30 listopada 2014

Wieszczka

Witajcie!
Notka wynurza się spośród stosów papierów porozrzucanych w dzikim nieładzie na moim biurku. Jednocześnie rysuję mapę świata rzeczywistego i Westeros, robię linoryt dla ojca koleżanki, piszę opowiadanko, składam scenki w scenariusz (tak moi państwo, zostałam wybrana do pisania scenariusza, którego będziemy kręcić do czerwca dużą grupą ze szkoły; genialny pomysł!), a jakby tego było mało wkuwam na cztery sprawdziany. Typowe niedzielne popołudnie :P

Oto takie małe ozdoby z papieru, które nakleję na kartki świąteczne i wyślę w świat! Dziwne, że przed momentem narzekałam na koniec wakacji, a teraz zrywając kolejne kartki z kalendarza widzę zbliżające się nieustannie święta...

 


Gwiazdy to małe, lśniące promyki zsyłające marzenia
- A. de Saint - Exupery

Morgana
Noc zapanowała w Camelot, otulając mury zamku ciemną płachtą. Lady Morgana siedziała przy świecy śledząc pilnie karty opowieści. Obok niej rozpościerały się miękkie poduszki, u stóp wychowanki króla leżały bukiety róż, które dostała tego dnia z okazji urodzin. Dzisiejszy dzień okazał się wcale nie najpiękniejszym momentem jej młodego życia. Wcale nie chciała wychodzić za mąż, ale pozostawanie panienką w tym wieku wydawało się dziwne wszystkim lordom. Westchnęła głośno i wyciągnęła się z rezygnacją na łóżku.
Do pokoju wpadła Gwen. W ręce niosła kaganek rzucający cień za służącą. Wychowanka Uthera uśmiechnęła się na jej widok. Burza rudych loków i kilka uroczych piegów nadawały dziewczynie ciepły widok, zupełnie jak zielone pałające radością życia oczy.
- Pani, już jest późno, a jutro też nadejdzie dzień. Może warto, abyś poszła spać? - zasugerowała służka.
Tak, jutro też nadejdzie dzień. Chciała, aby dzisiejsza noc trwała jak najdłużej, a jutrzejsze słońce nigdy nie ozłociło wschodnich pól. Następnego dnia Uther Pendragon miał zadecydować o jej dalszych losach. Prawdopodobnie chciał wydać ją za mąż z pożytkiem dla kraju. Wypełniła ją rozpacz. Nigdy! Za żadne skarby! Oddałaby wszystko, aby odwlec ten nieodwołalny moment..
- Dzisiejszy dzień był wyjątkowo okropny, Gwen.
Rudowłosa usiadła obok niej, przypatrując się z uwagą swojej pani.
- Czy król już zadecydował... - zawiesiła głos.
- Nie.
Oczy damy zaszkliły się, a potem pojawiły się w nich gorące łzy. Gwen wzięła jej lodowate palce, w swoje ciepłe, szlachetne i zapracowane ręce. Nic nie mówiła. Morgana łkała cicho.
- Gwen, zamieniłabym się z tobą. Albo uciekłabym z Camelot...
- Pani, gdzie byś poszła?
Morgana usłyszała trzy harmonijne uderzenia o ścianę. Serce zabiło jej szybciej. To był tajny szyfr, który znały tylko dwie osoby z zamku. Musiała jak najszybciej skończyć rozmowę. Gwen uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- W jakieś piękne miejsce. Sama nie wiem. To nie było mądre. Miałaś racje Gwen, powinnam iść spać.
Służąca zdziwiona tą szybką zmianą z zachowaniu panienki pożegnała się i zdmuchnęła wątły promień świecy. Morgana słyszała jeszcze przez chwilę jak córka kowala krzątała się w pomieszczeniu, a później zamknęła za sobą drzwi.
Wychowanka Utehra narzuciła na siebie szmaragdowy płaszcz i odgarnęła bujne włosy z czoła, aby lepiej widzieć. Na palcach, aby jej strażnicy niczego nie usłyszeli zakradła się do arrasu, który od zawsze przykrywał jedną ze ścian pomieszczenia. Odgarnęła materiał i szybko popchnęła kamienną ścianę. Skała natychmiast ustąpiła, pozwalając Morganie zagłębić się w tajnych przejściach, których było pełno pod Camelot.
Zbyt się śpieszyła i zapomniała wziąć ze sobą pochodni! No cóż, nie było warto wracać. Macając wilgotną ścianę szła powoli w stronę wyjścia, gdzie czekał na nią chłodny wiatr, wolność i przyjaciel. Uśmiechnęła się na tą myśl. Wszelkie problemy znikły, pozostał tylko ciemny i wilgotny korytarz.
Dostrzegła w końcu ciemne niebo i jeszcze ciemniejszą postać. Mężczyzna odwrócił się, spojrzał na nią, a ukłoniwszy się zgodnie z etykietą zaczął rozmowę.
- Lady Morgano...
- Teraz wystarczy Morgano,sir Michael. Przecież nie otaczają nas sztywni ludzie, którzy nieprzychylnie witają każdą, choćby najdrobniejszą poufałość!
Stali pod skałą, nad nimi piętrzył się złowrogi, piękny zamek, a jego wieżyczki spoglądały jakby z pogardą na dwójkę ludzi z rozmarzeniem wodzących wzrokiem po rozgwieżdżonym niebie. Gałęzie drzew szeptały niezrozumiałe słowa, a rzeka Camel szumiała u ich stóp, odbijając się gwałtownie o skalisty brzeg i pozostawiając na nim białą pianę. Byli blisko gór, a daleko od morza.
- Chodź, łódź jest zacumowana nieco niżej, ukryta wśród sitowia.
Rozglądnęła się dookoła.
- Czy to bezpieczne? W lasach można znaleźć dzikie zwierzęta i jeszcze dzikszych ludzi...
- Pani, jestem z tobą.
Tak, był rycerzem. Nie miała się czego bać... może z wyjątkiem cywilizowanego zamku, w którym przed ostrymi językami, plotkami i posądzeniami nie można było się obronić ostrym mieczem.
- A co jeśli odkryją, że nie ma mnie nocą w twych komnatach?
Ujął ją delikatnie za rękę. Jego oczy były czarne pośród mroku, ale wydawały się przy tym tak jasne i ujmująco szczere, że zgodziłaby się na wiele jego pomysłów.
- Morgano, a co możesz jeszcze stracić? Nieskazitelną opinie? Na to nie zgodzi się Uther przez pamięć o twoich rodzicach. Może lękasz się uchodzenia za rozwichrzoną, niepokorną dziewczynę? Ale przecież nią jesteś. - uśmiechnął się szelmowsko i dodał - Moja Pani.
- Chodźmy - rzuciła, siląc się na obojętny ton.
W końcu nie obchodziło ją, co sobie pomyślą inni.
W blasku księżyca łódź przemykała się gładko po grzbietach fal, płynąc z nurtem. Morgana wpatrywała się w brzegi, tchnące spokojem drzewa i wieczne gwiazdy, lśniące jak najpiękniejsze światła wskazujące drogę wędrowcom.
- Dlaczego chciałeś, żebym uciekła z Camelot? - zapytała zamyślona.
- To nie jest prosty czas... dla nikogo z nas. Uther jak co pięć lat organizuje wielki turniej rycerski, największe świętego w siedmiu krainach. Zapewne za niedługo zjadą się do nas królowie z dworami, znamienici rycerze, próbujący zdobyć majątek, weseli błaźni, płatni mordercy...
Zmarszczyła czoło. Po co opowiadał jej o czymś, o czym doskonale wiedziała? W swoim życiu była już na jednym takim turnieju i doskonale pamiętała barwnych ludzi, uczty i przechwałki rycerzy.
- Codziennie najbliższym władców grozi niebezpieczeństwo. W Camelot będę doskonale chroniona. Nie masz się czym przejmować. Poza tym nie przybędzie tak wiele władców.
- Jeden uzbrojony człowiek wystarczyłby, aby zabić drugiego nieuzbrojonego. Chodzi mi o to, że tobie nie może się nic stać. Słyszałem opowieści nadlatujące znad południowych krain... ponoć i ty zagłębiasz się w starych księgach.
- Nic z nich nie rozumiem.
Powiedziała pośpiesznie. Zbyt szybko wyszeptała te słowa. Rozpoznał fałszywą nutę w jej głosie. Znał ją stanowczo zbyt dobrze. Tymczasem pozwolił, aby jej słowa wybrzmiały w ciszy nocnej.
- Nie ma nic złego w zagłębianiu się w arkanach magii.
- Czary są zakazane. - odpowiedziała rezolutnie.
- Dlatego próbujesz je zrozumieć?
Głęboko dotknęły ją te słowa. Urażona nic nie odpowiedziała, tylko popatrzyła w wodę. Czuła na sobie jego uważny wzrok.
- Morgano, nie myśl, że chcę cię zranić. Jestem po prostu ciekawy, czy coś Ci wychodzi. Wiesz przecież, że to co mi powiesz pozostanie między nami.
Była o tym przekonana. Od tak dawna chciała się z kimś podzielić. Ciążyła jej ta tajemnica.
- Niewiele, choć miewam sny.
- Jak każdy. - roześmiał się wesoło.
- Sęk w tym, że widzę w nich rzeczy równie wyraźnie jak na jawie i niektóre przypominają dzieje różnych postaci z przeszłości, o których czytał mi maester, a inne są zbyt podobne do przepowiedni starego ludu.
Oniemiał i wpatrywał się w nią. Nie mogła odróżnić, czy w tym spojrzeniu było więcej ciekawości, czy zdziwienia. Na pewno nie dostrzegła w nim strachu. Odetchnęła z ulgą; bała się, że przez swoją odmienność straci przyjaciela. Zapomniała, że sir Michael zawsze akceptował ludzi takimi, jacy byli nic od nich nie wymagając.
Otworzył usta chcąc coś mówić, ale głośno zabiły dzwony w cytadeli. Wymienili spojrzenia.
- Muszę szybko wracać.
Bez słowa skierował łódź do brzegu i ruszył z nią do tajnego przejścia. Nie mieli czasu porozmawiać dłużej, a on miał tyle pytań bez odpowiedzi. Wchodząc z powrotem do korytarza pokłonił się.
-Pani, muszę już iść, gdyż gdybyś zjawiła się ze mną w twojej komnacie byłoby to bardzo podejrzane. Bądź dzielna. Jeśli rozumiesz coś ze starych ksiąg nie mogą cię zmusić do niczego. Możesz zrobić, co tylko uznasz za stosowne.
Nie wiedziała, czy mówił szczerze, czy po prostu pragnął ją pocieszyć, ale przyjęła te słowa z wdzięcznością. i znikła w głębokim korytarzu.

Trzymajcie się ciepło w te nadchodzące grudniowe mrozy!
Do napisania!

Sophija

PS. Maju, strasznie jeszcze raz przepraszam, że dałam Ci tyle czekać!

23 listopada 2014

Kasztanowata piękność

Witajcie!
Jak tam samopoczucie w te jesienne, mroczne dni? Moje wygląda podobnie jak wykres pokazujący liczbę wyświetleń tego bloga - bywało lepiej (już nas nie lubicie? :( ), są wzloty i upadki. Na szczęście mam dużo zajęć, a więc mało czasu na czarne myśli.

Czas biegnie tak szybko... W telewizji pojawiła się świąteczna reklama Coca-Coli, co zwiastuje rychłe nadejście Bożego Narodzenia, co z kolei zapowiada powiększenie się mojej kolekcji. Na Mikołajki zażyczyłam sobie głównie książek (wreszcie dostanę "W poszukiwaniu utraconego czasu" Prousta - zobaczymy, czy mi się spodoba), ale jedzie też do mnie pewien przepiękny breyer traditional... W dodatku niedawno udało mi się wylicytować dwa wycofane Schleichy!

Ten weekend jest dla mnie wyjątkowo ciekawy. Wczoraj udało mi się pójść do kina na "Kosogłosa", a dziś  lecę do teatru na Hamleta! I jeszcze lekcje trzeba będzie zrobić... Muszę się streszczać :/

Dziś miał być opis drugiej części styczniowej paczki, ale na prośbę Dorotheah wrzucam kilka słów o drugiej z pięknych klaczy, które przyjechały do mnie dzięki niemałej pomocy Doroty. BARDZO DZIĘKUJĘ :*!!

Usiądźcie wygodnie, bo zaraz padniecie! Oto Headley Britannia!!!


Mold Strapless był moim marzeniem i wręcz obiektem kultu od dawien dawna.Próbowałam go zdobyć od ładnych paru lat i wyobraźcie sobie moją radość, gdy ta przepiękna dziewczynka wreszcie do mnie przygalopowała.
Model jest portretem czempionki skokowej, krzyżówki folbluta i Irish Sport Horse, która odeszła w kwietniu tego roku. Myślę, że rasa jest dobrze dobrana, bo też Strapless to bardzo wszechstronny mold.
Jak dla mnie Brit praktycznie nie ma wad, oprócz drobnego defektu fabrycznego  - dwóch czarnych kropek na zadzie. Niestety, są dość dobrze widoczne i bardzo mnie denerwują, ale mogę je przeboleć, ponieważ patrząc z boku są praktycznie niezauważalne.
Sama figura jest natomiast kwintesencją cudowności i z miejsca stała się moim ulubionym Tradem. Anatomia wydaje się być bez zarzutu. Zachwyt wzbudza niesamowita harmonijność i regularność sylwetki. Headley jest bardzo delikatna, ale zarazem niewiarygodnie wyrazista - innymi słowy posiada olbrzymi urok osobisty. Oraz piękne, długie nogi, żywe spojrzenie (ogólnie głowa jest boska), mnóstwo detali, świetną grzywę... Malowanie pięknie podkreśla jej atuty, a cieniowanie jest rewelacyjne! Wszystkie szczegóły jak kasztany, żyłki, zarys mięśni, żeber, a nawet strzałki pod kopytami są na miejscu. I ten uroczy ogon, taki jak lubię - nie przedobrzony! Poza jest również bardzo przyjemna dla oka - nie najbardziej dynamiczna, ale nadal bardzo ciekawa.

Cóż więcej? Niech zdjęcia mówią same za siebie! Ja tylko jeszcze dodam, iż model z wyżej wymienionych względów jest zdecydowanie wart zakupu, mimo iż obecnie bardzo trudny do dostania (wycofany w 2011 roku).








W kantarku mojej roboty :)

Ode mnie to tyle - muszę wracać do pracy :/
Trzymajcie się ciepło!!
M


16 listopada 2014

Mini-wyścig

Ciao!
Dawno, dawno temu, gdy jeszcze słońce świeciło niemal codziennie, dni były długie i ciepłe, a czas nie płynął tylko wlekł się powoli muskany delikatnym powiewem chłodnego wiatru przyszło mi do głowy, żeby urządzić moim koniom mini-wyścig.
Poparły radośnie tę ideę, dlatego też witam państwa na pierwszej tego rodzaju imprezie organizowanej w mojej małej stadninie!

Ustawiły się ochoczo na linii startu...

Na umówioną salwę w powietrze ruszyły galopem przed siebie próbują osiągnąć jak największą prędkość i przybliżyć się do tytułu mistrza wyścigu!

 
Oto mój faworyt - Volatilis (łac. skrzydlaty). Nie na darmo nadałam mu to imię; gdy pędzi przed siebie ma się wrażenie, że już wcale nie dotyka kopytami ziemi.

 Mój ulubieniec niewątpliwie ma potencjał, który pozwolił by mu wygrać konkurs, jednak nie potrafi pędzić przed siebie. Uważa, że czasem lepiej przystanąć i podziwiać widoki roztaczające się wokoło. Gdyby biegł jak najszybciej nigdy nie zauważyłby rajskiego ptaka, co przysiadł na gałązce drzewa, czy nie zwróciłby uwagi na historię szeptaną przez strumyk ;).

Syrius na krawędzi. Ryzykant, pewny siebie, on nigdy nie wybiera najprostszej ścieżki tylko tą, która dostarczy mu niezapomnianych wrażeń ;)



 Akatsuki jest najbardziej upartym koniem, jakiego miałam okazję poznać, dlatego jest w stanie pokonać wszystkie przeciwności. Nie jest mu łatwo, ale ma w sobie siłę, która nie pozwala mu stanąć i za to go podziwiam.

Spiryt ma duże poczucie humoru. Czasem mam wrażenie, że stanął do rywalizacji, bo wiedział, że nie jest mistrzem w biegach, ale znając charaktery przyjaciół wiedział, że innym nie będzie łatwo pogodzić się z przegraną; jemu przyszłoby to z oczywistą łatwością.


Kto wygrał wyścig? To była bardzo przewidywalne. Tylko Volatilis mógł zostać mistrzem!! Wszyscy spędziliśmy wspaniały dzień uganiając się po lasach, strumykach i skałach :D

Pozdrawiam wszystkich!
Do napisania!
Sophija

PS. Bardzo przepraszam za to, że o wyniku nie zadecydowały moje wakacyjne koncepcje tylko przeglądnięcie list do 2. etapów różnych olimpiad... Gdy widzę, że z mojej szkoły z biologii przeszło 50 osób, z chemii i angielskiego 30, fizyki dwadzieścia parę... wtedy tak ciężko jest nie zwątpić we własne umiejętności! Muszę po raz setny próbować usilnie uwierzyć w siebie.
Na szczęście każdy kolejny dzień pozwala zacząć wszystko od nowa, jeszcze raz próbować - tego nikt nigdy nikomu nie może zabronić ;)
I tym pozytywnym akcentem kończę mój monolog :D

9 listopada 2014

Rozdział 10!!

Witajcie!

Dotrwaliśmy do długiego weekendu! Co prawda osobiście spędzam go grabiąc liście w zimnie, ale przynajmniej wreszcie mogę się wyspać. Bo ostatnio wieczorami płaczę już ze zmęczenia.
Oczywiście najważniejszą olimpiadę z biologii prawdopodobnie zawaliłam, ale udało mi się przejść z angielskiego, historii oraz prawie na pewno z polskiego. Mogłoby być lepiej, ale w sumie nie narzekam...
Teraz nareszcie mogę poczytać coś, co nie jest Homerem (Odyseja była lekturą do olimpiady). Zabrałam się za "Świat bez końca". Całkiem zgrabnie napisane. A Wy, czytaliście kiedyś Kena Folleta?
Co do mojego samopoczucia również bywały wzloty i upadki. Ale chyba jest lepiej.

Wrzucam obiecane zdjęcie naszyjnika z Antibes. Chciałam zaprezentować też koszulkę  z Helu, ale chyba jest jednak trochę zbyt zimno :P

Kupiłam go  w sklepiku przy basenach z orkami. Niby nic szczególnego, ale dla mnie jest najcenniejszą biżuterią. Noszę go codziennie.

Wrzucam jeszcze świeżo skończony filmik o Trurze.



Tymczasem zapraszam na dziesiąty odcinek powieści! Czas leci... Wprowadziłam kilka zmian, ciekawam, czy się Wam spodobają?


- Może pani pomóc? – spytał szamoczącą się z walizką drobną brunetkę, stojącą tuż obok niego. A  każdy szanujący się Włoch, za jakiego niewątpliwie uważał się Salvatore Cascio Ferro, nie może w takim przypadku stać spokojnie.
- Jeśli byłby pan tak dobry. – dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie, jednocześnie z ulgą zrzucając ciężar w jego ręce.
- Była już pani kiedyś w Stuttgarcie? – zagadnął, gdy wysiadali.
- Nie miałam jeszcze przyjemności.
-Och, ja bywałem tu wielokrotnie. To piękne miasto, lecz niestety wojna odebrała mu trochę uroku.- odparł.
- Jak każdemu miejscu. Dziękuję panu za pomoc. – powiedziała, wsiadając do czekającego na nią samochodu.
- Dla mnie to czysta przyjemność. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Ja również. Do widzenia!
Nie wiedział, że jego życzenie spełni się tak szybko.

Okazało się, że nie było to takie proste. Zosia myślała, że rozpocznie swą pracę jeszcze przed Nowym Rokiem, tymczasem gdy pierwszy raz stanęła w hallu budynku ekspozytury terenowej Abwehry w Stuttgarcie był już maj.
Zaczęło się od wyjazdu Philla Watsona, przesłuchującego ją bruneta. On także był podwójnym agentem. Został wysłany, aby opowiedzieć Niemcom o Zofii jako osobie chętnej do współpracy. Tymczasem ona przechodziła intensywne szkolenia wojskowe. Był to dla niej ciężki okres, każdy dzień przynosił zmęczenie zarówno fizyczne i jak i psychiczne, jednak jej wola walki przyniosła szacunek i uznanie Anglików.
Przez pewien czas była także śledzona przez wysłanników Wehrmachtu. Zaliczyła tez spotkanie z jednym z nich. W końcu Phill przekazał jej, iż została zaproszona do Rzeszy, aby spotkać się z dowódcami i omówić warunki współpracy.

Gdy tylko przedstawiła się sekretarce, ta natychmiast poprowadziła ją na miejsce spotkania. Wepchnąwszy ją bezceremonialnie do pokoju wraz torbą podróżną, szybko oddaliła się.
- Proszę usiąść! – usłyszała polecenie, wydane szorstkim, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Spojrzała na swego rozmówcę. Był to barczysty blondyn, siedzący za równie masywnym biurkiem. Jego twarz nie była ani brzydka, ani piękna, za to szare oczy wpatrywały się w nią ze złowrogim napięciem.
- Dzień dobry! – uśmiechnęła się uprzejmie.
- Pani Zofia Wolińska? – zapytał.
-Tak.
- Czekaliśmy na panią. – rzekł tonem, który mógłby zabijać. – Słyszeliśmy, że ma pani ciekawe informacje. Proszę się nimi podzielić.
Niewiele myśląc spełniła jego życzenie. Churchill przekazał jej kilka mało ważnych szczegółów, które spokojnie mogła sprzedać.
- Dobrze. – pochwalił ją lakonicznie gdy skończyła. – Takich ludzi nam potrzeba. Będzie nam pani dostarczała takich ciekawostek, a my panią nagrodzimy. Jednak gdy przyjdzie pani do głowy brykać.. – mówiąc to, przeszedł za jej fotel i nachylił się nad nią tak, że mogła czuć jego oddech.- … to wie pani, co panią czeka.
- Oczywiście. – odparła bez śladu nerwowości.- Ale co do nagrody…
- Tak? – jego pytanie brzmiało jak warknięcie psa.
- Chciałabym walczyć za Rzeszę. Realizować się jako żołnierz.
- Myślę, że da się to załatwić. Słyszała pani o Brandenburczykach?
Wolińska wstrzymała oddech. Chcą ją wcielić do elitarnej jednostki specjalnej. Pracując w takiej organizacji mogłaby pozyskać wiele informacji!
- Oczywiście. Należenie do nich byłoby dla mnie zaszczytem.
- Zamierzamy przeprowadzić lądowanie na terenie Wielkiej Brytanii. Musiałaby pani najpierw przygotować tę akcję, a potem możemy zaproponować ubezpieczanie jej. Szkoda, że nie mamy czasu na sprawdzenie pani umiejętności, ale z pewnością umie pani latać ze spadochronem, prawda?
- Ma się rozumieć! – odrzekła, niekoniecznie zgodnie z prawdą.

Miłego wypoczynku!
M

2 listopada 2014

Drogi i bezdroża

Ciao!
Francuski poszedł tak dobrze, że nie sądziłam aż do tamtego tygodnia, iż kiedykolwiek będę w stanie tak napisać jakąkolwiek olimpiadę! Jestem przecież zwykłą, szarą uczennicą próbującą godzić przyjemne (plastyka i pisanie) z pożytecznym (to wszystko inne) - nie rozpisuję się, bo mój harmonogram na przyszły tydzień to totalne szaleństwo! :D

Amarillo (ten trzpiot, który jest w tak wielu miejscach, a nigdy nie tam gdzie powinien) wlazł niedawno na moje orchidee. Co zrobiłam? Zamiast zastosować jakąś efektowną metodę wychowawczą urządziłam mu sesję zdjęciową!

Dość tego dobrego, teraz pora na rozdzialik ;)


Leon
Im bardziej pochód zbliżał się do granicy, tym bardziej zmieniało się otoczenie. Stopniał śnieg, a ponieważ w tej części królestwa nie było żadnych dróg, gdyż karawany niezwykle rzadko podróżowały w te strony, więc patrol przedzierał się przez falujące morza traw.
W powietrzu unosiła się woń nadchodzącej wiosny, a rycerze powoli zdejmowali z siebie wełniane płaszcze. Wszędzie słychać było trel ptaków, gdzieniegdzie przemknął przed rycerzami cień sarny lub królika. Dwóch rycerzy drzemało w siodłach, a reszta kiwała się sennie.
- Jak pięknie jest w tych stronach. Chciałbym założyć tu gród, do którego zjeżdżaliby się lordowie goszczący na najświetniejszych dworach siedmiu królestw! Wydawałbym bankiety, a moje wioski ciągnęłyby się aż do granicy! Zima musi być tutaj łagodna, a zwierzyny jak widać jest pod dostatkiem. Żyłbym tu jak w raju! - rozmarzył się sir Myron.
Sir Ciril spojrzał na niego spode łba.
- Głupcze! - zachrypiał strasznym głosem - Myślisz, że twierdza Cytyni nie była świetnie ufortyfikowanym i bronionym przez znamienitych rycerzy grodem? A jednak i to nie wystarczyło przeciw wrogiej armii! Teraz wieziemy ze sobą córkę lorda Eddrada, więc przyśpiesz tą swoją szkapę.
- Kim jest ta ranna dziewczyna, że muszę katować mojego wierzchowca, popędzając go, gdy ledwie trzyma się na nogach? Jedną z świetnych panienek, których w Camelot masz, ile zapragniesz, a ta na pewno nie wygląda na najbardziej urodziwą.
Sir Ciril zacinął mocno cugle konia, a jego twarz spłonęła czerwienią, ale pohamował się.
- Zamilcz, nie chcę opóźniać patrolu pojedynkiem.
- Zapłoniłeś się jak panienka. Kim był niby ten lord? Kogo obchodzi jego córka, która po śmierci ojca i spaleniu majątku nic nie jest warta?
Leon jadący z przodu wyprostował się i powiedział oficjalnym tonem.
- Lord Eddrad był w swoim czasie najbliższym przyjacielem i doradcą króla Uthera oraz drugim, po królu, mieczem państwa oraz byłym dowódcą rycerzy Camelot, więc proszę Cię przyjacielu o więcej szacunku, szczególnie, że mówisz o zmarłym bohaterze poległym podczas walki o swoją ojczyznę.
Sir Myron nic nie odpowiedział, tylko rzucił coś pod nosem, a sir Cyryl zrównał konia z Leonem, trzymającym w ramionach Anne.
- Musimy zatamować upływ krwi. Inaczej ona nie dojedzie do granicy. - w jego głosie była niespotykana u nieugiętego rycerza tkliwość - Nie możemy pozwolić jej umrzeć, to córka mojego pana i dobroczyńcy.
- Za chwilę zatrzymamy się na krótki postój; konie są już znużone drogą. Pod wieczór będziemy na granicy.
- A co potem? Stoją przed nami Lodowe góry.
Bruzda między oczami rycerza wydawała się jeszcze głębsza niż przed chwilą.
- Może przypadkiem trafimy na jakiegoś uzdrowiciela? I tak nie możemy z mieczami wejść w głąb tego kraju.
- Dlaczego? - zapytał nagle obudzony rycerz.
- Nie mam zamiaru wydawać się na pastwę ludu południa bez mojego miecza w ręku. - krzyknął sir Myron.
Leon nie wytrzymał i wstrzymał konia. Stał teraz z ogniem w oczach naprzeciw sir Myrona, a jego ręka nieświadomie powędrowała w stronę miecza przypiętego do pasa. Przewyższał towarzysza o głowę.
- Powtórz, co powiedziałeś sir.
Rycerz rozglądnął się niepewnie po towarzyszach, ale nie zamierzał splamić honoru, więc powtórzył.
- Nie mam zamiaru wydawać się na pastwę ludu południa bez mojego miecza w ręku.
- Dobrze. Więc zawróć. Nie karzę ci ze mną jechać, sir Myronie i tym samym pozwalam zostawić tu swój tytuł i honor, możesz wracać do domu. Jeśli jednak postanowisz zostać nie mam zamiaru słuchać twojego narzekania i podburzania innych.
- Nie jesteś nawet rycerzem, chłopcze!
Leon wyglądał, jakby został spoliczkowany. Tym razem jego oczy wyrażały tylko zimną wściekłość.
- Za to synem i wnukiem rycerzy, który dobrze wie, jak posługuje się mieczem.
Cedził słowa, mówił cicho, nie podnosząc głosu. Następnie obrócił się wyprostowany i ruszył w przeciwną stronę. Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Sir Myron przyklęknął na jedno kolano.
- Nie byłem pewien, czy słusznie wybraliśmy cię na przywódcę. Teraz już wiem, że na to zasługiwałeś. Będę zaszczycony jadąc za tobą chociażby na pewną śmierć. Prowadź i bierz odpowiedzialność za swoje decyzje, przyszły rycerzu królestwa.
Zatrzymali się na krótki posiłek złożony z czerstwego chleba. Dokuczał im mróz i przejmujący wiatr, dlatego jedli jak najprędzej. Cyryl nic nie jadł, tylko skreślił węglem drzewnym kilka słów na jasnej korze i przyczepił kawałek drzewa do nóżki gołębia. Pozostali rycerze przypatrywali mu się ze zniecierpliwieniem. Rycerz pogłaskał ptaka po głowie.
- Leć do Camelot i zawiadom króla o nieszczęściu, jakie dotknęło Cytyni. Oby twoja droga była prosta, niech wieści niesione przez ciebie dotrą prędko do królewskich uszu, bo inaczej możemy się bać o południowe strony królestwa. - wyszeptał cicho.
Potem wypuścił ptaka i przez moment patrzył jak niezgrabny cień o szarych skrzydłach unosi się do góry, brnąc dobrze wyuczoną drogą w stronę stolicy. Obrócił się twarzą do towarzyszy.
- Wypełniliśmy nasz obowiązek, teraz ruszajmy w drogę!
Ich konie pogalopowały w stronę nieznanych krain.

Merlin
Siedział na łóżku ze skrzyżowanymi nogami podziwiając setki dachów małych domków, wybudowanych u stóp wielkiego grodu. Przez moment wsłuchiwał się obojętnie w ciszę. Później oparł się o ścianę i załamał ręce.
- Nie wierzę! Nie wierzę! - powtórzył, aby upewnić się co do prawdziwości swoich słów.
Nagle usłyszał skrzypienie drzwi i do pokoju wsunęła się Gwen, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Jej ognisto rude włosy ożywiły ponury pokój, a promienny uśmiech rozjaśnił mroki wnętrza.
- Jak minął dzień? - spytała pogodnie.
- Boję się o Artura.
Roześmiała się szczerze, siadając na taborecie naprzeciw niego.
- Co on znowu wymyślił?
Merlin niechętnie powrócił myślami do wspomnienia, w którym królewicz wpadł jak opętany do swej komnaty wziął z biurka stertę notatek i wrzucił je do kominka, a potem patrzył jak płoną. Nigdy nie zapomni tej barczystej, ciemnej postaci na tle ognia, pożerającego wiedzę.
- Najprawdopodobniej oszalał. Spalił wszystkie notatki.
Ku swojemu zdumieniu dostrzegł w intensywnie zielonych oczach Gwen błysk akceptacji. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
- Bałam się, że to coś poważnego. Artur postąpił słusznie.
- Gwen, Camelot potrzebuje silnego władcy, a nie króla - tyrana - nieuka! - wybuchł gniewnie.
- Camelot nie potrzebuje też na tronie naukowca. Jak myślisz, do czego będzie mu potrzebna... na przykład historia?
Spróbował zachować spokój, choć przychodziło mu to z trudem.
- Aby poznać dzieje minionych pokoleń i nie powtórzyć ich błędów.
Przechyliła zadziornie główkę.
- A rachunki?
- Musi wyliczyć, ile złota może wypłynąć ze skarbca, na ochronę granic, budowę zamków i traktów!!
Zamrugała oczami.
- To może wyjaśnisz mi na co królowi przyda się botanika?
Merlin zaniósł się śmiechem, a potem spojrzał w wielkie, pałające ciekawością, zielone oczy.
- Nie mam pojęcia! Może, aby znaleźć dla wybranki serca najpiękniejsze kwiaty świata?
- A astronomia? - zapytała z szerokim uśmiechem.
Merlin udawał śmiertelnie poważnego.
- Aby przekonać prostaczków, że można wyczytać w gwiazdach słuszność jego decyzji.
Śmiali się przez chwilę. Pierwsza spoważniała Ginewra
- Żałuję, ale muszę już iść. Morgana na pewno na mnie czeka.
- Do zobaczenia Gwen!
Uśmiechnęli się do siebie i dziewczyna wyszła z pokoju równie bezszelestnie, jak weszła. Merlin myślał przez chwilę, po czym wyjął spod obluzowanej deski w podłodze starą księgę - prezent od Gajusza.
Tak oto u boku najbardziej zajadliwego przeciwnika czarów, mag - samouk zgłębiał tajniki zakazanej sztuki.

To do napisania!
Sophija

PS. Biorę udział w Candy u Mai!!

PS2. W środę olimpiada z polskiego... życzę powodzenia wszystkim moim towarzyszom niedoli!