27 lipca 2014

Panna Z i WYNIKI CANDY

Witam szalenie!
 (UWAGA - notka jest bardzo długa, więc jeśli aktualnie gotujecie makaron lub coś innego co łatwo przypalić, radzę odłożyć czytanie na później).

Ależ ja mam zaległości na Waszych blogach!! Toż to wstyd straszliwy, ale musicie mi wybaczyć - przez ostatni tydzień walczyłam z projektami na YT, z Internetem (jestem na wsi) i górskimi wycieczkami. Niemniej dziś postaram się zabrać za siebie :)

W niedzielę wróciłam z Lazurowego Wybrzeża, które zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Pogoda dopisała, jednak większość czasu spędziłam nie na plaży, lecz zwiedzając w potwornym upale. Pierwszy dzień to oczywiście wizyta Marineland w Antibes, jedno z dwóch miejsc w Europie, w którym mieszkają orki.

Wykupiłam wizytę VIP (ciułałam na to pół roku, stąd taki "zastój" modelowy). Polegała ona na wizycie za kulisami parku.I.... mam dość mieszane uczucia (recenzja bezwstydnie skopiowana z mojej konwersacji na o-o.pl).

 Najpierw oprowadzano nas (grupa 8 osób) po całym ML i opowiadano o wszystkim bardzo szczegółowo tyle, że po francusku. Pan robił pod koniec "streszczenie" po angielsku, ale niestety dość krótkie.Potem były spotkania ze zwierzętami - wejście do wody w woderach i sesja z delfinem (głaskanie itp) ok. 10 min. Następnie to samo z uchatką, tyle że "na sucho" - mycie ząbków, przybijanie piątki. Później podano lekki posiłek - rogaliki i herbata ( przy stole na ok. 15 osób, połączone grupy). Była z nami trenerka delfinów, która odpowiadała na nasze pytania. Po zjedzeniu wpuszczono nas do tylnych basenów orek (staliśmy ok. 2m od brzegu. )Tam sprawa krótka - orka wyskakiwała na platformę, a nas fotografowano.Trenerzy oczywiście powiedzieli kilka słów. Niestety jak się potem okazało za płytkę ze zdjęciami chcieli 75 euro!! Więc raczej trochę drogo. Szkoda, bo mogłabym mieć zdjęcie z moim ukochanym Inoukiem. Podczas pokazów mieliśmy zarezerwowane dogodne miejsca. Niestety nie można było podejść do szkła i prowadzić interakcji, z czego park zawsze słynął.Wszystko było pozamykane.
Niemniej orki na żywo - bezcenne.

W Antibes mieszkają również przeróżne gatunki pingwinów, przemiłe uchatki patagońskie (mój ulubiony Nelsonik, któremu myłam zęby :)), kalifornijskie i grzywiaste, żółwie morskie, delfiny (tu z kolei moim faworytem jest Eclair, który był po prostu "genial").  Jest tam również olbrzymie akwarium z mnóstwem ryb. 

Zwierzęta mają całkiem niezłe warunki (jak na niewolę oczywiście).

Zdjęć mam bardzo malutko, ponieważ udało mi się zobaczyć tylko jeden pokaz (rodzina cały czas okazywała jak bardzo im się nudzi i dosłownie wypchnęła mnie stamtąd :/). W dodatku skupiłam się głównie na filmowaniu (postaram się wrzucić wszystko na YT w najbliższym czasie) i oczywiście oglądaniu :). Jednakże postaram się dodać je do galerii, która naprawdę kiedyś powstanie!!

Odwiedziłam również Monako, górskie, urokliwe miasteczka - Eze i Saint Paul de Vence, Niceę, centrum Antibes oraz przepiękne Grasse znane z mydełek i perfum. Oczywiście z każdym z tych miejsc wypatrywałam Ferrari, Lamborgini itp. Uwielbiam fotografować szybkie samochody, nawet jeśli czasami grozi to starciem z ochroną :P

Standard z Montecarlo - kasyno

Eze

Oczywiście nie obyło się bez sesyjki. 

Oprócz kilku Schleichów pojechały ze mną również najnowsze nabytki - custom na haflingerce Classic breyera autorstwa Metalfish oraz sprowadzona dzięki uprzejmości Dorotheah Isadora Cruce.

Ależ się rozpisałam! Po tym przydługim wstępie mam zaszczyt przedstawić mój ostatni prezent gwiazdkowy - przed Wami Zenyatta!
Zenka jest następnym modelem, którego sprowadzenie od dawna planowałam. Gdy ją zobaczyłam, wiedziałam, że kiedyś przyjedzie do mnie jako narzeczona dla Sato. 
" - Poczekaj, zdjęcia robi. Trzeba pozować !"
Nie była jednak na początku mojej chciejlisty. Odpychała mnie jej chudość i kanciastość, bardzo typowa dla konia wyścigowego. Mimo tego gdy zobaczyłam ją pod choinką natychmiast mnie zauroczyła.
Model powstał na moldzie Lonesome Glory autorstwa Kitty Cantrell. Jak już mówiłam, rzeźba na początku wydawała mi się zbyt "ostra" i za mało harmonijna. Na żywo wygląda to trochę lepiej. W miarę upływu miesięcy spędzonych z Zen, jej proporcje wydają mi się odpowiednie dla konia wyścigowego (prawdziwa Zenyatta to amerykańska czempionka, prawdziwa legenda toru). Została przedstawiona w świetnej pozie - jak można zobaczyć na wielu filmach, klacz przed zawodami często specyficznie "tańczyła" - tak jak ten model. 
Rysunek mięśni wydaje mi się całkiem niezły. Oczy cieszą również liczne dopracowane detale.

Malowanie jest świetne - Zenka na ładnej ciemnej maści ma delikatne jabłuszka, które niestety bardzo trudno jest uchwycić na zdjęciu. Kopyta są arcydziełem! Również odmiany bardzo dobrze uzupełniają całość.Oczy mają bystry, ciekawski wyraz pasujący do przyjacielskiego charakteru Zen.



Model jest więc naprawdę godny polecenia.

A teraz nie zwlekając przechodzę już do części najbardziej interesującej dla Was wszystkich - wyniki Candy.
Lista biorących udział (z komentarzy pod notką o rozdawajce):
4.Zuza
9. Green
11. Emcia
12.Savana
15.Carmen
18.Maja
19.Ola K
20.Askada

Czas na losowanie.... (werble proszę).


Wygrywa Zuza z http://dreamstableschleich.blogspot.com/. Gratulacje!! Jutro się z Tobą skontaktuję. Od razu ostrzegam, że orkowa niespodzianka jest dość kiepska anatomicznie, ale mam nadzieję, że Cię ucieszy. Natomiast tym, którym nie udało się wygrać dziękujemy za tak liczne zgłaszanie się i zainteresowanie.
Tymczasem dobranoc

P.S.
Biorę udział w Candy u Oliwii.
Biorę udział w konkursie na schleich.czo.


18 lipca 2014

Duch

Witajcie!
 Szybka notka, ponieważ właśnie wróciłam z Tatr, wariactwo w domu; przygotowujemy obiad dla znajomego Włocha, a jutro nad ranem jadę (tak, autobusem) do Hiszpanii!!!
Tylko mój plan nauki hiszpańskiego spalił na panewce, powód: remont budynku i codzienna pobudka uroczym, równym taktem wybijanym przez młot pneumatyczny, który doprowadza mnie (delikatnie mówiąc) do szału, a z kolei w Tatrach miałam urwanie głowy... ale o tym opowiem za moment!

Jestem ciekawa, co sobie pomyśleliście czytając ten tytuł? Może sądziliście, że będę wam opowiadać o marach wałętających się w lasach po zapadnięciu ciepłej, lipcowej nocy? Nic z tych rzeczy! Mnie samą intryguje, dlaczego przyjazny mold dostał nazwę Spiryt... no cóż już wiecie kogo chcę wam przedstawić?
Przed państwem mój nowy gość; mustang Padree!!!
(firma breyer, mold Kitty Cantrell , skala traditional)

Dlaczego moje figurki muszą być bardziej fotogeniczne, niż ja? xD
Padree jest (moim skromnym zdaniem) prześliczny; ciemne oczy, rozwiana grzywa, piękne malowanie przez co wygląda olśniewająco!
A białe skarpetki na tylnich nogach tylko dodają mu uroku :D


 Wycieczka na Rakoń, Wołowiec i Grzesia.
Wędrówka była męcząca. Po kilku godzinach marszu wlekliśmy się w najwolniejszym możliwym tempie, obserwując uważnie, nasze cienie. Słyszeliśmy cichy śpiew potoków, a roztętniona krew szumiała nam w uszach. 
Mimo to szliśmy dalej wzdłuż rwącego potoku dopóki nie dotarliśmy do jeziora, z którego zaledwie dwugodzinne podejścia dzieliło nas od upragnionego szczytu!
Usiadłam na trawie obserwując brzuchate chmury, pasące się na błękitnych halach nieba.
- Nie jesteś zmęczony? - zagadnęłam Padree.
On jednak tylko obrócił łeb i tęsknie spojrzał na sylwetki gór. Nic nie musiał dodawać. Rozumiałam go bez słów. Powoli wstałam podpierając się o kamień i zaczęliśmy gramolić się pod górę stromą ścieżką.

Mamy oboje słabą kondycję, trzeba będzie nad tym popracować! Po dwóch godzinach ostrego podejścia spojrzeliśmy z góry na wszystkie lasy, okoliczne szczyty i małe wioski. Widok zapierał nam dech w piersiach. Chłodny wiatr targał moimi włosami i grzywą Padree.
Byliśmy wykończeni, bez sił, ale szczęśliwi. Nareszcie dotarliśmy do celu! Widziałam jak jego ciemne oczy śmiały się do mnie i odpowiadałam tym samym. 

To tyle z mojej opowieści? Wystarczyłoby, ale muszę napomknąć, jak ogromna zmiana zaszła w Magnum'ie od czasu przybycia Padree. Z natury nieśmiały koń nabrał pewności siebie i teraz, ech... muszę pilnować obu moich urwisów! :P
Nieme rozmowy z Magnum'em... 

- Po co tam wlazłeś?
- Po przygody.

- Ten grzyb jest niejadalny!
- Oj tam, oj tam; wszystkie grzyby są jadalne.
- Niektóre tylko raz..

- Dlaczego idziesz tędy? Możemy dojść prostszą ścieżką!
- Nieważny jest cel, ważna jest droga, a prostsza wcale nie znaczy piękniejsza.

- Dlaczego tam wszedłeś?
- Chciałem być bliżej nieba...

Przez okrągły tydzień biegałam za moim breyerami po iglastych lasach i skalistych górach, a każdego wieczoru z ulgą brałam do rąk książkę siadałam naprzeciw kominka, buchającego ogniem i czytałam, i czytałam, i czytałam. Magnum i Padree często zajmowali miejsce obok mnie i wpatrywali się w ogień zastygnąwszy w nieruchomych pozach. Ciekawe co  dostrzegli w jaskrawych promyczkach tańczących szalony taniec?

Wszystkim wspaniałych wakacji i barwnych przygód, żebyśmy mieli potem co opowiadać!
Pozdrawiam!!
Sophija

PS. Jeśli będę miała czas w Hiszpanii możecie liczyć na zdjęcia koników morskich :P - mój aparat jest wodoodporny :D

PS2. A propos CANDY
Myśka Pyśka | American Eskimo Lover i Magdalena Wróblewska - nie mogę znaleźć na waszych blogach baneru... przypominam, że termin kończy się w niedzielę!!!

13 lipca 2014

Rozdział 7

Witajcie!

Śpiewajcie narody - wreszcie jestem! Mam tyle zaległości zarówno na waszych blogach jak i na YT (sorry girls, I'm doing my best to make these parts quickly :/). No cóż - urok wakacji i mojego "cudownego" tabletu, który doprowadził mnie na skraj załamania nerwowego...
Jak spędzacie wakacje? Ja właśnie wróciłam z Gdańska, gdzie głównie spałam, czytałam i oddawałam się plażowym przyjemnościom (spacery "na kaczki" do parku, pływanie, beztroskie leżenie na leżaku). Oczywiście nie zapomniałam również o modelach - wreszcie znalazłam czas na porządną sesję:

Nie obyło się również bez wizyty w fokarium i niedawno otwartym Domu Morświna (trzy nowiutkie koszulki z fokami i morświnkami!) :
To bodajże Agata, ale głowy nie dam!

 A dziś wyjeżdżam do Antibes na orki!! Ekscytacja rozsadza mnie od środka!
Wracając do tematu - dziś już siódma część opowiadania/powieści/tego czegoś o Zofii Wolińskiej. Czas leci...
Ostatni fragment - klik. Nie jestem z niego szczególnie zadowolona - pisany na szybko niestety. Dedykacja dla Dorotheah za wielką pomoc - dziękuję!!!

- Witam! – rzekł z uśmiechem Churchill, całując jej dłonie. – Nie spodziewaliśmy się pani już dziś. Wasza Wysokość. – zwrócił się do mężczyzny stojącego trochę z tyłu. – Oto panna Zofia Wolińska.
Towarzysz Winstona podszedł do Zosi.
- Wasza Wysokość, to zaszczyt. – rzekła dygając zgrabnie i przyglądając się królowi. Nie tak go sobie wyobrażała.  Był szczupły i dość wysoki, miał kasztanowe włosy, co pasowało do jej domysłów. Nie biła od niego jednak ta pewność siebie, której się spodziewała. Po jego ustach błądził niepewny uśmiech. Tymczasem Churchill wyglądał tak, jak myślała. Dość pulchna twarz, z wymalowanym wyrazem pewności siebie i swobodności potwierdzała, że jest to dobry polityk. Po kilku chwilach musiała przerwać wnikliwe obserwacje, aby nie wydać się niegrzeczną.
- Witam panią. – monarcha uścisnął jej dłoń.- Może przejdziemy w miejsce odpowiedniejsze do rozmów? Zapraszam do ogrodów, tam najlepiej się dyskutuje.
Po przejściu korytarza, w którym polska wysłanniczka oczekiwała Brytyjczyków oraz kilku urządzonych z przepychem pokoi znaleźli się w przepięknym, typowo angielskim ogrodzie. Zofia nie mogła oderwać wzroku od przepięknych, jesiennych liści na drzewach. Nagle poczuła się jak w domu. Z trudem zmusiła się do powrotu do rzeczywistości.
- Zapewne wiedzą panowie, że jest niejako posłem rządu Rzeczpospolitej. – zaczęła, starając się mówić jak najbardziej wyszukanym językiem.
- Tak, dzwoniono do nas z tą informacją. – odparł Lord Admiralicji.
- Prezydent Raczkiewicz wyraża zaniepokojenie hmmm…. – nie chciała, aby zabrzmiało to nieuprzejmie.- Małą widocznością efektów wypełniania postanowień porozumienia naszych państw.
- Małą widocznością? Przecież wypowiedziano wojnę Rzeszy i podjęto działania militarne. Przypłaciliśmy to nawet zatopieniem naszej ważnej jednostki, HMS Courageous. Czy nie wie pani o tym? – spytał Winston Churchill.
Wolińska zacisnęła zęby, aby się uspokoić. Miała nadzieję, że pomoże to i tym razem.
- Owszem, słyszałam o tym wydarzeniu. Polacy są oczywiście wdzięczni za poświęcenie, jednak układ zakładał, iż w razie ataku Niemców Wielka Brytania udzieli wsparcia, co jest równoznaczne z wysłaniem wojsk lądowych, oprócz lotnictwa i marynarki.
- Ależ zamierzamy to zrobić. Cały czas opracowujemy nowe posunięcia, aby atak był doskonały. Przyłączą się do nas inne państwa. Chyba korzystniej jest poczekać na dobrze przemyślany, zmasowany ruch niż zadowolić się nieudolną pomocą, wystarczającą tylko na krótką chwilę, prawda? – odrzekł.
W oczach dziewczyny zapaliły się niebezpieczne iskierki, które jednak udało jej się szybko stłumić. Mimo tego zauważył je idący spokojnie z tyłu Jerzy IV.
- Proszę się nie denerwować.- rzekł cicho. – Robimy co możemy i jesteśmy bardzo wdzięczni Polsce za niewyobrażalną waleczność. Ta wojna jest sprawą nas wszystkich. To druga wojna światowa i, oby moje słowa nie były prorocze zaangażuje się w nią więcej państw niż w poprzednią.
- Tymczasem przejdźmy do głównego tematu naszej rozmowy – wtrącił Lord Admiralicji,  a widząc zdziwioną twarz Zosi dodał. – Sikorski nie przysłał tu pani tylko po to, by na nas naciskać.
- Może zechcą państwo wrócić do Pałacu? Zrobiło się trochę chłodno. – przerwał im król.
Oczywiście spełnili jego życzenie.

Wracając do naszej rozmowy. – zaczął Churchill, gdy już siedzieli wygodnie w gabinecie monarchy i popijali gorzką, cejlońską herbatę. –Mamy w stosunku do pani pewne plany. Jak prawie każde państwo III Rzesza ma służby wywiadowcze – Abwehrę. Mieliśmy tam swoich ludzi, jednak ogarnęła ich nazistowska mania i żaden nie jest już pewny. Dlatego potrzebujemy pani pomocy. Nie tylko Anglia. Polska także.

Wiem, że króciutki, ale za dwie godziny mam samolot.
Miłego dnia i POWODZENIA W CANDY!!
M

7 lipca 2014

r.II - Poszukiwanie

Witajcie!
Leniwie wlecze się jaskrawy korowód wakacyjnych dni ;).
Chyba nic więcej "od siebie" nie jestem w stanie dodać!

Dzisiaj powinna ukazać się notka Malii - opowiadanko, ale musicie nam wybaczyć, gdyż mamy wakacyjne problemy techniczne (niech licho porwie wszystkie laptopy i tablety! :P). Dlatego zamieniłyśmy się terminami; przepraszamy za utrudnienia! W związku z tym dodam dzisiaj znów coś o Camelot i kilka starych zdjęć modeli...

 Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
Znów wędrujemy ciepłym krajem
Malachitową łąką morza.
- K.K. Baczyński

Burze, mgły, śnieżyce, jeszcze nie raz dadzą ci popalić. Myśl wtedy o tych, którzy już doświadczyli tego przed tobą. Powtarzaj sobie: „Jeżeli inni przez to przeszli, to znaczy, że można przez to przejść”.
- Antoine de Saint-Exupery

Tutaj nie mam pomysłu na żaden cytat :D!!

Dobrze, przechodzę już do rozdziału!
Ostatni fragment:  http://deterrasomnia.blogspot.com/2014/06/r-ii-koszmary.html


XII
Wykwintna dama, królewski syn i potężny czarodziej (lub prosty służący; jak wolicie) szli coraz głębiej pod ziemię, gubiąc się w plątaninie korytarzy. Pochodnia rzucała krąg światła, paląc się zbyt szybko. Ich cienie ślizgały się po ohydnych, wilgotnych, pokrytych mchem i pleśnią ścianach.
Dojmujący chłód przeszywał jedwabne szaty wysoko urodzonych, ale gruby płaszcz Merlina skutecznie chronił przed zimnem. Dotarli do miejsca, gdzie wśród wody kompletnie znikła ciemna posadzka.
- Nie idziemy tędy. - zdecydował Artur, ale jego głos brzmiał jakoś słabo wobec tych podziemi - Nie mam zamiaru mieć choroby Morgany na sumieniu!
- Arturze, pójdziemy tą drogą. 
W jej głosie, była ta nieustępliwa nutka i mężczyźni już wiedzieli, że na nic zdadzą się ich protesty.
- Wobec tego ja poprowadzę. - oznajmił Artur i ruszył przez taflę wody.
Ponury plusk mętnej wody odbił się o ściany i poleciał głęboko w inne korytarze. Merlin wyczekująco spojrzał na Morganę.
-Lepiej, żebym został z tyłu.
Podniosła halkę do rozsądnej wysokości i postawiła nogę, ubraną w cienki pantofelek w wodzie. Czuła jak przemknął przez nią zimny dreszcz. Nie chciała się skarżyć, mimo lodowatej wody. Przy następnym kroku straciła równowagę. Sługa przytrzymał ją bez trudu.
- Morgano...
- Nic mi nie jest.
Dotknął bladej, zimnej, delikatnej dłoni i zdjął z siebie płaszcz. Pod spodem miał jeszcze cienką tunikę. Musiało mu to wystarczyć. Dama uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Nie musiałeś.
Później szła już bez problemu. Dotarli do miejsca, gdzie korytarz rozdzielał się na dwie części. Artur i Merlin natychmiast spojrzeli na Morgenę, oczekując jej decyzji. Przygryzła wargę.
- Nie wiem, gdzie powinniśmy pójść.
Artur zaczerpnął tchu.
- Ja pójdę w prawo, wy w lewo; Morgano pamiętaj, żeby opiekować się Merlinem.
Drobna złośliwość, a sługa czuł, że krew wypływa mu na twarz. Morgana uśmiechnęła się natomiast słodko.
- Jak sobie życzysz, Arturze.
Czarodziej podążał za szelestem sukni. Gorączkowo się zastanawiał., nad swoim położeniem. Szukali potwora, ale co zrobią, gdy go znajdą. Artur lubił improwizować, ale gotowy plan, chyba byłby nienajgorszym rozwiązaniem.
- Morgano?
Odwróciła się do niego, jej oczy błyszczały w świetle jego pochodni.
- Co się dzieje?
Nagle jakiś cień przebiegł po ścianie. Spojrzeli sobie w oczy z niepokojem i wówczas usłyszeli tętent kopyt, a jasne światło, jakie rzucała pochodnia, zgasło. Zbliżał się.
*
- Co robimy? - szepnął Merlin
Morgana policzyła do trzech, nie chcąc, aby jej głos zadrżał.
- Będziemy improwizować.
Mimo całej sytuacji uśmiechnął się, szczerze rozbawiony jej uporem.
- Masz broń?
Ku jego zdumieniu zza rękawa wyciągnęła niewielki sztylet. Zabłysnął w ciemności. Odczekali chwilę.
- Nikogo tu nie ma. - zdecydowała - Idziemy dalej.
Po omacku posuwali się w stronę podziemnej groty.
*
Artur trzymał w ręku miecz. Krok za krokiem posuwał się do przodu, w każdym momencie gotowy na zaatakowanie każdego potwora, który wyłoni się z ciemności. Niestety doznał zawodu. Nikogo nie dostrzegł. W końcu nie wierzył w istnienie koszmaru Morgany, ani w baśnie dobre dla jego sługi. Dobrze wykształcony syn władcy nie powinien wierzyć w takie opowieści.
Doszedł do zakrętu. Nagle usłyszał czyjeś kroki. Przywarł do ściany skalnej, policzył do trzech i wpadł z mieczem na Merlina i Morganę.
Mieli nieszczególne miny.
- Gdzie wasze pochodnie?
- Zgasły. Nie same. To coś je zgasiło - wyszeptała Morgana
- Zapewne powiew wiatru. Tu nie ma tego, czego szukamy.
Nagle zgasła i jego pochodnia, a z ciemności wyłonił się kształt. Dziwny stwór, o pięknym pysku konia, ogonie typowym dla lwów oraz jasnym rogiem lśniącym pomiędzy uszami. Znajdował się najwyżej kilkadziesiąt kroków od nich. Co to było dla istoty poruszającej się z prędkością światła?
Artur uniósł miecz i stanął naprzeciw niepojętego zjawiska. Światło rogu oślepiało ich, a jasna grzywa wywoływała wiatr. Oddychał szybko, zmarszczył czoło. Nie bał się. Strach był obcy znanemu rycerzowi, jednak poczuł ukłucie żalu, że jedna sekunda wystarczyła, aby bezpowrotnie stracił zaufanie do reguł wpajanych mu przez ojca.
Stworzenie, które wyłoniło się z magii nie było złe, ani dobre. Jedynie zaczarowane, przez kogoś potężniejszego. Uświadomił sobie, że nie ma czasu na rozważania.
Potwór natarł na Artura.
*
Morgana pochyliła się nad sługą, który zachwiał się i byłby upadł.
- Czy wszystko dobrze?
- To stworzenie... nie pokonamy go. Gwen umrze.
W jego głosie była taka rozpacz, że ścisnęło się jej gardło, ale nic nie odpowiedziała. Merlin podniósł głowę, aby widzieć, jak Artur pada na czarną posadzkę. Zacisnął usta, w głowie mu się zakręciło. Nawet dla Gwen, nie ma prawa narażać Artura, ani Morgany.
Rzucił się do przodu, ale Morgana w tym momencie krzyknęła. Jasne ślepia potwora spoczęły na damie. Począł się do niej zbliżać.
Merlin stał jak skamieniały. Nic nie mógł zrobić. Musiał coś wymyślić. Nie mogą zginąć w takim miejscu.
Ognis - szepnął, a w jego oczach rozbłysły te tajemnicze ogniki. Zapalił języczkami ognia pochodnię. Blask czerwonych płomieni odwrócił uwagę stwora.
Pół-koń, pół-lew obrócił swój kształtny łeb i swój wściekły wzrok utkwił w postaci, która rozpaliła płomienie. Nie potrafił jednak zgasić tego światła, jak poprzednich, gdyż Merlin podtrzymywał je magią. Syknął wściekle i rzucił się na chłopca.
- Merlinie! - usłyszał krzyk.
Później sięgnął po swą moc i przed oczami widział tylko czerwień. W oczy kuł go żar, odwracał głowę, ale pozwolił, aby światło pochodni otoczyło i pochłonęło tą istotę, której róg niósł ze sobą śmiertelną truciznę, przez którą zginęło kilkuset ludzi i być może konał w tym momencie Artur. Włożył w zaklęcie całą swą wściekłość.
Poczuł, że jego plecy dotykają czegoś zimnego i wilgotnego.
- Już dobrze? - zobaczył nad sobą bladą twarz Morgany i zupełnie osmaloną Arthura.
- Chyba tak. To było nadprzyrodzone.
- To była magia. Ktoś nam musiał pomóc.
Nagle Artur wymierzył mu delikatnego policzka.
- Już nigdy w życiu tak nie rób Merlinie! - rozkazał.
- Tak jest, Sir. Jednak zależy Ci na zwykłym słudze?
Królewicz popatrzył na niego z rozbrajającą szczerością.
- Nie, po prostu nie będzie mi się chciało ratować Cię po raz drugi.
Morgana uśmiechnęła się zagadkowo.
- Bardzo wam do twarzy w tym czarnym pyle.
- Chcesz powiedzieć, że mam na twarzy to co on? - Artur wzdrygnął się i wskazał palcem Merlina.
- Tak, Sir. - uniżenie potaknął Merlin.
Nagle spoważniał.
- Co się stało z tym potworem?
- Znikł.
- Czyli nie zginął.
Morgana nerwowo rozejrzała się dookoła.
- On tu gdzieś jest?
- Widocznie. - odpowiedział Merlin - Arturze idź z Morganą do Camelot.
Następca tronu był pełen wątpliwości, widząc ponurą zawziętość na twarzy swego sługi. Dotychczas Merlin wydawał mu się bojaźliwym chłopcem. Musiał się upewnić, czy dobrze usłyszał.
- A co z tobą, Merlinie?
- Ja tu zostanę. Muszę znaleźć tego jednorożca.
- Muszę przyznać, że jesteś odważny, ale źródło twojej głupoty, gdziekolwiek by było, jeszcze się nie wyczerpało, mimo, że jawnie przeciwstawiłeś się królowi w sali tronowej i walczyłeś ze mną na pięści. Myślałeś, że pozwolę Ci iść i zginąć samemu w podziemiach za słuszną sprawę niewinnej kobiety?
- Dokładnie. Tylko ty i Morgana możecie opóźnić egzekucję.
Morgana skinęła głową, ledwie powstrzymywała łzy, wzruszona jego wytrwałością. Wyjęła swój misternie zdobiony sztylet i wręczyła mu go do ręki.
- Weź go, przebije każdą skórę. Jest niezwykły. Oddaję Ci go na zawsze, powinien służyć w szlachetnych rękach.
- Dziękuję, Madame.
Artur niepewnie spojrzał na tych dwojga. Poczuł, jak ciepła ręka Morgany spoczywa na jego ramieniu.
- Zostawmy Merlina, to jego misja.
- Dobrze. Nie pozwolę Gwen zginąć przed twoim przyjściem. Tylko się pośpiesz.
- Pójdę już. - oznajmił Merlin - Jeszcze raz dziękuję, Morgano.
Znikł w ciemności. Nie potrzebował pochodni. Wszystko doskonale widział pośród mroku, szedł sprężystym krokiem. Miał już pewien pomysł.

Ech... w takich momentach wprost ubóstwiam Merlina. No cóż, tyle! Zmykam, bo muszę zjeść śniadanie :D.
¡Adiós!
Sophijka