25 maja 2014

Rozdział 6

Witajcie!
Właśnie wróciłam ze wsi, więc post dość późno, choć u mnie to raczej normalne. Jak pewnie zauważyliście zrobiło się ciepło co niewymownie mnie cieszy, bo a) można jeść lody b) większość lekcji odbywa się na zewnątrz. Czuć zbliżający się koniec roku szkolnego. Zero czasu dla siebie, ciągle tylko sprawdziany całoroczne! Jednak jeszcze tylko miesiąc i......
Jestem potwornie zapracowana Zarówno w szkole jak i w domu ciągle ktoś brzęczy mi nad uchem, mówiąc, że jeszcze to lub tamto zostało do zrobienia. Z tego powodu dostałam lekkiego rozstroju nerwowego, więc lepiej nie wchodźcie mi w drogę :P! Wczoraj, gdy Mama poprosiła mnie o skopanie grządek nie wytrzymała, wrzasnęłam, porwałam "Tam, gdzie spadają anioły", wybiegłam z domu, przelazłam przez płot i pognałam dalej. Na szczęście nikt mnie nie szukał, ponieważ jeździmy w te okolice już 13 lat. Zatrzymałam się dopiero na łące pewnej starszej pani. Jak zwykle siedziała pod jabłonią. Zapytałam, czy mogę się przysiąść i otrzymałam zgodę. Nie rozmawiałyśmy dużo.Przeczekałam tam dwie godziny, czytając i rozmyślając. I jest mi lepiej.

Kończę ględzenie, przechodzę do konkretów.

Biorę udział w Candy u Dorotheah.


Biorę udział w konkursie na schleich.czo.pl
Link do ostatniego rozdziału.

Pociąg dojechał spóźniony.  Natychmiast po otwarciu drzwi wysypał się z niego tłum ludzi, przy okazji zgniatając Zofię i jej bagaże. „Deja vu?” – pomyślała, próbując przecisnąć się wśród rozwrzeszczanego tłumu. Przez krzyki witających się bliskich, przebił się nie cierpiący sprzeciwu głos megafonistki, oznajmiając „ Stacja Paddington, Londyn. Drzwi zamkną się za minutę”.
Dopiero wtedy panna Wolińska uświadomiła sobie, skąd wzięło się przeświadczenie, że to wszystko już się kiedyś zdarzyło. Praktycznie tak samo wyglądał jej przyjazd do Paryża. Trzy dni temu jednak przyszłość jawiła się jej może nie w tęczowych, lecz zdecydowanie jaśniejszych barwach. Teraz była niewyspana i wymięta. W dodatku właśnie uświadomiła sobie, że tym razem nie czeka na nia rezolutny taksówkarz. Musi radzić sobie sama. Niewesoła powlokła się więc na pobliską stację metra, przy okazji moknąc w strugach deszczu i ubliżając w myślach wszystkim odpowiedzialnym za jej obecne położenie.
Udało jej się znaleźć hotel w śródmieściu, całkiem blisko Buckinghamu. Nie był on tak luksusowy ja k ten, w którym nocowała we Francji, lecz zapomniała o poproszeniu Raczkiewicza o pożyczenie kilku funtów. Musiała  wydać sporą część pieniędzy, które zbierała na ponton. To był jednak przedwojenny plan, obecnie mało ważny.
Po zjedzeniu całkiem niezłej kolacji, zaczęła zastanawiać się, co ona właściwie powie Pierwszemu Lordowi Admiralicji. Przecież już jutro miała się z nim spotkać! Sikorski mówił, że Churchill powinien być w pałacu królewskim na rozmowie z Jerzym IV. Mimo iż nie był nawet premierem (choć wszystko wskazywało na to, że prędzej czy później nim zostanie) miewał spotkania z samym monarchą. W dodatku to zapiekły wróg Rzeszy, więc negocjacje z nim dawały nadzieję na lepsze rezultaty niż rozmowy z premierem Chamberlainem. To jednak nie rozwiązywało sprawy. Zosia jednakże nie należała do osób, którym dobrze idzie układanie przemów. Nawet gdy wcześniej przygotowywała argumenty, w czasie gorącej dyskusji natychmiast o nich zapominała. Była osobą o ognistym temperamencie i najlepiej czuła się improwizując, do czego miała zresztą duży talent.
Z tego też powodu porzuciła swoje rozmyślania, przygotowała sukienkę na następny dzień, po czym poszła spać.
Tym razem jakimś cudem udało jej się nie zaspać. Po śniadaniu poszła się przejść. Była w Londynie już kilka razy i lubiła go prawie tak bardzo jak Warszawę. Ze smutkiem pomyślała, że być może niedługo zostanie zniszczony. Z tym większym zapałem chłonęła jego widoki.
Dwie wolne godziny szybko minęły i zanim się obejrzała było już południe. Pognała więc co sił w stronę Buckinghamu. Po okazaniu stosownych dokumentów nie miała większych problemów z dostaniem się do środka. Wysoki, ciemnowłosy strażnik zaprowadził ją do stosownego korytarza, usadził na eleganckiej, pluszowej kanapce w stylu rokoko i kazał czekać.
Po dwóch godzinach zaczęła żałować, że nie wzięła książki. W tej chwili znała już na pamięć każdy detal sufitu. Zaczęła właśnie oglądać podłogę, gdy usłyszała kroki. Drgnęła i poczęła nasłuchiwać. W pierwszej chwili myślała, że to Churchill wreszcie zaszczycił ją swoją obecnością, lecz po kilku sekundach wykluczyła tą możliwość. To szedł ktoś mały i lekki, a jak powszechnie wiadomo Winstonowi do tego dość daleko. Wkrótce ujrzała wychodzącą zza zakrętu dziewczynkę. Miała najwyżej trzynaście lat. Twarz okalały kasztanowe włosy. Szła czytając jakąś książkę.
Kątem oka musiała zauważyć Zofię. Oderwała się od lektury i spojrzała na nią ciekawie.
- Dzień dobry pani! Czy można wiedzieć kim pani jest i co tu robi? – zapytała.
- Witaj! Jestem Zofia Wolińska, żołnierz wojska polskiego, a obecnie wysłannik rządu Rzeczpospolitej. – odparła oficjalnie.
- Ach! Ja nazywam się Elżbieta Windsor. Pewnie czeka pani na Mr. Churchilla albo na tatę. To jeszcze trochę potrwa. Czy mogłaby pani się trochę posunąć? To moja ulubiona sofa.
Zosia spełniła jej życzenie.
- A więc pochodzi pani z Polski? Zawsze chciałam tam pojechać, jednak dotychczas nie było okazji i chyba w najbliższym czasie nie będzie. Opowie mi pani jak tam jest?
Zofia zaczęła opisywać jej polską przyrodę, miasta, krajobrazy i samych Polaków. W gruncie rzeczy była zadowolona z niespodziewanego pojawienia się małej słuchaczki. Księżniczka oparła głowę na dłoniach i słuchała uważnie, od czasu do czasu zadając pytania. W końcu rozmowa zeszła na zwierzęta Elżbiety i tym razem Wolińska wysłuchała opowieści o wyczynach podopiecznych Windsorów, przy okazji wtrącając kilka zdań o swoich psach. Miłą rozmowę przerwało niespodziewane wkroczenie pulchnej damy w szarej sukni.
- Szukam cię od godziny księżniczko! Proszę natychmiast iść ze mną! Zadania rachunkowe same się nie rozwiążą! – rzekła, siłą ściągając dziewczynkę w kanapy i wlokąc ją za sobą.
Młoda następczyni tronu uśmiechnęła się smętnie i pomachała Zosii na pożegnanie. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
Gdy zniknęły, usłyszała zbliżające się głosy. Wstała, aby powitać króla i Pierwszego Lorda Admiralicji.





Na dziś to wszystko. Postaram się jak najszybciej nadrobić zaległości na Waszych blogach. I na koniec coś, co przyszło mi do głowy pod jabłonką - zastanówcie się, czy na pewno warto tak pędzić?

Dobrego tygodnia!
M

4 komentarze:

  1. Super rozdział ^^ Pozdrawiam !
    Zapraszam tutaj ---> http://schleichewci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, nie warto pędzić. Tak samo jak nie opłaca się stać w miejscu, ale ja nic na to nie poradzę, że biegnę bez przerwy :P - przepraszam, jeśli to było pytanie retoryczne :D.
    W rozpowie Zofii z Księżniczką można się pomylić, kto co mów. Zerknij jeszcze na to.
    Kocham czytać siedząc na drzewach!
    Przygotuj się na telefon ode mnie. Nawet nie wiesz, ile mam ci do zakomunikowania na temat dostawy mąki :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :)
    Zapraszam na n/n
    schleich-pasja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze wiem co czujesz...Maj był chyba najgorszym miesiącem w tym roku :/.Ciągle trzeba było za czymś latać, że można zwariować.Ale na szczęście już koniec!Tylko wycieczka i ostatni tydzień do wystawienia ocen...Uffff.Fajnie, że mogłaś sobie gdzieś polecieć i odsapnąć, miło jest znaleźć sobie takie miejsce :).
    Pozdrawiam
    Aredhel

    OdpowiedzUsuń