25 maja 2015

Wielkie piękno

Witajcie!

(ostrzegam przed czytaniem wstępu)

TO znowu przyszło. Usiadło mi na ramieniu i patrzy na mnie swymi czarnymi, głębokimi oczami (bo przecież z pewnością takie ma, wiem to). Gdy wstaję, wstaje razem ze mną, a potem podąża za mną aż do wieczora. Cichy obserwator każdego mego kroku. Później siada na brzegu łóżka i nie daje zasnąć, budzi mnie  w nocy. Niby się nie wtrąca, ale czuję TEGO obecność.

Nie lubię wywnętrzniać się w internetach, ale tym razem już nie mogę. TO znowu mnie dopadło. TO czyli obniżenie koncentracji, przemęczenie, unikanie kontaktów z kimkolwiek, spanie po 14 godzin, leżenie, słuchanie Niny Simone i patrzenie w sufit, ponure analizowanie książek Fitzgeralda, wpatrywanie się w deszcz i obsesyjne czyszczenie noży. I lęk przed społeczeństwem. Kiedyś byłam do tego przyzwyczajona, bo zdarzało TO wszystko się cyklicznie. Ostatnio jednak zrobiło mi przerwę, aby uderzyć ze zdwojona siłą w najmniej odpowiednim momencie. W czasie gdy powinnam biegać jak nakręcona próbując zebrać do kupy semestr ja nie mogę skupić się na najprostszych rzeczach. Trudno. Jak zawsze przyjdzie lepsza pogoda, prawda? Szkoda tylko, że niektórzy się mną przejęli. Miło, ale niepotrzebnie. Tak z innej beczki, ciekawe zjawisko - komuś tak na tobie zależy, że nie chce być z tobą, żeby cię nie zranić. Aredhel - jak znajdę czas to wszystko Ci opowiem :).

(koniec wstępu)

Tytuł dzisiejszego posta nie ma nic wspólnego z filmem Sorrentino (obrazem trudnym, ale dobrym). Ta fraza wydaje mi się po prostu kwintesencją atmosfery jaką roztacza wokół siebie następny z mieszkańców Seaworld California - Ulises.


Podstawowe informacje:

Płeć : samiec
Rodzice : ?
Data urodzenia : ok. 1977
Miejsce urodzenia : Islandia
Miejsce przebywania : Seaworld San Diego
Znaczenie imienia - "gniewny" po łacinie


Jak widać po metryczce, Ulises urodził się na wolności. Został odłowiony w listopadzie 1980 wraz z samicami Bjossą* i Viggą* oraz samcem Finną*. (Wszystkie te orki są najprawdopodobniej spokrewnione z Keiko*, gwiazdą filmu Uwolnić Orkę). Uli został sprzedany jako pierwszy i tak spędził następne dwa lata w małym basenie w Rioleon Safari w Hiszpanii. Potem młody samiec został sprzedany do Aquarama Barcelona, gdzie występował z delfinami butlonosymi. Z początku wszystko dobrze się układało, jednak w miarę upływu czasu relacje między lokatorami stawały się coraz gorsze, a w grę wchodziła agresja. Basen powoli stawał się  zbyt mały dla dorastającego samczyka, który z powodu braku przestrzeni zaczął cierpieć na depresję. W końcu, po 13 latach takiego życia Uly znalazł się w Kalifornii. Tamtejszy park został poproszony przez Aquaramę o chwilowe "przetrzymanie" orki. Ulises miał powrócić do Europy zaraz po remoncie zbiornika w Barcelonie. Jednak projektu nigdy nie zrealizowano, a Ulises do dziś mieszka w Ameryce, co zresztą bardzo mu odpowiada. Właściciele parku liczyli na młode po tym samcu. Okazuje się jednak, że z powodu złych warunków jakich doświadczył w młodości Big Dog (jedno z wielu przezwisk Ulisesa) ma bardzo niską jakość nasienia. Mimo tego udało mu się dwa razy zostać ojcem (syn Moana, po francuskiej samicy Wikie i córka Amaya, po Kalii pochodzącej, tak jak on, z Kalifornii) dzięki metodzie sztucznej inseminacji.


Ulises żyje w dobrych stosunkach z wszystkimi orkami oprócz Corky, wobec której zachowuje się agresywnie. Najczęściej występuje z Orkid, z którą łączy go głęboka relacja, a także z samcami. Mimo swoich pokaźnych rozmiarów jest w stanie wykonywać bardzo efektowne, wysokie skoki. Często używany w części pokazów polegającej na chlapaniu ;). Jako że jest bardzo łagodny dla trenerów wykonywano z nim prace w wodzie, które jednak szybko przerwano z powodu jego zachowań seksualnych.


Z racji jego wielkości i charakterystycznego kształtu płetwy grzbietowej trudno pomylić go z  jakimkolwiek innym osobnikiem.Jego prawa plamka oczna przypomina plamki Corky II, lewa ma dwa podobne, lecz mniejsze wycięcia.


Zdjęcia z niezastąpionego orcahome.de :)

Przepraszam za dziwaczność tego posta :P
Miłego tygodnia - nie dajcie się zimnu ani nauczycielom!
M

P.S. Wszyscy mieli rację - kucyk z poprzedniej notki to Sweetie Bell (choć faktycznie imię Sweetie Derp lepiej do niej pasuje :P).

18 maja 2015

Barwny Schleichów korowód

Dzień dobry!

Dzisiejszy post jak zwykle pisany będzie w wielkim biegu. Niestety, w zeszłym tygodniu przytrafiło mi się paskudne przeziębienie ( jednak jedzenie całego dużego pudełka lodów naraz nie było takim dobrym pomysłem :P), przez co mam teraz potwornie dużo zaległości.  Cztery projekty grupowe na ten miesiąc... Cóż, damy radę! 

W sprawach organizacyjno-modelowych - nazwijcie mnie szaloną, ale najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu zamawiam kolejną ARkę! Tym razem w skali 1:20 (jak CollectA). Chyba połknęłam żywicznego bakcyla :D...

Jeszcze w ramach wstępu - jakaś (nierozsądna) osoba pytała o moje prace plastyczne. Ogłaszam więc, że pod tym względem jestem "w lekkim stopniu upośledzona" i zbyt leniwa żeby to zmienić. Czasami jednak, zmuszona przez nauczyciela plastyki sięgam po ołówek. Ostatnio musiałam wykonać projekt linorytu (zez jest jak najbardziej zamierzony, ponieważ kuc patrzy na biedronkę na nosie):


Zgadnie ktoś który to poniacz?

Czas mnie goni, przechodzę więc do tematu głównego. Dziś wreszcie długo odkładane opisy Schleichów. Część to wycofańce upolowane na Allegro, reszta to modele stosunkowo nowe. 


Klacz trakeńska (Laura). Produkowana od 2014 roku. Moim zdaniem jeden z gorszych modeli tej firmy. Anatomia leży i kwiczy - szyja jak u żyrafy, wielka (ale fajna) głowa i ogólna dysharmonia. Nadaje się na drastic customa. Plusami są jednak ładna grzywa i bardzo porządne malowanie.
 Klacz arabska (Ajsza). Produkowana od 2014 roku. Zamysł - pokazanie araba w ruchu - dobry. Wykonanie raczej słabe. Niestety budowa klaczki pozostawia wiele do życzenia ( popatrzcie na ustawienie nóg i głowa oraz niebotycznie szeroką klatkę piersiową). Ale malowanie OK, świetne podkówki.

 Klacz fryzyjska (Fenna). Produkowana od 2014 roku. Mimo dziwnej grzywy (wygląda jak przylepiony makaron :P) i kokardek podoba mi się. Budowa jest całkiem w porządku. Ma piękne kopyta i szczoty! Sierść została wyrzeźbiona w dość specyficzny sposób - mikroskopijne rowki.

 Klacz fiordzka (Ingrid). Produkowana od 2014 roku. Muszę przyznać, że  lubię to misiowate i bardzo urocze stworzonko! Oczywiście, klacz nie jest pozbawiona wad anatomicznych (krótkie nogi, nienaturalna szyja, kopyta jak po ochwacie), a "plamy" na jej nogach wyglądają dziwacznie. Mimo wszystko sympatyczna kobyłka!

 Wałach lipicański (Amadeus). Wycofany w 2001 roku. Model  posiada wszystkie cechy, które lubię w starych Schleichach - lekko kaprawe oczka, naprawdę porządną rzeźbę głowy, rewelacyjny ogon i ciekawskie uszy. Tylko malowanie jest takie jakie jest, ale w sumie mogę mu to wybaczyć.

 Wałach zimnokrwisty ( Little Richard). Wycofany w 2005 roku. Na tego pana polowałam dosyć długo. Z daleka widać że nie jest to koń arabski! Uwielbiam takie zimnioki! Co ciekawe, koń ma też wiele detali, jak na przykład drobne żyłki na chrapach i w okolicach brzucha. Ogon również na wysokim poziomie! Szkoda, że malowanie mocno średnie...

 Wałach kuca islandzkiego (Olaf). Wycofany w 2007 roku. Całkiem fajna rzeźba, kucyk ma bardzo miłe wejrzenie i ma sobie coś takiego, że wygląda bardzo realistyczne. A raczej wyglądałby, gdyby nie skopane malowanie (zarówno kolorki jak i niedokładne wykonanie). Podoba mi się sposób w jaki wykonano grzywę i ogon.

Jak widzicie arabka i trakenka  dostały za swoje :P. Oczywiście, nie przekreślam ich całkowicie, bo są o dziwo dość fotogeniczne i "poszczególne części ciała" są w sumie nawet dobre.

Tymczasem uciekam do moich projektów :P
Trzymajcie się!
M

10 maja 2015

One Shot no.3 i ARki zdjęć kilka

Witajcie!

Zanim przejdę do "normalnego" wstępu, pozwólcie że kogoś Wam przedstawię:


W piątek, odebrawszy paczkę od listonosza ( z całą sytuacją wiąże się dość zabawna sytuacja, jako że pan zaskoczył mnie w makijażu typu 'ofiara brutalnego napadu') trzęsącymi się rękami wydobyłam z pudełka tę oto panienkę. Dziewczyna ma na imię Myrtle, przedstawia klacz kuca walijskiego sekcji B, wykonana została w skali 1:9 przez Brigitte Eberl i jest moim pierwszym modelem w skali Traditional. Poza tym jest... Może lepiej wrzucę więcej zdjęć? :P





Na razie pozostawiam Was bez opisu, jako że Myrcia niedługo wyjeżdża na malowanie. Powiem tylko, że żywice to faktycznie zupełnie inna klasa. Trudno znaleźć słowa, żeby  ją opisać. Nigdy nie widziałam tak pięknej figurki. "Przymierzałam" się do ARek przez trzy lata, samodzielnie zbierając pieniądze i myślę, że to długie oczekiwanie dodaje walijce jeszcze więcej piękna.  Uwielbiam ją! Szkoda tylko, że rodzinka nie czuje mojego zachwytu i ciągle wypomina ile wydałam na to białe ***** :/

Co poza tym? Muszę się pochwalić - opływam w dostatki! Wszystko dlatego, że przyjęto odwołanie co do tej olimpiady historycznej (brakowało mi jednego punktu laureata). Mimo, że nie daje mi to wstępu do liceum (ale i tak dużo punktów, bo konkurs ogólnopolski) to i tak dostałam sporą premię :) Plus, udało mi się także zdobyć nagrody w dwóch innych konkursach. Także spodziewajcie się jakiś nowych nabytków ^^

Przechodząc do tematu głównego - dziś, z racji braku czasu mam dla Was kolejnego one shota. Praca ta pisana była w pocie czoła i w wielkim wzburzenie (naprawdę nie wiedziałam jak się za nią zabrać) na XVI Ogólnopolski Konkurs poświęcony Józefowi Piłsudskiemu. I, ku mojemu ogromnemu zdumieniu, ten konkurs wygrała!

„A więc tak kończy się nasza znajomość…” – pomyślałem.
 Była ciepła majowa noc, a ja właśnie szykowałem się do następnej sekcji – zwykłe wyjęcie serca do osobnego pochówku oraz  wyjęcie mózgu, który miał zostać dokładnie zbadany, jako że należał do człowieka szczególnie wybitnego.

 Mimo swojej technicznej prostoty ta  operacja miała być szczególna. Na stole przede mną, przykryte białą płachtą  leżało ciało mojego Wodza, pierwszego wielkiego autorytetu, człowieka, którego zawsze podziwiałem – Józefa Piłsudskiego. Przez całe jego życie otaczany był przez mnie  olbrzymim szacunkiem, a po śmierci przypadł mi zaszczyt przygotowania go do ostatniej podróży .

- Dobrze pan znał Naczelnika, prawda panie Wiktorze ? – zapytał stojący obok mnie Józef Laskowski, jeden z pracowników Centrum Wyszkolenia Sanitarnego. Miał mi pomóc w szybki przeprowadzeniu zabiegu, ponieważ mózg, żeby zachować swoje właściwości nie może przebywać w ciele dłużej niż dobę.
- Ponad dwadzieścia lat. – odparłem, myjąc ręce w żelaznym zlewie. – Kawał czasu, ale nasze pierwsze spotkanie pamiętam tak dobrze, jakby odbyło się wczoraj… To był szczególnie ciepły sierpień, sam początek funkcjonowania batalionu. Należałem jeszcze do Związku Strzeleckiego. 
Byliśmy wszyscy „młodzi, durni i chmurni”, pijani jeszcze dumą po naszym pierwszym boju. Mieliśmy po szesnaście lat, więc czuliśmy się wielce dorośli. Nie lubiliśmy być zależni od nikogo, każdy chciał być działającym na własną rękę bohaterem, dowódcą. Ale on zawsze potrafił nam przypomnieć wagę idei za jaką walczyliśmy i wyrzucić z głowy młodzieńcze fantazje. Nadal widzę go, siedzącego prosto i dumnie na  ogromnym wierzchowcu. Trochę z boku, ale zawsze na przedzie kolumny, otoczony wiernymi ludźmi. Każdy chciał być taki jak on…

Umilkłem, pewny że mój monolog znudził rozmówcę. Słuchacz jednak, przerwawszy czyszczenie narzędzi spoglądał na mnie z zainteresowaniem, jakby zachęcając do dalszego opowiadania.

- Potem poznaliśmy trudy wojennego życia, a siła i mądrość Piłsudskiego w trudnych sytuacjach zaczęła jeszcze bardziej nam imponować. – kontynuowałem. - W bitwie pod Krzywopłotami pierwszy raz zostałem ranny. Nigdy nie zapomnę tego bólu! Przed oczami majaczyły mi ciemne plamy, a nogi sprawiały wrażenie oddzielonych od ciała. Na moje nieszczęście wróg dopadł mnie w głębokim rowie. Moi towarzysze, nie zauważywszy całego zdarzenia, pobiegli dalej, a ja zostałem sam. Nie miałem siły wołać o pomoc. Już myślałem, że zostanę w tamtym błocie na zawsze, gdy nagle zamajaczyła nade mną czyjaś twarz. Wąsata twarz… Na moje narzekania odpowiedział beztrosko „Czego krzyczysz… co noga? A tamtemu głowę urwało i nie krzyczy, a ty o takie głupstwo!” –uśmiechnąłem się na wspomnienie tamtej chwili.– Później nasz kontakt  urwał się aż do czasu wybuchu wojny z Bolszewikami.
- Ale został pan ranny już w czerwcu 1919, prawda? – przerwał Laskowski, zawiązując mój kitel na plecach.
- Niestety. Z tego też powodu w później  służyłem tylko  w pociągu sanitarnym, gdzie rzadko spotykałem Naczelnika. Właściwie udało mi się z nim dłużej porozmawiać dopiero w grudniu 1922 roku.
- Po zamachu na  Narutowicza?
- Można to tak określić. Spotkaliśmy się dokładnie 16 grudnia. Informacja o śmierci Narutowicza dotarła do nas w trakcie naszej rozmowy. – rzekłem, jednocześnie patrząc w okno i zanurzając się w rozbudzone nagle wspomnienia.

Tak dobrze pamiętałem ten poranek. Pogoda była typowo późnojesienna.  Z bezlistnych drzew rosnących przy  stacji powoli spadały kryształowe kropelki deszczu, a w powietrzu unosiła się delikatna mgiełka. Do Sulejówka dojechałem wtedy pociągiem. Pasażerów było bardzo mało, ponieważ większa część narodu była zajęta braniem udziału w demonstracjach w stolicy.
Jako, że była to pierwsza wizyta w tamtych stronach, dotarcie do ówczesnej wilii Piłsudskiego, Otrando zajęło mi kilka dobrych chwil. W końcu jednak na końcu alei ukazała się piętrowa dacza wybudowana w stylu rosyjskim. Mokry i zmarznięty zapukałem do drzwi.

Tak jak za każdym następnym razem otworzyłam mi druga żona Marszałka, pani Aleksandra. Przy jej nogach plątały się dziewczynki, wtedy zaledwie kilkuletnie.
Ten wesoły orszak zaprowadził mnie do mego dawnego dowódcy.

Pamiętam, że siedział na fotelu pod oknem, a na jego kolanach spoczywał zeszyt. Najwyraźniej coś pisał, lecz na dźwięk naszych kroków podniósł głowę.
Sporo zmienił się od czasu naszego spotkania, lecz jedna rzecz pozostała taka sama – wąsy. One nie zmieniały się nigdy.

Ich właściciel, osoba publiczna spotykająca codziennie setki ludzi rozpoznał mnie nadspodziewanie szybko.
- „Witam pana anatoma!” – odpowiedział na mój ukłon. –„Cieszę się widząc wreszcie znajomą twarz!
Czy wyleczyłeś pan już rany spod Krzywopłotów?”.
Nie spodziewałem się, że będzie pamiętał o tamtym epizodzie w rowie, ale myliłem się! To niesamowite, jak świetnie znał każdego, nawet najmniejszego człowieka!

Rozmowa, najpierw dotycząca moich powojennych losów, a także uroków nowej siedziby Piłsudskich szybko zeszła na tematy polityczne. Widać było, że był zadowolony z wyboru prezydenta. Liczył na uspokojenie nastrojów w państwie.

 W świetnych humorach mieliśmy właśnie zasiadać do obiadu, gdy nagle rozległo się  pukanie do drzwi. Po chwili w pokoju pojawiła się nieco blada pani Piłsudska, wpuszczając do pokoju młodego mężczyznę w którym rozpoznałem jednego z legionistów, znanego mi z widzenia.
Podszedł do Naczelnika i coś mu powiedział. Piłsudski spojrzał na niego dziwnie, ruszył wąsami jakby mu nie dowierzał, po czym jeszcze raz obrzucił posłańca zdziwionym wzrokiem. Następnie wypowiedział na głos straszne słowa wieści : „Prezydent Narutowicz właśnie został zamordowany. Ale ja też potrafię w mordę bić”.

Musiałem chyba myśleć na głos, bo usłyszałem stłumiony, ale serdeczny śmiech mojego współpracownika.
- Widzę, że wszystkie panów spotkania przebiegały w dość.. hm.. niesprzyjających okolicznościach. – powiedział z uśmiechem.
- Niestety to prawda. Rzadko kiedy mieliśmy czas spokojnie porozmawiać. Ale widywaliśmy się dość często, zwłaszcza ostatnio. I odnoszę wrażenie, że chyba mnie lubił.
- Cóż, gdyby tak nie było to zapewne nie oddałby swego ciała w pańskie ręce, prawda? A propos zwłok – nie chciałbym panu przerywać, zwłaszcza, że mówił pan bardzo ciekawie, ale chyba należy już zająć się pracą, prawda? – zagadnął, wskazując na zegarek.
Spojrzałem na cyferblat czasomierza.
- Zdecydowanie się z panem zgadzam. – odparłem. – Doktor Ross nie byłby zadowolony gdyby z powodu gadulstwa dwóch patologów nie mógł przeprowadzić eksperymentów. A jeśli tak pana zaciekawiłem, to może wstąpiłby pan do mnie na podwieczorek. Ma pan wolną niedzielę?
- Nie mam żadnych planów i chętnie skorzystam z pańskiej propozycji. – uśmiechnął się, jednocześnie ściągając płótno z górnej części ciała zmarłego.

Spojrzałem w twarz Piłsudskiego. Wiek i naturalne procesy zachodzące po śmierci zaczynały ją już zmieniać. Jednak jedna rzecz pozostała znajoma. Wąsy. Wąsy nigdy się nie zmieniały.

Tak, wiem, to jedno z moich najdziwniejszych opowiadań :P Ale mam nadzieję, że się podobało :)
Do napisania!



3 maja 2015

Najsympatyczniejszy delfin świata

Witajcie :)

Jak spędzacie ten przepiękny majowy weekend? Ja osobiście marznę okrutnie grabiąc liście i czytając ( jak najbardziej można pogodzić te dwie rzeczy!). Niestety przez złośliwość losu ( i nie tylko losu) nie było mi dane pojawić się na zjeździe Model Horse organizowanym w moim rodzinnym mieście. Nie powiem, dosyć mi z tego powodu smutno, ale taki nastrój to ostatnimi czasy wcale nie nowość :/ Cóż, mam nadzieję, że z nadejściem cieplejszych dni wszystko zacznie z powrotem się układać ;) W dodatku jest bardzo możliwe, że niedługo sama zorganizuję podobny zlot!

Tymczasem mam dla Was króciutką relację ze szkolnej wycieczki po Warszawie. Króciutką, bo niestety już po kilku godzinach zwiedzania mój aparat w tajemniczych okolicznościach odmówił dalszej współpracy. Mimo tego nieprzyjemnego incydentu i faktu, że podróż w jedną stronę trwała ponad 7 godzin było bardzo, bardzo wesoło! Widzieliśmy Wilanów, Łazienki, świetne Centrum Nauki Kopernik, Pałac Kultury, Starówkę, a także dogłębnie zwiedziliśmy Stadion Narodowy ( wzdycham do tamtejszych...wanien, jako że moja jakiś czas temu zdemontowana).





Na koniec wstępu chciałam Wam jeszcze bardzo podziękować! Ten miesiąc był dla DTS wyjątkowy - aż 2114 wyświetleń!! Dla niektórych to pewnie mało, ale ja uważam, że to sukces. Jesteście wspaniali!

Przechodząc do tematu - dziś chciałabym opowiedzieć Wam o waleniu, którego zdjęcia zawsze poprawiają mi zły nastrój. Bo czy oglądając fotografie delfina krótkogłowego można się nie uśmiechać?


www.wordwildlife.otg

Ten niewielki (dorasta do 2 metrów) zębowiec zamieszkuje przybrzeżne wody Azji i Oceanii, żyjąc w małych grupach. Często wpływa do rzek zapuszczając się nawet 1000 km wgłąb lądu. Gatunek ten odkryty został dopiero w 1866 roku! Co bardzo mnie zaskoczyło, jest blisko spokrewniony z orką! Tak jak większość z ich krewniaków odżywiają się rybami, skorupiakami i głowonogami, prawdopodobnie zasysając je. Pływają dość wolno, jednak w polowaniu pomaga im umiejętność głośnego "klikania" ( ultradźwięki wydawane przez delfinowate). Innym charakterystycznym zachowaniem jest pryskanie i plucie wodą.Lubią także położyć się na falach i machać płetwami piersiowymi. Mimo wesołego usposobienia są dosyć nieśmiałe - praktycznie nigdy nie podpływają do łodzi, a także boją się innych morskich zwierząt (w niewoli nie mogą być trzymane z innymi gatunkami ponieważ są przez nie zdominowane i nierzadko ranione). 


www.wordwildlife.org

Niestety, żyjąc  blisko ludzi stały się krytycznie zagrożone. Wszystko przez przypadkowe łapanie ich w rybackie sieci oraz zabijanie dla mięsa doprowadza do upadku maleńkie subpopulacje. Te śliczne stworzonka są bardzo często łapane dla delfinariów, w których zawsze stają się prawdziwymi gwiazdami. 


www.rediff.com

Ich sytuacja nie zawsze wyglądała tak źle. Indyjscy rybacy wspominają dawną współpracę naszych dwóch gatunków.  Delfiny były przywoływane do łódek rybackich drewnianym urządzenie o nazwie lahai kwai a następnie proszone o nagonienie ryb do sieci. To czyniło połowy o wiele łatwiejszymi. Według przekazów każda wioska miała swoje własne stadko morskich pomocników, pomagające tylko kilku osobom.


www.wordwildlife.ord

Obecnie relacje tego gatunku z ludźmi ulegają stopniowej poprawie. Lokalne rządy zauważyły, jak piękne zwierzęta pływają w wodach ich krajów i jak łatwo można zniszczyć ich środowisko. Zainteresowanie wykazały też duże organizacje międzynarodowe, np. WWF, które organizuje akcję "zaadoptuj delfina".

www.pinterest.com

Mam nadzieję, że delfin krótkoglowy poprawił Wam  humor :)
Słonecznego dnia!
M