zobaczyć malutką, dumnie wyprężoną figurkę. Jest to york firmy buliland! Mimo wszystko gratulacje dla wszystkich uczestników, a szczególnie dla Aredhel, Malii i Karo za najlepsze wyniki w mini-teście na spostrzegawczość!

Teraz tradycyjnie jakaś praca - jestem ciekawa, czy przypadnie wam do gustu; jest to jeden z moich najstarszych linorytów, do którego czuję wielki sentyment. Dokładniej są to dwie odbitki, które uwielbiam stawiać obok siebie - jedna została wykonana standardowo (do linoeum z wyrzłobionymi już kształtami i pokrytego farbą drukarską przyłożyłam kartkę), druga to odbitka odbitki :P.


Oto Vernilion! Czy coś się wam majaczy? Może wierszydło, które kiedyś tutaj dodałam (http://deterrasomnia.blogspot.com/2014/01/rozdziau-i-ciag-dalszy.html)? A może vernilion - piękny odcień czerwieni od którego wzięła się nazwa kwiatu (swoją drogą perfidne; wyobrażać sobie czerwoną roślinę, a tworzyć czarno-białą!).

Dzisiaj fragment o tym, że nawet ludzie o wielkich możliwościach i rozmaitych talentach nie zawsze czynią to, co by chcieli i wplątują siebie w kłopoty, a co gorsza narażają swych przyjaciół.

Tylko proszę, wybaczcie mi, jeśli będzie zbyt dużo scen odnośnie par, czy też Merlin-Ginewra. Po prostu muszę przebrnąć przez czas, kiedy tego typu fragmenty pisze się równie łatwo, co wymyśla. Mam nadzieję, że przez tekie epizody, opowiadanko nie straci na wartości!
Ostatni fragment: http://deterrasomnia.blogspot.com/2014/03/rii-wiosna-i-epidemia.html.

Rozdział II - fragment II
 - tutułuję wszystkim czytającym; komentującym!

*
Merlin skradał się na palcach pomiędzy budynkami. Gdyby Gajusz pozwolił mu użyć zaklęcia, aby nagle stał się niewidzialny! Ale nie, oczywiście uważa go za zbyt nieodpowiedzialnego, aby mógł posługiwać się magią w samym sercu Camelot. Jeszcze do jego problemów dochodzi ta koszmarna epidemia.
Nagle na zakręcie wpadła na niego Gwen niosąca bukiet kwiatów. Chwycił ją w ramiona, żeby się nie zderzyli, ale natychmiast rozluźnił uścisk i cofnął się kilka kroków, nadzwyczaj zmieszany.
- O! Merlinie!
- Ciszej! Mnie tu nie ma! - szepnął tajemniczym tonem - To znaczy nie powinno mnie tu być... ale jestem.
Roześmiała się.
- Chodzi o Gajusza?
Nie, nie chodziło o Gajusza. W grę wchodziło życie lub śmierć tych chorych, którym Merlin mógłby sam uzdrowić, ale Gwen pewnie nie wiedziała o epidemii. Po co miał jej powiedzieć? On sam chyba wolałby nie wiedzieć, więc musiał wymyślić na wprędce jakieś niebanalne kłamstwo.
- Artur wysłał mnie... w pewnej poufnej sprawie, chyba nie powinienem Ci mówić.
Błąd (zresztą nie pierwszy tego dnia) oczy Ginewry zapłonęły ciekawością. Nie śmiała go poprosić, ale widział, że pragnie usłyszeć tą poufną informację. Rozglądnął się niespokojnie szukając inspiracji.
Gwen... jej zielone oczy wpatrzone w niego z ciekawością... kwiaty polne o aksamitnych w dotyku, jasnoniebieskich płatkach, które trzymała w białych dłoniach...
- Prosił żebym zebrał kwiaty i zostawił pod drzwiami pewnej niezwykłej damy.
To tylko podsyciło jej ciekawość. Otworzyła usta.
- Pod czyje drzwi? - szepnęła, jakby było to najważniejszą rzeczą na świecie.
Jeśli Artur rzeczywiście wpadłby na tak romantyczny pomysł to byłby głupi, gdyby się zastanawiał - pomyślał młody czarodziej. W Camelot (tak przynajmniej wydawało się Merlinowi) była tylko jedna dama godna uwagi.
- Twoimi.
Zatrzepotała rzęsami, a wcześniejsze podniecenie zastąpił perlisty śmiech.
- Merlinie, jesteś najśmieszniejszym z ludzi, których znam. To było doskonałe! Tylko jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to nie musisz wymyślać jakiejś historii.
Wyciągnęła na swojej woskowej dłoni pąk chabra.
- Proszę. Tylko błagam nie oddawaj go tej damie, którą wielbi Artur, ponieważ ona powinna dostać pełen bukiet! -dodała ściszonym, poważnym głosem.
- Obiecuję, że nikomu go nie oddam. - szepnął ciepłym tonem biorąc od niej kwiat - A teraz niestety muszę iść w sprawie, która nie cierpi zwłoki. - dodał z animuszem.
Ruszyli w przeciwne strony tej samej uliczki. On pewnym krokiem, mając przed oczami jej obraz, ona oglądając się co chwila za siebie z uśmiechem jakby do ust przyszytym.
IV
- Merlinie, gdzie ty znowu byłeś?
Mina Artura nie wróżyła niczego przyjemnego; miał mocno ściągnięte brwi i oburzenie w oczach.
- Musiałem pomóc Gajuszowi...
Każde kłamstwo wydawało mu się dobre w krytycznym momencie - niestety się pomylił.
- Rozmawiałem z nim przed chwilą i również Cię szukał.
Sługa zaniepokojony rzucił okiem na dwie możliwe drogi ucieczki: drzwi i okno (tak na wszelki wypadek).
- Co to jest? - Artur wykrzywił się patrząc na klapkę w tunice Merlina
- To? - chłopak był szczęśliwy, że odwrócił uwagę królewicza - Kwiat.
- Kwiat? - w tonie Artura była wielka podejrzliwość.
- Tak, dokładnie chaber. Dostałem od Gwen. - usprawiedliwił się.
- Nie mam więcej pytań. Choć, mam przeszukać całe miasto szukając ludzi znających magię. Pomożesz mi.
Powiedział, po czym klepnął Merlina po plecach, po przyjacielsku, tylko trochę za mocno; czarodziej omal się nie przewrócił.
V
Merlinowi ze zmęczenia ćmiło się przed oczami. Ledwie widział powiewające kilka metrów przed nim płaszcze rycerzy dokonujących rewizji. Do głowy cisnęło mu się tylko jedno pytanie:
- Arturze, ile to jeszcze potrwa?
Nagle usłyszeli stłumiony szloch. Na moment ustąpiło od nich zmęczenie, obrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk. Korytarzem szła dziewczyna. Jej kroki odbijały się od marmurowej posadzki z głośnym echem. Przeszła obok nich, jakby nikogo nie dostrzegła. Wymienili zdziwione spojrzenia
- Gwen? - zapytał Merlin delikatnym głosem
Podniosła głowę, miała oczy zaczerwienione od płaczu. Dostrzegła ich.
- Arturze, Merlinie, mój ojciec umiera! - w jej głosie była taka rozpacz, że najtwardsze serce rozłamałoby się na kawałki i pękło; nawet Artur wykazał niewielkie zainteresowanie tą sprawą.
- Gwen, czy możemy Ci jakoś pomóc? - zapytał z troską.
*
Gajusz mieszał leki w kociołku.
- Merlinie, podaj mi listek melisy!
- To nic nie da. - powiedział podając mu zioło i marszcząc czoło.
- Masz lepszy pomysł? Ten preparat zmniejszy jego ból.
- Nie zapobiegnie jego śmierci. On umrze.
- Jak inni.
- Jest ojcem Gwen.
- To coś zmienia?
- Tak.
Gajusz podniósł wzrok znad księgi i spojrzał spod ciężkich szkieł na ucznia.
- Nawet nie myśl o użyciu magii - kładł nacisk na każde słowo.
- Muszę. - Merlin wzruszył ramionami.
- Nie potrafisz. - głos medyka zabrzmiał wyjątkowo łagodnie.
- Jeszcze nie.
Merlin wziął do ręki książkę. Słońce zaszło, gwiazdy lśniły na niebie. Doszła północ. Gajusz patrzył na kaganek, który tlił się w pokoju jego ucznia. Rozumiał walkę, jaką chłopak toczył ze sobą, ale wiedział, jak potężna jest moc, która została powołana, aby zniszczyć Camelot i nie miał nadziei, iż nawet największy z czarodziei mógłby coś poradzić.
Merlin przeglądał kartę, po karcie, studiował zaklęcia, próbował je wypowiadać. To była beznadziejna walka z czasem. Miał najwyżej kilka godzin, a jeszcze nie wpadł na żaden plan. Pomyślał o wskazówce smoka.
- Jeśli mam szukać u źródeł... Zarażeni zostali jedynie ludzie z dolnego miasta... Ani ja ani Gajusz, choć ich badamy... Ta choroba musi roznosić się w inny sposób. Tylko, co ludzie z górnego mają innego niż Ci z dolnego. - nagle uderzył się ręką w czoło - To przecież oczywiste! Smok drwił ze mnie w tej wskazówce - mamy inną wodę!
Spojrzał na kaganek. Świeca już niemal się wypaliła. Musiał długo nad tym myśleć. Przypomniał sobie dział w księdze o zaklęciach rzucanych, aby zatruć wodę. Zmrużył oczy.
- Strona 56. - wyszeptał.
Księga posłuchała jego życzenia; kartki same się przerzuciły. Przebiegł oczami po stronie.
VI
Ciemny cień przemykał się obok ostrych ścian. Mężczyzna szedł cicho, chcąc nie zwracać pośród nocy uwagi mieszkańców. Unikał straży, gdyż tylko żebracy i wyrzutkowie włóczyli się nocą po mieście.
Uchylił drzwi do chaty zajmowanej przez kowala i jego córkę. Dostrzegł mężczyznę, którego skóra miała zielonkawy odcień, a ręce byłby bezwładnie ułożone na kocu. Na ziemi, klęcząc zasnęła jego córka. Widać było, że czuwała przy nim do późnej nocy.
Merlin wiedział, że teraz czeka go najtrudniejsza część zadania. Wyjął zza pazuchy przedmiot owinięty w brudny kawałek jedwabiu, lśniący wśród ciemności. Skupiony wpatrzył się w tajemniczą rzecz i wyszeptał słowa, w których brzmiała uśpiona moc. Gdyby ją uwolnił, mogłaby zniszczyć zamek, więc tylko szeptał je, jak pogrążony w transie. Później oczy zalśniły mu nieziemskim blaskiem i włożył w zaklęcie całą swoją wolę.
Położył zawiniątko pod poduszką chorego i pod osłoną nocy wymknął się z mieszkania.
VII
Słońce już dawno wstało, a Merlin z podkrążonymi oczami biegał po zamku. Bardzo chciał spotkać Gwen i do rana układał sobie dialog jak ją przywita, aby nie zdradzić kim jest, a jednak wydać się tajemniczym... ach, gdyby ona mogła się dowiedzieć, co dla niej zrobił! Ukrywanie magii jest czymś okropnie niesprawiedliwym!
Zapukał do komnaty, w której zazwyczaj przebywała o tej porze pomagając Morganie i wszedł cicho.
Widział jak jej krok przez tą noc stał się lekki, a nawet gdy jeszcze nie obróciła twarzy, poznał, że się uśmiecha.
- Gwen?
- Merlinie? - odwróciła się i tanecznym krokiem podeszła do niego.
Nie mógł się nie uśmiechnąć widząc jej twarz.
- Z twoim ojcem już lepiej?
- Stał się cud i jestem za niego wdzięczna! Ktoś, kto to uczynił musiał być bardzo dobry i potężny!
Uśmiechnął się słysząc te słowa, jednak musiał upewnić się o szczegóły.
- Ma czystą skórę, bez narośli?
- Wszystko jest dobrze z jego zdrowiem! Dziś mógł nawet wstać i pójść do kuźni!
- Na szczęście; podzielam twą radość, Gwen.
Chciał wyjść, ale powstrzymała go.
- Nie zdziwiło Cię to Merlinie.
Jej głos był podejrzliwy, ale nie zwrócił na to uwagi, zobaczywszy jak promień słońca wpadł do pokoju i ułożył się na jej złotej główce tworząc wokół niej coś na kształt aureoli.
- Zdarzył się fenomen. - odpowiedział spokojnie.
- Merlinie. - powiedziała tonem, jakby upominała dziecko, bawiąc się przy tym włosami.
- Dobrze. Rozgryzłaś moją największą tajemnicę. Powiem Ci.
Jego ton był tak tajemniczy, że Gwen nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Jestem jasnowidzem. - szepnął.
Uśmiechnęła się, a on czuł, że wzbiera w nim fala wdzięczności dla wszystkiego, co robiła dla innych; pomagała zawsze wszystkim, a jeśli on czuł się bohaterem tylko dlatego, że raz jej coś ułatwił, to oznaczało, że naprawdę nie może uchodzić za mądrego człowieka.
- Zawsze mnie zaskakujesz i czasem myślę, że naprawdę jesteś magiem. Tylko w dobrym znaczeniu tego słowa.
Odetchnął z ulgą. Nie rozpoznała jego talentu.
- To ja... wiesz, muszę już iść.
Rozglądnął się po pokoju.
- Żegnaj.
- Żegnaj, Merlinie. - powiedziała z nutką rozbawienia w głosie.
Patrzyła jak zniknął w drzwiach.
VIII
Gajusz stał przed władcą i najdzielniejszymi z rycerzy.
- Moje przypuszczenia zostały potwierdzone. Zaraza rozprzestrzenia się w wodzie. Nie ma medycyny, która mogłaby ją zwalczyć. Spójrzcie czcigodni, zebraniu tutaj w dniu dzisiejszym. - zza rękawa wyjął probówkę po 1/3 zapełnioną wodą, w środku pływała jakaś czarna, ususzona roślina - Pół godziny temu włożyłem do tej wody kwiat. Jak zareagowała roślina, widzą wszyscy. Boję się, jakie męki może wywoływać ludziom; ci biedacy bardzo cierpią.
Artur wystukał o ścianę rytm walca, a król skarcił go za to spojrzeniem.
- Więc, nie ma ratunku? - spytał król.
- Tylko ten, kto stworzył epidemie może ją zażegnać.
Król wzdrygnął się.
- Dziękuję Ci medyku.
Chwilę zapatrzył się w sklepienie sali, ozdobione przeróżnymi wzorami roślinnymi, zamyślonym wzrokiem. W końcu spojrzał przytomniej.
- Arturze, jeszcze raz przeszukaj Camelot. W końcu znajdziemy sprawcę. Aresztuj każdego, kto ma jakikolwiek podejrzany przedmiot w domu. Czy nikt jeszcze nie wyzdrowiał z tej choroby?
- Jest taki jeden, niezwykły przypadek, Sir. - przed tłum wystąpił niezwykle muskularny rycerz.
- Sir Oswardzie, słyszałeś o takim przypadku?
- Niejaki kowal, mieszkający w dolnym zamku. Jego córka jest służką Lady Morgany.
Merlin z panicznym strachem rozglądnął się po sali; nikt nie zauważył jego zdenerwowania.
- Od tego domu zacznijcie poszukiwania. - opanowanym tonem oznajmił król.
*
Rycerze wpadli do ubogiej chaty, przewracając stoły, wertując papiery, rozrzucając przedmioty codziennego użytku.
Sir Oswald otworzył ładną, choć prostą szkatułkę przetrząsając jej zawartość. Wypadło kilka bezwartościowych przedmiotów.
Sir Maryon przetrząsnął mały spichlerz. Znajdowało się w nim jedzenie, potrawy, nie było żadnego szczególnego przedmiotu.
Artur gwałtownie odsłonił zasłony, wpuszczając do wnętrza światło, jednak nic nie dostrzegł. Sir Leon przebiegł palcami po podłodze szukając tajnych schowków.
Nic.
Merlin stał za królewiczem. Miał zaciśnięte pięści, było mu za gorąco i nie mógł patrzeć, na to co się działo. Nagle zaświtała mu w głowie myśl, że Gwen wyrzuciła rano przedmiot, który położył jej ojcu pod poduszkę. Ktoś przewrócił stół.
Merlin czuł jak szczękają mu zęby. Przestawał słyszeć hałas, jaki robili rycerze, którzy nie ustawali w poszukiwaniach. Nagle jeden rycerz odgarnął koc i podniósł z pościeli, rzucający nienaturalne światło przedmiot.
- Znalazłem.
Merlin musiał chwilę poczekać, zanim doszły do niego te słowa. Znaleźli. Gwen może umrzeć, spalona na stosie, jako czarownica, z jego winy. Gardło ścisnęło mu się z rozpaczy, ale hardo podniósł głowę. Musiał coś zrobić.
Pozdrawiam i życzę wspaniałych i ciepłych świąt!!
Sophija

PS. W ostatni weekend nadrobiłam niektóre braki i byłam na "Kamieniach na szaniec" - wg. mnie był ładny, ale spodziewałam się wierniejszego oddania nie tylko bohaterów, ale i ideałów, którymi się kierowali. Razi mnie sam plakat - hasło "przyjaźń; młodość; wolność" moim zdaniem nijak się ma do tematyki - przecież wolność była tu najważniejsza!!
PS2. Przepraszam za krótkie scenki, mam nadzieję, że bardzo to nie razi!
PS3. Jestem bardzo ciekawa, zastanówcie się kiedyś, jeśli będziecie mieli czas, którzy z bohaterów przypadli wam do gustu - najłatwiej będzie wam ocenić po majowym fragmencie - już mówię, że moim ulubionym. Poznacie wówczas pochodzenie Gwen oraz głupotę Merlina i spryt Artura <3. Dobrze, więcej nie spoileruję!

13 kwietnia 2014

Rozdział 5

Witam szalenie!
Po pierwsze chciałam Was bardzo przeprosić za moje niesłychane lenistwo. Za niekomentowanie Waszych blogów i za niedzielną notkę. To ostatnie musicie mi wybaczyć, ponieważ wczoraj przerzuciłam ok. 500 książek, w tym anatomię z roku 1926, modlitewnik z 1940 oraz książkę z biblioteki w Tiumieniu (Syberia) wydaną w 1890 roku (prawdopodobnie zabrała ją moja prababcia wracając z zesłania). Powodem tej akcji była przeprowadzka babci. Tak więc myślę, że dostanę wybaczenie :p. W dodatku piszę dużą pracę o Sybirakach, więc sami wiecie - jest ciężko.

W ramach ogłoszenia - niestety nie jadę do Loro, lecz do Antibes, gdzie również będą orki. Lepszy rydz niż nic.

Na przeprosiny wstawiam Wam mój projekt do linorytu:


Dodam również, że biorę udział w konkursie na schleich.czo:


Ale przechodzę do rzeczy! Dedykacja dla Karo z okazji wczorajszych urodzin. Jeszcze raz najlepszego!
Link do rozdziału 4.

- Czy mogę o coś spytać? – rzekła Zofia po dłuższej chwili milczenia. Siedziała właśnie w skórzanym, samochodowym fotelu jadąc w kierunku dworca, na którym była zaledwie wczoraj. Wtedy przyjeżdżała z ogarniętego wojną kraju, z nadzieją na odpoczynek. Dziś miała misję, choć sama do końca nie wiedziała jaką.
- Oczywiście. – odparł Sikorski, który osobiście kierował samochodem. Nie lubił taksówek. Kochał tylko swojego srebrnego, zawsze lśniącego czystością Bentleya i gdy mógł jeździł właśnie nim. Żaden, nawet najlepszy szofer nigdy nie dostąpił zaszczytu prowadzenia auta.
- Dlaczego wysyła mnie pan do Londynu? – spytała.
- Przecież tego chciałaś. Czyżbyś się rozmyśliła?
- Nie, nie skądże! – zaprotestowała natychmiast, obawiając się, że generał się rozmyśli. – Ale przecież państwo polskie ma dyplomatów, załatwiających takie sprawy, prawda?
- To prawda. Lecz czasami trzeba uzupełnić szeregi dyplomatów. To samo tyczy się służb wywiadowczych. A także osób pracujących na rzecz obu tych organizacji. I właśnie o tym ostatnim temacie chciałem porozmawiać z panią podczas dzisiejszego śniadania, lecz niestety była pani łaskawa wyjść, a raczej wybiec.
- Może w takim razie porozmawiamy o tym teraz? – podchwyciła zaintrygowana Zosia.
- Dobrze, tylko proszę wysłuchać mnie do końca, zanim rzuci się pani na jakiegoś polityka. – odparł z lekkim uśmiechem. – Otóż po dyskusji z panem Raczkiewiczem na temat pani osoby, która to dyskusja rozpoczęła się jeszcze przed wojną doszliśmy do wniosku, że nadaje się pani do służb dyplomatycznych.
- Jak… - zaczęła ona.
- Proszę pozwolić mi skończyć. – przerwał jej. – Od początku mieliśmy zamiar wysłania pani z misją dyplomatyczną do Churchilla w ramach sprawdzenia, czy na pewno się pani nadaje , jednak nie miało się to wydarzyć tak nagle. Skoro jednak sama zadecydowała  pani o wyjeździe, nie pozostało mi nic innego, jak tylko odwieźć panią na dworzec.
- Ale co doprowadziło panów do wysnucia takich wniosków?  I w ogóle jak to wszystko ma wyglądać?– spytała zdezorientowana.
- Wszystko pani wytłumaczę, ale może zacznę od pierwszego pytania. Wraz z panem Raczyńskim obserwowaliśmy panią już od dawna…
- Pan mnie?? Naprawdę?
- Tak, widywaliśmy się przecież w Warszawie podczas pani nauki w tamtejszym liceum. Mogła mnie pani nie zobaczyć, ponieważ nie lubię się wyróżniać. Ja natomiast zauważyłem panią natychmiast, gdyż była pani zupełnie inna niż reszta dziewcząt. Poszukiwaliśmy wtedy osoby do zadań specjalnych. Poleciłem panią, pan Raczyński mnie poparł, tak więc dostała się pani na naszą listę kandydatów. A dzień dzisiejszy potwierdził główne pani zalety, to jest spryt, niezależność i umiejętność szybkiego podejmowania decyzji oraz, niestety największą wadę, jaką jest impulsywność. Mam rację?
- Obawiam się, że tak. Ale dalej nie wiem, co dokładnie mam zrobić w Londynie?
- Celem pani misji jest wybadanie nastawienia Churchilla i innych polityków angielskich. Odkrycie ich zamiarów. Bo trzeba pani wiedzieć, że ta praca będzie miała też coś ze szpiegostwa.
- Wybadanie?! Moim celem jest zmuszenie ich do wysłania Polsce pomocy!! – po chwilowym zdezorientowaniu Zosi wrócił animusz.
- Tego będzie się pani właśnie musiała wyzbyć. Swojej wybuchowej części charakteru. O ile zda pani egzamin i przyjmie naszą propozycję.
- Oczywiście, postaram się . – odpowiedziała, trochę udobruchana.
Właśnie podjechali pod dworzec. Wysiadając, Sikorski wepchnął dziewczynie jakiś dokument.
- Oto pismo od rządu polskiego. Pomoże pani w uzyskaniu terminu. I proszę nie mówić nikomu o naszej rozmowie, miała się pani dowiedzieć o tej sprawie dopiero po zakończeniu misji. Ach, ten mój talent do zbyt wczesnego rozpowiadania tajemnic! – uśmiechnął się kwaśno pod wąsem. – Tak w ogóle, czy pasowałaby pani taka praca? Proszę pamiętać, że może być ona bardzo niebezpieczna.
- Zastanowię się nad tym. – odpowiedziała lakonicznie, ale w głębi serca była pewna, że przystanie na propozycję.
W tej chwili usłyszeli donośny głos megafonistki zapowiadającej pociąg do Calais, z którego przyszła agentka wywiadu w służbie Polski miała przesiąść się na prom przez kanał La Manche.
- To pani pociąg. Proszę dać mi walizkę, musimy się pospieszyć! – ponaglił ją.

Na peron wpadli w ostatniej chwili, po drodze o mało nie wsiadając do pociągu zdążającego do Marsylii.  Podając Zofii walizkę, Sikorski rzekł:
- Na koniec życzę pani powodzenia.
- Dziękuję bardzo. I proszę przeprosić pana Raczkiewicza za moje zachowanie. Nie pożegnaliśmy się przed odjazdem.
- Jestem pewien, że pani wybaczy. – odparł.- No, niechże pani idzie!- krzyknął, ponieważ pociąg zaczął ruszać.
Widząc to, dziewczyna w szalonym pędzie rzuciła się w stronę pociągu, prawie wpadając pod koła. Zamykające się drzwi wepchnęły ją do zatłoczonego przedziału. Spojrzała w okno.
„ Jakby nie patrzeć, to bardzo miły człowiek”. – pomyślała, widząc generała.
Co ciekawe, w tym samym momencie dokładnie to samo stwierdzenie o niej pojawiło się w jego głowie.

Chyba nie było najgorzej? Wytykać błędy proszę!
Miłego tygodnia i wspaniałej Wielkanocy!!
M


4 kwietnia 2014

Kwietniowi przybysze

 Witajcie!
  Zwariowany tydzień! Dzisiaj miałam kolosalny sprawdzian z biologii, do którego nie zdążyłam się zacząć uczyć wcześniej niż wczoraj po południu. Ale kto to widział łączyć ukł. nerwowy i hormonalny na 1. sprawdzianie i w dodatku zapowiadać go zaledwie tydzień wcześniej? Wariactwo; 5 dni w tygodniu straconych na wkuwaniu (bo nie samą biologią żyje człowiek, a każdy z nauczycieli wymaga, aby dawać z siebie dosł. wszystko), a teraz na dodatek wszystkie terminy na testy zajęte aż do 25.05!! W takich momentach muszę sobie zacytować zdanie rozpoczynające dezyderatę, aby w natłoku informacji nigdy go nie zapomnieć: "Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy." 

  A teraz przechodzę już do tytułu :P! Opiszę modele, którym nie poświęciłam jeszcze należnej im uwagi!
 Oto przed Państwem malutki breyer -  daleki kuzyn Pink Magnum-a. Maniery ma jakby z pierwszych osiemnastowiecznych dworów Europy, więc nie jest prosto się z nim porozumieć. Imię, że tak powiem "seryjne" jest zdecydowanie zbyt długie, więc nazywam go Bonifacym - mszczę się za jego wzniosłość ;).
Może jestem zbyt okrutna, bo mimo wszystko bardzo go lubię..

Takie dziwne zdjęcie... przynajmniej ciekawe; nie potrafię rozgryźć jaką cechę jego charakteru chciałam pokazać na fotografii - tajemniczość? Potęgę? Dumę? Majestat? A może to wszystko i jeszcze więcej?
Wygląda jak wielki, potężny, złowrogi władca - kto by pomyślał, że mierzy w kłębie zaledwie 7,7cm?

Idąc dalej, przed Państwem stoi Afrodyta (co prawda symbolami greckiej bogini był raczej gołąb, rydwan, czy róża i nigdy nie słyszałam o żółto-czerwonym tulipanie, jednak pozwoliłam sobie wprowadzić subtelne zmiany do jej wizerunku). Posiada bardzo typowe imię wśród klaczy, ale naprawdę nie miałam wielu pomysłów; szkoła wymusza pracę lewej półkuli mózgu, przez co prawa (odpowiadająca między innymi za logiczne myślenie) musi pozostać w spoczynku!

Tym razem; Andora (córeczka Afrodyty) lubi odległe wyprawy i uciekanie spod czułej opieki matki. Jak Malia kiedyś zauważyła "lubię fotografować konie na drzewach", a w zimie z braku zielonych liści (nie liczę żywopłotów i traw) wzięłam się za rośliny doniczkowe i oto takie są tego efekty!


 Kolejny ogier, który postanowił wyruszyć na zwiedzanie całego znanego mu świata (mojego pokoju) i zatrzymał się na krótki moment, aby z dość dużej wysokości poobserwować stosy rękopisów, zeszytów i książek piętrzących się na podłodze... mój pokój w ciągu roku szkolnego przypomina pierwotny chaos w wyobrażeniu Greków :).
Ogier haflinger - gdyby był klaczą nazywałby się Wagadunda (na cześć Wandzi z Intruza - mieszkanki 9 planet, z czego ostatnią była ziemia; a propos wg mnie jest to średnia książka), a ponieważ (po niewczasie) zorientowałam się, że jest ogierem nazwałam go Syrius (najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Major Canis, wielki pies).

A na koniec zadanie na spostrzegawczość! Musicie znaleźć 8 modeli (gdy naciśniecie na zdjęcie automatycznie się powiększy). Piszcie w komentarzach modele, które znajdziecie!! Z każdego gatunku (dla ułatwienia wam zadania) jest tylko jeden model!

Zdjęcie wyszło ciemniejsze, niż zamierzałam, ale mam nadzieję, że dacie radę!

 Życzę powodzenia w rozwiązywaniu zagadki i aby nie dłużył się wam czas do świąt!!
Oczywiście dodatkowo miłego weekendu! Cordiales saludos!
Sophija

PS1. Muszę się pochwalić :):
Jestem z siebie bardzo dumna, ponieważ pobiłam mój rekord życiowy; w 3 dni, kiedy miałam rekolekcje (i nigdy nie siedziałam w szkole dłużej niż do 14.00 - bajka!) zaczęłam pisać na konkurs o opowieści fantastycznej... wyszło 33 str., dałam mojej humanistce do sprawdzenia, a ona przeczytawszy stwierdziła, że nie zna tego konkursu itd. itp., ale absolutnie mam startować w olimpiadzie humanistycznej! I tak wzięłabym udział, ale to było piękne!! Jedna z piękniejszych chwil w tej szkole :D! Wręcz słońce zaświeciło jaśniej, a kwiaty pachniały intensywniej niż przedtem.

PS2. Karo - bardzo dziękuję za wskazówki; kto wie, może po gimnazjum spróbuję zabrać się za hiszpański! Mam jeszcze sporo czasu :).