31 stycznia 2014

Pan Różowy

Witajcie!
Na wstępie oczywiście link do najnowszego filmiku. Szczerze powiedziawszy jestem zadowolona, bo Vegas go nie zjadł w żadnej części. Nie jest zły. A tak w ogóle to dostałam stypendium i jadę na orki, do Loro Parku!! Chyba, ze po drodze przepuszczę te pieniądze, bo jakiś model się do mnie uśmiechnie, ale mam nadzieję, że nie ;).
Po drugie informuję, że w najbliższych dniach jadę na internetowe pustkowie i mnie nie będzie. Zobaczymy czy uda mi się złapać komputer w drugim tygodniu ferii, które dziś się zaczynają. Choć i tak od tygodnia gniję w domu z zapaleniem krtani.
Dziś tradycyjnie dzień męczenia Miki konikami :). Następny z moich spontanicznych i nieprzemyślanych zakupów, a właściwie prezent na Mikołaja. Przyjechał z mojego ukochanego Londynu, z tego samego sklepu, w którym kilka miesięcy wcześniej kupiłam Stablemates. Panie i panowie przed Wami Pink Brookside Magnum!

Myślałam o nim od dłuższego czasu i kiedyś na pewno by do mnie trafił, ale raczej później, niż wcześniej. Niemniej jak się nawinął teraz, to go przyjęłam i nie narzekam. Pierwsze co mnie uderzyło, to jego rozmiar. Trudno mi uwierzyć, że Lary i on to ta sama skala! A jak wiadomo małe jest piękne i taki też jest Magnum. Przede wszystkim maść jest ciekawa. Według breyera jest to striking red roan czyli dosłownie czerwony deresz. Ktoś ma pomysł jak się nazywa ta maść po polsku?
Jakkolwiek by się nie nazywała jest świetna. Na całym ciele konika są drobniutkie kropeczki. Odmiany są również urocze.Nie odpowiada mi tylko jasna końcówka ogona. Rzeźba natomiast ma swoje plusy i minusy. Rysunek mięśni bardzo mi odpowiada. Głowa jest również bardzo piękna. Ale niestety tylko z lewej strony. Druga strona Magnuma już mniej mi się podoba . Przyczyną tego jest grzywa, która wygląda jak płaski placek i psuje wszystko. 

Ale poza tym jest świetny!



A z Magnumem przyjechał biuletyn breyera. Nie jest to raczej katalog, bo jest dość krótki, ale zawsze coś.

Miłego weekendu/ferii!
M

24 stycznia 2014

Rozdziału I ciąg dalszy

Witajcie!
Spróbuję się streszczać, bo znowu dodaję porcję średniowiecznego Camelot ze szczyptą magii (kiedy pojawi się lady Ann będzie już garść czarów, ale musicie trochę poczekać - jak przystało na wykwintną damę zjawi się wówczas, gdy będzie wyczekiwana, a obecnie muszę przybliżyć innych bohaterów..). Osobiście chodzę teraz naładowana pozytywną energią (2 półrocze - przyzwyczaiłam się do wymagań nowego gimnazjum, mam stertę książek do przeczytania, oceny zadawalające oraz perspektywę zimowych ferii (miałam napisać lutowych, ale przed oczami mam budowę lutownicy, więc zrezygnowałam)).
Dodam w przyszłości jakieś pracę plastyczną, ale póki co nie miałam czasu nic wybrać - do wakacji powinnam się wyrobić :), teraz moja pisanina - rymy, które układałam dość dawno, ale były tak schowane na blogu (oraz głęboko w szufladzie), że ciężko było je odnaleźć.

 Vernilione
Kwiat, symbol pokoju
zakwita w leśnym spokoju,
lub na rękach uczciwej osoby,
gdy ta przywoła słowa elfickiej mowy.
W lasach na pastelowej zieleni
wyłania się kielich pełen czerwieni
z niego tryskają ognia ogniki
w powietrzu słychać śpiew cichy.
Głos wibruje brzmieje,
a ognień nie parzy, lecz grzeje.
Będzie kwitł pod jasnymi gwiazdami
w raju Astrafii zwanym ogrodami
aż do nieskończoności;
po kres wieczności.

Candoris
Instrument władcy dzikich ludzi ukochany
Pięknie zdobiony, delikatny, zaczarowany
Gdy człowiek weźmie go do ręki,
a w powietrzu zabrzmią czyste dźwięki.
Jasne barwy przywdziewają kwiaty zwiędłe
z drzew wychodzą dusze w nich zaklęte
Na łąkach trawy falują jak oceany
i ledwie widać bale niezbadane
Wirują barwne suknie niewidzialnych panien
Jasne nutki w dźwięków gamie
Srebrzysty księżyc oświetla listki na drzewie
Wiele uczuć ujętych w candarisu śpiewie
Ale nikt tego nie zobaczy, nie usłyszy,
Bo ta magia odbywa się w ciszy.

Jezioro Albion
 Bezmiaru wód nie widać końca
na jeziorze ułożone są promienie słońca
Niedaleko doliny, gdzie echa grają
piękna melodię i wnet ją powtarzają.
Magia przenika powietrze,
a słowa wirują na wietrze.
Nad brzegami walczyli królowie, rycerze,
a przyjaciele patrzyli aż woda ciała zabierze
poległych, chodzę tędy, wody dotykam ręką
i widzę damę zamyśloną, piękną,
  co za dotrzymanie słowa została zraniona,
lecz nie w bólu kona,
bo jej dobra dusza widzi victorię,
choć nie wie, że innym wojskom przypisano glorię.
A krople deszczu z moimi pomieszane łzami
nad nieszczęsnej dziewczyny losami
i już nie wiem, czy to wymyśliłam,
czy na powierzchni wody zobaczyłam.
Ostatnie bardzo realne w moim przypadku...
Do Sunny Glow - jeszcze będę próbowała się poprawiać, chociaż wiem, że marnie mi idzie..
Życzę wszystkim miłego szukania powtórzeń! - osoby podejmujące wyzwanie mogą mieć pełne ręce roboty, jeśli się zagapiłam ;).

V
"Merlinie! Merlinie! Merlinie" - głos w głowie chłopaka przybierał na sile. Czuł wezwanie i chciał za nim podążyć, ale drzwi były zamknięte na kłódkę.
Nagle coś skrzypnęło. Do ciasnego pomieszczenia wszedł Gajusz. Miał na twarzy odmalowane niezadowolenie.
- Merlinie, twoja matka powierzyła mi opiekę nad tobą, a ty już pierwszego dnia lądujesz w więzieniu. Masz wielkie szczęście, że król jest pochłonięty przygotowaniami do przyjazdu znanej śpiewaczki; Lady Helen of Lunae i nie ma czasu na takie błahostki jak twoja sprawa!
- Dzięki, Gajuszu.
- Lepiej nie rób mi takich rzeczy na przyszłość.
VI
Lady Helen uśmiechnęła się uwodzicielsko do rycerza, który kłaniał się jej z ogromnym szacunkiem i uwielbieniem w oczach.
- Sir Leonie, dziękuję, że przybyłeś aby mnie eskortować aż do samego Camelot. Na pewno będę czuła się bezpieczna w towarzystwie twoim i szlachetnych rycerzy.
- Właśnie tego pragnął król, bo nie grożą Ci pani specjalne niebezpieczeństwa w drodze. Nie ma w Camelot grasantów... - dostrzegł, że rozmowa zaczyna nudzić damę - Lady Helen, skąd pochodzisz? Twój głos jest legendarny, opowiada się o nim w Pięciu Królestwach, ale prawie nikt nie wie, gdzie wychowała się jego piękna właścicielka.
- Pochlebiasz mi rycerzu. Pochodzę z rodu królewskiego królestwa Meredor; maja babcia była najmłodszą siostrą ojca obecnego króla miłościwie panującego w Meredor.
- A wiesz pani, że nad Camelot świecą inne gwiazdy niż nad twoją ojczyzną?
Podniosła oczy na rozgwieżdżony nieboskłon. Właśnie takie rozmowy uwielbiała, a Leon jak najbardziej sprostał jej oczekiwaniom. "Jest szarmancki... Oby w Camelot było wielu do niego podobnych" - pomyślała.
- Rzeczywiście, nie sądziłam, że rycerze patrzą w gwiazdy.
- Rzadko to robimy, Pani; byłoby zbrodnią obserwować gwiazdy, gdy stoją przed nimi boginie.
Uśmiechnęła się. Polubiła go, ale była już zmęczona długą drogą.
- Dziękuję Panie rycerzu, ale jestem już zmęczona całym dniem spędzonym w siodle. Pójdę odpocząć.
- Śpij spokojnie moja pani. Będę czuwać nad tobą wraz z moimi rycerzami.
Znikła w misternie haftowanym namiocie, gdzie już wcześniej rozłożono jej posłanie, ozdobną toaletkę z eleganckim lusterkiem, którą dostała od Cenreda - władcy jednego z Pięciu Krain oraz kufry.
Lady Helen westchnęła. Cieszyła się następnym dniem, który miała spędzić podróżując wraz z rycerzami do Camelot.
Leon, który posiadał niezwykle czuły słuch, usłyszał szelest. Sprawdził, czy jego miecz bezgłośnie wysuwa się z pochwy i wolnym krokiem ruszył w stronę namiotu. Nic się nie poruszyło. Zdziwiło go to; rzadko się mylił. Tylko dla pewności zapytał stłumionym szeptem, nie chcąc naruszać prywatności damy.
- Lady Helen?
- O co chodzi? - odpowiedziała natychmiast.
- Jest Ci wygodnie? - wymyślił na miejscu.
- Bardzo. Dziękuję za troskę, Leonie.
"Myśli o mnie. Nie może przestać" - pomyślała panienka rada, że jak jej się wydawało, zrobiła wrażenie na rycerzu.
Siedziała przed lusterkiem. Nagle dostrzegła jakąś, zniszczoną, rękę wysuwającą się z cienia. Chciała krzyczeć, ale już miała zatkane usta. Stała nad nią siwowłosa staruszka. Lady Helen czuła, że dygocze. Nagle oczy kobiety zalśniły na czerwonawy kolor. Panienka zemdlała.
W namiocie stały dwie damy o identycznej posturze, dłoniach, oczach, włosach - dwie Lady Helen.
Jedna z nich przejrzała się w lustrze, tylko ono nie kłamało, bo Lady Helen dostrzegła w odbiciu staruszkę o zniszczonej twarzy i oszronionych starością włosach.
VII
Znowu głos "Merlinie! Merlinie!" rozbrzmiał w jego głowie. Im niżej schodził do podziemi Camelot tym głos rósł w siłę. Chłopak trzymał w ręce pochodnię, która oświetlała obślizgłe ściany.
Szybko zbiegł po schodach. Był już blisko źródła głosu; dostrzegł koniec korytarza. Zatrzymał się na półce skalnej, pod sobą miał przepaść. W dół prowadziły mocno zużyte schody. Znajdował się w jednej z ogromnych grot, które rozpościerały się pod zamkiem.
Właśnie wtedy ktoś szarpnął za łańcuch. Przed Merlinem zza ostrych skał wyłoniła się ogromna, złota istota. Jej skrzydła poruszyły ciężkie powietrze, tak, że zadrgało światło pochodni. Złociste łuski lśniły w ciemności. Przed Merlinem pojawił się smok, od którego jaśniała moc i potęga.
- Witaj młody czarodzieju. Wzywałem Cię - słowa wypowiedziane donośnym głosem odbiły się od ścian i wróciły ich tysięczne echa.
- Po co mnie wezwałeś? Czy ktoś tak mały jak ja, może Ci być potrzebny?
Smok parsknął rozbawiony, uwalniając z nozdrzy rozżarzone pyłki. Merlin poczuł, że robi mu się gorąco.
- Już wiesz, że Uther nas nienawidzi. Wytępiłby całą magię, ale na szczęście nie leży to w jego możliwościach. Uwięził mnie najstarszego i najpotężniejszego ze smoków - nie krył swojego rozgoryczenia.
- Jesteś ostatni z twojej rasy?
- Zapewne tak, lecz tego nie wie nikt. Uważam, że warto zająć się tobą, nie mną.
- Dlaczego? - na twarzy Merlina odmalowało się szczere zdumienie.
- Merlinie, Uther jest tylko jednym z władców Camelot. Po jego śmierci na tron wstąpi Artur.
Merlin przypomniał sobie barczystego chłopaka wyżywającego się na słabszych.
- Za czasów Artura szczęście zamieszka w Pięciu Krainach. On zjednoczy je w pokoju, Camelot będzie potężny i piękny, a jego król mądry i sprawiedliwy. Wtedy magia ma szansę odrodzić się na tych ziemiach.
- Artur? - zapytał krzywiąc się Merlin.
- Czy czegoś nie zrozumiałeś? Pytasz jakbyś był słabo rozgarnięty, a oboje wiemy, że tak nie jest.
- Co przeznaczenie Artura ma wspólnego ze mną?
- Wszystko i nic. Ciebie każdy naród zwie inaczej - ludzie Merlinem, druidzi Emrysem, a elfy... to nieistotne. Jednak według wszystkich przepowiedni wasze losy od zawsze są ze sobą splecione. Ty posiądziesz moc większą niż twoi poprzednicy, czy następcy. Musisz nauczyć Artura, że magia może służyć do czynów złych i dobrych oraz utrzymać naszego króla przy życiu - to właśnie jest twoje przeznaczenie.
- Dlaczego ja? Czemu muszę usługiwać temu... idiocie?
- Merlinie! - smok starł się przywołać go do porządku.
- Nie, po prostu nie spełnię mojego przeznaczenia.
- Merlinie, nikt nie ucieknie przed swoim przeznaczeniem.
- Dlaczego tobie tak na tym zależy? Jakie było twoje imię i twoje przeznaczenie?
- Dobrze, dowiesz się. Jestem Kigharrah. Zależy mi, abyś wypełnił swoje zadanie, ponieważ Artur, gdy uzna magię będzie zmuszony mnie uwolnić, a nie chcę do końca swego życia siedzieć w grocie. Ja byłem potężny, a teraz zostałem więźniem przykutym do skały pałacu! - szarpnął za łańcuch, widząc co się dzieje.
Merlin wyszedł korytarzem. Smok widział jego cień. Kigharrah wołał go po imieniu, zionął za nim ogniem, ale chłopak nie wracał. Był rozczarowany, że tak potężne, na pierwszy rzut oka wręcz nieskazitelne stworzenie, przeznaczenie ludzi układa pod swoje pragnienia.
Iskry sypały się z, w większości zwęglonej już, pochodni. Merlin uniósł rękę i szepnął kilka słów, jego oczy zalśniły; z rozżarzonych węgielków powstała w zimnym powietrzu postać ognistego smoka, nie większa niż dłoń. Uśmiechnął się. Kochał swój talent i nie wyobrażał sobie bez niego życia.
VIII
Gajusz potrząsnął Merlinem.
- Merlinie, czas wstawać!
Chłopak przetarł rękawem oczy. Niewiele spał tej nocy, więc był bardzo zmęczony. Usiadł przy stole i półprzytomnym wzrokiem wodził po pokoju. Dopiero teraz zaczął dostrzegać fiolki wypełnione różnokolorowymi płynami, starty książek porozrzucane po całym pokoju i przeróżne zioła dokładnie ułożone na podłodze. Ogółem rzecz biorąc w pokoju panował artystyczny nieład.
- Merlinie, jestem już na tyle stary, że postanowiłem przekazać komuś moją wiedzę moją wiedzę w dziedzinie ziołolecznictwa i medycyny. Miałeś takiego pecha, że trafiłeś pod moje skrzydła, gdy rozglądałem się za uczniem.
Chłopak skrzywił się widocznie. Gajusz kontynuował swój wykład. Nagle potrącił szklankę. Merlin nie wiedząc, co robi sięgnął po swoją magię i szklanka oraz wypełniająca ją woda zatrzymały się w locie. Uczeń i nauczyciel wymienili spojrzenia. Szklanka upadła na ziemię tłukąc się na drobne kawałki.
- Merlinie, musisz panować nad swoimi talentami - zatroskanym głosem rzekł Gajusz - Za coś takiego w Camelot karzą śmiercią. Złożyłem przysięgi, że nie będę uczyć magii i nie chcę ich łamać, ale możesz mnie do tego zmusić swoimi wyczynami.
Gajusz wziął z półki opasły tom i położył przed Merlinem. Chłopak niemal z nabożnym szacunkiem, delikatnie starł kurz z okładki.
- Co o niej sądzisz? - zapytał z dumą Gajusz.
- Jest piękna - otworzył książkę, stronnice były wypełnione starannie wykaligrafowanymi literami i dokładnymi obrazkami, opowiadała o magii
Merlin zarumienił się lekko ze wstydu i podniósł oczy na Gajusza.
- Gajuszu, ja znam litery, ale nie potrafię czytać...
- Jeśli nikt Cię tego nie uczył, to żaden wstyd. - zdecydowanym tonem oznajmił Gajusz - Nauczę Cię czytać, pisać, poznasz tajniki medycyny, zielarstwa, a ty sam będziesz się uczył magii.
- Dziękuję Ci, Gajuszu.
Wymienili spojrzenia. Powoli zaczynała ich wiązać nić przyjaźni. Byli sobie bardzo potrzebni. Uczeń ubarwiał dni nauczyciela, a mistrz wskazywał drogę młodemu czarodziejowi.
IX
W sali tronowej ustawiono wielki stół zastawiony piękną porcelaną i wykwintnymi daniami. Zapalono świeczniki i służba oczekiwała na pojawienie się rodziny królewskiej. Oczywiście pierwszy zjawił się król, a po chwili zasiadł obok niego Artur. Damy pozwoliły na siebie trochę dłużej poczekać. Lady Morgana i lady Helen weszły z uśmiechami na ustach, ubrane w niezwykle szykowne suknie.
Utherowi, gdy je zobaczył natychmiast wygładziły się rysy.
- Lady Helen, jak minęła podróż?
- Wspaniale - powiedziała siadając obok króla - Masz panie niezwykle uprzejmych rycerzy.
- Miło mi to słyszeć. Arturze, dobrze radziłem, aby posłać sir Leona.
- Jest wspaniałym rycerzem oraz moim najbardziej zaufanym człowiekiem, ojcze.
- Damy za nim szaleją - Morgana udała, że wzdycha.
- Coś chciałaś nam powiedzieć, Morgano? - zaśmiał się Uther.
- Tak, Artur powinien brać z niego przykład.
Królewicz, przełykający w tym momencie pieczyste miał niezwykle głupią minę, tak że lady Helen nie mogła ukryć uśmiechu.
- Leon bywa taki szarmancki... - dodała rzucając w bok przeciągłe spojrzenie.
- Odpuście już Arturowi - udając surowość mówił Uther.
Artur był świetnym szermierzem, potrafił budzić szacunek rozmówcy, ale nie potrafił walczyć z ciętymi językami dam dworu.
- Lady Helen, kiedy raczysz nam zaśpiewać? - zmienił temat Artur.
- Urządzam jutro ucztę, na którą zaprosiłem wszystkich możnowładców z okolic Camelot. Czy uświetniłabyś ten bal swoim anielskim głosem? - zapytał Uther i obrócił się do syna z miną mówiącą wyraźnie "Tak trzeba rozmawiać".
- Będę zaszczycona Panie.
Odpowiedziała wesoło i teatralnie skinęła główką

Ciąg dalszy nastąpi...

Wszystkich serdecznie pozdrawiam! Wspaniałego tygodnia!
Sophija

19 stycznia 2014

Rozdział 3

Witajcie!
Wiem, że już jest niedziela! Ale niestety nie byłam w stanie naskrobać niczego wcześniej. W sobotę bowiem odbyło się miłe spotkanie z Kiką pod nazwą "Prezentacje gimnazjalne" (czytaj 6 godzin nieustannego śmiechu). Po drugie Vegas skasował pół filmiku, a drugie pół pokolorował na różowo! Grr! Ale w końcu się udało:
http://www.youtube.com/watch?v=DoyShM8wzUw
Co prawda nie tak jak chciałam, ale nie mam siły dłużej z tym walczyć. A licencja jednak kończy się w przyszłym tygodniu.
Po trzecie wydałam pieniążki, więc za wesoła nie jestem. Ale to co zamówiłam na pewno poprawi mi nastrój.
Rozdział dla Kiki. Dzięki za wczoraj. Do Mikinnou - mogą być powtórzenia w dużej ilości.

Podróż była całkiem spokojna, choć czasami w oddali słychać było wystrzały. Cały Bałtyk wrzał, lecz nas dobry los oszczędził. Ominęliśmy Gdańsk szerokim łukiem, patrząc z dala na jego upadek. W oświetlonym zwykle mieście migotało dziś tylko kilka świateł. W oddali majaczyło Westerplatte i zdradziecki pancernik. Każdy z nas miał wielką ochotę rzucić się do morza i wpław zdążać na pomoc Sucharskiemu. Mieliśmy jednak zadanie do wykonania. A właściwie mieli je tylko moi przewoźnicy. Musieli mnie bezpiecznie dostarczyć do Gdyni, a potem do Warszawy. Tak zresztą się stało, jednak nie mogłam podróżować zupełnie bez przygód. – uśmiechnęła się.
- Wierzę ci. – odrzekł Raczkiewicz.
- Tak więc udało nam się bezpiecznie dotrzeć do Gdyni. Nie zatrzymywaliśmy się w głównym porcie, ponieważ był zagrożony  bombardowaniami. Jednak sztab był jeszcze czynny, mimo późnej pory. Dowiedziałam się, że mama z Helą będą w Gdańsku. Nie zważając na prośby, wzięłam plecak i poszłam do wolnego jeszcze do niedawna miasta, aby pożegnać się z nimi.
Przechodząc koło poczty usłyszałam pokrzykiwania Niemców. Kierowana ciekawością poszłam w tamtą stronę.
Zauważyłam gromadę jeńców oraz poszturchujących ich żołnierzy. Chciałam dowiedzieć się, co się stało, więc podeszłam do nich. Wtedy jeden z mundurowych zaczął krzyczeć i wepchnął mnie do środka. Widocznie wziął mnie za jedną z więźniów. Korzystając z sytuacji wypytałam będącą najbliżej kobietę. Płacząc opowiedziała mi całą historię. Okazało się, że gromada była złożona z pocztowców, którzy zostali zaatakowani  przez Rzeszę  i po ciężkiej walce skapitulowali. Wiele z nich miało rozległe poparzenia lub rany postrzałowe. Niemcy byli bardzo okrutni – zastrzelili nawet posła z białą flagą! Teraz wiedli swe ofiary w nieznane, a mnie razem z nimi…

Przygnali nas do wielkiego, szarego budynku, w którym urządzono tymczasowe więzienie oraz punkt sanitarny. Było to Prezydium Policji. Ciężej ranni zostali przewiezieni do szpitala. Zagnali nas do piwnic i kazali czekać. Było nas po 15 osób w pomieszczeniu, w tym dużo dzieci. Nie było ubikacji, a  z jedzenie było bardzo krucho. Wszyscy obawiali się najgorszego…
- W takim razie jakim cudem oddało ci się dostać tutaj? – spytał Sikorski.
- Dzięki ofiarności moich współwięźniów. Gdy dowiedzieli się, że służę w wojsku zobowiązali się mi pomóc. Okazja nadarzyła się po kilku dniach. Rano wpadli do nas żołnierze i kazali się zbierać. Oczywiście nie powiedzieli gdzie, lecz chodziły pogłoski, że wiodą nas do dawnej szkoły, gdzie nas osądzą i wymierzą karę. W końcu Niemcy pomagając sobie bagnetami wywiedli nas na ulice i pognali w nieznane. Wtedy doszło tez do realizacji długo skrywanego planu. Kilka osób, w tym ja miało przy pomocy reszty uciec i skierować się do Warszawy. Mieliśmy wrócić z polskim oddziałem. W pewnym momencie ludzie zaczęli krzyczeć. Tym sposobem zwrócili na siebie uwagę strażników. Nasza grupa, dotychczas trzymająca się z tyłu rzuciła się do ucieczki.
Niestety, jeden z wojskowych zorientował się co zaszło i zaczął do nas strzelać. Za jego przykładem poszli inni. W kilka chwil nasza kilku osobowa grupa znacznie stopniała. Wokół mnie padały zarówno strzały  jak i ciała.  Większość buntowników została zabita. Tylko do mnie los się uśmiechnął. Jednak zostałam postrzelona w nogę. – mówiąc to skrzywiła się boleśnie. – Niemcy podeszli w naszą stronę, tak więc udałam, że nie żyję, biorąc przykład z niektórych zwierząt. Żołnierz szturchnął mnie butem, po czym stwierdził, że nie jestem już warta uwagi. Przecież i tak miano nas zabić. Po dobiciu kilku niedoszłych uciekinierów odeszli, zostawiając ciała na pastwę psów.
Nie mam pojęcia, ile tam leżałam. Zrobiło się zimno, więc ubrałam na siebie koszulę jednego z zabitych. Potem zasnęłam.
Obudziłam się w ciepłym łóżku, gorączkowo zastanawiając się, gdzie jestem. Zobaczyłam nad sobą pochylone twarze, a później poczułam ból promieniujący od łydki. Chciałam wstać, lecz przytrzymano mnie. Zapytałam więc, co się stało i tym sposobem dowiedziałam się, dlaczego jeszcze żyję. Otóż wieczorem znalazła mnie pewna kobieta. Myślała, że jestem martwa, lecz po chwili zauważyła, że oddycham. Wzięła mnie  na plecy i zaniosła do domu. Nie wiem, jakim cudem jej się to udało – wiem za to, że uratowała mi życie. Spędziłam u niej około dwóch tygodni. Jej mąż, kolejarz wybierał się do Warszawy, więc wziął mnie ze sobą. Ukrył mnie w wagonie towarowym i tym sposobem przedostałam się przez pół kraju. A resztę już panowie znają – po bombardowaniu Grodna prawdopodobnie zostałam bez rodziny. Swoją drogą postępowanie panów jest wysoce niestosowne – mówiłam przecież, że sama ich poszukam.
- Oddaliśmy tą sprawę w ręce specjalistów. – odrzekł generał.
- Tak jak sprawę wyegzekwowania wypełnienia postanowień porozumienia z naszymi sojusznikami? – powiedziała z nieskrywaną ironią w głosie.
- Próbowaliśmy nakłonić Wielką Brytanię i Francję do wkroczenia z wojskiem, lecz nie chcą wypełnić postanowień naszego porozumienia. Zresztą teoretycznie go wypełnili. – odparł prezydent.
- I co z tego wyszło? Zrzucili ulotki! Hitler po prostu umarł z przerażenia! Pański naród ginie! Bezdomni ludzie włóczą się po kraju lub są w więzieniach. Wojsko kona. Trzeba coś zrobić! A czy panowie w ogóle rozmawiali w najbliższych dniach z de Gaullem?
- Tak, lecz obawiam się, że nic z tego nie wyszło.
- Jak to nic?! Panowie chyba raczą żartować!! – wrzasnęła, po czym wybiegła z pokoju.
- Gdzie ty się wybierasz? – spytał oszołomiony Raczkiewicz.
- Jak to gdzie? Do Daladier'a! – odparła i zanim zdążyli zaprotestować już jej nie było.


To tyle.
Miłego poniedziałku ;).
M

EDIT:
Biorę udział w losowaniu na Capricorn Meadow.

M

10 stycznia 2014

Białuchy

 Czyli o mieszkańcach błękitnego bezmiaru oceanu. 


Witajcie!
Ponieważ po raz pierwszy widzę się z wami w 2014 wstawię (muszę przyznać, że z opóźnieniem) kalendarz - linki do zdj. bd na dole; nie mogłam znaleźć żadnego odpowiedniego kalendarza (odpowiedni - rozumie się samo przez się, zawierający psy; konie lub orki i stosunkowo bardzo mało zielonego; od roku usiłuję zlikwidować ten kolor w moim pokoju z mizernym skutkiem), więc dokonałam kilku subtelnych zmian w kalendarzu przedstawiającym Tatry... oto efekt końcowy:


Teraz pora przedstawić wam białuchy - wale białe (pieszczotliwie i nieoficjalnie białuszki), o łacińskiej nazwie Delphinapterus leucas. Nie należą do specjalnie zagrożonych wali, więc nie mamy się w ich przypadku szczególnie czym przejmować. Posiadają swoją bardzo charakterystyczną w rodzinie cetacea cechę - białą barwię skóry (o ile mnie pamięć nie myli poza białuchami zdarzają się jedynie białe humbaki, ale łatwo odróżnić te dwa gatunki przez ogromną rozbieżność gabaretów ;) - oczywiście humbaki mierzą do 16m, czyli dużo więcej od białuch, o czym dowiecie się za moment). Wale białe nietypowy kolor zawdzęczają niezdolości do wytwarzania ciemnego barwnika - melaniny.

Jednak nic nie jest w naturze aż tak banalne. Każda białucha rodzi się szarawa, a biały kolor skóry przychodzi stopniowo z wiekiem (ok pięcioletnia białucha jest już kompletnie biała - zdj. powyżej).

Wale białe osiągają średnio 3 - 5,5 m, dochodząc do wagi ok 1100 - 1900 kg (naprawdę nie pomyliłam ilości zer). Co do długości ich życia informacje są bardzo rozbieżne - wcześniejsze źródła podają, że białuchy rzadko przekraczają wiek 30 lat, za to nowsze (oraz bardziej pewne dane) informują nas, że przeciętna długość życia białuchy to 70/80 lat.
Posiadają niezwykłe zdolności echolokacyjne (brzmi mądrze - chodzi o sposób polowania i nawigacji wykorzystywany przez delfinowate, nietoperze itp - wysyłają "przed siebie" krótko trwający o wys. częstotliwości dźwięk, fale odbijają się od np. ryby i nadawca fali już wie, gdzie znajduje się "nieznany obiekt" - w moim przypadku ryba), teraz to samo pojęci graficznie, bo tak najłatwiej zrozumieć:
Najbardziej zasłynął samiec z seaworld San Diego. Pracownicy oceanarium od dawna słyszeli głosy do złudzenia przypominającą rozmowę dwójki ludzi, stojących jednak na tyle daleko, że nie dało się odróżnić słów. Zignorowali to, ponieważ naprawdę wiele osób mogło znajdować się w pobliżu, aż do czasu, gdy pewien nurek podczas nurkowania w basenie białuch usłyszał niewyraźny rozkaz "out!'. Posłuchał rozkazu i wyszedł z basenu. Problem był tylko jeden - nikt go nie wzywał. Przeprowadzono dogłębne badania i na światło dzienne wyszła niesamowita umiejętność jednego z mieszkańców seaworldu. Siedmioletniemu samcowi już wielokrotnie powtarzano komendy, zanim sam zaczął je wydawać. Była to dla niego zwyczajna drobnostka - ot tak naśladować naszą mowę.
Z czasem jednak wyrósł z tej zabawy i obecnie zajmuje się pływaniem po basenie, jak przystało dojrzałej białuszce; widocznie uznał naśladowanie mowę ludzi za świetną zabawę, z której wyrasta się w pewnym wieku...
Ze względu na wydawane przez nie odgłosy rybacy nazywają białuchy kanarkami morskimi.
A teraz kilka moich ulubionych zdjęć białuch:

 Mam nadzieję, że nico przybliżyłam wam ten gatunek!
Muszę jeszcze do tematyki wali dodać ładny cytat (z cytatów.info użytkownika Douglasa Adamsa) o delfinach i ludziach:  Na przykład na pla­necie Ziemia ludzie uważali, że są in­te­ligen­tniej­si od delfinów, tak dużo bo­wiem do­kona­li – stworzy­li koło, No­wy Jork, woj­ny i tak da­lej – del­fi­ny zaś nie ro­biły nic po­za buszo­waniem w wodzie i leżeniem brzuchem do góry. Del­fi­ny uważały na od­wrót: że to one są znacznie in­te­ligen­tniej­sze od ludzi – i to z tych sa­mych powodów. 
  

Jeszcze na koniec zdecydowanie spóźnione, ale zawsze jest, mój pierwszy przedstawiciel z firmy buliland - Sirra (od greckiego poleis - nie miałam lepszego pomysłu) podsumowanie części książek, które miałam przyjemność przeczytać w tamtym roku...

Do zobaczenia za 2 tygodnie - ukarze się dalsza część o Camelot.
Miłego weekendu i pozytywnego zaskoczenia przy klasyfikacji śródrocznej dla wszystkich uczniów!!
Sophija



PS.Obiecałam dodać linki do wszystkich zdjęć:
1.kalendarz:
(zdj. manat florydzki) http://www.national-geographic.pl/drukuj-artykul/manaty-gatunek-zagrozony/
(zdj. delfin commersona) http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Commdolph01.jpg
(zdj. orki) http://www.123rf.com/photo_5429823_killer-whale-jumping-out-of-the-blue-water-orcinus-orca.html
http://www.montereybaywhalewatch.com/PhotoGalleries/KillerWhales/pages/80530YoungKillerWhaleLeapingTK17.htm
http://tranquil-orca.deviantart.com/art/Orca-s-Forever-21524351
(zdj. białego humbaka) http://www.earthtimes.org/encyclopaedia/environmental-issues/humpback-whale-megaptera-novaeangliae/
 (zdj. narwal) http://www.fromquarkstoquasars.com/the-mysterious-narwhal/
 (zdj. diugoń) http://www.conservenature.org/learn_about_wildlife/marine_mammals/dugong.htm
2.Zdjęcia białuch:
http://www.nerdnirvana.org/tag/beluga-whale/
http://www.canada.com/story.html?id=ff0e0fd5-04a5-45ce-accc-859b9c754296
http://worldwildlife.org/species/beluga
http://seemorepictures.blogspot.com/2012/11/heart-shaped-bubble-from-beluga-whale.html


3 stycznia 2014

Nalani

Witajcie!
Jak tam nastroje w Nowym Roku? U mnie średnio, bo wczoraj i dziś musiałam wstać o 6, żeby pójść do szkółki. A taka Sophijka smacznie sobie chrapała! W święta nie robiłam kompletnie nic, oprócz spotkania się z Sophijką. Mój wolny dzień wygląda zwykle tak - planuję, co podczas niego zrobię. W efekcie śpię do 9, latam bez sensu po domu do 13, a potem kontynuuję to co przed południem, z tym, że jeszcze słucham jakiegoś jazziku. Ostatnio Keitha Jarretta. Facet jest świetny, niemniej z moich ambitnych planów nici.  Dostałam sporo prezentów, sama tez trochę dałam. Przybyła do mnie m.in. Zennyatta, zestaw kreatywny z breyera, kilka Bullylandów, zestaw Pony Gals, dużo czekolady no i oczywiście dużo książek. A wczoraj przyszła do mnie nagroda ze Schleich,czo.pl - borsuki. Wszystko opiszę, ale kiedy to będzie?!

Cieszę się, bo udało mi się złożyć pierwszy filmik z orkami -klik . Nic specjalnego. Niedługo postaram się zrobić takie dla opisanych na blogu orek. Przewiduję tez filmy z figurkami.

Biorę udział w Candy u Carmen:


Dziś pragnę opisać Nalani, a przy okazji poruszyć sprawę puli genetycznej u orek w niewoli, która specjalnie mocno nie stoi. W większości basenów Seaworld pływają dzieci Tillikuma. Zwykle są spokrewnione z Katiną lub Kasatką. To dwie najsilniejsze żeńskie linie. Inne samce to w większości potomkowie Kotara*.W Loro Parque wszystkie orki są bliższymi czy dalszymi krewnymi. W Antibes dominują dzieci Kima II*. W Ontario żyje tylko jedna stara samica, w dodatku z wirusem podobnym do HIV. W Miami równiez mieszka samotna samica. A w japońskich parkach mają tylko jednego samca do rozrodu. Ratunkiem dla puli genetycznej jest sztuczne zapłodnienie. Pierwsza orka urodzona dzięki tej metodzie to Nakai.  Ostatnio samice z Seaworld urodziły dzieci argentyńskiego samca Kshamenka. Drugim sposobem na pozyskanie nowych genów są oczywiście odłowy. Jednak mimo usilnych zabiegów, kilka razy nie udało się uniknąć kazirodztwa. Tego przykładem jest właśnie Nalani.

Podstawowe informacje:
Płeć: samica
Rodzice :  Katina, Taku*
Data urodzenia:  18.09.2006r.
Miejsce urodzenia: Seaworld Orlando
Miejsce przebywania:  Seaworld Orlando
Znaczenie imienia: po hawajsku "z nieba"

Urodzona 18.09.2006 jako córka Katina. Wyniki badania krwi wykazały, że jej ojcem jest brat Taku*. Mimo to Nalani jest zdrowa, inteligentna i  wesoła. W styczniu 2007 otrzymała swoje imię. Jest bardzo towarzyska, ciągle bawi się z Truą i Malią. Spędzają ze sobą całe dnie, polując na ptaki i rozrabiając. Nalani od urodzenia występuje w pokazach i była szkolona do pracy z trenerami w wodzie. Gdy urodził się jej młodszy brat Makaio stała się trochę zazdrosna, lecz teraz wydoroślała i pomaga matce w opiece nad małym. Jest świetna w wykonywaniu sztuczek wymagających dużej energii. Lubi bawić się z gośćmi.

Lewa plamka oczna Lani ma regularny kształt. Druga ma trzy "ząbki" z przodu. Płetwa grzbietowa nieznacznie opada na lewo. Nalani ma lekką nadwagę.

* - orka odeszła
Mała Nalani z mamą.


Źródła:
info - własne, o-o.plklik
zdjęcia - klik


Myślę, że na dziś wszystko. Miłego weekendu!
M