Wiem, że już jest niedziela! Ale niestety nie byłam w stanie naskrobać niczego wcześniej. W sobotę bowiem odbyło się miłe spotkanie z Kiką pod nazwą "Prezentacje gimnazjalne" (czytaj 6 godzin nieustannego śmiechu). Po drugie Vegas skasował pół filmiku, a drugie pół pokolorował na różowo! Grr! Ale w końcu się udało:
http://www.youtube.com/watch?v=DoyShM8wzUw
Co prawda nie tak jak chciałam, ale nie mam siły dłużej z tym walczyć. A licencja jednak kończy się w przyszłym tygodniu.
Po trzecie wydałam pieniążki, więc za wesoła nie jestem. Ale to co zamówiłam na pewno poprawi mi nastrój.
Rozdział dla Kiki. Dzięki za wczoraj. Do Mikinnou - mogą być powtórzenia w dużej ilości.
Podróż była całkiem spokojna,
choć czasami w oddali słychać było wystrzały. Cały Bałtyk wrzał, lecz nas dobry
los oszczędził. Ominęliśmy Gdańsk szerokim łukiem, patrząc z dala na jego
upadek. W oświetlonym zwykle mieście migotało dziś tylko kilka świateł. W
oddali majaczyło Westerplatte i zdradziecki pancernik. Każdy z nas miał wielką
ochotę rzucić się do morza i wpław zdążać na pomoc Sucharskiemu. Mieliśmy
jednak zadanie do wykonania. A właściwie mieli je tylko moi przewoźnicy. Musieli mnie bezpiecznie dostarczyć do Gdyni, a potem do Warszawy. Tak zresztą się
stało, jednak nie mogłam podróżować zupełnie bez przygód. – uśmiechnęła
się.
- Wierzę ci. – odrzekł
Raczkiewicz.
- Tak więc udało nam się
bezpiecznie dotrzeć do Gdyni. Nie zatrzymywaliśmy się w głównym porcie,
ponieważ był zagrożony bombardowaniami. Jednak sztab był jeszcze czynny, mimo
późnej pory. Dowiedziałam się, że mama z Helą będą w Gdańsku. Nie zważając na
prośby, wzięłam plecak i poszłam do wolnego jeszcze do niedawna miasta, aby pożegnać
się z nimi.
Przechodząc koło poczty
usłyszałam pokrzykiwania Niemców. Kierowana ciekawością poszłam w tamtą stronę.
Zauważyłam gromadę jeńców oraz
poszturchujących ich żołnierzy. Chciałam dowiedzieć się, co się stało, więc
podeszłam do nich. Wtedy jeden z mundurowych zaczął krzyczeć i wepchnął
mnie do środka. Widocznie wziął mnie za jedną z więźniów. Korzystając z
sytuacji wypytałam będącą najbliżej kobietę. Płacząc opowiedziała mi całą
historię. Okazało się, że gromada była złożona z pocztowców, którzy zostali
zaatakowani przez Rzeszę i po ciężkiej walce
skapitulowali. Wiele z nich miało rozległe poparzenia lub rany postrzałowe.
Niemcy byli bardzo okrutni – zastrzelili nawet posła z białą flagą! Teraz
wiedli swe ofiary w nieznane, a mnie razem z nimi…
Przygnali nas do wielkiego,
szarego budynku, w którym urządzono tymczasowe więzienie oraz punkt sanitarny.
Było to Prezydium Policji. Ciężej ranni zostali przewiezieni do szpitala.
Zagnali nas do piwnic i kazali czekać. Było nas po 15 osób w pomieszczeniu, w
tym dużo dzieci. Nie było ubikacji, a z
jedzenie było bardzo krucho. Wszyscy obawiali się najgorszego…
- W takim razie jakim cudem
oddało ci się dostać tutaj? – spytał Sikorski.
- Dzięki ofiarności moich
współwięźniów. Gdy dowiedzieli się, że służę w wojsku zobowiązali się mi pomóc.
Okazja nadarzyła się po kilku dniach. Rano wpadli do nas żołnierze i kazali się
zbierać. Oczywiście nie powiedzieli gdzie, lecz chodziły pogłoski, że wiodą nas
do dawnej szkoły, gdzie nas osądzą i wymierzą karę. W końcu Niemcy pomagając
sobie bagnetami wywiedli nas na ulice i pognali w nieznane. Wtedy doszło tez do
realizacji długo skrywanego planu. Kilka osób, w tym ja miało przy pomocy
reszty uciec i skierować się do Warszawy. Mieliśmy wrócić z polskim oddziałem. W pewnym momencie ludzie zaczęli krzyczeć. Tym sposobem
zwrócili na siebie uwagę strażników. Nasza grupa, dotychczas trzymająca się z
tyłu rzuciła się do ucieczki.
Niestety, jeden z wojskowych
zorientował się co zaszło i zaczął do nas strzelać. Za jego przykładem poszli
inni. W kilka chwil nasza kilku osobowa grupa znacznie stopniała. Wokół mnie
padały zarówno strzały jak i ciała.
Większość buntowników została zabita. Tylko do mnie los się uśmiechnął. Jednak
zostałam postrzelona w nogę. – mówiąc to skrzywiła się boleśnie. – Niemcy podeszli
w naszą stronę, tak więc udałam, że nie żyję, biorąc przykład z niektórych zwierząt.
Żołnierz szturchnął mnie butem, po czym stwierdził, że nie jestem już warta uwagi.
Przecież i tak miano nas zabić. Po dobiciu kilku niedoszłych uciekinierów
odeszli, zostawiając ciała na pastwę psów.
Nie mam pojęcia, ile tam leżałam.
Zrobiło się zimno, więc ubrałam na siebie koszulę jednego z zabitych. Potem
zasnęłam.
Obudziłam się w ciepłym łóżku,
gorączkowo zastanawiając się, gdzie jestem. Zobaczyłam nad sobą pochylone
twarze, a później poczułam ból promieniujący od łydki. Chciałam wstać, lecz
przytrzymano mnie. Zapytałam więc, co się stało i tym sposobem dowiedziałam
się, dlaczego jeszcze żyję. Otóż wieczorem znalazła mnie pewna kobieta.
Myślała, że jestem martwa, lecz po chwili zauważyła, że oddycham. Wzięła mnie na plecy i zaniosła do domu. Nie wiem, jakim cudem jej się to udało – wiem za
to, że uratowała mi życie. Spędziłam u niej około dwóch tygodni. Jej mąż,
kolejarz wybierał się do Warszawy, więc wziął mnie ze sobą. Ukrył mnie w
wagonie towarowym i tym sposobem przedostałam się przez pół kraju. A resztę już
panowie znają – po bombardowaniu Grodna prawdopodobnie zostałam bez rodziny.
Swoją drogą postępowanie panów jest wysoce niestosowne – mówiłam przecież, że
sama ich poszukam.
- Oddaliśmy tą sprawę w ręce
specjalistów. – odrzekł generał.
- Tak jak sprawę wyegzekwowania
wypełnienia postanowień porozumienia z naszymi sojusznikami? – powiedziała z
nieskrywaną ironią w głosie.
- Próbowaliśmy nakłonić Wielką
Brytanię i Francję do wkroczenia z wojskiem, lecz nie chcą wypełnić postanowień naszego porozumienia. Zresztą teoretycznie go wypełnili. –
odparł prezydent.
- I co z tego wyszło? Zrzucili
ulotki! Hitler po prostu umarł z przerażenia! Pański naród ginie! Bezdomni
ludzie włóczą się po kraju lub są w więzieniach. Wojsko kona. Trzeba coś zrobić!
A czy panowie w ogóle rozmawiali w najbliższych dniach z de Gaullem?
- Tak, lecz obawiam się, że nic z
tego nie wyszło.
- Jak to nic?! Panowie chyba
raczą żartować!! – wrzasnęła, po czym wybiegła z pokoju.
- Gdzie ty się wybierasz? – spytał
oszołomiony Raczkiewicz.
- Jak to gdzie? Do Daladier'a! – odparła i zanim zdążyli zaprotestować już jej nie było.
Miłego poniedziałku ;).
M
EDIT:
Biorę udział w losowaniu na Capricorn Meadow.
EDIT:
Biorę udział w losowaniu na Capricorn Meadow.
M
Mam nadzieję, że projekt z fizyki wypadnie dobrze po takich przygotowaniach :D
OdpowiedzUsuńOsobiście wyraziłabym większe oburzenie - jak Niemcy mogli zestrzelić posła niosącego białą flagę (niedopuszczalne!). Końcówka świetna, coraz bardziej lubię Zofię - jej reakcja na zimne kalkulacje anglików (czy tam francuzów świetna (choć nie wiem, jak w zawodzie szpiega postrzega się taką honorowość).
Już ostatnia uwaga: przyszłość wstawiaj większe fragmenty Malio!!!!!!!!!!!
Ciekawie, podoba mi się. :)
OdpowiedzUsuńMusiała mieć dużo szczęścia, że Niemcy jej nie dobili, skoro została postrzelona tylko w nogę i rzekomo zmarła, w co bez trudu uwierzyli. ;) Akurat w ten jeden fragment trudno mi uwierzyć, ale reszta ok, przyjemnie się czyta. :)
Powodzenia w Candy i zapraszam do siebie na n/n. :)
Pozdrawiam, Karo :)
[fantome.bloog.pl]
Jesteś genialna ;) Czyta się świetnie ,czekam na dalsze części .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hmmm... Rozkręca się :D Powodzenia w Candy! :)
OdpowiedzUsuńJa niestety się poddaję.Jakoś nie mogę dobrnąć do końca tego rozdziału, ale pisz dalej, a nie przejmuj się mną, starą zrzędą xD.Po prostu nie mój typ opowiadań ;).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Aredhel Tasartir
shadowhorses.bloog.pl
No nie no ja normalnie ubóstwiam to twoje opowiadanie ! Jak ja kocham Camelot <3
OdpowiedzUsuńTyle, że Camelot to nie moja opowieść, a Sophijki, ale w jej imieniu bardzo Ci dziękuję :).
Usuń