24 czerwca 2015

One shot, spotkanie modelowe i kilka innych spraw....

Hej!

Dziś mamy duuużo spraw do załatwienia. Po pierwsze - w zeszłą sobotę miałam niezwykłą przyjemność spotkać się z Metalfish i NAF, znane Wam zapewne z forum Modele Koni. Dziewczyny przywiozły ze sobą kilka naprawdę świetnych modeli, którym z przyjemnością przyjrzałam się na żywo ( w ogóle wspólnie zorganizowane jedzenie  również było bardzo zacne!) i przede wszystkim przywiozły siebie - dwie pozytywnie zakręcone osóbki. Wreszcie mogłam  z kimś porozmawiać  jak "modelarz z modelarzem". Wielkie dzięki za to spotkanie ( ci co nie byli niech żałują ;)! Mam nadzieję, że uda nam się je kiedyś powtórzyć ;)


Niestety, w tą samą sobotę otrzymałam również bardzo przykrą wiadomość, z której dalej nie mogę się otrząsnąć. Odeszła przewodniczka stada z Marineland Antibes - Freya. Była jedną z moich ulubionych orek - stanowcza, czasami trudna ale pełna piękna i wdzięku. Miała 32 lata i od pewnego czasu chorowała. Tak dobrze pamiętam ją z zeszłorocznej wizyty w Antibes! Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś ją zobaczę. Niestety, nie zdążyłam...


źródło - orcahome.de

Z ogłoszeń - czy zdajecie sobie sprawę, że to ostatni post w tym roku szkolnym? Mój wakacyjny grafik jest napięty do granic możliwości - i niestety raczej nie przewiduje dobrego dostępu do internetu :/ Cóż - zobaczę jak to zorganizuję. Druga sprawa - szykujcie się na jakiś konkurs ^^  A po trzecie - muszę się Wam przyznać, że ostatnio szaleję modelowo-zakupowo. Efekty tego wariactwa zobaczycie już wkrótce ;)

Aha - mam ważne pytanie. Jak może niektórzy wiedzą obecnie pasjami piszę eseje ( tak przynajmniej twierdzi moja polonistka :P). Bylibyście ewentualnie zainteresowani ??
Z chęcią uraczyłabym Was również swego rodzaju fanfikami związanymi z prozą Fitzgeralda oraz Dostojewskiego ( szczególnie Zbrodnią i karą) :) Tylko nie wiem, czy wszyscy czytali oryginały. 

Póki co mam dla Was następnego one shota. Nie wiem, czy będzie Wam się podobał bo wyszedł taki trochę w stylu Kafki, no i mogłam go jeszcze dopracować :P Niemniej miłego czytania! ( zawiera śmierć i trochę drastycznych scen)

Poranek był ciepły. Jasne, zalane światłem niebo grubą linią odcinało się od pasiastych dachów płóciennych namiotów The John Robinson Circus.
Obok jednego z nich stało właśnie pięciu potężnie zbudowanych, czarnoskórych mężczyzn.  Nonszalancko oparci o stojące obok słupki w milczącej zadumie żuli źdźbła trawy, beztrosko gwiżdżąc jakąś wymyśloną naprędce melodię. Swój senny wzrok zatrzymali na szóstym z towarzyszy – młodym, chudym chłopaku, kulącym się na ziemi. Nastolatek próbował wbić gwóźdź w twardą glebę. Niestety, wydawało się że jego wysiłki nie zdadzą się na wiele, co niesłychanie bawiło resztę kompanii.
Nagle coś przerwało sielski spokój budzącego się dnia. Robotnicy podnieśli głowy, zainteresowani zgrzytem skórzanych butów na żwirowej ścieżce. To, co ujrzeli zdziwiło ich na tyle, że zdecydowali się przerwać monotonne gwizdanie.
Widok faktycznie nie był zwyczajny. Ku leniwej grupce zbliżała się zwarta brygada pięciu białych policjantów. Ich odznaki lśniły w blasku wschodzącego słońca – tak samo jak ich świeżo wypastowane obuwie. Na twarzach tych młodych bogów malował się wyraz determinacji i pewności siebie.
- Komisariat w Duluth. – wypluł z siebie najstarszy z nich, prawdopodobnie najwyższy rangą. – Clayton, Jackson, McGhie - pójdziecie z nami. – dodał.
- A to dłaczego? – wyseplenił najstarszy z cyrkowców.
- Jesteście oskarżeni, mamy nakaz aresztowania. – odparł z pełnym złośliwej satysfakcji uśmiechem młodszy z oficerów. – Szybciej, nie ma się co ociągać!

Poprowadzono ich szarymi ulicami do bólu zwyczajnego miasta. Niezwykle zwykli ludzie wyglądali z okien, posyłając im dziwne spojrzenia. Nawet stojące w bramach konie wydawały im się teraz drwiącymi z nich szkapinami.
- Co się stało? Co zrobiliśmy? Panie władzo, o co chodzi? – padały pytania oskarżonych.
Ale nikt nie raczył udzielić odpowiedzi.

Po piętnastominutowej przechadzce dotarli do siedziby miejscowej policji. Budynek ten niestety nie miał nic wspólnego z czystością ubioru funkcjonariuszy. Cele, do których zaprowadzono aresztowanych były brudne, śmierdzące i do tego źle zabezpieczone. Mimo tego ostatniego faktu żaden z więźniów nie starał się wyjść z zamknięcia, jakby przejście przez miasto pozbawiło ich ochoty do walki z niedorzecznością dzisiejszych zdarzeń. Usiedli więc na swych siennikach i oddali się rozmyślaniom, czasami jednak próbując nawiązać jakiś kontakt z policjantami.

Dzień zmierzał już ku końcowi, a aresztanci nadal nie wiedzieli jaki wyrok odsiadują. Zrezygnowani, zaniechali pytań i postanowili spokojnie poczekać na rozwój wypadków.
Wtem usłyszeli jakiś hałas na ulicy. Zaciekawieni podeszli do krat.
- Co się dzieje? Wszystko w porządku? – zapytał najmłodszy z osadzonych, Jackson.
Zamiast odpowiedzi usłyszeli nieprzyjemny huk tłuczonej szyby. Krzyki zgromadzonych na zewnątrz ludzi wzmagały się.
Nagle umysł Jacksona zaczął pracować na najwyższych obrotach.
- Panie Władzo, nie chcecie chyba powiedzieć, że… Ale chyba nas nie wydacie? Cele są zamknięte, prawda?
Jego pytania zagłuszył trzask pękających drzwi oraz ryk wdzierającego się do środka tłumu jednakowych farmerów – białych, barczystych i bezlitosnych.
Jeden z oficerów próbował im coś tłumaczyć, żywo przy tym gestykulując. Został jednak natychmiast brutalnie odepchnięty na bok, co skutecznie zniechęciło go do jakiejkolwiek rozmowy.
Tymczasem tłum skierował się do pierwszych trzech cel. Kraty nie stanowiły żadnego problemu dla wideł i motyk. Już po kilku sekundach McGhie, Clayton i Jackson zostali wywleczeni na zewnątrz budynku. Pchnięto ich pod ścianę.
- Oto zbrodniarze! Ci trzej napadli niewinną dziewczynkę! Ci trzej obdarli jej duszyczkę z niewinności!- wykrzykiwał charyzmatyczny blondyn w średnim wieku, najwyraźniej przywódca tłumu. – I co my z tym zrobimy? – wskazał palcem na domniemanych kryminalistów.
- Ukarzemy! – ryknęła tłuszcza. – Śmierć za śmierć!
W powietrzu zaczęły śmigać cegły, deski i kamienie. Po czarnoskórych wyciągnięto chciwe ręce.
- Ależ my jesteśmy niewinni, proszę, dajcie nam spokój! – tłumaczył Jackson. Jego błagania skwitowano tylko mocnym kopniakiem  w twarz. Stracił przytomność.
Obudzono go następnym uderzeniem, tym razem w tym głowy. Czuł ściekającą mu po twarzy krew. Charcząc coś o niewinności podniósł głowę o kilka centymetrów. To co zobaczył ocuciło go do reszty.
Oszalali ludzie właśnie kończyli zakładali pętlę na szyję wierzgającego i potwornie krzyczącego Claytona. Najwyraźniej miał on podzielić los McGhiego, który aktualnie spoglądał na miasto  niewidzącymi oczami z wysokości latarni.
Wtem Elmer Jackson poczuł, że coś ociera się o jego szyję. Wiedziony zwierzęcym strachem począł wić się jak gorączce. To jednak tylko pogorszyło sprawę…

Do napisania :) 
M

12 komentarzy:

  1. Myślę, że spotkanie było udane ;D
    Szkoda orki ;(
    Bardzo fajne opowiadanko ;P
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdybym bliżej mieszkała nie ominęłoby mnie to spotkanie. xD
    Biedna orka.. :(
    Jeśli chodzi o tekst to bardzo ciekawe i wciągające :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszczę spotkania... Co do orki:przecież na każdego przychodzi czas i trzeba się z tym pogodzić ;(. Ale pomyśl sobie,że może wkrótce znajdziesz równie fantastyczną orkę,jaką była Freya! :) Myślmy pozytywnie!
    U mnie nowy post,liczę na komentarz który mnie z pewnością zmotywuje!
    kamillakur.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Zazdrość Ci spotkania ;P
    Oj, biedna Orka... Zapalę dla Niej znicza [*]
    Opowiadanko zacne ;)
    Pozdrawiam i zapraszam na bloga ( którego wreszcie udało się założyć) darkhorse4.blogspot.com
    Pozdrawiam, Izabelka Kolekcjonerka/ Izabela Lu La Me

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdro spotkania :). Biedna Orka :'( [*].
    Pozdrawiam i zapraszam na n/n :
    horses-models-photography.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję udanego spotkania! Na pierwszym zdjęciu jest tyle pięknych modeli, że nie wiadomo na co patrzeć najpierw ;)
    Bardzo mi przykro z powodu śmierci Twojej ulubiennicy :( U mnie w domu zawsze było wiele zwierzaków (głównie psiowatych i kotowatych) i wiem, jaki to jest ból, gdy wierny przyjaciel odchodzi :(
    Ja siedzę z łapą do góry, chcę eseje i fanficki, chcę! :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe opowiadanko :)
    Fajnie by było zobaczyć Twój esej.
    Wieeeelka szkoda orki ;c nie znam się na nich, ale moim zdaniem 32 lata to już raczej "podeszły wiek" dla tych zwierząt w dodatku choroby... No cóż i tak w sumie każdy z nas kiedyś odejdzie :C
    Ogromneee gratki spotkania. Mam nadzieję, ż kiedyś będzie takie, na którym będą wszyscy (ale znając życie to raczej nie, bo nie kazdemu będzie pasować z dojazdem).
    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratuluję Ci spotkania ^-^
    Ja ślepota nie widziałam o nim kompletnie ;)
    A dla Orki [*]
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zazdroszczę spotkania :) Na pewno było świetnie :)
    Przykro mi z powodu orki :c Różdżki w górę, czarodzieje /*
    Eseje i fanfiki chętnie poczytam :) Szukałaś może tych o Bohunie, czy niekoniecznie?
    Ciekawe opowiadanie. Zawsze podobał mi się Twój styl pisania.

    OdpowiedzUsuń
  10. Widzę, że spotkanie się udało :)
    Szkoda orki...;c
    Pozdrawiam
    schleich-stajnia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Zazdroszczę spotkania :D ja mam wszędzie za daleko ;_;
    Co do orki... bardzo mi przykro. Szkoda zwierzaka :(

    OdpowiedzUsuń