30 listopada 2014

Wieszczka

Witajcie!
Notka wynurza się spośród stosów papierów porozrzucanych w dzikim nieładzie na moim biurku. Jednocześnie rysuję mapę świata rzeczywistego i Westeros, robię linoryt dla ojca koleżanki, piszę opowiadanko, składam scenki w scenariusz (tak moi państwo, zostałam wybrana do pisania scenariusza, którego będziemy kręcić do czerwca dużą grupą ze szkoły; genialny pomysł!), a jakby tego było mało wkuwam na cztery sprawdziany. Typowe niedzielne popołudnie :P

Oto takie małe ozdoby z papieru, które nakleję na kartki świąteczne i wyślę w świat! Dziwne, że przed momentem narzekałam na koniec wakacji, a teraz zrywając kolejne kartki z kalendarza widzę zbliżające się nieustannie święta...

 


Gwiazdy to małe, lśniące promyki zsyłające marzenia
- A. de Saint - Exupery

Morgana
Noc zapanowała w Camelot, otulając mury zamku ciemną płachtą. Lady Morgana siedziała przy świecy śledząc pilnie karty opowieści. Obok niej rozpościerały się miękkie poduszki, u stóp wychowanki króla leżały bukiety róż, które dostała tego dnia z okazji urodzin. Dzisiejszy dzień okazał się wcale nie najpiękniejszym momentem jej młodego życia. Wcale nie chciała wychodzić za mąż, ale pozostawanie panienką w tym wieku wydawało się dziwne wszystkim lordom. Westchnęła głośno i wyciągnęła się z rezygnacją na łóżku.
Do pokoju wpadła Gwen. W ręce niosła kaganek rzucający cień za służącą. Wychowanka Uthera uśmiechnęła się na jej widok. Burza rudych loków i kilka uroczych piegów nadawały dziewczynie ciepły widok, zupełnie jak zielone pałające radością życia oczy.
- Pani, już jest późno, a jutro też nadejdzie dzień. Może warto, abyś poszła spać? - zasugerowała służka.
Tak, jutro też nadejdzie dzień. Chciała, aby dzisiejsza noc trwała jak najdłużej, a jutrzejsze słońce nigdy nie ozłociło wschodnich pól. Następnego dnia Uther Pendragon miał zadecydować o jej dalszych losach. Prawdopodobnie chciał wydać ją za mąż z pożytkiem dla kraju. Wypełniła ją rozpacz. Nigdy! Za żadne skarby! Oddałaby wszystko, aby odwlec ten nieodwołalny moment..
- Dzisiejszy dzień był wyjątkowo okropny, Gwen.
Rudowłosa usiadła obok niej, przypatrując się z uwagą swojej pani.
- Czy król już zadecydował... - zawiesiła głos.
- Nie.
Oczy damy zaszkliły się, a potem pojawiły się w nich gorące łzy. Gwen wzięła jej lodowate palce, w swoje ciepłe, szlachetne i zapracowane ręce. Nic nie mówiła. Morgana łkała cicho.
- Gwen, zamieniłabym się z tobą. Albo uciekłabym z Camelot...
- Pani, gdzie byś poszła?
Morgana usłyszała trzy harmonijne uderzenia o ścianę. Serce zabiło jej szybciej. To był tajny szyfr, który znały tylko dwie osoby z zamku. Musiała jak najszybciej skończyć rozmowę. Gwen uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- W jakieś piękne miejsce. Sama nie wiem. To nie było mądre. Miałaś racje Gwen, powinnam iść spać.
Służąca zdziwiona tą szybką zmianą z zachowaniu panienki pożegnała się i zdmuchnęła wątły promień świecy. Morgana słyszała jeszcze przez chwilę jak córka kowala krzątała się w pomieszczeniu, a później zamknęła za sobą drzwi.
Wychowanka Utehra narzuciła na siebie szmaragdowy płaszcz i odgarnęła bujne włosy z czoła, aby lepiej widzieć. Na palcach, aby jej strażnicy niczego nie usłyszeli zakradła się do arrasu, który od zawsze przykrywał jedną ze ścian pomieszczenia. Odgarnęła materiał i szybko popchnęła kamienną ścianę. Skała natychmiast ustąpiła, pozwalając Morganie zagłębić się w tajnych przejściach, których było pełno pod Camelot.
Zbyt się śpieszyła i zapomniała wziąć ze sobą pochodni! No cóż, nie było warto wracać. Macając wilgotną ścianę szła powoli w stronę wyjścia, gdzie czekał na nią chłodny wiatr, wolność i przyjaciel. Uśmiechnęła się na tą myśl. Wszelkie problemy znikły, pozostał tylko ciemny i wilgotny korytarz.
Dostrzegła w końcu ciemne niebo i jeszcze ciemniejszą postać. Mężczyzna odwrócił się, spojrzał na nią, a ukłoniwszy się zgodnie z etykietą zaczął rozmowę.
- Lady Morgano...
- Teraz wystarczy Morgano,sir Michael. Przecież nie otaczają nas sztywni ludzie, którzy nieprzychylnie witają każdą, choćby najdrobniejszą poufałość!
Stali pod skałą, nad nimi piętrzył się złowrogi, piękny zamek, a jego wieżyczki spoglądały jakby z pogardą na dwójkę ludzi z rozmarzeniem wodzących wzrokiem po rozgwieżdżonym niebie. Gałęzie drzew szeptały niezrozumiałe słowa, a rzeka Camel szumiała u ich stóp, odbijając się gwałtownie o skalisty brzeg i pozostawiając na nim białą pianę. Byli blisko gór, a daleko od morza.
- Chodź, łódź jest zacumowana nieco niżej, ukryta wśród sitowia.
Rozglądnęła się dookoła.
- Czy to bezpieczne? W lasach można znaleźć dzikie zwierzęta i jeszcze dzikszych ludzi...
- Pani, jestem z tobą.
Tak, był rycerzem. Nie miała się czego bać... może z wyjątkiem cywilizowanego zamku, w którym przed ostrymi językami, plotkami i posądzeniami nie można było się obronić ostrym mieczem.
- A co jeśli odkryją, że nie ma mnie nocą w twych komnatach?
Ujął ją delikatnie za rękę. Jego oczy były czarne pośród mroku, ale wydawały się przy tym tak jasne i ujmująco szczere, że zgodziłaby się na wiele jego pomysłów.
- Morgano, a co możesz jeszcze stracić? Nieskazitelną opinie? Na to nie zgodzi się Uther przez pamięć o twoich rodzicach. Może lękasz się uchodzenia za rozwichrzoną, niepokorną dziewczynę? Ale przecież nią jesteś. - uśmiechnął się szelmowsko i dodał - Moja Pani.
- Chodźmy - rzuciła, siląc się na obojętny ton.
W końcu nie obchodziło ją, co sobie pomyślą inni.
W blasku księżyca łódź przemykała się gładko po grzbietach fal, płynąc z nurtem. Morgana wpatrywała się w brzegi, tchnące spokojem drzewa i wieczne gwiazdy, lśniące jak najpiękniejsze światła wskazujące drogę wędrowcom.
- Dlaczego chciałeś, żebym uciekła z Camelot? - zapytała zamyślona.
- To nie jest prosty czas... dla nikogo z nas. Uther jak co pięć lat organizuje wielki turniej rycerski, największe świętego w siedmiu krainach. Zapewne za niedługo zjadą się do nas królowie z dworami, znamienici rycerze, próbujący zdobyć majątek, weseli błaźni, płatni mordercy...
Zmarszczyła czoło. Po co opowiadał jej o czymś, o czym doskonale wiedziała? W swoim życiu była już na jednym takim turnieju i doskonale pamiętała barwnych ludzi, uczty i przechwałki rycerzy.
- Codziennie najbliższym władców grozi niebezpieczeństwo. W Camelot będę doskonale chroniona. Nie masz się czym przejmować. Poza tym nie przybędzie tak wiele władców.
- Jeden uzbrojony człowiek wystarczyłby, aby zabić drugiego nieuzbrojonego. Chodzi mi o to, że tobie nie może się nic stać. Słyszałem opowieści nadlatujące znad południowych krain... ponoć i ty zagłębiasz się w starych księgach.
- Nic z nich nie rozumiem.
Powiedziała pośpiesznie. Zbyt szybko wyszeptała te słowa. Rozpoznał fałszywą nutę w jej głosie. Znał ją stanowczo zbyt dobrze. Tymczasem pozwolił, aby jej słowa wybrzmiały w ciszy nocnej.
- Nie ma nic złego w zagłębianiu się w arkanach magii.
- Czary są zakazane. - odpowiedziała rezolutnie.
- Dlatego próbujesz je zrozumieć?
Głęboko dotknęły ją te słowa. Urażona nic nie odpowiedziała, tylko popatrzyła w wodę. Czuła na sobie jego uważny wzrok.
- Morgano, nie myśl, że chcę cię zranić. Jestem po prostu ciekawy, czy coś Ci wychodzi. Wiesz przecież, że to co mi powiesz pozostanie między nami.
Była o tym przekonana. Od tak dawna chciała się z kimś podzielić. Ciążyła jej ta tajemnica.
- Niewiele, choć miewam sny.
- Jak każdy. - roześmiał się wesoło.
- Sęk w tym, że widzę w nich rzeczy równie wyraźnie jak na jawie i niektóre przypominają dzieje różnych postaci z przeszłości, o których czytał mi maester, a inne są zbyt podobne do przepowiedni starego ludu.
Oniemiał i wpatrywał się w nią. Nie mogła odróżnić, czy w tym spojrzeniu było więcej ciekawości, czy zdziwienia. Na pewno nie dostrzegła w nim strachu. Odetchnęła z ulgą; bała się, że przez swoją odmienność straci przyjaciela. Zapomniała, że sir Michael zawsze akceptował ludzi takimi, jacy byli nic od nich nie wymagając.
Otworzył usta chcąc coś mówić, ale głośno zabiły dzwony w cytadeli. Wymienili spojrzenia.
- Muszę szybko wracać.
Bez słowa skierował łódź do brzegu i ruszył z nią do tajnego przejścia. Nie mieli czasu porozmawiać dłużej, a on miał tyle pytań bez odpowiedzi. Wchodząc z powrotem do korytarza pokłonił się.
-Pani, muszę już iść, gdyż gdybyś zjawiła się ze mną w twojej komnacie byłoby to bardzo podejrzane. Bądź dzielna. Jeśli rozumiesz coś ze starych ksiąg nie mogą cię zmusić do niczego. Możesz zrobić, co tylko uznasz za stosowne.
Nie wiedziała, czy mówił szczerze, czy po prostu pragnął ją pocieszyć, ale przyjęła te słowa z wdzięcznością. i znikła w głębokim korytarzu.

Trzymajcie się ciepło w te nadchodzące grudniowe mrozy!
Do napisania!

Sophija

PS. Maju, strasznie jeszcze raz przepraszam, że dałam Ci tyle czekać!

10 komentarzy:

  1. Sophija jakie śliczne ozdoby :D . Bardzo fajny rozdzialik :)
    Pozdrawiam i zapraszam na n/n
    figurkischleich.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczne ozdoby :) Robię podobne, ale nie takie ładne :) U mnie n/n

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj duużo na siebie wzięłaś, ale mam nadzieję, że wszystko skończysz na czas:) Nie ma sprawy, mam nadzieję, że komplecik spisze się na pastwiskowe mrozy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładne te ozdoby z papieru. Są bardzo grube? Bardzo będą wystawały z kartek świątecznych?
    Fajnie, że piszesz scenariusz, u nas, w Liceum, mieliśmy wystawiać "Małego Księcia" po francusku, ale jednak nie wyszło (w sumie dobrze...). Też mam pełno rzeczy do roboty.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. piękne ozdoby i bardzo ładny rozdział! :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudne ozdoby i rozdzialik :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ozdoby są świetne (jakoś nie zwróciłam na nie uwagi, mimo iż je zauważyłam). W rozdziale nie zauważyłam błędów.
    ODBIERZ TEN TELEFON :D!

    OdpowiedzUsuń