5 września 2014

Wszystkie strony świata

Witajcie!
Przyczłapał do nas w końcu kolejny rok szkolny. Człowieka ogarnia nostalgia za tegorocznymi wakacjami, a jednocześnie uświadamia sobie, że tęsknił nawet za mniej lubianymi znajomymi i nauczycielami. Paradoks? Jeden z wielu!
Ale żeby nie było za dobrze trzeba dostarczyć młodzieży adrenalinki zadając już jakieś 8 testów na wstępie. Pierwszy sprawdzian został wpisany 1. września - jeszcze zanim wstałam z łóżka. Perfecto! 
Dewiza mojej nauczycielki francuskiego brzmi "uśmiechnijcie się, będzie gorzej". W takim wypadku cóż zrobić? Tak, uśmiechnąć się, zamknąć oczy i przeżyć.
 

Teraz kilka zdjęć Padree...  (dopiero w tym tygodniu dowiedziałam się, że jego imię znaczy po włosku "ojciec" - w ramach ciekawostek)
Ot taki duch wałętający się po skalistych zboczach Tatr Zachodnich!

Tu mówię o Tatrach zach., a drogi moich bohaterów rozeszły się zarówno na północ jak i na południe; dlatego też taki, a nie inny tytuł notki. Temat prawie tak rozległy jak tegoroczny podany na gimnazjalnej olimpiadzie z geografii (Od Arktyki po Afrykę) :P

Przechodzę już do tematu, bo póki co rzęsiście lałam wodę ;)


"Dziecko, które w nas mieszka, ufa, że istnieją gdzieś mędrcy znający prawdę".
- Czesław Miłosz

Pani Jeziora
Po długiej wędrówce Nimue dotarła wreszcie do Kryształowej Groty. Chłodny wiatr przyjemnie muskał jej stopy zmęczone przedzieraniem się przez drogi i bezdroża. Odetchnęła z ulgą. Przypatrzyła się, zachwycona ich pięknem, ścianom jaskini lśniącym od kamieni szlachetnych. Przejrzysty strumyk szemrał pod jej stopami, gdy szła coraz głębiej, chcąc dotrzeć do miejsca, gdzie przed tysiącami lat magia wzięła swój początek.
Za nią podążał rycerz pogwizdując rytmiczną melodię.
- Pani, gdzie idziemy? - zapytał z szacunkiem - O ile dobrze pamiętam dziś dobiega końca moja służba u ciebie.
Obróciła się gwałtownie patrząc na młodzieńca. W niczym nie przypominał tego małego chłopca, którego jedenaście lat temu zabrała rodzinie. Wyrósł na szlachetnego młodzieńca. Z żalem pomyślała między jakich ludzi będzie musiał teraz trafić. Mimo woli pokochała go bardziej niż jakiegokolwiek innego człowieka, ale widziała, że musi się z nim rozstać. Był dla niej przybranym synem.
-  Lancelocie, żal mi, że ten czas tak szybko minął.
- Pani, czasem dochodzę do wniosku, że mam dwie matki. Jedna mnie urodziła, a druga wychowała. Ty jesteś tą drugą. Jakże mam cię nie szanować i kochać? Pragnąłbym zostać przy tobie na zawsze.
- Musisz poznać smak służby królewskiej, synu. A teraz chodźmy, gdyż chcę przybyć do Camelot jak królowa, którą jestem. Nie dokonam tego bez czarów. Proszę, zostań tu i pilnuj wejścia do jaskini.
Ruszyła dalej, bez pochodni, gdyż doskonale widziała w ciemnościach. Serce waliło jej mocno w piersi. Miała dojść do miejsca, w którym każdy kto posiada zdolności magiczne może zrobić niemal wszystko. Była jedyną żyjącą osobą, która znała położenie tego miejsca i dobrze strzegła tego sekretu.
Dotarła do groty, jasnej dzięki światłom rzucanym przez przejrzyste kryształy górskie. Czuła emanującą od tego miejsca moc. Chciała być potężna, dumna i mocna, ale zadrżała w obliczu tej potęgi. Powoli, uważnie stąpając pomiędzy ostrymi jak brzytwy kamieniami stanęła pośrodku groty. Jej serce biło jak oszalałe, gdy rozejrzała się dookoła.
We wszystkich kryształach pojawiła się jej podobizna, widziała dokładnie swoje szaroniebieskie oczy, jak zawsze pełne uporu. Zbyt wiele straciła w życiu przez Uthera Pendragona, żeby teraz się cofnąć. Pozwoliła, aby ogarnęła ją ślepa nienawiść do jednego z królów. Wtedy we wszystkich kryształach wyblakła jej podobizna, ustępując miejsca wspomnieniom czarodziejki.
Pamiętała doskonale rzeź druidów, gdy młody król zapragnął zabić wszystkich magów, uznawszy ich za odmieńców. Byli prześladowani, więc ukryli się w lasach, wraz ze swoimi uczniami oraz małymi dziećmi o zdolnościach magicznych. Myśleli, że są bezpieczni, dopóki nie znalazł ich wielki oddział królewskich rycerzy. Potem rozpętało się piekło.
Młoda i zdolna dziewczyna chyba jako jedyna umknęła ludziom Uthera, ale w jeden wieczór straciła wszystkich ludzi, na których jej zależało. Potem uciekała, sama nie pamiętała jak długo, przed królem Camelot i miejscami, które przypominały jej dawne szczęśliwe dni. Jakimś cudem nogi zawiodły ją do Albionu, jeziora, pośrodku którego wieczność zlewała się z codziennością, nie było nieszczęść i smutku. Nie pamiętała, jak została panią tego miejsca, które uzdrowiło jej duszę. Przejrzyste wody obmyły ją ze strachu i słabości, ale nie zdołały usunąć z niej pragnienia zemsty.
Pendragonowie musieli zginąć. Jak najszybciej. Słyszała o kolejnych czystkach, zabijaniu czarodziei i z każdym dniem wzbierała w niej coraz większa wściekłość. Wtedy właśnie usłyszała o przepowiedniach, mówiących, że znajdzie się mężczyzna, najszlachetniejszy spośród rycerzy królestwa, który będzie postępował zawsze zgodnie z honorem. Znalazła najstarszego syna lorda .... Porwała go i wychowała w tolerancji dla magii, czarodziei i niezwykłego świata, w którym żyli. Nie przewidziała tylko, jak pokocha go z biegiem czasu. Lancelot był  już gotów, aby ją opuścić.
Zbliżał się czas turnieju w Camelot, najbardziej prestiżowej uroczystości w Siedmiu Królestwach. Wystarczyła szczypta odwagi, aby podszyć się pod królową ziemi jezior, która z pewnością nie zjawiłaby się w zamku i przybyć na dwór z nieistniejącym fraucymerem...
- Strażnicy magii, potrzebuję mocy, aby wprowadzić na dwór rycerza, jedynego, który okaże się nieskazitelnie honorowy i lojalny wobec magii.
Nie wiedziała, dlaczego nazwała głazy strażnikami magii, po prostu tak ją uczono, więc powtórzyła to jak wyuczoną formułkę. Miała nadzieję, że coś się stanie, ale poczuła się głupio stojąc u źródła magii i nie mając pojęcia, co powinna zrobić dalej. Przecież miała być najpotężniejszą z żyjących magów! Nagle coś skrzypnęło i ogarnął ją chłód. Zza ostrych głazów zaczęły powoli wychodzić postacie - paziowie, damy dworu, rycerze prowadzący za wodze konie i ludzie niosący proporce. Wszyscy byli niczym ciemne cienie w mrokach jaskini.
Niziutkiej i drobnej Nimue, wydali się tak przerażający, że chciała przed nimi uciec, jednak coś kazało jej zostać. Jesteś teraz ich królową - szeptała podświadomość. Przypadkiem dojrzała swoje odbicie na błyszczącym napierśniku jednego z rycerzy i oniemiała. Jej rysy do złudzenia przypominały twarz Mirabelle, żony króla rybaka, władczyni ziemi jezior. Tylko oczy czarodziejki pozostały tak samo zimne, bezwzględne i szaroniebieskie, jak dawniej. Stanęła teraz pomiędzy widmowymi postaciami i oznajmiła donośnym głosem.
- Musimy dotrzeć daleko na północ, do Camelot najdalej za cztery dni.
Z ulgą dostrzegła uśmiech na twarzy rycerza posłyszała chichot jednej z dam dworu. Zachowywali się zadziwiająco naturalnie. Tylko przerażali ją tą namacalnością.

Leon
Leon potarł o siebie zdrętwiałe z zimna palce. Jego koń parsknął głośno przedzierając się przez lodowaty bród. Na rzekach powoli i stopniowo roztapiała się śnieżna pokrywa i z górnych odcinków ubywało lodowych kier. Ostatki śniegu, niczym misterne koronki przykrywały drzewa, ale wokoło hulał jeszcze północny wiatr, utrudniając przeprawę.
Westchnął ciężko zerkając na kilku rycerzy podążających za nim. Teoretycznie był zbyt młody, aby im przewodzić, gdyż nie dostąpił jeszcze zaszczytu pasowania na rycerza Camelot, ale powszechnie wiedziano, że jego wierność jest niepodważalna, a zdolności tak niezwykłe i naturalne, iż mało który sługa królestwa mógł z nim zwyciężyć. Toteż w praktyce Leon przejął przed chwilą dowództwo.
Dlatego wysforował się na początek z nieukrywaną dumą prowadząc honorowy patrol kilkanaście kilometrów od granicy w stronę północy, do domu. Nagle na garbie wzgórza pojawiła się jasna wstęga śnieżnego pyłu unoszonego przez pędzącego wierzchowca. Wpatrywał się w nią przez chwile, bez przekonania. Nigdy nie widział, aby jakikolwiek koń gnał równie szybko, jak biały rumak pędzący w ich kierunku.
- Jeździec na wschodzie!
Zimne powietrze drażniło mu gardło, a z chrapów końskich buchała biała mgiełka, gdy pędem ruszyli na spotkanie jeźdźca.
W czystym powietrzu dostrzegli jak na dłoni smukłą postać, której ciemne loki powiewały na wietrze. Jej twarz była zaczerwieniona od mrozu. Zwróciła konia w ich stronę. Po kilku minutach patrol i dziewczyna dosiadająca białego rumaka stanęli naprzeciw siebie.
Zatrzymała się i błędnym wzrokiem przebiegła po twarzach pięciu mężczyzn. Leon przypatrzył jej się uważnie, próbując zgadnąć skąd w tym miejscu, daleko od innych osad i miast pojawiła się nagle bardzo młoda dziewczyna, wręcz dziecko o orlim nosku, szlacheckich rysach i dumnym spojrzeniu. Gdy przyjrzał się jej uważnie dostrzegł, że w głębi jej oczu czaił się głód i ból. Była bardzo wychudzona i potwornie blada, jak duch - dodał w myślach. Mimo to jej rysy były tak dostojne, że nie ulegało wątpliwości, iż pochodzi ze szlacheckiego rodu.
Nagle jeden rycerzu zsunął się z siodła i uklęknął przed jej koniem. Leon zerknął ze zdumieniem na tą wzruszającą scenę.
- Pani, co się wydarzyło? - zapytał spokojnym, opanowanym głosem sir Cyryl.
- Straszne rzeczy, sir Cyrylu. - jej głos był tak słaby, że niemal całkowicie zagłuszał go cichy świst wiatru, ale przy tym melodyjny i łagodniejszy od wyrazu lazurowych oczu, mówiła we wspólnej mowie - Mithianczycy napadli na twierdzę Cytyni.
- Bogowie! Odprowadźcie bezpiecznie zmarłych na drugą stronę. - wyszeptał pośpiesznie - Co z twym Panem ojcem, lady Anne?
Leon miał wrażenie, że panience odjęło mowę. W rzeczy samej gardło ścisnęła jej rozpacz, także przez dłuższą chwilę nie mogła się odezwać. Ocknęła się po chwili i z oczami świecącymi gorączką wyszeptała.
- Nie żyje, jak wszyscy. Cytadela padła.
Po tych słowach jej oczy same się zamknęły i zachwiała się w siodle. Leon natychmiast odzyskał przytomność i przytrzymał ją, aby nie spadła. Delikatnie otulił dziewczynę ramieniem.
Rycerze stali jak rażeni gromem. Upadła twierdza Cytyni, po Camelot najpotężniejszy gród w królestwie. Nikt nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa, zanim Leon się nie odezwał.
- Sir Cyrylu, kim ona jest?
- To lady Anne, córka Lymphane i lorda Eddarda. - wyszeptał człowiek z nabożną czcią.
Leon niepewnie rozejrzał się po czerwonych, od mrozu, twarzach rycerzy. Grupa patrolująca granice składała się przeważnie z młodych ludzi, świeżo pasowanych na rycerzy Camelot, którzy przed chwilą ofiarowali mu dowództwo i zaufali jego intuicji. Nie mógł ich zawieść. Gdyby tylko mógł zaciągnąć od kogoś radę!
Spojrzał na wykrzywioną bólem twarz dziewczyny i zaklął w duchu, ale bez słowa skargi otulił ją swoim jedynym płaszczem. Rycerze przypatrywali mu się z uwagą czekając na rozkazy.
Dopiero wtedy dostrzegł między fałdami jej postrzępionej sukni głęboką, ropiejącą ranę w kostce, z której powoli sączyła się krew. Dziewczyna najprawdopodobniej została postrzelona w czasie ucieczki i nie zdołała usunąć całego grotu strzały. Rycerski syn niejednokrotnie widział taką ranę i wiedział, że nie pozostało wiele czasu na podjęcie ostatecznej decyzji.
Jesteśmy dwa i pół dnia drogi od Camelot, a zaledwie godzinę od granicy. Z powątpiewaniem zerknął na południe, gdzie rozpościerały się ostre, skute lodem szczyty gór, tworząc naturalną granicę za którą nie sięgały rozkazy królów panujących w jego ojczystej krainie. Pamiętał baśni matki, opisujące niezwykły lud zamieszkujący wąski pas ziemi pomiędzy tymi górami, a Turkusowym Morzem. Posiadali oni niewiele miast, ukrytych wśród lasów i ponurych klifów, ochranianych przez legendarne, stworzone przez magię, granice. Mieszkańców tej niezwykłej krainy nikt nigdy nie widział, nie licząc jednego, czy dwóch brawurowych rycerzy, którym kapłani o nadzwyczajnej mocy uratowali tam życie.
Rycerz jeszcze raz rzucił okiem na zsiniałe z zimna usta lady Anne i podjął swoją pierwszą nierozważną decyzję.
- Pojedziemy w stronę południowej granicy, tam na pewno znajdziemy uzdrowicieli zdolnych prędko przywrócić zdrowie tej damie. - oznajmił towarzyszom.
Ku zdziwieniu Leona żaden z rycerzy nie przeciwstawił się, podjętej bardziej pod wpływem impulsu niż rozsądku, decyzji. Wszyscy poczuli cień sympatii dla tej strudzonej, młodej dziewczyny, więc natychmiast popędzili swoje konie w stronę południa.

Ja już lecę do moich wspaniałych Piastów i powtórki z biolcy (przeklęty człowiek, którego ponoć umiałam w tamtym roku!) - tak to w ramach tyk 8. sprawdzianów ;)
 Sophijka

8 komentarzy:

  1. Ja mam tylko 1 test na szczęście jak na razie... a właściwie "kartkówkę" z 5 tematów (cały dział...). Eh... mogło być zawsze gorzej :)
    Śliczne zdjęcia :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Padre moje marzenie .
    Czekam do Mikołaja moze docmnie trafi :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Oba zdjęcia cudne i takie...nastrojowe :D.
    U mnie też sprawdziany już od początku września powpisywane...Co zrobić, trzeba się brać do roboty.Byle dotrwać do przerwy świątecznej xD.

    OdpowiedzUsuń
  4. ładne fotki i bardzo fajna notka. Padre jest piękny *_*.

    OdpowiedzUsuń
  5. Padruuś <3 mój trzeci model Breyera i niestety najbardziej odrapany :( Twój wygląda cudnie.
    Rozdzialik bardzo ciekawy.
    Pozdrawiam!
    theblackhorse5.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Chrap nie chrapów!!! Poza tym rozdzialik zacny - tak wspaniała scena poznania! A ja wiem co będzie dalej!!!! :D Widzę, że GOT inspiracją.
    Ja też mam w tym tygodniu Piastów i biol :/

    OdpowiedzUsuń