27 lutego 2015

Niejasna przyszłość + Nakai + Diamentowy bonusik

Witajcie!!

Spieszmy się kochać ferie, bo tak prędko odchodzą [*]
Pozostają po nich tylko bolące po nartach nogi :P
Niestety, nie mam dla Was żadnych zimowych zdjęć (byłam zbyt zajęta jazdą), ale w ramach zadośćuczynienia wrzucam kilka zdjęć Larego Diamenta o które prosiła Aredhel. Bo diamenty jak powszechnie wiadomo są zawsze spoko :)! Dopiero teraz zauważyłam jak mało zdjęć ma mój ulubiony model... Obiecuję jak najszybciej to zmienić!





Powiało wiosną :)

Jak może przeczytaliście w ostatnim poście na blogu zaszła duża zmiana - czasowo odeszła od nas Sophijka. Ja też zastanawiam się może nie tyle co nad całkowitym odejściem ale zmianą sposobu funkcjonowania bloga. Mam coraz więcej obowiązków, coraz mniej wolnego czasu. Myślę o rzadszym publikowaniu postów, a także zmianą opisywanych tematów. A jakie jest na ten temat zdanie Was, Czytelników? O czym najchętniej czytacie, jak oceniacie dotychczasowe notki i jak widzicie przyszłość bloga? Proszę o napisanie w komentarzu :)

Przejdźmy do głównego tematu notki. Dziś portret jednej z moich ulubionych orek, a także pierwszego z mieszkańców Seaworld San Diego. Oto Nakai!

Podstawowe informacje:
Płeć: samiec
Rodzice : Kasatka, Tilikum
Data urodzenia : 1 września 2001
Miejsce urodzenia : Seaworld San Diego
Miejsce przebywania : Seaworld San Diego
Znaczenie imienia : zwycięzca w języku Indian



Urodzony w pierwszy dzień nowego roku szkolnego (zawsze mówię, że jego urodziny to jedyny jasny punkt tego dnia ;) jest pierwszym udanym wynikiem sztucznego zapłodnienia u orek (teraz ta metoda jest powszechnie stosowana aby zachować różnorodność genetyczną). Był bardzo niezależnym maluchem - szybko zaczął odpływać od mamy, dominującej samicy w parku. Świetnie dogadywał się z resztą "młodzieży" - siostrą Takarą, jej córką Kohaną oraz Sumarem*, samcem z którym połączyła go wielka przyjaźń, przerwana dopiero śmiercią Summiego. Uwielbiał także integrować się z gośćmi parku, co zresztą zostało mu do dzisiaj. Nigdy nie przejawiał agresji w stosunku do trenerów, prowadzono z nim prace w wodzie.

We wrześniu 2012 doszło do okropnego wypadku. Nakai z ogromną siłą uderzył w barierkę oddzielającą baseny robiąc sobie ogromną dziurę na brodzie.


Sytuacja wyglądała groźnie, lecz dzięki terapii laserowej samiec szybko wrócił do zdrowia. Oczywiście, blizna zostanie do końca życia. To nie pierwszy taki przypadek w Seaworld.



Obecnie Nakai przechodzi okres dojrzewania. Nadal ma dobry kontakt z innymi orkami, szczególnie młodszym rodzeństwem. Zdarzają mu się sprzeczki ze współlokatorami, ponieważ musi ustalić swą pozycję w stadzie. Uczy się wielu nowych sztuczek. 
Mimo upływu czasu pozostał wesołym i figlarnym samcem, a także jedną z moich ulubionych orek.

Jego wygląd również bardzo szybko się zmienia. Wszyscy orkomaniacy zgodnie twierdzą, że jest obecnie jednym z najpiękniejszych delfinów w niewoli. Plamki oczne praktycznie nie mają wcięć, a ich kształt jest bardzo charakterystyczny. Wydłużone z przodu, są długie i zwężające na końcach. Pod tym względem jest bardzo podobny do swej matki. Płetwa grzbietowa naznaczona jest skupiskami malutkich, czarnych plamek. U większości orek w niewoli płetwa grzbietowa przechyla się na jeden z boków. Tymczasem płetwa Kai'a jest olbrzymia i całkowicie prosta - tak jak u dzikich zwierząt.


Zresztą - jak zrobię filmik to sami zobaczycie jaki jest piękny ;)

Zdjęcia - orcahome.de
Info : własne, orcinus.pl, orcapod.wikia, shamudictionary.tumblr



Miłego weekendu!
M

23 lutego 2015

Proroczy sen

Buongiorno!
Ledwie wczoraj powróciłam z "pięknej i słonecznej Italii" stąd to spóźnienie, za które swoją drogą serdecznie przepraszam. W najbliższym czasie nie pojawię się na blogu, to taka pożegnalna nota - nawet nie wyrabiam z zaglądaniem na wasze blogi, a muszę w najbliższych miesiącach nakręcić pewien film krótkometrażowy i trzeba powiedzieć, że mnie to zadanie pochłonęło mnie bez reszty ;)

- taki klimatyczny widoczek :)

Morgana
W pokoju wirował wiatr wpadając przez niedomknięte okiennice. Jego świst przeszywał dreszczem skuloną pomiędzy stłamszoną pościelą dziewczynę. Łkała bezgłośnie, wtulając głowę w poduszkę. Mróz przykuwał ją skutecznie do grubej pościeli.
Podniosła głowę i dostrzegła krwistoczerwony baldachim tańczący na wietrze. Miał dokładnie ten sam kolor, co proporce targane przez powiew ciepłej bryzy morskiej. Najgorszy ze wszystkich kolorów; jak pąki róż, które leżały w wazonie na stoliku i jak zakrzepła krew poległych. Skryła głowę w rękach, próbując zatamować łzy nieubłaganie cisnące się do jej oczu.
Dotarło do niej, że jest jedyną osobą wiedzącą jak skończy się ta chorobliwa walka o władzę dynastii Pendragonów; tak jak się zaczęła - wojną. Zimno owiało ją przez cienką, bawełnianą koszulę nocną. Zaszyła się głębiej pod kołdrą.
Powoli uniosła głowę i zauważyła światło wpadające do pokoju i tańczące po kamiennej posadzce. Mimo zimna wstała i podeszła do okiennicy. U jej stóp leżało zatopione pod oceanem mgieł miasto. Kiedyś utonie też w ludzkiej pamięci. Przeszło jej przez myśl. Patrzyła na odległe lasy, jak pomiędzy ciemnymi gałązkami unoszącymi się hieratyczne w stronę nieba. Pomiędzy nimi prześwitywał srebrny księżyc w pełni. Prawdopodobnie dochodziła północ.
Morgana zatrzasnęła gwałtownie okno i po omacku podeszła do świecy, którą wieczorem zostawiła przy łóżku. Nie musiała nic mówić, wystarczyło, że się skoncentrowała i słaby, niebieskawy promyk rozświetlił część mroków komnaty. Robiła widoczne postępy.
Usiadła po turecku na miękkiej pościeli, w którą od razu się zapadła i dotknęła lodowatą dłonią nagrzane miejsce. Rozejrzała się szukając zajęcia, którym mogła się zająć do świtu. Wiedziała, że tej nocy już ani razu nie zmruży oka.
- Gwen?
Nawet jej samej głos ten wydał się słaby i ledwie dosłyszalny. Powtórzyła jeszcze raz imię, próbując przywołać jego właścicielkę, ale odpowiedziała jej cisza. Musiał być to jeden z tych dni, które jej służka spędzała z ojcem. Morgana rozpaczliwie potrzebowała przyjaznej duszy, z którą spędziłaby tę straszną noc. Nie namyślając się długo narzuciła na siebie fiołkowy płaszcz, nie dbając o słabo okrywającą ją koszulę nocną i ruszyła bezgłośnie przez zamek.
Minęła dwa korytarze i ruszyła za wskazówką rzeźbionego fauna, wspierającym wraz z całym orszakiem Bachusa potężną balustradę prowadzącą na dziedziniec. Stanęła na placu, gdzie widać było pogrążone we śnie okna. Tylko w jednym płonęła niepewnie świeca. Ktoś musiał czuwać, aby inny mógł spać spokojnie.
Przemknęła pomiędzy cieniami rzucanymi przez rząd kolumn rzeźbionych na modłę południowych, ozdobnych w egzotyczne liście akantu. Serce jej stanęło, gdy dostrzegła dwóch gwardzistów przemierzających mrok wraz z pochodnią. Przylgnęła do kolumny modląc się żarliwie do wszystkich bogów, aby jej nie dostrzegli. Faktem jest, że ludzie nie widzą tego, czego nie spodziewają się dostrzec, więc obu ludzi zauważyło kolumnę, jedną z wielu nie zwracając najmniejszej uwagi na wychowanicę króla, stojącą bez ruchu.
Potem, gdy tylko znikli jej z oczu odważyła się ruszyć dalej. W powietrzu unosiła się wilgoć nietrudno było wywróżyć rzęsisty więc Morgana najszybciej jak potrafiła przeszła do kwater ważnych dla królestwa, szlachetnie urodzonych gości zamku. Zapukała dwukrotnie czując pierwsze lodowate krople na swoich włosach.
Otworzył jej Michael ziewając, ale gdy tylko dostrzegł stojącą w progu smukłą sylwetkę natychmiast się opamiętał, a w jego oczy spojrzały natychmiast przytomnie, jakby sam jej widok wyrwał go z głębokiego snu.
- Witaj Marie! Czekałem na ciebie!
Zerknął kontem oka na innych rycerzy przechwalających się swoimi wyczynami. Wszyscy siedzieli okalając półkolem kominek, w którym z trzaskiem płonęło drewno.
- Wybaczcie moi przyjaciele, ale zostawię was samych, a sam oddalę się z moją piękną towarzyszką w stronę moich komnat.
Zasłonił ją przed ciekawskimi spojrzeniami, ale nie był w stanie obronić swej damy przed nieprzyzwoitymi komentarzami, którymi witano wszystkie kurtyzany wchodzące w skromne progi. Zanim przeszła przez komnatę usłyszała wiele rzeczy, przez które zagotowało się w niej, ale tylko zacisnęła usta w cienką kreskę. Nikt nie mógł wiedzieć, że ona, Morgana de Flay przychodzi w środku nocy do swojego rycerza.
Usiadła z westchnieniem w jego pokoju, a on szczelnie zaryglował drzwi. Miał rozchełstaną koszulę, jakby wyrwała go ze snu, ale oczy patrzyły na nią z niepokojem.
- Przepraszam. Żałuję tej komedianckiej farsy... następnym razem uprzedzaj mnie przed swoim przybyciem, żebym mógł wymyślić jakieś przyzwoitsze wyjaśnienie dla wizyty pięknej kobiety.
- Wybaczam. Zupełnie dobrze improwizujesz. Myślisz, że nikt się nie domyślił kim naprawdę jestem?
- Oni dostrzegli w tobie tą osobę, którą im przedstawiłem. Nie licz, że świat cię pozna zanim się przedstawisz, bo ludzie widzą tylko to, co chcą zobaczyć.
Zgaduje moje myśli. Pomyślała kręcąc głową. Okryła się płaszczem, żeby zakryć czymś lekką koszulę nocną.
- Co Cię do mnie sprowadza w środku nocy, lady Morgano?
Rozglądnęła się po pokoju zdobionym pięknymi, inkrustowanymi meblami i ciężkimi proporcami zdobytymi w ostatnich walkach. Większość rycerzy wolała oddać je pod nogi króla i zanieść w tryumfalnym pochodzie swym bogom, ale Michael nie potrzebował cieszyć się sławą za zdobycie chorągwi, ni z władcą ziemskim, ni z niebieskim. Jak sam głośno ogłaszał zdobył je sam, więc nie zamierzał nikomu oddawać?
- Będziesz miał okazję zdobyć jeszcze wiele proporców.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że obraziłaś czymś znaczącego lorda i będę musiał w imię moich skromnych włości, jako twój obrońca stawić mu czoła w otwartej bitwie?
- Gorzej.
W jego czarnych oczach zalśniło podekscytowanie jak dwa jasne promienie pożerając resztę uczuć, zawsze tających się pod maską bez wyrazu. Usiadł w ekstrawaganckiej pozie, jakby go to wcale nie obchodziło, ale ona potrafiła zrozumieć rzeczy, które próbował przed nią ukryć. Czarodziejki nie dało się oszukać.
- Wybuchnie wojna.
Jej głos rozdarł cieszę jak huk, grzmot, czy wystrzał. Wydał się groźny i przerażający, póki tego wrażenia nie zatarł Michael uśmiechając się radośnie.
- Co się stało?
Zapytała nie wiedząc, jaki szczegół pominęła, że wieść, przez którą nie mogła zasnąć wywołuje u niego podobną radość.
- Nareszcie świat dowie się o rycerstwie Camelot. To wspaniała nowina! Jeśli jeszcze uśmiechnie się do mnie szczęście Artur, ten dzielny i honorowy syn królewski ruszy do boju w pierwszym szeregu i zginie jako jeden z pierwszych.
- Czemu mu tak życzysz?
- Bo boję się, co zostanie z Camelot, gdy on obejmie tu władzę. Chętnie sam bym go wyzwał na pojedynek, ale wówczas Uther nasłałby na mnie płatnego mordercę, a ja nie zamierzam rozstawać się jeszcze z życiem.
Buńczuczne przemówienie pozostało zawisło w powietrzu. Morgana zerknęła na niego ukradkiem.
- Wiesz, że Uther Pendragon obiecał już moją rękę królowi Robertowi?
Cały zawadiacki nastrój rycerza prysł w jednej chwili. Nic nie mówiąc padł jej do kolan i zaczął mówić przyciszonym poniekąd z gniewu, a poniekąd z przezorności, aby nikt poza nią nie usłyszał tych słów.
- Morgano, ty jesteś wyjątkowa, a on ma tylko piękne nazwisko i herb. Nie pozwolę, abyś wyszła za tego człowieka.
Każde jego słowo było groźbą. Zadrżała słysząc pewność tryskającą z jego ostatniego stwierdzenia.
- Obawiam się, że chcę szczęścia Camelot.
- Kosztem swego własnego szczęścia?
Znał ją zbyt dobrze, aby choć na sekundę przejąć się sugerowaną groźbą poślubienia starego króla. Ich oczy spotkały się na dłużej niż moment.
- Nie.
Wziął jej rękę do ust i pocałował ją gorącą. Poczuła ogień w jego ustach i słowach. Nie mogła się bać niczego na świecie, jeśli miała u boku takiego rycerza.
- Morgano, kiedy mają ustalić to wszystko?
- Jutro nad ranem w sali tronowej. Będę tam.
- Nie wpuszczą Cię. Prędzej ja się tam zjawię.
- Zapomniałeś, że znam już cząstkę wiedzy o świecie magii i umiem zmieniać swoje oblicze.
- Nie zapomnij tylko później wrócić do swojego zwykłego wyglądu. Czyjej twarzy mam, zatem jutro szukać?
- Służącej o czarnych jak smoła włosach.
Skinął głową i zerknął tęsknie za okno. Przez rozmowę z nią zupełnie zapomniał o zapięciu szaty i widział teraz jak od zimna występuje mu gęsia skórka.
- Morgano jeszcze wiele czasu do świtu.
Usiedli przed jasnym promieniem liżących zwęglone drewno. Czerwone, jasnozłote i pomarańczowe promienie tańczyły chaotyczny taniec pełen skomplikowanych figur. Na przemian gasły i świeciły jasnym, miarowym promieniem. Morgana skuliła się, opierając głowę na ramieniu rycerza.
- Uciekłszy z Camelot odebrałabym tysiącom magów nadzieje na lepsze jutro. Jako ich królowa powinnam zostać, niezależnie jak wiele ode mnie to wymaga.
Zastanawiał się przez moment jak uchwycić ulotną myśl, która zaświtała mu w głowie.
- Morgano - zawahał się - co byś zrobiła, gdybym cię porwał?
- Byłabym nareszcie szczęśliwa - zapewniła - Ale ja nie jestem jedną z dam, Michaelu, na mnie ciąży wielka odpowiedzialność. Nie mogę zostawić innych druidów, aby mój przyrodni brat wymordował magię.
- Czy smoki istnieją naprawdę?
- W moich snach widziałam dwa. Muszą istnieć.
- A co by się stało, gdyby po śmierci Uthera, w niespokojnych dla królestwa czasach okazało się, że z królewskiej krwi narodziło się dwoje dzieci i roszczą sobie pretensje do tronu? Kogo wybrał by lud: niedoświadczonego młodzieńca, czy piękną kobietę, za którą idzie magia i smoki?
Uśmiechnęła się łobuzersko i wtuliła głowę w jego silne ramię.
- Masz rację, jak zawsze.
- Miło to słyszeć od pani mojego serca.
Nic nie odpowiedziała, pozwalając, aby te słowa zapadły głęboko w jej pamięć, jako wspomnienie najpiękniejszej z zimowej nocy.

Adio,
Sophija

15 lutego 2015

My funny Valentine

Witajcie!

Wreszcie mam ferie!! Dziś po raz pierwszy porządnie się wyspałam! A już za tydzień na nartki... Żyć nie umierać!

Moją radość spotęgował jeszcze jeden fakt. Po 2 miesiącach modelowej posuchy przygalopowała do mnie ta genialna trójka:


Wszystkie te piękności zostały przemalowane przez Dark Pegasus Studio. Opisy będą, gdy wyjdę z szoku spowodowanego ich pięknością.

Własnie skończyło mi się miejsce na regale ;_;

Co do tytułu - jak tam Wasze Walentynki? Ja, jako przeciwnik tego święta zamierzałam spędzić je w kapciach, oglądając American Horror Story (moje nowe serialowe odkrycie) i jedząc czekoladę.
Ale  pewna karteczka w kształcie serca pokrzyżowała moje plany. To miłe wiedzieć że coś dla kogoś znaczysz, nawet jeśli nie jest to miłość.

Dziś miały być opisy następnych Schleichów, ale z okazji Walentynek postanowiłam pokazać Wam najbardziej romantyczną z naszych klaczy - Walentynkę!



Model jest portretem  meklemburskiej mistrzyni myślistwa  GG Valentine. Pełne imię mojej Walentyny to My funny Valentine ( tytuł jednej z ulubionych piosenek Franka Sinatry - polecam odsłuchanie).


Dziewczynka długo była na mojej chciejliście, lecz przybyła do mnie dopiero w czerwcu zeszłego roku. Zakup ten był zdecydowanie udany. Choć na początku nie było efektu WOW, to trzeba przyznać iż ona po prostu jest dokonała. Chyba najbardziej "jak żywy" model jaki posiadam. Im dłużej się na się nią patrzy, tym piękniejsza się staje.


Anatomia jest naprawdę bez wad. Nie ma się do czego przyczepić. Można tylko w nabożnym milczeniu podziwiać geniusz pani Eberl. Klacz ma wiele detali - rewelacyjny rysunek mięśni, żyłki, kasztany i zaznaczone strzałki na kopytach (nawet na tych postawionych na ziemi - szacunek!) oraz wiele innych "fałdek". Z powodu dobrze widocznych mięśni i żył wydawała mi się mało harmonijna ( zwłaszcza z lewej strony), jednak na żywo widać, że dzięki temu jest bardzo naturalna. Ogon i grzywa wykonane są z niezwykłą dbałością, a niesforna grzywka dodaje uroku. Walentyna to model, z którym dosłownie można rozmawiać - czujne uszy i rozumne oczy są chyba najlepszą częścią figurki. My Funny Valentine jest w kondycji hodowlanej - widać to m.in. po jej większym brzuchu. Porusza się niespiesznym, lekkim i mistrzowsko ukazanym kłusem.  Na zadzie wybite jest piętno meklemburskie.


Maść jest prosta, lecz bardzo ładna. Zgrabne przejścia i cieniowanie oraz urocze odmiany czynią klacz jeszcze piękniejszą.


Podsumowując - jest to figurka którą zdecydowanie trzeba mieć w kolekcji, nawet jeśli z początku nie porywa. Dodatkowo wygląda naprawdę słodko przy innych koniach, jako że jest dosyć mała. W moim stadzie najczęściej przebywa z Larym Diamencikiem. Ładnie prezentuje się też ze swoim synem, ale to już historia na inną notkę :)


Życzę miłej niedzieli!
Do napisania :)
M

8 lutego 2015

Quidem

Witajcie!
Notka w straszliwym biegu, między urodzinami znajomych, spotkaniem rodzinnym, nauką, konkursami, sprawdzianami i codziennej pogodni za czasem... chyba rozumiecie mnie aż za dobrze ;)
Dlatego nie rozwodzę się nad pozostałymi rzeczami i przechodzę do rozdziału (BTW napisanego dużo wcześniej)!


Morgana
Deszcz nieustannie padał od kilku dni zamieniając wszystkie rowy w kałuże, a zagłębienia terenu w potoki. Miało się wrażenie, że Camel lada chwila wystąpi z swych brzegów, aby pochłonąć kolejny płat ziemi.
 Dzisiaj nareszcie przyszedł ten długo wyczekiwany dzień. Morgana czuła, że serce bije jej szybciej. Ufryzowała włosy w stylu francuskim, a na siebie nałożyła stary płaszcz swojej służącej, aby niepostrzeżenie wymknąć się z zamku. Tak przebrana, pewna, że nikt w świecie nie będzie w stanie jej rozpoznać wyszła szybkim krokiem z pokoju.
Pech chciał, że pierwszą osobą jaką spotkała był Artur. Na jej widok stanął jak rażony gromem i patrzył przez chwilę na damę zdumiony, po czym się ukłonił i przywitał ostrożnie.
- Morgano, czy dowiedziałaś się, że w świecie są modne nowe fasony?
Sceptycznym wzrokiem zmierzył szary i potargany płaszcz.
- Ubolewam, że nie znam się na modzie, jednak uważam, iż w starszych sukniach było ci bardziej do twarzy.
Myślała, że wpadnie w szał, zacznie krzyczeć, ale tylko rozglądnęła się, czy nikt nie patrzy, a potem stanęła na palcach, aby spojrzeć królewiczowi prosto w twarz.
- Arturze, uszanuj moją prywatność. Idę incognito.
- Czy można zapytać dokąd?
Uśmiechnęła się tajemniczo, a złość zupełnie z niej uleciała, kiedy spojrzała w rozdziawione ze zdumienia usta Artura. W jej oczach zalśniły złośliwe ogniki.
- Nie można. Jeśli król się dowie...
- To?
- Piękne damy usłyszą wieczorem na uczcie zabawną opowieść z czasów twojego dzieciństwa.
Morgana potrafiła się mścić. Zawsze też miała inne pomysły i wymyślanie nowych gróźb przychodziło jej zadziwiająco łatwo.
- Oczywiście, że nikt się nie dowie, madame.
Później Morgana skierowała się w stronę bram. Minęła cytadelę, wyższe i niższe partie miasta, aż dotarła do stóp wzgórza na którym wznosił się zamek i ruszyła aż na skraj polany, do zielonej ściany lasu. Nogi jej ustawały, ale parła przed siebie. Musiała dotrzeć do ruin starej świątyni Morrigan, której przed laty Uther zabronił odwiedzać swym poddanym.
Zimne krople deszczu uderzały jej twarz i oślepiały, a zimny wiatr przewiewał na wskroś jej ubrania. Czuła jak w butach bulgocze jej woda, a każdy kolejny krok wydawał się wysiłkiem ponad siły. Mimo wszystko szła dalej. W każdym momencie, gdy chciała zawrócić mówiła sobie, że jeśli teraz nie dojdzie nigdy po raz drugi nie skusi się na takie szaleństwo.
Wychowała się w zamku otoczona stanowczymi ludźmi, którzy obserwowali ją z każdej strony, nie pozwalali wiele czytać, za to kazali haftować, szyć i uczyli jak być prawdziwą damą. Wiele nauczycielek podziwiało zręczne prace Morgany, wszystkie próbowały zniszczyć jej ciekawość świata i pasję do czytania. Żadnej to się nie udało. Przejęła od najważniejszych kobiet uprzejmość i galanterię tak zręcznie jak umiejętność ukrywania swoich prawdziwych myśli. Uważano ją za skrytą i cichą dziewczynę, a ona nie miała zamiaru zmieniać swej reputacji. Okazała się zdolną i pilną uczennicą, której nauka przychodziła bez najmniejszego wysiłku. Jednak kilka miesięcy temu przeglądając zbiory biblioteki natknęła się książkę, która musiała pochodzić jeszcze sprzed czasów, w których Uther zakazał używania magii. Nie namyślając się długo wzięła książkę pod swą opiekę. Znalazła tam kartki przepełnione dziwnymi słowami i rysunkami różnych roślin, o których nigdy nie słyszała. Pamiętała dobrze, że poszła po tym do Gajusza pytając czy słyszał kiedyś o takiej roślinie jak mandagora, ale nadworny medyk dotknął jej czoła, zbadał puls i powiedział, żeby zapomniała o tej nazwie i nigdy nie ważyła się jej wypowiadać przy królu.
Morgana zamyśliła się i potknęła o niski krzak poziomek. Zawsze uchodziła za niezdarną osobę. Wstała powoli i strzepnęła listki z płaszcza. Cała trzęsła się z zimna.
- To nie może być daleko. - powiedziała na głos, pragnąc dodać sobie odwagi.
Pochylały się nad nią liczne drzewa, a gdzieś w oddali rozbłysł piorun. Przy jego świetle dostrzegła kilka postaci zbliżających się w jej kierunku. Serce zabiło jej mocno i obróciła się szukając drogi ucieczki. Marny wysiłek. Już ją otoczyli.
Spośród postaci w białych powłóczystych sukniach wystąpił jeden starzec, o długiej białej brodzie, wspierający się na brzozowej lasce.
- Może to czego szukasz Morgano jest daleko, ale niewykluczone, że leży u twoich stóp.
- Quidem. - potwierdziły chóralnie głosy.
Rozglądnęła się dookoła. Jej oczy powoli przyzwyczaiły się do ciemności. Widziała mężczyzn ubranych w białe szaty i białe płaszcze patrzących na nią uważnie. Nie mieli mieczy, ale każdy wspierał się na drewnianej lasce, przez co wydawali się tajemniczy i groźni.
Lepiej było zawrócić.
Na niebie zabłysła kolejna błyskawica, a huk potoczył się nad lasem. Krzyk przerażenia uwiązł jej w gardle. Czuła jak opuszczają ją siły.
- Morgano, nadal nie wiesz, kim jesteśmy?
Przecząco pokręciła głową, a potem opuściły ją wszystkie siły. Czuła tylko jak silne, ciepłe ramiona podnoszą ją z ziemi, a potem została już tylko czerń.
Jedyne, co do niej docierało, to fakt, iż nareszcie otoczyły ją ciepłe futra, a gdzieś w okolicy płonął ogień, gdyż słyszała trzask węgielków zżeranych przez ogień. Zamrugała powiekami. Przebiegła oczami po wnętrzu ciepłej, bardzo skromnie urządzonej jaskini. Wydawało jej się, że ma głęboką lukę w pamięci, białą plamę. Za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć jak się tutaj znalazła. Dopiero potem zjawiły się jakieś mgliste wspomnienia...
Pochylił się nad nią starzec o łagodnych, wyblakłych oczach, z twarzą pokrytą zmarszczkami i zmęczonym wzrokiem. Dotknął jej rozgrzanego czoła.
- Jak się czujesz?
- Już lepiej. Dziękuję. - cały czas miała bardzo słaby wzrok.
Nad nimi coś się poruszyło.
- Już wszystko w porządku?
Sir Michael wziął ją za rękę. Możne powinien przestać ją dziwić fakt, iż zawsze znajdował się dokładnie tam, gdzie go potrzebowała? Teraz delikatnie gładził jej dłoń. Jego ton był łagodny, jakby pouczał małe dziecko.
- Morgano, co to znów za pomysł, aby podczas wichury przedzierać się przez las? Całe szczęście, że druidzi cię znaleźli.
- Tak, jestem niezmiernie wdzięczna, że przez to spotkanie omal nie umarłam ze strachu. - weszła mu w słowo.
Michael obrócił się do starszego druida.
- Nastraszyliście ją?
- Było już ciemno, spotkaliśmy ją w lesie i otoczyliśmy..
- Głupcy! Co byście zrobili, gdyby umarła z przerażenia?
Morgana oparła się o wilcze skóry i wygodne poduszki. Zamrugała powiekami próbując przyzwyczaić się do półmroku.
- Gdzie jestem?
- To szczątki dawnej świątyni, zamieszkałe przez druidów. Teraz zapomnij, ze to powiedziałem, gdyż Uther dalej prześladuje ludzi znających magię. - odwrócił się do starca - Zielarzu, czy byłbyś uprzejmy zawołać najważniejszych spośród was? Lady Morgana chciała się z nimi rozmówić.
- Jak sobie życzysz, rycerzu.
Wyszeptał jakąś krótką modlitwę i znikł w drzwiach. Zostali sami. Słychać było tylko skrzypienie zwęglonych kawałków drewna. Morgana zapatrzyła się w promienie. Języki ognia wydały jej się nagle konnymi rycerzami, którzy zaczęli tańczyć, coraz szybciej i szybciej. Węgielki posypały się w powietrze i przez moment widziała smoka, przeszywającego niebo, a później wszystko zlało się w jedną twierdzę - Camelot.
- Wszystko dobrze, Morgano?
- Oczywiście. - nie słyszała kiedy weszli.
Chciała wstać i się ukłonić, ale Michael powstrzymał ją ściskając jej rękę.
- Lady Morgana jest bardzo zmęczona. Wolałbym żeby odpoczęła przed podróżą do Camelot. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Znalazła księgi i studiuje magię.
Słowa te uderzyły w nią jak grom z jasnego nieba. Czytała księgę, która ją zaintrygowała. Nic więcej. Nigdy nie powiedziałaby, że próbuje zgłębiać zakazaną sztukę. Nie lubiła Uthera, ale wydawało jej się to tak niehonorowe występować przeciw zasadom opiekuna i suzerena, że nigdy nie chciałaby uczyć się magii. Aż do tej chwili.
- Czy - jeden ze starszych narysował niezrozumiały kształt w powietrzu - próbowałaś rzucać jakieś zaklęcia?
Wszyscy w pomieszczeniu patrzyli na nią z rezerwą, ale uważnie śledząc każde zmarszczenie czoła, mrugnięcie powieką.
- Próbowałam, ale nic mi nie wyszło. Za to od pewnego czasu mam dziwne sny...
- Opowiesz nam któryś z nich?
Od dzieciństwa uczono ją, aby nie ufać obcym. Popatrzyła niepewnie na Micheala. Mężczyzna mocno ściskał jej ręce. Mrugnął oczami. Dodało jej to odwagi.
- Najczęściej widzę ogromne pole, a po obu stronach stoją wielkie wojska. W powietrzu dygocą proporce. Nie dostrzegam jakie. W powietrzu kołują dwa smoki, jednego łuski lśnią tak w słońcu, że nie jestem pewna jakiego jest koloru, ale najprawdopodobniej złoty. Drugi jest zupełnie biały. Wtedy dostrzegam, że wojska białego smoka są spowite przez ciemność, a nad nimi jaśnieje srebrny księżyc, za to druga armia jest przebrana w karmazyn, lśniący w promieniach jasnego słońca. Zderzają się kolumny jeźdźców i wówczas słyszę jedynie krzyki.
Chciała, żeby jej uwierzyli, choć brzmiało to dziecinnie. Patrzyła w ich twarze, ale wszyscy mieli nieodgadnione miny.
- Tak? Co o tym sądzicie.
Jeden z mężczyzn pogłaskał ją po włosach.
- Dziecko, masz najrzadszy możliwy talent.
- Czyli mi wierzycie?
- Przepowiednia o której mówisz została wypowiedziana wiele pokoleń temu, a przekazana aż do dzisiaj. Jesteś wieszczką, moja mała.
Cała drżała z podniecenia i wodziła oczami po wszystkich twarzach, ale na żadnej nie odczytała radości.
- Nie radujecie się ze mną? - zapytała zdziwiona.
- Z czego mielibyśmy się cieszyć lady Morgano? Jesteś związana z magią, a to jest niebezpieczne dla zwykłych ludzi... nie wspominając o córce króla.
- Wychowanicy króla. - sprostowała.
- Jeśli tak chcesz wierzyć.
- Uther... - podniosła głos.
- ... miał wiele dzieci z nieślubnego łoża. - dokończył cicho Michael - Przykro mi, że dowiadujesz się tego w takiej sytuacji.
- Nie wydadzą mnie za Artura!
- Szczęście w nieszczęściu.
Odpowiedział jeden z druidów o lasce zakończonej przejrzystym kryształem górskim. Chór głosów, rozbawionych entuzjazmem kryjącym się w głosie Morgany odpowiedział.
- Quidem.
Udała, że zna to słowo i rozparła się wygodnie na łóżku. Nareszcie czuła się bezpieczna, znajdowała się między podobnymi sobie ludźmi.
Nagle do sali wpadł wysoki, chudy, czarnowłosy chłopak o kujących swą niebieskością oczach.
- Mordredzie, mogłaś poczekać na zewnątrz. - upomniał go jeden z druidów.
- Przepraszam, jednak lady Morgana musi udać się do Camelot. Jej nieobecność do tej pory mogłaby wydać się podejrzana.
- Masz rację, chłopcze. - przytaknął Michael wstając - Morgano, czy dasz radę iść?
- Chyba nie.
Wziął ją w ramiona, a jeden ze starców dotknął jej czoła szepcząc niezrozumiałe słowa. W końcu otworzył oczy i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Bogowie będą przy tobie, niech Cernunnos prowadzi cię przez skomplikowane ścieżki życia. Zawsze będziesz tutaj mile widziana, Morgano.
- Na pewno przyjdę. Będę miała wiele pytań.
- Na które wszyscy poszukamy odpowiedzi.
- Quidem. - odpowiedzieli inni druidzi.
Ich głosy były tak różne; jedne wysokie, inne niskie, ciche i głośne, a jednak wszyscy mówili jak jedna osoba, jakby kierował ten sam instynkt. A co najważniejsze wymówili to jedno słowo zgodnie. Nie było ważne, co znaczy. Najistotniejszy wydawał się fakt, że jednoczyło tych ludzi.

Adio!
Sophija

1 lutego 2015

One shot no.1 + BCS Photo Challenge cz.1

Witajcie!

Dziś post bardzo krótki - mam tak dużo do zrobienia! Gdyby doba miała choć 36 godzin, życie byłoby o wiele prostsze :P Dobrze przynajmniej, że skończyły się etapy rejonowe olimpiad - u mnie wynik 1:1 - 1 dla mnie za finał z angielskiego, 1 dla złośliwego Losu za polski. A Wy pisaliście coś?

W mojej kolekcji ostatnio niewiele się zmienia, jednak jest spowodowane zbieraniem pieniędzy - muszę Wam wyjawić, że w tym roku zamierzam zakupić pewną ARkę. Jaką? Zobaczycie ;)

Tymczasem postanowiłam wziąć udział w BCS Winter Photo Challenge - nie zamierzam wysyłać zdjęć, bo niestety w tym poście nie zrealizuję wszystkich podpunktów, ale trochę zabawy nigdy nie zaszkodzi.

Vintage


Schleich 13209 - Ruthenia (rocznik '88)

Nekkid 


Jeszcze niepomalowany Eclipse

I see spots


Portrait


Duża Bahama...


...i mała Bahama.

The great outdoors


Cały Akashay... Kocham to zdjęcie

Przechodząc do tematu... Dziś miał być rozdział 12, ale.... W ogóle nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta ( co mi nie przeszkadza), muszę przemyśleć kilka wątków... Zarówno mi, Wam jak i Zofii Wolińskiej przyda się chwila przerwy. I tu wkracza Kuba Rozpruwacz!

Tak jest, dobrze czytacie. Nie wiem czy wiecie, ale od jakiegoś czasu fascynuję się psychopatami, mordercami, sekcjami zwłok. Nie wiem czy to dobrze, ale cóż ;) Poniższe opowiadanie, oparte na PRAWDZIWEJ historii jest owocem mojej niezdrowej, "fascynacji"... Jeśli Wam się spodoba, mogę zrobić podobne nowelki o innych "psychicznych".

Drogi Szefie,
Ciągle słyszę, że policja złapała mnie, ale nie przymkną mnie, na razie. Śmieję się, gdy oni wyglądają tak mądrze i mówią o byciu na właściwym tropie. Ten żart o Skórzanym Fartuchu naprawdę mnie ubawił. Nie trawię dziwek i będę je rozpruwał, dopóki nie zostanę zamknięty. Ostatnia praca była wspaniałym dziełem. Nie dałem damie czasu na kwik. Jak złapią mnie teraz. Kocham swoją pracę i chcę znowu zacząć. Wkrótce usłyszysz o mnie i moich małych sztuczkach. Zostawiłem trochę stosownej czerwonej substancji w butelce po piwie imbirowym po ostatniej robocie aby napisać nią ale zgęstniała niczym klej, więc nie mogę jej użyć. Mam nadzieję, że czerwony tusz wystarczająco pasuje ha. ha. Pracując następnym obetnę damie uszy i wyślę funkcjonariuszom policji, tak dla zabawy. Zatrzymajcie ten list aż nie zrobię trochę więcej, później go wydajcie. Mój nóż jest tak miły i ostry oraz chcę dać mu zajęcie, kiedy tylko będzie taka możliwość. Powodzenia, Pozdrawiam,
Kuba Rozpruwacz

(autentyczny cytat z XVIII-wiecznego listu)

I pięknie – myślę sobie, kończąc ostatnią literę eleganckim zawijasem. Teraz tylko wysłać i znowu będę mógł patrzeć jak ci nieudacznicy śmiesznie się miotają. Ktoś mógłby powiedzieć, że jestem nierozsądny  i pewnie miałby rację. Jednak nie potrafię sobie odmówić tej przyjemności.

Patrzę na zegarek – no, czas już na mnie. Jutro, jak każdy porządny poddany Jej Królewskiej Mości muszę pofatygować się do pracy, posłuchać trajkotania głupich księżniczek i hrabin, udając zainteresowanie opowiadaniem o polowaniach wielkich w swej dufności lordów. Jednak już w weekend będzie można się zabawić!

***

To dziś. Dziś będzie dobry dzień. A raczej dobra noc. Mówiąc szczerze, nie mam ochoty nigdzie się ruszać – strasznie boli mnie głowa. Przekonał mnie jednak widok Londynu, błyskającego swymi światłami za moim oknem. Za ścianą słyszę śmiech i to mobilizuje mnie do działania.  

Jak dobrze, że nie poszedłem do królowej na jej cudownie snobistyczną herbatkę. Dzięki mojej rozsądnej decyzji wymykam się teraz z mojej eleganckiej rezydencji, idąc naprawiać świat. Czuję zimny dotyk noża pod moją koszulą.

Uwielbiam chodzić pieszo, patrząc jak wylizane trawniki sprzed rezydencji ustępują miejsca skromnym, drobnomieszczańskim skwerkom, a potem obrzydliwej warstwie śmieci rzuconych na wydeptaną ziemię.
Te wszystkie nędzne dziewczyny z pewnością byłyby mi wdzięczne – uwalniam je z  piekła jakim jest Whitechapel. Jedynie śmierć jest prawdziwą wolnością – nie muszą już hańbić się prostytucją, nigdy już nie są głodne. Razem z ich życiem ich wulgarna głupota znika z powierzchni ziemi. Czyż nie jestem zbawicielem ludzkości? Gdyby wszyscy myśleli tak jak ja świat byłby lepszym miejscem.


Idę Flower and Dean Street snując swoje wizje, gdy zauważam wychodzącą z tamtejszego przytułku postać. Nie wygląda ona na kobietę sukcesu – jej włosy są zaniedbane, chyba nieźle się upiła. Prawda, widziałem osoby w gorszym stanie, jednak ta tutaj wzbudza jakąś szczególną litość.
- Dobry wieczór! – zagaduję.
- A dobry, żeby wiedział, że dobry! – bulgocze. – Kończę z nim!
- Z kim? – pytam ciekawie.
- Z tym niemytym gburem! Nie lepszy on niż mój były!
- Któż mógłby nie szanować takiej kobiety jak pani?! – pytam z oburzeniem.
Jest moja. Zanim doszliśmy do Berner Street, poznaję całą jej historię – śmierć męża i dzieci, jej chorobę (bronchit – muszę uważać!), nowego kochanka.
Po piętnastu minutach znajomości ze mną poznaje także mój nóż, który z miłym zgrzytem przejeżdża przez jej tchawicę. Krew zaczyna spływać po moich palcach, gdy słyszę kroki. Ach, dlaczego zabierają mi tą przyjemną chwilę?! Z daleka widzę konnego strażnika – to niestety koniec mojej przygody z tą panną!


Rozeźlony wracam do domu, gdy nagle z bramy wyłania się następna posiadaczka matowych włosów i chudego ciała. Mam zamiar ją wyminąć, jednak ona sama do mnie podchodzi.
- Przepraszam, ma pan dobrodziej funta dla skromnej biedaczki? – pyta z nadzieją.
Musi być zdesperowana.
- A w czym panią tak los pokrzywdził? – pytam, wyplątując monetę z kieszeni.
- A wie pan dobrodziej, jak to biednym wiatr w oczy – pieniądze się skończyły.
- Tak, tak. A może zechciałaby pani ze mną – mam kontakty w noclegowni, przyjęliby panią za darmo.
- Oh, jaki pan miły! Ale nie mogę się zgodzić!
- Nalegam.
W końcu udaje się ze mną. Wyjątkowo durna sztuka! Już po pół godzinie jej brzuch jest równiutko rozcięty, a ja trzymam rękę w jej ciepłej macicy. Ją sobie zatrzymam. Nie wiem, dlaczego ten organ lubię najbardziej. Wycinam jeszcze nerkę i pędzę do domu – niedługo poranek.
To była dobra noc.


Spokojnie, jestem całkiem normalna :) Czasami tylko mi tak odwala :P

Miłej niedzieli!
M